Reklama

"Ekscytująca podróż"

Kings Of Leon to młody rockowy zespół z Tennesse. Grupę założyło w 2000 roku trzech braci Followill: Caleb (wocal, gitara rytmiczna), Nathan (perkusja) i Jared (bas) oraz ich kuzyn Matthew (gitara prowadząca). Nazwali się tak, ponieważ Leon to nazwisko ich babci i dziadka. Wydana latem 2003 roku debiutancka płyta zespołu, "Youth And Young Manhood", cieszył się popularnością po obu stronach Atlantyku. W Polsce album pojawił się z niewielkim poślizgiem, na początku października. Caleb i Nathan Followill nie wstydzą się swych kościelnych korzeni, czują się outsiderami na współczesnej scenie muzycznej i nie przejmują się pomyłkami, jakie zdarzają się im podczas występów na żywo - o czym można się przekonać, czytając poniższy wywiad.

Jak doszło do powstania zespołu Kings Of Leon?

Caleb: Nasz ojciec był ewangelistą - zielonoświątkowcem, więc dorastaliśmy w drodze, między Oklahoma City a Memphis, w tą i z powrotem, aż do 1998 roku. Jared i ja urodziliśmy się w Memphis, a Nathan i Matthew w Oklahomie.

Nathan: Dorastając, nie mieliśmy właściwie domu. Żyliśmy na tylnych siedzeniach samochodów, których było chyba z pięć. Przez cztery z tak spędzonych czternastu lat mieliśmy przyczepę kempingową. Przez pozostałe dziesięć sypialiśmy w hotelach, organizowanych przez kościół lub w domu pastora. W latach 1986-92 nasz ojciec prowadził kościół w Mumford, w stanie Tennessee. To około 30 minut od Memphis, ale jest to prawdziwa wieś, taka, na jaką rzadko natrafiacie w swoim życiu. To było pierwsze miejsce, w którym chodziliśmy do szkoły więcej niż rok z tymi samymi kolegami. To oczywiście była szkoła Zielonoświątkowców. Przez większość życia jednak edukowaliśmy się w domu.

Reklama

Caleb: Następnie przeprowadziliśmy się do Nashville, to było 2,5 roku temu. Tam zaczęliśmy pisać piosenki. Mniej więcej rok później podpisaliśmy kontrakt z oddziałem RCA w Nowym Jorku.

Nathan: Swoją przygodę z muzyką zaczynałem od grania w kościele, kiedy miałem siedem lat. Byłem perkusistą. Moja matka grała na fortepianie, zanim ojciec zaczynał kazania. Caleb przez jakiś czas obserwował moją grę. Chyba mu się to spodobało, bo postanowił nauczyć się gry i też zaczął muzykować w kościele.

Caleb: W kościołach Zielonoświątkowców muzyka jest bardzo żwawa i pełna życia. Wygląda to podobnie jak w murzyńskich kościołach na głębokim południu. To ten sam klimat. Każdy naprawdę pokazuje swoje emocje i wyraźnie manifestuje uwielbienie.

Nathan: Jest wiele instrumentów: organy, pianino, bas, perkusja, kilka gitar, dęciaki.

Co charakterystycznego jest w grze tych kościelnych zespołów?

Caleb: To granie jest w zasadzie bardzo bliskie bluesowi. Muzycy często nie są wielkimi wirtuozami, ale kiedy zaczynają grać razem, naprawdę budzą podziw i szacunek.

Nathan: W naszej muzyce jest dużo wpływów takiego grania. W kościele nie zaczynasz grać po to, aby stworzyć show, robisz to w ramach pełnienia służby. Wspólne tworzenie muzyki w ten sposób bardzo zbliża. Nie czujesz presji, że jeśli coś spaprasz, to będziesz mieć kłopoty. Takie myślenie bardzo pomaga nam teraz, gdy gramy jako zespół. Wciąż czujemy się zupełnie spokojnie i na luzie, nie martwimy się o to, że popełnimy błędy. Zamiast nad tym się zastanawiać, wolimy po prostu wczuwać się w muzykę. Zdziwilibyście się widząc, jak graliśmy w kościele: 15-minutowe kawałki, zaangażowani, roztańczeni ludzie.

Caleb: Czasem całość brzmiała jak nasza własna wersja muzyki gospel. A czasem jak The Rolling Stones, tylko za każdym razem z innym wokalistą.

Co sprawiło, że postanowiliście pójść w stronę rockandrolla?

Nathan: Nie porzuciliśmy tej muzyki dla rockandrolla, cały czas mamy ją w sobie. Zauważcie, że Aretha Franklin wychowała się wśród Zielonoświątkowców, Al Green również. Nie chcemy już zawsze przedstawiać się jako kościelny zespół, ale nie boimy się przyznawać do tego, że większość naszych muzycznych inspiracji wynika z naszej przeszłości.

Caleb: Kiedy nasz ojciec skończył wygłaszać kazania, zaczęliśmy przyglądać się innym aspektom naszego życia. Zaczęliśmy rozpatrywać okazje, jakie dawało życie poza kościołem.

Nathan: To była pierwsza szansa do zastanowienia się nad sobą. Odkryliśmy wolność spoglądania na religię na wiele różnorodnych sposobów. Natrafiliśmy na wiele zjawisk, o których wcześniej niemal nie mieliśmy pojęcia, że istnieją. Na przykład Led Zeppelin, Stonesi czy Tom Petty - to były rzeczy, z którymi spotkaliśmy się w czasie dojrzewania. Ale nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji kupienia płyty i dokładnego słuchania jej 10 razy z rzędu. Teraz, kiedy tworzymy i nagrywamy, chcemy dać ludziom obraz, albo przynajmniej wyobrażenie zwykłych kolesi, którzy próbują przekazać swoje doświadczenia pod postacią słów współgrających z muzyką, którą lubimy.

O czym mówią teksty waszych piosenek?

Caleb: "Molly Cambers" to piosenka o dziewczynie, o tym, że jeśli natkniesz się na nią i czujesz, ze jest szansa na przeżycie z nią czegoś niepowtarzalnego, to powinieneś z niej skorzystać. Nawet jeśli kiedyś wprawi cię to w kłopoty, mimo wszystko warto. Muzyka stara się oddać ten stan, w jakim jesteś, gdy ona cię urzeka.

"Wasted Time" opowiada o ludziach uciekających od tego, kim naprawdę są. "Wicher Chair" jest o obserwowaniu kogoś na równi pochyłej, dążącego do samodestrukcji i uczuciu, że nic nie możesz na to poradzić. "Holly Roller Novocaine" to z kolei nasza najbardziej osobista piosenka.

Nathan: Kiedy siadamy do pisania, nie myślimy: "Ok, jakie mądre przemyślenia musimy zawrzeć w tekście?" Wolimy zastanowić się, jaki jest najlepszy sposób przekazania tego, co czujemy w piosence.

Caleb: Interesuje nas tworzenie kompletnych albumów. Ja tłumaczę to tak: gdy oglądasz dobry film, usłyszysz w nim zarówno szybką, jak i wolną piosenkę. Jeśli film jest głupi, usłyszysz same szybkie kawałki. W filmie przekombinowanym wszystkie kawałki będą wolne. Chcę, by nasze albumy były niczym ścieżka dźwiękowa dobrego filmu. Chcę w nich zawrzeć wszystko, wszystkie aspekty życia.

Wasza muzyka brzmi tak, jakby powstała 30 lat temu. Nie interesują was współczesne trendy?

Nathan: Dzisiaj zbyt wielu artystów albo wygraża pięściami przez cały album, albo płacze i marudzi w każdym kawałku. To nie dla nas. Nas interesuje coś, co nazwałbym "ekscytującą podróżą".

Caleb: Jesteśmy inni od większości ludzi. Wychowywaliśmy się niemal bez niczego. Byliśmy bardzo biedni. Dlatego jesteśmy bardzo mocno stąpającymi po ziemi kolesiami.

Nathan: Ale wychowaliśmy się w otoczeniu miłości. Dlatego teraz jesteśmy tak blisko. Większość ludzi, kiedy ma szansę stworzyć zespół, nie chce być w nim razem z rodzeństwem. Z nami jest inaczej. Ponieważ nie mieliśmy wiele, byliśmy dla siebie nawzajem wszystkim. Nie czujemy się wielkimi muzykami. Najważniejsza jest ta rodzinna "chemia" między nami. Gdziekolwiek jedziemy, czujemy, że pasujemy do siebie razem. A poza tym staramy się być tak naturalni jak to tylko możliwe.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów promocyjnych firmy BMG.)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: na żywo | muzyka | Memphis | gitara | ojciec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama