Reklama

"Zagrałbym nawet w Bejrucie"

Do Polski na dwa koncerty w Krakowie (26 marca) i Warszawie (27 marca) przyjeżdża słynny brytyjski basista Peter Hook z zespołem The Light. Artysta zaprezentuje w naszym kraju muzykę kultowej formacji Joy Division, która rozpadła się po samobójczej śmierci wokalisty Iana Curtisa w 1980 roku. W rozmowie z Arturem Wróblewskim basista opowiedział nie tylko o kontrowersjach związanych z prezentacją utworów zespołu, ale też o kłótni w szeregach powstałej na zgliszczach Joy Division grupy New Order, która występuje obecnie bez Petera Hooka.

Rozmowę z Peterem Hookiem rozpoczęliśmy jednak od pytania o dyskusyjną decyzję sędziego w meczu Manchester United - Real Madryt w Lidze Mistrzów, który pochopnie wyrzucił z boiska zawodnika angielskiej drużyny i wątpliwą decyzją przyczynił się do porażki "Czerwonych Diabłów". Wywiad miał miejsce dzień po tym spotkaniu, a popularny "Hooky" to zagorzały fan Manchester United.

Jak oceniasz wyrzucenie Naniego z boiska? To nie było przewinienie na czerwoną kartkę.

Peter Hook: To w żadnym wypadku nie była czerwona kartka i z tego powodu byłem bardzo rozgoryczony po tym spotkaniu. Ale trzeba przyznać, że sam mecz był znakomity i emocjonujący. Oba zespoły grały świetnie. Zresztą to, że Jose Mourinho powiedział na konferencji prasowej, że lepszy zespół przegrał, było niespotykane. Przecież Real Madryt również grał bardzo dobrze. Ale... Mecz był bardzo emocjonujący i bardzo mi się podobał. Wcześniej Manchester United grali w lidze z Norwich. Niby wygrali 4:0, ale to był bardzo słaby mecz w ich wykonaniu. W spotkaniu z Realem Madryt widziałem zupełnie inną, dużo lepszą drużynę. Tym się pocieszam po przegranej (śmiech). Podobała mi się również reakcja Cristiano Ronaldo po jego golu dla Realu Madryt. Był bardzo skromny, nie cieszył się, okazał szacunek byłemu klubowi.

Reklama

A jakie to uczucie, gdy fani na trybunach śpiewają piosenkę twojego zespołu? Mówię tu oczywiście o "Love Will Tear You Apart" Joy Division wykonywane jako "Giggs Will Tear You Apart"?

- (śmiech) Tak, rzeczywiście, fani Manchesteru United śpiewają nową wersję utworu Joy Division. Miałem kiedyś przyjemność zagrać "Giggs Will Tear You Apart" dla samego Ryana Giggsa [legendarny skrzydłowy Manchesteru United], gdy nagrywał swoje DVD. To było coś bardzo sympatycznego. A jak ja się z tym czuję? Zespół Joy Division jest poważnym elementem kultury Manchesteru i dodatkowo stanie się częścią takiego klubu piłkarskiego, jak Manchester United to dla nas bardzo wielki zaszczyt. Ja, jako fan tej drużyny, jestem z tego powodu bardzo zadowolony.

Chciałbym ci podziękować za to, że dajesz fanom szanse posłuchania muzyki Joy Division na żywo. Przyznam jednak, że początkowo miałem ogromne wątpliwości co do całego przedsięwzięcia...

- Nie byłeś jedynym, który był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, oj nie byłeś (śmiech). Początkowo obawy innych ludzi udzieliły mi się, przyznaję to. Ale przytoczę to, co powiedziała mi Rowetta Satchell [znana z zespołu Happy Mondays wokalistka występująca z The Light]. Ona przekonywała mnie, że przecież nie zasięgam zawodowych rad od anonimowych osób w internecie. A czy ty byś to robił? Czy pytałbyś nieznajomych w internecie o to, co masz robić w swoim życiu?

Absolutnie nie!

- Właśnie... A ja, kiedy usłyszałem w jaki sposób brzmimy, wiedziałem, że będzie dobrze. A brzmimy inaczej. Nie grałem tych utworów przez 30 lat I z tego powodu czuję się również usprawiedliwiony. Zwłaszcza, że to są również moje kompozycje. Przynajmniej w 1/4 (śmiech). Bernard [Sumner, gitarzysta Joy Division i New Order] i Stephen [Morris, perkusista Joy Division i New Order] byli tak głośni w mediach w swym obrzydzeniu dla mojego projektu, a później... Zaczęli robić to samo, grać piosenki Joy Division! Mocno mnie to zdziwiło. Pozwolę sobie na stwierdzenie, że im nie chodzi o muzykę, a o moją osobę.

Wciąż jednak znajdą się osoby, które uważają prezentowanie utworów Joy Division na żywo bez Iana Curtisa za nieodpowiednie i niestosowne. Co masz do powiedzenia takim osobom?

- Cóż, można oceniać tylko, jeżeli przyjdzie się na koncert i posłucha tej muzyki. Każdy ma prawo do własnego zdania, prawda? Ale prawda jest też taka, że gdyby nikt nie chciał przyjść na koncert, nie byłbym w stanie występować. Mam zatem grupę fanów, którzy przychodzą na koncerty i nie zgadzają się z opinią sceptyków. A jeżeli wciąż nie chcesz słuchać utworów Joy Division na żywo, to rozwiązanie jest bardzo proste - nie przychodź na mój koncert. Dając ludziom powód do wyrażania wątpliwości, musisz mieć jednocześnie bardzo otwartą głowę. Z tego, co zdążyłem zauważyć, odkąd zaczęliśmy grać, ludziom coraz bardziej się to podoba. A my gramy albumy w całości, prezentujemy wszystkie nagrane przez Joy Division piosenki. Jestem z tego bardzo, ale to bardzo, dumny. Gramy "Unknown Pleasures", "Closer" i "Still". Gramy również utwory, które nie trafiły na żaden z tych albumów. Ludziom się to podoba. A przynajmniej większości z nich, powinienem powiedzieć.

A jak na koncerty The Light reagują fani w Europie Wschodniej, którzy nie mieli okazji słyszeć ani Joy Division, ani też New Order w oryginalnym składzie?

- Pamiętam, że koncert w Warszawie był świetny. Zresztą byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem zagrać w Warszawie. Pamiętasz pewnie, że Joy Division na początku nazywali się Warsaw. Jako Warsaw napisaliśmy utwory z EP-ki "The Ideal For Living", które zaprezentowałem w Warszawie. W pewnym sensie wróciły do domu (śmiech). A publiczność była wspaniała.

- Jestem osobą, która jest otwarta na koncertowanie w każdej części świata. W New Order mieliśmy z tym problem. Bernard i Stephen nigdy nie byli zainteresowani występami w - pozwolę sobie użyć tego słowa - egzotycznych miejscach. Chętnie koncertowali po Ameryce, ale do Europy Wschodniej już nie mieli ochoty się wybrać. Szczerze mówiąc, zawsze mnie to frustrowało. W tym momencie ten problem nie istnieje i jestem z tego powodu szczęśliwy. Mogę grać tam, gdzie tylko zostanę zaproszony. Pamiętam jestem cudowny moment w New Order, gdy Bernard powiedział do mnie: "Ty zagrałbyś nawet w pieprzonym Bejrucie, prawda?". A ja mu odpowiedziałem: "Tak, zagrałbym tam!" (śmiech). Naprawdę, bardzo chętnie zagrałbym tam koncert. Wszędzie, gdzie jeździmy, jesteśmy tak dobrze traktowani, że nie mam powodu, by się o cokolwiek obawiać. Mam ogromne zaufanie do ludzi.

Jeżeli jesteśmy już przy New Order... Powiedz mi w jaki sposób udaje im się bez konsekwencji grać bez ciebie i brzmienia twojej gitary basowej. Nie miałem okazji widzieć ich na żywo, ale trudno mi sobie to wyobrazić.

- (śmiech) Cóż, nazwa New Order niesie ze sobą potężną moc. I wydaje mi się, że starają ukryć przed publicznością fakt, że grają beze mnie. Trochę to swobodne podejście do sprawy, ten bark informacji o tym, że występują bez odpowiedniej osoby. To trochę przykre dla mnie. Oczywiście wolałbym, by każdy z nas trzymał się z dala od tego przedsięwzięcia, ale... Cóż, życie nie jest zawsze takie, jak sobie je zaplanujesz, prawda? Ale też życie toczy się dalej. Mam jednak problem z tym, że oni według mnie nie rozwiązali tej sprawy w odpowiedni sposób do strony biznesowej i prawnej. Zamierzam rozwiązać ten problem na drodze sądowej. Jeżeli oni nie chcą ze mną grać, nie mogę ich zmusić, by to robili. Problem w tym, że oni od strony finansowej są bardzo zadowoleni. Natomiast ja nie jestem i to z ich powodu.

Słyszałem, że pracujesz nad kolejną książką. Po historii Joy Division zamierzasz napisać biografię New Order. Rozumiem, że to będą dwie zupełnie inne książki.

- Tak, to zupełnie dwie odmienne historie. W Joy Divsion interesujące było to, że to był dosyć mało rock'n'rollowy zespół. Nie mieliśmy pieniędzy i prowadziliśmy dosyć skromne życie. Natomiast w New Order interesujące jest to, że to był bardzo rock'n'rollowy zespół. Można spokojnie napisać książkę "New Order: Seks, narkotyki i rock'n'roll" ze mną w roli głównej (śmiech). Ale wróćmy do muzyki. New Order działał w bardzo interesujących czasach w muzyce. Lata 80. i 90. były nieprawdopodobne. Byliśmy częścią sceny "Madchester", byliśmy zaangażowani w działalność klubu Hacienda... To będzie bardzo interesująca książka także z powodu tamtych czasów. Weźmy na przykład naszą piosenkę nagraną dla angielskiej reprezentacji w piłce nożnej na mistrzostwa świata ["World In Motion" w 1990 roku]. W New Order naprawdę sporo się działo i wciąż sporo się dzieje, niestety. Ale dzięki tej książce ludzie poznają prawdę.

A masz już zakończenie książki? Jaki będzie ostatni rozdział biografii New Order?

- Ostatni rozdział? Nigdy się nie dowiemy tego, prawda? Jeżeli The Eagles potrafili znów razem wystąpić i nagrać album... Ale jako New Order musimy dojść do porozumienia, wszyscy członkowie zespołu. Kiedy to zostanie załatwione, możemy zaczynać od nowa.

Wymieniłeś The Eagles, ale jeżeli wasi ziomkowie z The Stone Roses potrafili się dogadać, to może New Order również się uda?

- Dokładnie. Ale nie wydaje mi się, by rozpad The Stone Roses był spowodowany aż taką wrogością członków zespołu. The Stone Roses nie pokłócili się o pieniądze. Tak czy inaczej, zobaczymy co przyniesie przyszłość. To oczywiście okropna i nieprzyjemna sprawa dla naszych fanów. Z tego powodu powrót New Order niesie pewne piętno, za co odpowiedzialni są Bernard i Stephen. Oni są oczywiście wspaniałymi muzykami, autorami fantastycznej muzyki i mogą grać taką muzykę, jaką sobie chcą. Smutne jest jednak to, że za tym idzie dosyć dziecinny spór. W mojej opinii to zubożyło całe przedsięwzięcie.

Na pewno wielokrotnie o tym myślałeś... Powiedz mi, jak wyglądałaby kariera Joy Division, gdyby Ian Curtis wciąż żył? Bylibyście tak popularni, jak New Order?

- (śmiech) Myślę, że Joy Division byliby dokładnie takim samym zespołem, jak New Order. Ian śpiewałby wszystkie nasze piosenki, a już na pewno "Blue Monday". Z powodu zainteresowania Bernarda i Stephana nowinkami muzycznymi, Joy Division ewoluowaliby w tym samym kierunku, w którym poszedł New Order. Jestem tego więcej, niż pewien.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: NEW | zagranie | Division | New Order | Joy Division
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy