Reklama

"Deathmetalowi do bólu"

Szwedzka grupa The Crown, niegdyś znana pod szyldem Crown Of Thorns, od wielu lat cierpliwie czeka na swoje pięć minut, na okazję dołączenia do deathmetalowej ekstraklasy. Nic poza odrobiną szczęścia im nie brakuje - grają szybko, brutalnie i z polotem, świetnie brzmią, ale przede wszystkim wierzą w to, co robią. Być może ich los odmieni się za sprawą nowego albumu, zatytułowanego "Crowned In Terror", pierwszego na którym śpiewa Tomas Lindberg, znany m.in. z kultowej formacji At The Gates i grindcore'owej supegrupy Lock Up. Być może czas The Crown właśnie nadszedł. Na pytania Jarosława Szubrychta odpowiadał perkusista The Crown, Janne Saarenpää.

Słyszałem o problemach towarzyszących nagraniu "Crowned In Terror". Co było nie tak?

Rzeczywiście, w pewnym momencie zrobił się spory burdel... W październiku 2001 roku weszliśmy do studia Mega, gdzie nagraliśmy wszystkie ścieżki, które postanowiliśmy zmiksować w studiu Fredman. Tak też zrobiliśmy, niestety, okazało się, że płyta brzmi jak gówno. Teoretycznie nikt nie zawinił - po prostu okazało się, że studiów Mega i Fredman nie da się połączyć, że to fatalne zestawienie. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że płyta sprzed miksów brzmi lepiej niż po wyjściu z Fredman, postanowiliśmy wrócić do Mega i poprosić Chrisa Silvera, jego właściciela, by zajął się tym materiałem. Zgodził się od razu i efekt jego pracy jest rewelacyjny. Takie przynajmniej jest zdanie zespołu...

Reklama

Z którym jak najbardziej się zgadzam. Chciałbym tylko wiedzieć, czy nie lepiej było uniknąć kłopotów i pozostać przy studiu Fredman, na które nie możecie chyba powiedzieć złego słowa?

Choć pewnie nie ma się czym chwalić, zespół The Crown słynie z tego, że wszystko robi w ostatniej chwili. Kiedy wreszcie dotarło do nas, że za parę tygodni nagrywamy nową płytę, na zarezerwowanie terminu we Fredman było stanowczo za późno. Nie mogliśmy czekać kolejnych kilku miesięcy na pierwszy wolny termin, więc zainteresowaliśmy się Mega. Dobrze się stało, bo płyta brzmi świetnie, ale nie wykluczamy możliwości powrotu do Fredman przy okazji następnej sesji. Za wcześnie jednak, by o tym mówić.

Niektórzy twierdzą, że typowe szwedzkie granie uprawiają In Flames i Dark Tranquillity, inni znowu uważają, że szwedzki death metal w najczystszym wydaniu to The Haunted i The Crown. Jak z tym w końcu jest?

(śmiech) To jeden z tych przypadków, w których nie sposób stwierdzić, po czyjej stronie leży racja. Wszystkie zespoły przez ciebie wymienione grają death metal na szwedzką modłę, ale my i The Haunted jesteśmy zdecydowanie bardziej brutalni i agresywni. Mamy też melodyjne partie, ale nie są to melodie tak oczywiste, jak w In Flames.

We wkładce "Crowned In Terror" dziękujesz pozostałym muzykom The Crown za to, że są w stanie z tobą wytrzymać. Rzeczywiście jesteś taki trudny we współżyciu?

Jestem dość porywczy i zdarza się, że daję się ponieść emocjom. W takiej chwili nie przebieram w słowach i nie raz zdarzyło się, że powiedziałem kolegom coś, co być może powinienem był przedstawić w nieco łagodniejszy sposób. Ale ja nie umiem owijać w bawełnę i nic na to nie poradzę. Mogę tylko być wdzięczny moim kolegom z zespołu, że tolerują moje zachowanie.

W końcu death metal nie jest dla mięczaków...

(śmiech) No właśnie!

O czym świadczą również trasy koncertowe, które podobno uwielbiasz?

O tak! Codzienne życie poza trasą to dla mnie prawdziwa męka, którą jestem w stanie przetrwać tylko dzięki liczeniu dni do następnego wyjazdu. Uwielbiam grać koncerty, poznawać nowych ludzi i spotykać starych znajomych, a do tego właśnie sprowadzają się trasy. Oczywiście, do tego dochodzą jeszcze imprezy. Potrafimy się naprawdę nieźle bawić, ale zawsze pamiętamy, że następnego dnia jest koncert i musimy być w formie. Niedopuszczalne jest w ogóle, byśmy na scenę wchodzili pijani, bo nie za to ludzie płacą. Zresztą o ile gitarzyści czy wokalista są jeszcze jakoś w stanie poradzić sobie nawet będąc pod wpływem alkoholu, ja za perkusją nie mogę sobie na to pozwolić. Ale kiedy już jest po wszystkim, w pokojowym hotelu dzieją się różne rzeczy. (śmiech)

Wasz poprzedni wokalista, Johan Lindstrand, nie zasmakował chyba w takim trybie życia?

To prawda, jego trudno było namówić na piwo, nie mówiąc już o conocnych imprezach. Często skarżył się na to, że nie dajemy mu spać, że nie ma nic gorszego, niż życie w trasie. Poza tym, zaczął mieć dość tego, że z trasy nigdy nie przywozimy żadnych pieniędzy - wręcz przeciwnie, w domu czekają na nas zwykle rachunki do zapłacenia. Po nas to zawsze jakoś spływało, ale Johan był wkurzony, bo jest typem człowieka, który lubi otaczać się tymi wszystkimi zabawkami - kolekcjonuje płyty, filmy na DVD, ma dobry, pięknie utrzymany samochód... To wszystko kosztuje, a z The Crown kokosów nie mamy. Pewnego dnia Johan postanowił więc coś zmienić w swoim życiu. Ożenił się, znalazł sobie normalną pracę i mam nadzieję, że teraz jest szczęśliwy. Niestety, rzadko się widujemy, bo my większość czasu spędzamy na sali prób, a on w swoim nowym świecie.

Jak to możliwe, że nie zarabiacie ani grosza na trasach koncertowych? Nie jesteście może najbardziej popularnym zespołem na świecie, ale przecież ludzie was słuchają, kupują wasze płyty, koszulki, płacą za bilety... Gdzie trafia ta kasa?

Wydaje mi się, że głównie na konto agencji koncertowej. Oferują nam długie trasy u boku dobrych, znanych zespołów, ale każą sobie za to słono płacić. Do tej pory godziliśmy się na takie warunki, by kosztem sporych wyrzeczeń grać jak najwięcej, w jak najlepszym towarzystwie i dla możliwie największej publiczności. Teraz jednak zamierzamy wynegocjować z nimi nowy kontrakt, który zapewniał nam będzie jakiś dochód. Nie chcemy jakiejś wielkiej forsy, ale przydałoby się chociaż tyle, żebyśmy mieli za co żyć po powrocie do domu.

Wróćmy do sprawy zmiany wokalisty The Crown. Ciężko było przekonać Tomasa Lindberga do objęcia tej posady?

Na szczęście nie. Jakieś dwa tygodnie przed odejściem Johana do naszego basisty, Magnusa, zadzwonił Tomas z propozycją założenia nowej kapeli deathmetalowej. Magnus nie odpowiedział od razu, ale obiecał, że odezwie się za kilka dni. A kilka dni później mieliśmy już dla niego propozycję zostania frontmanem The Crown. Długo się nie zastanawiał.

Tomas ma również obowiązki związane z grupami Lock Up i The Great Deceiver. Nie za dużo tego? Będzie miał czas dla The Crown?

Lock Up to supergrupa, której funkcjonowanie opiera się na tej zasadzie, że jeśli którykolwiek z jej członków jest zajęty w swojej macierzystej formacji, robią sobie wolne. A że pozostali muzycy Lock Up związani są z tak popularnymi grupami jak Napalm Death i Dimmu Borgir, Tompa ma bardzo dużo wolnego czasu, który może poświęcić The Crown. Nie przeszkadza mu w tym również The Great Deceiver, który jak dotąd nie koncertował zbyt często.

Myślę, że pozyskanie byłego wokalisty At The Gates, jednej z najlepszych grup, jakie kiedykolwiek powstały w Szwecji, to dla The Crown bardzo dobre posunięcie.

Bardzo delikatnie to ująłeś. Moim zdaniem At The Gates to jeden z najlepszych zespołów w historii światowego death metalu i jesteśmy bardzo dumni z tego, że Tomas śpiewa teraz z nami! To żywa legenda, ale przede wszystkim doskonały wokalista. Ważne jest również to, że bardzo dobrze się rozumiemy. Poznaliśmy się w 1995 roku, kiedy graliśmy trasę z Sacrilege, w którym zastępował wokalistę. Zyskaliśmy więc nie tylko doskonałego frontmana, ale również przyjaciela. Poza tym Tomas haruje jak wół dla dobra zespołu. Johan pilnował swojej posady w fabryce samochodów i czasem trudno go było zmusić do napisania tekstu czy przyjścia na próbę. Tomas sam pali się do śpiewania, chciałby grać jak najwięcej koncertów, nie może usiedzieć w domu.

Okładka nowej płyty jest w porządku, ale Crenom - stylizowany na okładkę Venom rysunek, który znajduje się w książeczce płyty - podoba mi się jeszcze bardziej. Szkoda, że tego nie daliście na okładkę.

(śmiech) To rzeczywiście doskonały rysunek, ale chyba przegięciem byłoby robienie okładki dosłownie zerżniętej z płyty Venom. Nasz kumpel zrobił dla nas Crenom w formie żartu, ale rysunek spodobał nam się do tego stopnia, że postanowiliśmy umieścić go w książeczce. To również z naszej strony forma hołdu dla Venom, jednego z najważniejszych zespołów w historii tej muzyki. Ale nie zmieniliśmy nazwy - wciąż nazywamy się The Crown, nie Crenom. (śmiech)

Macie jednak z Venom wiele wspólnego. Chodzi mi nie tyle o muzykę, co o dystans i humor, z którym podchodzicie do stosowanego przez siebie satanistycznego image'u. W niczym nie przypominacie śmiertelnie poważnych blackmetalowców z Marduk czy Immortal...

Tak właśnie miało być. Nasze teksty są deathmetalowe do bólu, często gości w nich Szatan, traktowany przez nas jako symbol wolności, ale nie przesadzałbym z traktowaniem tego wszystkiego serio. Jeśli czytasz takie teksty jak "(I Am) Hell" czy "Death Metal Holocaust" z uśmiechem na twarzy, to jest to jak najbardziej zdrowa reakcja. (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: wokalista | terror | trasy | metal | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy