Reklama

"Chcemy być pionierami"

Nazwa Nonpoint nie jest jeszcze zbyt znana fanom ciężkiego brzmienia w Polsce. A jednak pochodzący z Florydy zespół często stawiany jest już na równi z takimi formacjami jak Limp Bizkit czy też Korn. Co ciekawe, sami muzycy niezbyt to lubią i jak twierdzą, ich debiutancki album "Statement" ma pokazać, że tak nie jest. Przy okazji premiery płyty o Florydzie, braku optymizmu i festiwalu Ozzfest z Eliasem Soraino rozmawiał Konrad Sikora.

Pochodzicie z Florydy. Czy to ułatwiło wam zaistnienie na szerszą skalę?

Wręcz przeciwnie. Na Florydzie rządzą głównie ostrzejsze odmiany metalu. Muzyka, którą my gramy cieszy się powodzeniem raczej w innych rejonach Stanów. Musieliśmy cały czas walczyć i przebijać się. Zajęło nam to kilka lat.

To raczej dziwne. Floryda słynie z mocnej muzyki.

Tak, ale jak powiedziałem, są to raczej zespoły deathmetalowe. Niestety nie byliśmy przez inne grupy akceptowani i musieliśmy działać w pojedynkę. Dziś wiemy, że nam się to opłaciło. Wiemy też, że wszystko, co osiągnęliśmy zawdzięczamy tylko sobie. Mieliśmy wiele chwil zwątpienia. Dzięki wspaniałemu menedżerowi coś się ruszyło, a nasze zaangażowanie procentuje teraz sukcesem.

Reklama

Jak udało wam się podpisać umowę z wytwórnią MCA?

Nasz menedżer miał trochę znajomości tu i ówdzie. Po sześciu miesiącach współpracy zdecydował się na to, aby nas zaprezentować m.in. w MCA. To właśnie dzięki niemu mamy ten kontrakt i jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni.

Wchodząc do studia w celu nagrania "Statement" mieliście już cały materiał gotowy?

W studiu tak naprawdę tylko ustawiliśmy sobie brzmienie. Po tylu latach wspólnego grania materiał mieliśmy skompletowany. Można powiedzieć, że 98% muzyki była gotowa. W studiu tylko nagraliśmy i upiększyliśmy wszystko. Właściwie mieliśmy na to tylko miesiąc, ale zdążyliśmy bez problemu.

Czy płyta, zgodnie ze swoim tytułem, ma pokazać jak według was powinien być grany ten rodzaj muzyki. A może "Oświadczenie" ukazać kim jesteście w codziennym życiu?

Myślę, że tytuł "Statement" łączy oba te elementy i wiele innych. Bardzo chcieliśmy zrobić coś innego niż pozostałe zespoły. Wiemy, że nie odkryjemy na nowo Ameryki, ale staraliśmy się nadać tej muzyce nasz własny charakter i chyba się udało. Piosenki są wyrażeniem naszych odczuć, ale z drugiej strony nie mamy żadnej misji jak Zak de La Rocha.

Wiele zespołów cieszy się, kiedy wrzuca się je do jednego worka z Limp Bizkit. Dzięki temu łatwiej jest zarobić pieniądze. Wy nie chcecie, aby was tak szufladkowano, dlaczego?

Tak to prawda. Zarabianie jest przyjemne. W tym świecie wszystko zależy od pieniędzy, ale to nie znaczy, że mamy być artystycznymi prostytutkami. Nasza muzyka to nasz świat. Nie potrafimy bez niej żyć. Nie mamy zamiaru jechać na czyjejś popularności. Chcemy być pionierami. Nie po to wypruwamy sobie żyły przez tyle lat, aby ktoś powiedział nam: Gracie zupełnie jak Limp Bizkit!

Jak wygląda proces pisania piosenek w Nonpoint?

Panuje totalna demokracja. Nie mamy na to żadnego przepisu ani formuły. Piosenki powstają spontanicznie. Ten system jak na razie się sprawdza i nie mamy zamiaru go zmieniać. Liczy się przede wszystkim dobra zabawa.

A co jest dla ciebie ważniejsze - teksty czy muzyka?

Obydwie rzeczy są dla mnie ważne. Staram się znaleźć złoty środek. Można napisać świetny tekst i zarżnąć go straszną muzyką i na odwrót. Trzeba jakoś to wypośrodkować i to właśnie staram się robić.

Wasze teksty wydają się bardzo pesymistyczne. Nie ma w nich miejsca na miłosne wyznania i spełnione marzenia...

Tak. (śmiech). Teksty są zazwyczaj pisane pod wpływem jakichś przeżyć. Nie inaczej jest w naszym przypadku. Doświadczyliśmy naprawdę wiele różnych rzeczy - i jako zespół, i jako ludzie. Najważniejsze wydaje nam się śpiewanie o tym co jest nie w porządku i że coś z tym trzeba zrobić. Z tych negatywnych tekstów płynie też nasza siła, bo mówią one o tym, że pomimo tego g**na, które razem przeszliśmy, nadal istniejemy i mamy się coraz lepiej.

Nie boicie się, że któregoś dnia także was ktoś obwini o samobójstwo swojej córki lub syna, wielbicieli waszych nagrań?

To bardzo drażliwy temat. Z własnego doświadczenia wiem, że muzyka naprawdę potrafi wywoływać emocje. Mogę być szczęśliwy gdy usłyszę jakiś wesoły kawałek i kompletnie zdołowany, kiedy usłyszę coś ciężkiego, smutnego. Prawda jest taka, że największą winą zawsze obarczeni są rodzice, którzy nagle nie chcą przyjąć do wiadomości, że źle wywiązali się z tej roli. Dziecka nie można wychowywać, gdy ma już kilkanaście lat... My robimy swoje i mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Nie możemy przecież brać odpowiedzialności za to, co robią inni. Jeśli ktoś ma popełnić samobójstwo, zrobi to tak, czy inaczej. I tylko pechowy los może sprawić, że tego dnia będzie słuchał naszej płyty. Takim rzeczom nie da się zapobiec. Miałem już okazję przez coś takiego przejść, bo taki przypadek zdarzył się w mojej rodzinie. Oczywiście muzyka tu nie grała roli, ale wiem, co czują ludzie, gdy ktoś im bliski odbiera sobie życie. Przecież my nie wchodzimy do czyjegoś domu i nie zabijamy dzieciaka gitarami. Potrzeba też trochę więcej rozsądku, ale czy w tym kraju to możliwe?

Na razie nie myślimy to tym. Będziemy się martwić, kiedy ktoś się do nas przyczepi. Mam nadzieję, że to jednak nigdy nie nastąpi.

Opowiedz coś o piosence "Tribute".

To ciekawe nagranie. To nasz hołd dla największych hiphopowych artystów wszech czasów. To był numer, który wymyśliliśmy całkowicie dla zabawy, ale przyjął się na koncertach, więc zdecydowaliśmy się go nagrać na płycie. To kolejny dowód na to, że potrafimy się bawić tym, co robimy. On też w kontraście do pozostałych nagrań pokazuje, ze nie jesteśmy typowym zespołem grającym rap-metal, nu-metal czy jak to tam nazwać.

Czy jest szansa, że przyjedziecie do Europy?

Bardzo byśmy chcieli. Teraz gramy już bez przerwy od trzech miesięcy, także na objazdowym festiwalu Ozzfest. To ogromny wysiłek. Musimy mieć też chwilę wolnego, aby odpocząć. Chcemy przyjechać do Europy i mamy nadzieję, ze się uda. To jednak nie zależy tylko od nas.

Jak wam się grało na Ozzfest?

To niesamowite uczucie. Trzy lata temu byliśmy na tej trasie jeszcze jako widzowie i nawet nie marzyliśmy, że będziemy grali na jednej scenie z Marilyn Manson, Black Sabbath i innymi gwiazdami. To jest spełnienie naszych marzeń. Wiadomo, że nie jesteśmy jeszcze tymi największymi gwiazdami, ale mimo wszystko to jest doświadczenie, którego nie da się zapomnieć, a które bardzo wiele nas nauczyło. Mam nadzieję, że kiedyś Ozzfest dotrze do Europy w większym wymiarze i fani w Europie go zasmakują.

Mam nadzieję, że tak się stanie. Dziękuję, za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: teksty | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy