Reklama

"Ultravox to był wspaniały zespół"

Midge Ure rozpoczął swą karierę w zespole Ultravox, który był jedną z najważniejszych grup w Wielkiej Brytanii w latach 80. Po rozpadzie grupy rozpoczął karierę solową. Jego album „Breathe” znalazł uznanie zarówno pośród krytyków jak i fanów. Jesienią 2000 r. na rynku pojawiła się jego kolejna solowa płyta, zatytułowana „Move Me”. Z tej okazji z Midge Urem rozmawiał Konrad Sikora.

Czym twój nowy album różni się od poprzedniego?

Przede wszystkim brzmi inaczej. Od wydania poprzedniej płyty minęło prawie sześć lat. Tym razem sam produkowałem ten album. Zmieniła się technologia nagrywania i zmieniło się podejście do tworzenia muzyki. Inne są już nawet linie melodyczne, musiałem w jakiś sposób pójść do przodu, dlatego jest tu więcej gitarowych brzmień.

Czy coś konkretnego zainspirowało cię do tej zmiany brzmienia?

Nie wiem. Ciągle słyszę jakieś rzeczy, które zapadają mi w pamięci, ot choćby Radiohead. Jednak wydaje mi się, że gdyby zespół Ultravox istniał nadal, to teraz gralibyśmy właśnie taką muzykę i tak właśnie brzmielibyśmy. U nas atmosfera tworzyła się zarówno w tekstach, jak i w muzyce. Chciałem właśnie do tego wrócić i oddać ten klimat w nowocześniejszy sposób. Radiohead dla mnie zawsze byli właśnie takim Ultravox. Nie koniecznie poprzez muzykę, ale głównie dzięki klimatowi, jaki panuje w ich muzyce. Dlatego parę osób doszukało się podobieństwa między tym albumem, a grupa Thoma Yorke’a. Nie wiem, może tak jest, ale na pewno nie jest to zamierzone. Tak jak mówiłem wcześniej, ta zmiana jest bardziej efektem rozwoju technologii i tego typu spraw.

Reklama

Jak długo pracowałeś nad tą płytą?

Ja nie pracuję w ten sposób, że najpierw piszę piosenki, a potem wchodzę do studia. Wszystko dzieje się podczas sesji nagraniowej, która w sumie trwała prawie półtora roku, włączając w to całą produkcję.

Jak produkuje się swój własny album?

Zazwyczaj sam jestem swoim producentem, a poprzednia płyta to był wyjątek. To wytwórnia postanowiła zmienić mój styl pracy. Produkowanie wszystkiego samemu w moim przypadku zdecydowanie wydłużyło okres powstawania tego albumu. Niczego nie da się zrobić w pośpiechu. To bardzo odpowiedzialne zadanie. To ja decyduję o wszystkim i w razie niepowodzenia ja będę jedynym winnym.

Czy obawiasz się w takim razie, jak album „Move Me” zostanie przyjęty?

Szczerze mówiąc to nie wiem. Nie za bardzo mam przecież na to wszystko wpływ. Ja tylko nagrywam muzykę. Nie mogę nikogo zmusić, aby grał moje piosenki w radio, aby puszczał w telewizji moje teledyski, czy też by chciał zrobić ze mną wywiad. To wszystko zależy od kogoś innego. Jedyne, co mogę zrobić, to czekać i mieć nadzieję, że wszystko będzie w porządku.

Czy ta płyta ma jakiś przewodni temat, którego starałeś się trzymać?

Nie. Jest na niej parę wątków, które poruszam i którymi się bawię. Jednym z nich jest obserwowanie ludzi i tego, co robią w imię religii – to wynika z mojego szkockiego pochodzenia. Inny to koniec świata ("Spielberg Sky"). Jesteśmy już tak przyzwyczajeni do oglądania w telewizji wojen, konfliktów i przemocy, że nie reagujemy na to, traktujemy to jak normalna sprawę. Często tracimy poczucie rzeczywistości, jakby to była zwykła gra komputerowa, w której tak naprawdę nikt nie ginie. Dla ludzi wojna jest teraz kolejną rozrywką, którą można obejrzeć w telewizji. To straszne. Sądzę więc, że kiedy przyjdzie koniec świata, to także obejrzymy go w telewizji.

„Move Me” to tytuł płyty i jednej z piosenek. Co on oznacza?

Dostaję e-maile od ludzi, którzy mówią mi, co sądzą o mojej muzyce. Każdy z nich coś sugeruje, mówi, co znaczy dla niego ta muzyka. To jest niesamowite, kiedy czytam jak ludzie, którzy mają żony, mężów, dzieci, piszą mi, jak moja muzyka zmieniła ich życie. W ten sposób realizuje się moje wyobrażenie na temat tego, czym jest muzyka, czym powinna być. Muzyka powinna wywoływać emocje, uczucia. Jeśli tego nie robi, to nie spełnia swojej funkcji. To tak jak pójście do kina i myślenie, że przez najbliższe półtora godziny będziesz oglądać na ekranie jakiś bezsens i tracił swój wolny czas. Powinno się zdarzać przy niej coś, co sprawi, że jesteś szczęśliwy lub smutny, cokolwiek. Nie może być tak, że muzyka jest pisana po to, aby dzieciaki ją kupowały. Teraz muzyka jest towarem i to jest straszne. Jakieś 10 lat temu rozmawiałem z Kate Bush. Powiedziała, że wycofuje się z tego muzycznego interesu. Odpowiedziałem jej, że nie może tego zrobić, bo jeśli ona skończy, to i ja skończę, a potem następni i na świecie pozostanie tylko ta plastikowa papka dla małolatów. Nie ma dla mnie nic ważniejszego, aniżeli uznanie ludzi, którzy twierdzą, że to, co robię, to prawdziwa muzyka, która porusza ludzi, wywołuje emocje. O to chodzi w tym utworze.

Dlatego tytułowa piosenka jest pierwszym singlem?

Kiedy pracuje się tak długo nad jedną rzeczą, ciężko jest później na to obiektywnie spojrzeć. Wszyscy twierdzą, że to najbardziej komercyjny utwór – wytwórnia, moi znajomi. Czy tak jest, sam do końca nie wiem, bardzo możliwe. Z drugiej strony wybieram na single swoje ulubione utwory z płyty, a one odnoszą - lub nie - komercyjny sukces. Tak po prostu wyszło.

W takim razie jakie są twoje ulubione utwory na tej płycie?

Zdecydowanie na pierwszym miejscu stawiam „Somebody”, a co do innych, to ciężko mi wybrać te najlepsze, wszystkie mi się mniej lub bardziej podobają.

Skąd wziął się pomysł na „Refugee Song”?

Grałem parę koncertów dla uchodźców z Kosowa. Odbywały się one w Glasgow, a widownią były głównie dzieci. To był bardzo wstrząsający dla mnie widok i wstrząsające przeżycie. Dużo rozmawiałem z tymi dziećmi. Dzięki nim dowiedziałem się, czym naprawdę jest Kosowo. Wcześniej wydawało mi się, że jest to zwykłe miejsce, jakich są tysiące w Europie, na świecie. Później zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby podobny konflikt wydarzył się w Wielkiej Brytanii. Skoro wybuchł tam, równie dobrze może kiedyś wybuchnąć tutaj. Zdałem sobie sprawę, jak okropna rzeczą musi być strata rodziców, ucieczka z własnego kraju, gdy jest się z dala od rodziny, w obcym miejscu, na łasce obcych ludzi. Po tym wszystkim napisałem tę piosenkę.

Wy, Szkoci, macie jakiś sentyment do tych rejonów, Fish też jeździ do Bośni i gra tam dużo koncertów.

Może coś w tym jest. Mamy widocznie jakieś podobne cechy, tyle że Fish jest dwa razy ode mnie większy.

„Monster” to jedyny utwór instrumentalny na płycie – dlaczego?

Grałem go zazwyczaj na koncertach. Napisany był jakby na zamówienie. Miałem bowiem kiedyś napisać muzykę do jednego z filmów realizowanych przez brytyjską telewizję. Wymyśliłem sobie taki riff, który później przekształcił się w utwór. Bardzo lubiłem go grać, dlatego w końcu postanowiłem zamieścić go na płycie. On ma w sobie coś z Fatboy Slima, też lubię bawić się samplami. Żałuję tylko, że ten utwór jest taki krótki, szkoda, że nie zrobiłem go w dłuższej wersji.

Twoja kariera rozpoczęła się w latach 80. Jak teraz wspominasz tamte czasy?

Bardzo dobrze. Ultravox to był wspaniały zespół, czuliśmy, że robiliśmy coś wyjątkowego na scenie elektronicznej. Z jednej strony było elektronicznie, ale z drugiej graliśmy na normalnych instrumentach. Wydaje mi się, że już wtedy uzyskaliśmy brzmienie lat 90. Istniało wtedy wiele zespołów, które wypaczyły nieco tę muzykę, niektórym przeszkadzał może zbyt duża ilość makijaży na twarzy, ale mimo wszystko to były wspaniałe czasy. Grało wtedy wiele zespołów, z których każdy był oryginalny i jeden nie kopiował drugiego.

Może dlatego właśnie powraca moda na takie brzmienia i taką muzykę?

Tak. Poza tym sytuacja na rynku muzycznym dzisiaj powoduje, że ludzie, którym nie oferuje się nic wartościowego, zaczynają patrzyć wstecz i wracać do swych ulubionych zespołów z młodości, przeszłości, odkrywać nowe nieznane im rzeczy. To jest nieco smutne, że tak jest, bo oznacza, że nie stać nas już na nic lepszego. Mam nadzieję i wierzę w to, że tak jednak nie jest.

Czy w takim razie nie byłoby przyjemnie reaktywować Ultravox?

Może. Dużo było rozmów w tym kierunku, ale ja nie chcę tego robić. Ultravox miał swój okres świetności, swoje miejsce i swój czas. Pod koniec działalności to już było jednak coś innego, coś niedobrego. Ostatni album tak naprawdę nie powinien był się nigdy ukazać. Byliśmy już innymi ludźmi, szliśmy w innych kierunkach. Ja chciałem pójść jeszcze głębiej w elektronikę, Billy, klawiszowiec miał ochotę na jakieś orkiestrowe brzmienia. To był oczywisty koniec zespołu i nie widzę szans na wspólny powrót.

Jaki w takim razie był najgorszy i najlepszy moment w twojej karierze?

Najgorszy był po wydaniu mojego poprzedniego solowego albumu „Breathe”. Moja wytwórnia zawaliła całkowicie jeśli chodzi o jego promocję. Znalazłem się gdzieś pośrodku sporu pomiędzy amerykańskim i europejskim oddziałem mojej wytwórni, nikomu na niczym nie zależało. Zmarnowano mój album, jeszcze nigdy żadna moja płyta tak źle się nie sprzedawała i nie miała tak tragicznej promocji. Nie wiem zresztą, czy ktokolwiek miał. Byłem wtedy naprawdę załamany. Jednak później przyszedł ten najlepszy moment. Ludzie w jakiś sposób do niego dotarli, poznali moją muzykę bez tej promocyjnej machiny i zaczęli się domagać grania go w radio, szukali go w sklepach. Album stał się popularny, choć często jeszcze ludzie nie wiedzieli nawet, że to moja płyta. Odkryli moją muzykę właśnie dzięki temu, jaka była. Podobała mi się. To było wspaniałe uczucie. Nawet przemysł nie potrafił wszystkiego zabić.

Czy jest coś, czego jako muzyk nigdy byś nie zrobił?

Mówienie „nigdy” jest dość ryzykowne, bo ciągle zmieniamy nasze poglądy. Jednak jak na razie czuję ogromną niechęć do tanecznych remiksów moich utworów. Nie chcę tego robić i nie chcę, by ktokolwiek to robił. Moja muzyka nie nadaje się do tego, aby schrzaniło ją swymi zabawami paru DJ-ów. Chcę, aby moja muzyka brzmiała tak, jak ją napisałem. Dlatego nie zrobię nigdy remiksu żadnej piosenki.

Czy czujesz się gwiazdą muzyki pop?

Teraz już nie. W okresie działalności Ultravox tak było, teraz jednak jestem starszy, muzycznie bardziej dorosły i uważam się za muzyka, a nie gwiazdę.

Miałeś okazję współpracować z wieloma gwiazdami muzyki. Czy zapadło ci w pamięci jakieś szczególne wydarzenie?

Wspomniałem już o Kate Bush. Dawno temu tak się złożyło, że ona pracowała w studiu na drugim końcu Londynu. Wysłałem jej taśmę demo z zapytaniem, czy mogłaby coś do tego zaśpiewać. Parę dni później przyjechała z taśmami. Kiedy usłyszałem to, co zrobiła, rozpłakałem się. To było wspaniałe przeżycie. Kiedy jest się małym chłopcem ze Szkocji, marzy się o tym, aby kiedyś zagrać z Paulem Mc Cartneyem, Paulem Knopflerem i innymi. Te marzenia się nigdy nie spełnią, a mnie się to przydarzyło i wszystkie te chwile wspominam bardzo dobrze.

Powiedz, jak to się stało, ze grałeś z Thin Lizzy?

Swego czasu byłem na występie Thin Lizzy w Glasgow. Poszedłem do nich po koncercie i poznałem się z nimi. Później oni w jakiś sposób trafili na mój koncert i zawiązała się między nami przyjaźń. Któregoś dnia nagle zadzwonił telefon i po prostu zapytali mnie, czy nie mam ochoty przylecieć do Stanów i zagrać z nimi na trasie, bo posypał się im skład. To było niesamowite przeżycie.

A jak wspominasz słynny zespół złożony z gwiazd - Band Aid?

Mam trochę mieszane uczucia. Nagraliśmy materiał w pięć dni, ale aby osiągnąć ten cel, który sobie złożyliśmy, musieliśmy jeszcze bardzo długo pracować. To było wspaniałe wydarzenie, panowała tam wspaniała atmosfera. Udało nam się wszystko dobrze ułożyć. Nie było tego, co w przypadku Live Aid Geldofa, gdzie na pozór było przyjemnie, a za kulisami wszyscy się kłócili i szli na noże.

Jaka jest twoja opinia na temat Internetu?

Ma on swoje dobrą i złą stronę. Istnieje tam zbyt wiele anarchii. Wspaniałą sprawą jest poczta elektroniczna. Dzięki temu mam kontakt ze swoimi fanami. Kiedyś to było niemożliwe, bo listy ręcznie pisane trafiały do wytwórni i tam wyrzucano je do kosza. Dzięki e-mailom mam naprawdę liczną rzeszę przyjaciół. To jest świetna sprawa, której kiedyś bardzo mi brakowało

A co z mp3?

W sumie jestem za tym, aby ten format istniał. Prawdziwi fani tak czy inaczej kupią mój album. Ci, którzy normalnie nie słuchają mojej muzyki i tak by go nie kupili, a może dzięki mp3 ją poznają i zdecydują się kupić moją następną płytę. To jest jak stacja radiowa, gdzie możesz sobie samemu wyszukiwać piosenki i słuchać to, czego chcesz. Możesz odkrywać nowych wykonawców. Dlatego popieram istnienie mp3.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: mp3 | wytwórnia | piosenki | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama