Reklama

"Często się kłócimy"

Duet H20 rodem z Trójmiasta tworzą Monika Wierzbicka i Tomek „Konfi” Konfederak. Wcześniej – wzorując się na zespole Vaya Con Dios - występowali pod nazwą „Dzieci Mona Lisy” i odnieśli sukces jako autorzy Hymnu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jesienią 1999 roku założyli Ha – Dwa – O i przygotowali zestaw letnich, popowych utworów, który ukazał się właśnie na albumie „Początek”. Jarosław Szubrycht spotkał się członkami grupy, by porozmawiać o ich wcześniejszej karierze, zmianie muzyki, a także o wodorze i tlenie.

Wasz poprzedni zespół - Dzieci Mony Lisy – odniósł niemały sukces, jakim było chociażby napisanie hymnu dla jednej z edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dlaczego nie poszliście za ciosem i zamiast rozpoczęcia wielkiej kariery, doszło do rozwiązania zespołu?

Tomek: Oboje byliśmy wówczas ludźmi znikąd, bez tożsamości. Udało nam się - zespołowi z ulicy, bez kontraktu płytowego – nagrać hymn dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, do tego został zrobiony teledysk, który zaczęły emitować telewizje. Niestety, nikt za nami nie stał, więc nikomu nie zależało, żeby mówić, jaki zespół jest autorem tej dużej piosenki. Jako zespół zatrzymaliśmy się więc na poziomie lokalnym, a ten utwór zyskał popularność w całej Polsce.

Reklama

Monika: Druga przyczyna naszego rozpadu była bardzo prozaiczna. Musiałam wyjechać z Trójmiasta do Warszawy, ponieważ miałam intratną propozycję zawodową i granie muzyki na odległość było niemożliwe. Przez pół roku staraliśmy się utrzymywać kontakt, próbowałam dojeżdżać na próby, ale moje ówczesne warunki finansowe nie pozwalały mi na częste wyjazdy.

Tomek: Przy robieniu muzyki ważna jest kwestia motywacji. Komponowanie piosenek do szuflady w pewnym momencie nie wystarcza. Każdy chce nagrać płytę, widzieć siebie w telewizji i móc powiedzieć – ‘O! Ktoś docenił naszą pracę!’. W tym wypadku niestety tak nie było.

Jak doszło do tego, że wasze drogi znowu się zeszły i dlaczego zmieniliście styl wykonywanej przez siebie muzyki?

Monika: Któregoś dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka z wiadomością, że Konfi jest w Warszawie. Przez te wszystkie lata, kiedy ja byłam w Warszawie, a on w Trójmieście, utrzymywaliśmy kontakt, pisaliśmy do siebie kartki na święta, więc pomyślałam, że fajnie będzie się spotkać. Kiedy zobaczyłam facjatę Tomka, myślę sobie – ‘Choroba, trzeba coś zrobić! Coś, co kochaliśmy kiedyś, żeby potem nie żałować, że zmarnowaliśmy swoją energię i talent, siedząc w domu’. Później spotkaliśmy się w Trójmieście. Chciałam sprawdzić, jaką muzykę ma mi Tomek do zaoferowania, on z kolei chciał sprawdzić, czy ja nadal śpiewam i trzymam się na powierzchni. Okazało się, że wszystko pasuje i tak doszło...

Tomek: ...do tego, że znaleźliśmy się z powrotem na scenie. Nie ukrywam, że dużo pomógł nam mój zawód. Od pięciu lat jestem czynnym dziennikarzem muzycznym i dzięki temu poznałem branżę muzyczną i wiedziałem, do kogo trzeba iść. Kiedy pukałem do wrót firm fonograficznych, wpuszczano mnie, bo wiedziano, że to jest ten pismak, z tego magazynu. Wiedziałem do kogo mam iść, czyli do dyrektora artystyczno-repertuarowego, kiedy inni zostawiają płyty na recepcji i wtedy nie mają żadnych szans na to, żeby ktokolwiek taką płytę wziął do ręki. Znając rynek muzyczny pomyślałem, że teraz mamy dobry czas na piosenki, na tę barwę wokalną, którą ma Monika. Udało mi się przekonać innych do tego, przedstawiciele firmy przesłuchali naszą muzykę i stwierdzili, że to jest dobra muzyka na lato. Pora roku odgrywa tutaj bardzo dużą rolę, bo gdybyśmy wypuścili płytę w grudniu, mogłaby nie chwycić.

Monika: Kiedy występowaliśmy jako Dzieci Mony Lisy byliśmy jeszcze bardzo młodzi i wzorowaliśmy się konkretnych zespołach, nie ukrywamy, że głównie na Vaya Con Dios. Później zaczęliśmy grać na rockową nutę. Teraz siedzi w nas tak pozytywna energia i tak bardzo chcieliśmy grać, że nie wyobrażałam sobie żadnych smutnych piosenek. Chcemy grać coś, co podnosi ludzi na duchu. Mówię o takich pozytywnych wibracjach, jakie niosą ze sobą miłość, cisza, spokój...

Czy H2O ma szansę wypełnić lukę istniejącą w polskiej muzyce rozrywkowej?

Tomek: Myślę, że mamy szansę, czego dowodem jest sukces piosenki “Zatrzymaj mnie”. Okazało się, że muzyczni szefowie stacji radiowych przekonali się do tego utworu. Na początku miałem trochę obaw, bo do tej pory nie było tego typu doświadczeń. W Polsce robi się muzykę z ideologią, a ideologię najłatwiej jest połączyć z muzyką rockową. Myślę, że wzorując się poniekąd na produkcjach światowych tego typu, mamy szansę – gramy muzykę bardzo lekką, bez filozofii, taką która ma na celu zrelaksować słuchacza. Ludzie i tak są sfrustrowani, mają tyle obowiązków, że nie potrzebuje pouczeń, ale ma przy naszej muzyce odpocząć...

Monika: Aczkolwiek musi pomyśleć...

Tomek: Oczywiście, nie jest to podejście prostackie. Pod względem aranżacyjnym i tekstowym wszystko jest na poziomie takim, żeby duży koncern płytowy, jakim niewątpliwie jest Sony Music, nie musiał się wstydzić. Zauważ przy tym, że nie ma w Polsce duetów. Jest albo śpiewający pan, albo śpiewająca pani. Bardzo wielki wpływ na nas miały trzy wzorce – Eurythmics, Yazoo i Roxette. Te zespoły odniosły sukces na świecie, więc pomyśleliśmy, że możemy zrobić coś podobnego w Polsce. Może nie tyle pod względem formy muzycznej, co organizacyjnej.

Monika: Ja ostatnio bardzo lubię śpiew Erykah Badu. Śpiewając na tej płycie tak naprawdę bardzo wiele uczyłam się właśnie od niej.

Jak powstaje materiał Ha-Dwa-O! ?

Monika: Tomek nagrywa pomysły na dyktafon. Później idzie z nimi do Bartka Wielgosza, który jest współautorem muzyki i kombinują coś razem w studiu, nadają temu kształt.

Tomek: Najważniejsza jest linia wokalna. Wtedy utwór zostaje przyjęty, kiedy linia wokalna, skomponowana na gitarze, która w pierwszej fazie brzmi jak piosenka biwakowa, zostaje przyjęta. Wtedy z Bartkiem Wielgoszem staramy się dopasowywać do tej linii wokalnej odpowiedni loop. Dalej wchodzi element aranżacji, który ma być na tyle nowoczesny, żeby dzisiejsze społeczeństwo mogło to zaakceptować.

Monika: Po czym cała ta forma jest wkładana do koperty i pocztą kurierską przyjeżdża do Warszawy. Dostaję kasetę, siadam i słucham. Potem dzwonię do Tomka ze słuchawką przy uchu i mówię, który fragment mi odpowiada, a który wolałabym przerobić. Telefonicznie ustalamy pewne rzeczy i to jest bardzo ciekawa forma układania muzyki. Po wprowadzeniu korekt przez Tomka nagrywamy demo, słuchamy przez kilka dni, wyłapujemy błędy i po jakimś czasie wchodzimy do studia i nagrywamy ostateczną wersję piosenki.

Czy często się kłócicie? W sprawach zawodowych oczywiście...

Monika: Bardzo!

Tomek: Mamy dwa odmienne charaktery i rzeczywiście często się kłócimy. Jesteśmy jednak w tej szczęśliwej sytuacji, że mamy wielką świadomość pracy, którą włożyliśmy w to wszystko. Mamy więc hamulec bezpieczeństwa i świadomość, że nie możemy przekroczyć pewnej granicy. Wiadomo, tworzymy coś razem i musimy mieć do tego szacunek.

Monika: Szanujemy się nawzajem i mamy do siebie zaufanie. W pewnym momencie jednak coś wybucha, bo na przykład mamy odmienną wizję muzyki. Sztuka negocjacji perswazji również nam się przydaje, ale myślę, że w gruncie rzeczy te wszystkie spory są bardzo twórcze i wychodzą nam na dobre.

Kto z was jest wodorem, a kto tlenem w tym związku?

Monika: Ostatnio stwierdziłam, że gdyby woda mogłaby się składać wyłącznie z wodoru, to oboje bylibyśmy wodorem. Jednak to Tomek był tym pierwszym, który wybuchał, więc stwierdziliśmy, że on będzie wodorem, a ja tlenem.

Dlaczego wybraliście taką nazwę? Woda jest przezroczysta, bez smaku...

Monika: Ale jest symbolem czystości i świeżości! Kiedy szukaliśmy nazwy dla zespołu, wymyśliłam, że mogłaby być “Rosa”. Tomek jednak doszedł do wniosku, że to słabo brzmi, ale skoro już ma być coś z wodą związane, to może po prostu... woda.

Tomek: Woda, ale rozpisana fonetycznie i z tą dwójką, która podkreśla, że jesteśmy duetem. Większość ludzi nie lubiło chemii w szkole, ale ten wzór udało się każdemu wpoić i każdy wie, że Ha-Dwa-O to woda. Chcieliśmy, żeby nazwa była lekka i słuchacz mógł ją z łatwością zapamiętać. Myślę, że nam się udało.

Wasz album nosi tytuł “Początek”. Chodzi o początek wielkiej kariery?

Monika: To następny symbol. Chodzi o to, że nie spotykamy się z Tomkiem po raz pierwszy, ale pierwszy raz tworzymy duet. Poza tym miłość jest początkiem...

Tomek: Rozwodu! (śmiech) Ta płyta jest dla nas również wejściem w świat profesjonalizmu muzycznego i w sensie podejścia do tego, co robimy. Mamy za sobą dużą firmę i możemy robić to, co robimy. Dlatego ten czas możemy nazwać “Początkiem”, a to co robiliśmy kiedyś, to była jakaś uwerturka...

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Nina Nu | piosenki | Lis | woda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy