Reklama

"Album trochę magiczny"

D'Sound to norweskie trio grające muzykę z pogranicza jazzu, popu i soulu. Przebojowa i zarazem nastrojowa mieszanka dźwięków, prezentowanych przez wokalistkę Simone i instrumentalistów Kima Ofstada i Jonny'ego Sjo, zyskała sporą popularność w Polsce, gdzie zespół w 2005 roku wystąpił na dwóch koncertach. W styczniu następnego roku skandynawska formacja przybyła do Warszawy, by promować swój piąty studyjny album "My Today". Z tej okazji Paweł Amarowicz rozmawiał z Kimem i Jonnym o występach w Polsce, muzycznych inspiracjach i norweskiej scenie muzycznej.

Opowiedzcie najpierw o początku waszej przygody z muzyką.

Spotkaliśmy się w 1993 roku. Wtedy zaczęła się nasza przygoda jako zespół D'Sound. Zaczynaliśmy w bardzo podłej dzielnicy, grając po różnych piwnicach. Na początku nasz repertuar składał się głównie z coverów. Dopiero z czasem zaczęliśmy tworzyć coś swojego. W ciągu kilku lat zaczęliśmy się rozwijać i tworzyć własną muzykę.

Co uznacie za najważniejsze wydarzenie we wczesnym etapie kariery zespołu?

W 1996 roku udało nam się podpisać kontrakt z wytwórnią PolyGram. Pierwszy singel ["Real Name" - przyp. red.] przez dwa tygodnie przebywał na pierwszym miejscu listy przebojów. Powstał pierwszy album "Spice a Life", który ukazał się w 1997 roku. To nasz najbardziej jazzowy album.

Reklama

Potem był flirt z drum'n'bass, jazzem, r'n'b... To nam pozwoliło wypłynąć na szersze wody. Szczególnie w południowo-wschodniej Azji. A nasz najnowszy album to powrót do idei tworzenia żywej muzyki w studio. Nagraliśmy go w półtora tygodnia. Udało nam się osiągnąć fajne, nasze stare brzmienie.

W 2005 roku zagraliście dwa koncerty w Polsce. Jak doszło do tego, że pojawiliście się u nas?

Z tego, co wiemy, nasze płyty całkiem nieźle się sprzedają w Polsce, więc to oczywiste, że chcieliśmy tu przyjechać. A kto dokładnie wpadł na pomysł zagrania koncertów w Polsce? Dokładnie nie pamiętamy, ale to na pewno sprawka naszego menedżera. Podobno ktoś do nas dzwonił z Polski, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji...

Powiedzcie kilka zdań na temat waszej najnowszej płyty "My Today".

To płyta podnosząca na duchu... Składa się na nią 12 utworów. To trochę taki miks popu, jazzu, muzyki funk i disco... Razem to daje świetny efekt w postaci naprawdę dobrego humoru! A co najważniejsze, to płyta które powstała z użyciem żywych instrumentów...

A jak porównacie nowy album z wcześniejszymi dokonaniami D'Sound?

Wydaje nam się, że to prawdopodobnie najbardziej "żywy" album w naszej karierze. Ponieważ nagrywaliśmy żywe instrumenty, jest to dla nas album trochę magiczny. W studio też staraliśmy się łapać te magiczne momenty i mam nadzieję, że słuchacze to zauważą...

A jacy wykonawcy mają największy wpływ na brzmienie D'Sound?

Długo by wymieniać. Ale najważniejsi to: Prince, Michael Jackson, Erykah Badu, D'Angelo, Stevie Wonder, Gino Vanelli... Muzyka soulowa, muzyka czarna, muzyka sentymentalna, a jednocześnie nadająca się do tańca (śmiech).

Jak byści scharakteryzowali norweską scenę muzyczną. Macie świetną scenę jazzową, z Janem Garbarkiem, Nilsem Peterem Molvearem czy Jaga Jazzists na czele, cenione grupy avant-popowe, jak Royksopp czy Kings Of Convenience, czy nawet black i death metalowe formacje. No i jest jeszcze A-ha...

Rozmawialiśmy z Janem Garbarkiem parę dni temu...Żartuję, przywitaliśmy się tylko. On mieszka w okolicy, gdzie chcemy się przeprowadzić i tam go spotkaliśmy. Ale bardzo byśmy chcieli, żeby kiedyś przyszedł na nasz koncert, a zagrać z nim to nasze marzenie...Gdyby tak się zgodził z nami zagrać (śmiech).

A tak poza tym, norweska scena muzyczna ma się całkiem nieźle. Powstaje mnóstwo fajnych zespołów i mamy nadzieję, że firmy płytowe wezmą się do roboty i zaczną jeszcze efektywniej wyławiać talenty.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy