Reklama

"Wersja dla mediów"

Editors to ciekawy przypadek. Brytyjski kwartet nie miał łatwego życia u dziennikarzy, którzy pastwili się nad zespołem określając go jako "Interpol dla ubogich" lub w najlepszym przypadku jako marną kopię Joy Division czy ewentualnie Coldplay. Jednak fani muzyki alternatywnej na Wyspach kochają Editors, co udowodnili wprowadzając drugi album zespołu "An End Has A Start" na sam szczyt listy bestsellerów płytowych. Właśnie od tego doniosłego wydarzenia Artur Wróblewski rozpoczął rozmowę z gitarzystą i głównym kompozytorem Editors, Chrisem Urbanowiczem, którego już 4 listopada wraz z kolegami zobaczymy na koncercie w Warszawie.

Na początku przyjmij moje gratulacje. Wasz drugi album znalazł się na szczycie brytyjskiej listy bestsellerów, debiut "The Back Room" dotarł "tylko" do miejsca drugiego. Zrobiliście mały, ale znaczący krok do przodu...

(śmiech) Dzięki. Też tak to odebraliśmy. Idziemy do przodu. Wiesz, lista przebojów to taki wyścig, którego wyniku za bardzo nie jesteś w stanie przewidzieć. Zwłaszcza, że z jednej strony mieliśmy bardzo różne recenzje płyty "An End Has A Start". Jedni chwalili, drudzy krytykowali... Ale z drugiej strony singel "Smokers Outside the Hospital Doors" był często prezentowany w radio i w telewizjach muzycznych. Ostatecznie trafiliśmy na pierwsze miejsce, z czego jesteśmy bardzo szczęśliwi.

Reklama

Od dwóch lat macie świetną passę. Na początku bardzo dobrze przyjęty przez fanów i część prasy debiut, teraz sukces drugiej, zazwyczaj trudnej płyty...

Kiedy zaczynaliśmy nikt z nas czegoś takiego się nie spodziewał. Wydaje mi się, że dla każdego muzyka sukces jest w pewnym sensie niespodzianką, bo nie można go przewidzieć. Pamiętam taki pierwszy moment, kiedy pomyślałem, że nam się udało. To był listopad 2004 roku i audycja Zane'a Lowe'a, który puścił w BBC Radio 1 nasz utwór... To też była niespodzianka, bo nie sądziliśmy, że nasze piosenki są "radio friendly". A później "The Back Room" kupiło ponad pół miliona osób! Podkreślę jednak, że na to zasłużyliśmy. Bo sukces płyty to także zasługa wyczerpującej trasy koncertowej.

Powiedziałeś, że wasze piosenki nie są "radio friendly". "Smokers Outside the Hospital Doors" zdecydowanie przeczy tej tezie...

(śmiech) Masz rację, to zdecydowanie najczęściej puszczany w radio utwór Editors. Przyznaje się, to trochę popowa piosenka (śmiech).

Dzięki "Smokers Outside the Hospital Doors" zaczęliście być częściej porównywani do Coldplay niż Joy Division... Nie wkurzają was takie opinie?

To zależy. Jesteśmy jeszcze w miarę nowym zespołem, dlatego tak o nas piszą...

Może za kilka lat inne grupy będą porównywane do Editors.

(śmiech) Mam nadzieję, że osiągniemy taką pozycję. Ale z drugiej strony żal mi tych zespołów, bo będą przechodziły przez to samo gówno. Nudne gówno...

To zostawmy ten nudny temat... Podkreślaliście w wywiadach, że nie dotknął was tak zwany symptom "drugiej, trudnej płyty". Powiedz mi jak zatem wyglądała sesja nagraniowa?

Szczerze mówiąc poszła nam dosyć gładko, choć powiem ci, że mieliśmy momenty zwątpienia. Wydawało nam się, że nie mamy wystarczającej ilości piosenek. Ale te, które mieliśmy były tak dobre, że szliśmy do przodu. Generalnie moje wspomnienia z tej sesji są bardzo dobre. Gładko nam poszło, to był jeden z najlepszych momentów w moim, naszym, życiu...

A czy takimi momentami są koncerty? Widziałem plany waszej trasy koncertowej i szczerze mówiąc trochę się przeraziłem. Przez najbliższe miesiące będziecie w trasie i prawie codziennie gracie koncert! Jak sobie radzicie w takich warunkach?

Pierwsza zasada brzmi: bardzo dużo snu (śmiech). Poza tym tak naprawdę to jest frajda. Latasz sobie po świecie i robisz to, co najbardziej kochasz...

A pamiętasz jakąś historię z trasy koncertowej, która szczególnie utkwiła ci w pamięci?

Hmm... Jest takich kilka, ale nie mogę ci ich opowiedzieć (śmiech). Dla mediów mam wersję o fanach w Japonii, którzy naprawdę są wyjątkowi. Wiesz, czujemy się tam jak jakieś światowe gwiazdy! Fani czekają pod oknami naszych hoteli, przyjeżdżają na lotnisko. Poza tym ludzie w Japonii są bardzo przyjacielscy. I jeszcze jedzenie - jest przepyszne! Japonia to dla nas Europejczyków jakby inny świat... Kiedyś mieliśmy taką sytuację, że jakiś szalony fan w nocy dobijał się do naszych pokoi tylko po to, by zdobyć autograf. Szaleństwo.

To jest opinia którą słyszę od prawie wszystkich europejskich wykonawców, którzy mieli tam okazję wystąpić: japońscy fani są szaleni...

Tak, ale w pozytywnym rozumieniu tego słowa.

Jesteście bardzo popularni w Wielkiej Brytanii, wspominałeś o fanach w Japonii... A co z Ameryką?

Byliśmy tam już kilka razy, zwłaszcza po wydaniu pierwszej płyty koncertowaliśmy dosyć intensywnie. Editors są głównie popularni w Nowym Jorku i w Los Angeles, w tych bardziej wyluzowanych miastach. To jest ciężki teren do zdobycia, bo Ameryka jest bardzo zróżnicowana jeśli chodzi o muzyczne gusta. Na przykład w Nowym Jorku wyprzedajemy halę na dwa tysiące osób, a w dajmy na to w Cleveland na nasz koncert przyjdzie 12 fanów. Jest naprawdę różnie... Ale na razie podoba nam się granie koncertów w Ameryce, więc będziemy to kontynuować i zobaczymy co z tego wyniknie.

A dlaczego według ciebie brytyjskie zespoły nie radzą sobie na tamtejszym rynku? Wyjątkiem tu są Coldplay i Radiohead...

Pewnie dlatego, że tamtejsze stacje radiowe wolą grać amerykańską muzykę. Jest tylko kilka rozgłośni grających brytyjskie indie. A wymienione przez ciebie zespoły grają bardzo dużo koncertów w Stanach Zjednoczonych, co po pewnym czasie im się odpłaca. Musisz się naprawdę poświęcić.

Zmieńmy temat. Editors mają poważny image. Czy oznacza to, że w waszej garderobie dowcipy są zakazane (śmiech)?

(śmiech) W żadnym bądź razie! Najlepiej jakbyś sam się przekonał, spotykając całą naszą czwórkę. Ludzie często są zaskoczeni, że Editors nie są posępnymi, markotnymi, zdołowanymi kolesiami. Lubimy porobić sobie jaja. To jest też niezbędne do utrzymania atmosfery w zespole.

Czy Editors są prywatnie przyjaciółmi?

Oczywiście. Zastanawia mnie zawsze w jaki sposób działają zespoły, których muzycy za sobą nie przepadają... My byliśmy kumplami zanim jeszcze powstali Editors. Mieszkaliśmy ze sobą przez wiele lat.

Editors nie pochodzą ze stricte muzycznego miasta, jak na przykład Londyn czy Manchester. To wam pomaga czy jest wręcz przeciwnie?

Na dłuższą metę to nam pomogło. Dzięki temu nie zostaliśmy szybko odkryci. Wiem, że to może brzmi niedorzecznie, ale dzięki temu dojrzeliśmy i okrzepliśmy jako muzycy. I nie zostaliśmy jako totalni debiutanci wciągnięci w to całe bagno pod tytułem show biznes...

To zostawmy to bagno (śmiech) i porozmawiajmy o piłce nożnej. Ponoć jesteś wielkim fanem futbolu...

(śmiech) Tak, kibicuję Nottingham Forest!

Jaka jest twoja opinia na temat przejścia Davida Beckhama do Los Angeles Galaxy?

To wydaje się być może trochę dziwne, że już nie chciał grać dla takiej drużyny jak Real Madryt, ale... Ludzie mówią, że zrobił to dla pieniędzy. Ale David Beckham nie potrzebuje pieniędzy, prawda? Zatem on jest w pewnym sensie przyszłością piłki nożnej, nie tylko tej w Ameryce. To też jest dla niego wyzwanie. A Los Angeles idealnie pasuje do niego i jego żony. Wszędzie gdzie pojawią się Beckhamowie wybuchają jakieś kontrowersje, jest pełno plotek. Zatem Hollywood to dla nich wymarzone miejsce.

Wróćmy na Wyspy. Manchester United, Chelsea, Arsenal czy Liverpool?

United kupili kilku świetnych piłkarzy. Ich transfery naprawdę robią wrażenie. Podoba mi się zwłaszcza Carlos Tevez, to może być poważne wzmocnienie. Manchester jest dla mnie głównym kandydatem do mistrzostwa. Natomiast z wymienionych przez ciebie zespołów jak dla mnie Arsenal nie będzie w tym roku liczył się w walce o podium.

Czy będziecie sobie radzić tak świetnie w Lidze Mistrzów jak w zeszłym sezonie?

Rzeczywiście, pomimo zwycięstwa Milanu, to angielskie zespoły zdominowały ostatnie rozgrywki. Jeżeli w tym roku będzie podobnie, byłbym bardzo zadowolony.

Na koniec powiedz mi jak to jest spotkać żywą legendę. Mówię o Paulu McCartney'u...

To było niesamowite przeżycie. Jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Nasza garderoba znajdowała się tuż obok jego, a Paul postanowił nas odwiedzić i zamienić kilka słów. Wiesz, on ma taką pozycję, że nie musi niczego robić, dlatego jeszcze bardziej doceniliśmy jego zachowanie. Po programie telewizyjnym, który nagrywaliśmy, wypiliśmy razem kilka piw. Jest naprawdę przemiłym człowiekiem.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Editors
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy