Reklama

"Sukcesy nie nauczyły mnie niczego"

Reni Jusis podbiła serca polskiej publiczności w1998 roku utworem "Zakręcona", a jej debiutancka płyta, wydana pod tym samym tytułem, wywołała spore zamieszanie na naszym rynku muzycznym. Swym kolejnym albumem "Era Renifera" z 1999 r., wokalistka udowodniła, że drzemie w niej ogromny potencjał, ale nie przyniósł on jednak większych przebojów i o wokalistce zrobiło się cicho. Po dwuletniej przerwie Reni postanowiła jednak spróbować raz jeszcze, tym razem z muzyką w wersji bardziej tanecznej, okraszonej odrobiną elektroniki, co sugerował zresztą tytuł jej trzeciej płyty "Elektrenika". O nowym brzmieniu, intymności w piosenkach i współpracy z Urszulą Dudziak, z Reni Jusis rozmawiał Konrad Sikora.

Czy album "Elektrenika" to dla ciebie ewolucja, czy też rewolucja?

Nie mnie to oceniać. Jeszcze rok temu nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W życiu i w muzyce wszystko mnie irytowało. Był to dla mnie strasznie trudny czas. Któregoś ranka obudziłam się i wszystko stało się jasne. Z jednej strony czułam presję, że jeśli od zawsze zajmuję się soulem, to głupio mi teraz odwrócić się o 180 stopni i zacząć robić coś innego. Z drugiej jednak wiedziałam, że w tej muzyce nie mam już nic do powiedzenia, że wszystko było już w tej kwestii zrobione. Stwierdziłam w końcu, że jeśli najlepiej czuję się w klubach i bardzo mnie interesuje scena klubowa, wydaję kupę pieniędzy na płyty, także analogowe, to nie ma się co oszukiwać i nadszedł czas spróbować swych sił w tej muzyce. Nie była to łatwa decyzja, ale w jej podjęciu pomogli mi moi koledzy z zespołu, którzy - jak się okazało - też bardzo dobrze czują się w tych klimatach. Dlatego "Elektrenika" brzmi tak, a nie inaczej.

Reklama

Kiedy wpadłam na pomysł stylizacji na lata 80., zdecydowałam się, aby traktować to wszystko jako jedną całość - muzyka, zdjęcia i klip - wszystko miało być utrzymane w jednym stylu. Moi koledzy z zespołu stwierdzili, że to bardzo dobry pomysł. Po tym wszystko poszło gładko. Napisanie piosenek to był moment. Najważniejszy był pomysł. Dla mnie jest to w sumie i zwykła progresja, i mała rewolucja. Ale to odzwierciedla moją osobowość. Takie zmiany są wynikiem przemian wewnętrznych. Dopiero teraz dowiedziałam się, że sukcesy nie nauczyły mnie niczego. Wszystko, czego w życiu się nauczyłam, zawdzięczam niepowodzeniom i porażkom.

Powiedziałaś niedawno, że "Elektrenika" to taki album, jaki zawsze chciałaś kupić, a nikt go nie nagrał.

Tak, ale zaznaczam, że chodzi mi tu o nasz rynek. Będąc w Londynie miałam takich płyt setki. Dzisiaj już nie trzeba mieć kontraktu z wielką wytwórnią, aby wydać płytę i oni z tego korzystają, u nas, niestety, tego jeszcze nie ma, ale to też chyba tylko kwestia czasu. Wszystko jest coraz tańsze, jeszcze trochę i płyty wszyscy będą nagrywać w domu, na swoim laptopie. Poza tym powoli rozwija się u nas kultura klubowa. Niedługo takie płyty zaczną się u nas pojawiać masowo i nie mogę się tego doczekać. Cieszę się, że dużą aktywnością w tym kierunku wykazuje się Radiostacja, która ma fajne audycje. To, że kultura klubowa w naszym kraju się rozwija, widzę podczas swoich koncertów. W klubach gram tylko nowe utwory, na koncertach plenerowych muszę wykonywać stare - te nowe nie mają racji bytu. Zmienia się wszystko. Istnieje kino offowe. Jeszcze kilka lat temu filmy zrobione kamerą cyfrową nie miały szans, aby zostać doceniane, teraz jest inaczej - to samo dzieje się w muzyce. Produkcja oczywiście jest ważna, ale liczy się pomysł.

Co było dla ciebie najtrudniejsze przy nagrywaniu tej płyty?

Pomysł. Później wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Pisałam utwory, zapraszałam gości, nagrywałam, kłóciłam się z muzykami, ale to wszystko było już konsekwencją tego, że miałam pomysł. Gdyby tego nie było, musiałabym chyba zbierać piosenki od jakichś kompozytorów. Jeśli ma się temat, to później można się swobodnie w nim wypowiadać.

Tytuł "Elektrenika" sugeruje dużą ilość komputerowych dźwięków, a tymczasem przewagę mają zdecydowanie syntezatory analogowe i żywe brzmienia...

To jest taka gra słów. Na pewno ta płyta jest bardziej elektroniczna od moich poprzednich wydawnictw, ale cały czas moim głównym pomysłem było granie z moimi kolegami. Nigdy nie będę miała chyba odwagi, żeby się zamknąć z totalną ilością sprzętu elektronicznego jak Czesław Niemen. Gdyby tak się stało, "Elektrenika" była całkowicie elektroniczna. Tutaj chodziło o coś zupełnie odmiennego. Ta stylizacja w jakiś sposób nawiązuje do brzmień elektronicznych, ale czasami sięgamy nawet po zwykłe dźwięki z najprostszego syntezatora Casio. To wszystko ma swój wspólny mianownik - dzisiejsze klubowe brzmienie, które jest nieco humorystyczne, z namiastką lat 80. Sama płyta to mało. Liczą się także wideoklipy i oprawa graficzna. Zdecydowałam, że chcę, aby cała stylizacja przy tej płycie szła w kierunku klimatów "Aerobik z Jane Fondą".

Plusem tego albumu jest szerokie instrumentarium. Najważniejsze partie tych instrumentów są nagrane na żywo, od razu czuć, że to nie są sample.

Samplowanie to nowa technika kompozytorska, która może dawać wspaniałe efekty. Ja już swój moment fascynacji samplami mam za sobą. Co innego komponowanie z samplami, a co innego zagranie tego na żywo. Teraz najbardziej właśnie pociąga mnie granie na żywo. Lubimy eksperymentować. Ja nigdy nie wiem, jakie solo zagra saksofonista, co mój kolega wykręci na Moogu. Trzymanie się sampli jest ogromnym ograniczeniem. Ogromnym komplementem było to, co powiedziała mi po jednym z ostatnich koncertów Kayah - że doskonale się bawimy na scenie i to widać.

Wraz ze zmianą brzmienia zmieniłaś wygląd. Jak bardzo jest to związane ze zmianami, które zaszły wewnątrz twojego umysłu, świadomości?

Zawartości szafy i koloru włosów nie zmienia się co dzień. Do tego się dorasta. Dla mnie takim kluczem była stylizacja przy tej płycie i powrót do tego, co działo się cztery lata temu w moim życiu. Pomyślałam sobie, oglądając swoje stare zdjęcie, że muszę wrócić do tego okresu, bo był dla mnie dobry. Poza tym najłatwiej zmienić swoje życie zaczynając od włosów i szafy. Jestem kobietą i trudno, żebym nie interesowała się modą i nie miała swoich własnych upodobań. Moda to dziś kolejna dziedzina sztuki i jestem jej wielką miłośniczką.

Czy w swoich tekstach pokazujesz całą siebie, czy też są sfery życia, których strzeżesz i nie w nich nie poruszasz?

Więcej mówię o sobie w piosenkach niż w wywiadach. Wszystko, co miałam do powiedzenia na temat swojego życia intymnego już powiedziałam w piosenkach, i nigdy tego nie będę rozwijać w wywiadach. Na nowej płycie jest utwór "Nigdy ciebie nie zapomnę". Oczywiście, w co drugim wywiadzie dostaję pytanie, dla kogo ta piosenka? Ale nie o to chodzi. Napisałam te piosenki strasznie szybko i pierwszy raz naprawdę się przy nich wzruszałam. Tylko żeby nikt zaraz nie myślał, że śpiewam jakieś rzewne ballady, przy których wszyscy będą płakać! Chociaż miałam taki sen - nagrałam utwór, przy którym wszyscy płakali, ale nie zapamiętałam ani jednej nuty, a szkoda, bo był dobry, skoro wszyscy ryczeli. Te piosenki naprawdę wiele mnie kosztowały i do końca nie wiedziałam, czy powinnam je zaśpiewać. Wstyd mi nawet było je nagrywać w obecności moich kolegów z zespołu. Zdawało mi się, że oni wszystko o mnie w tym momencie wiedzą, czułam się obnażona. Nie czułam, że się sprzedaję, ale czułam, że wystawiam się na ocenę, a to wszystko dotyczyło moich przeżyć, które mogą boleć. Na szczęście mam już to za sobą. Kiedy teraz ich słucham, wiem, że dużo mnie one nauczyły i zauważam, że wiele osób w jakiś sposób się z nimi utożsamia. Ta konfrontacja ze słuchaczem jest dla mnie najważniejsza. Dlatego nie mam ochoty uzewnętrzniać się w wywiadach. To, co znajdzie się w recenzji, jest ważne, ale ważniejsze jest to, jak płytę i te piosenki odbiorą ludzie. My nie nagrywamy płyt dla recenzji, tylko dla ludzi.

Dlatego śpiewasz "Nic o mnie nie wiecie" Czy to aluzja właśnie do dziennikarzy?

Nie wiem. Jest to raczej taka prośba, aby akceptować życie innych. Nakręciliśmy klip do tego utworu w Pradze, aby ludzie reagowali na mnie całkowicie spontanicznie. Nikt tam mnie nie rozpoznawał. Jeśli była jakaś polska wycieczka, to czekała drętwo na autografy, a reszta traktowała mnie normalnie. Jedni dawali mi pieniądze, inni słodką bułkę. Jedni się śmiali, inni pukali w głowę. To chodzenie i śpiewania po ulicach miało pokazać przesłanie piosenki mówiące, że każdy z nas, jeśli tylko jest zadowolony i szczęśliwy, ma prawo taki być i nie wolno się w to wtrącać. Komentowanie tego i mówienie, że ktoś jest taki czy taki tylko dlatego, że nie jest taki, jak wszyscy, to ogromne zło, które wyrządzamy innym. Ja jestem ogromnie tolerancyjna i jeśli ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia, to nie interesuje mnie, jakie prowadzi życie. Tego samego oczekuję od innych, ale nie zawsze to dostaję. Pytanie, dlaczego tak się ubieram i dlaczego tak śpiewam, jest bezcelowe. To jest moja osobowość.

Jak wspominasz współpracę w Urszulą Dudziak, która gościnnie zaśpiewała na tej płycie?

Miałam wielką tremę, żeby w ogóle w tej sprawie do niej się odezwać, mimo że wcześniej już towarzysko rozmawiałyśmy o takiej współpracy. Byłam tak zdenerwowana, że nawet mówiłam sobie: Jeśli mi odmówi, to skończy się nasza znajomość. Wysłałam jej maila, a ona oddzwoniła w ciągu dwóch godzin i powiedziała, że dziękuje mi za taki pomysł. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że moja idolka może mi podziękować! W studio zarejestrowałyśmy tyle materiału, że starczyłoby na całą płytę. Wiem, że ma teraz kilka innych propozycji tego typu i gorąco namawiam ją do tego, żeby wydała taki album. Uważam, że ma w sobie ogromny potencjał i powinna go wykorzystać.

Skoro zarejestrowałyście sporo materiału, to czy jest szansa, ze znajdzie się on na przykład na singlu?

To wszystko zależy od naszej odwagi. To, co ona zaśpiewała, jest niesamowite. Śpiewając popłakała się, śmiała się, odtwarzała odgłosy zwierząt z dżungli. Ja nie mam odwagi tego zaprezentować, bo byłoby to obnażaniem Uli. Ja nie mam do tego prawa. Nie mogę jej wykorzystywać. To ona musi zadecydować, czy chce to pokazać szerszej publiczności. Nie jest to łatwy materiał, ale na pewno wiele osób chciało by tego posłuchać.

Planujesz w tym roku trasę koncertową?

Tak. Trasa jest planowana na jesień i będę występować tylko w klubach. Do tego czasu będziemy grali pod gołym niebem. W lipcu wybieram się na pierwsze od kilku lat wakacje i zrobię sobie przerwę. Koncerty plenerowe nie są do końca promocją płyty, bo jak wcześniej mówiłam, na tego typu imprezach sprawdzają się głównie przeboje z poprzednich płyt. Na jesiennej trasie towarzyszyć nam będzie kilku DJ-ów i będą to koncerty utrzymane w typowo klubowym klimacie.

I na zakończenie - co sądzisz Internecie?

Biadolenie, że niedługo wszyscy umrzemy z głodu przez Internet - my muzycy - nigdzie nas nie doprowadzi. Uważam, że należy usiąść i zastanowić się, jak z tego skorzystać i jak mieć z niego korzyść. Cieszę się, że mam swoją stronę i że dzięki temu ktoś z Korei albo na Alasce może posłuchać mojej piosenki. Pisanie do szuflady to nie żadna sztuka. Sztuką jest dotrzeć ze swoją twórczością do jak największej liczby osób. A Internet jest wspaniałym narzędziem. Cieszą mnie takie sytuacje, gdy przychodzi zawiadomienie z ZAIKS-u, że mam odebrać siedem dolarów, bo ktoś grał moją piosenkę w radiu w Australii. To jest wspaniałe przeżycie. Jestem daleka od kariery światowej, ale dzielenie się swoimi myślami i twórczością z ludźmi z różnych zakątków świata, to dla mnie ważna rzecz i chcę z tej możliwości jak najlepiej skorzystać. Trzeba się po prostu ze wszystkimi dogadać i uważam, że z każdej sytuacji jest wyjście. Nie da się udawać, że sprawy nie ma, bo jest. Kiedyś zapytałam na jakimś czacie, czy są ludzie, którzy mają takie nazwisko jak ja. Dostałam kilkanaście odpowiedzi z całego świata i to uświadomiło mi, jak wielką moc komunikacyjną ma Internet. Teraz bez niego nie da się już żyć, a ja jestem nim zafascynowana.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Urszula Dudziak | internet | rewolucja | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy