Reklama

"Sami jesteśmy dyrektorami"

Zespół Golec uOrkiestra odniósł dość niezwykły sukces swym debiutanckim albumem, błyskawicznie stając się czołowym przedstawicielem niezwykle popularnej ostatnio w naszym kraju muzyki czerpiącej z ludowych źródeł. Sukces był tym większy, że grupa wydała płytę własnym sumptem, a o braciach Golec początkowo pisały tylko nieliczne media. Na rynku ukazała się właśnie druga płyta zespołu, zatytułowana po prostu „Golec uOrkiestra 2”. Ponownie wydała ją własna wytwórnia muzyków, choć dystrybucją zajął się wielki koncern BMG. Z Łukaszem i Pawłem Golcami o artystycznej niezależności, popularności rodzimego folku, roli muzyki w naszym życiu i płycie dla Papieża, rozmawiał Konrad Sikora.

W świecie muzycznym istnieje powiedzenie, że prawdziwym sprawdzianem dla każdego wykonawcy jest jego drugi album. Czy sądzicie, że wyszliście z tego sprawdzianu obronną ręką?

Oczywiście. Wydaje nam się, że jest to lepszy materiał od tego, który znalazł się na pierwszej płycie. Nie wymyślaliśmy nic nowego. Nadal jest to Golec uOrkiestra. Z pełną tego świadomością podchodziliśmy, kiedy pisaliśmy te teksty i aranżowaliśmy te utwory.

Czy jest coś, co różni album „2” od „1”?

Na pewno ta płyta jest bogatsza pod względem instrumentacji. Podobnie jak w przypadku pierwszego albumu, rozgraniczamy kompozycje na niej umieszczone na utwory muzyczne i piosenki. Na pierwszej płycie utworem muzycznym był „Ej Janicku ka żeś jest

Reklama

czy też „Na holi”, a piosenką była „Lornetka”. Na tym albumie piosenką są np. „Słodycze”, a utworem muzycznym jest „Oni są z nami”.

Jak długo pracowaliście nad nowym albumem?

Przed wydaniem pierwszej płyty napisaliśmy materiał gdzieś na pięć, sześć albumów. Do studia weszliśmy w marcu tego roku i byliśmy gotowi już na sierpień.

Podobnie jak poprzedni album, ten także wydaliście sami. Dlaczego nie macie kontraktu z żadną dużą wytwórnią?

Nie lubimy mieć dyrektorów i kierowników. Sami nagrywamy naszą muzykę, sami ją promujemy i jesteśmy za wszystko odpowiedzialni. Możemy o sobie powiedzieć, że jesteśmy artystami niezależnymi. Tak jest nam wygodniej. Poza tym w tym kraju można się z każdym dogadać. Jako muzycy sesyjni, którzy grali z wieloma innymi artystami, zdążyliśmy się nauczyć, że z kontraktów z wielkimi koncernami najmniej zawsze otrzymuje artysta. Wychodzimy z założenia, że muzyk ma żyć z płyty, a nie z koncertów. U nas w kraju myśli się odwrotnie. Z płyty żyje wytwórnia, a artysta musi dorabiać na koncertach. Sami sobie jesteśmy dyrektorami i chcemy, aby tak pozostało.

Czy byliście zaskoczeni sukcesem, jaki odniosła wasza pierwsza płyta?

Bardzo. Materiał na początku był wydany tylko w naszej okolicy. Byliśmy znani jedynie w Milówce i okolicznych miejscowościach. Okazało się jednak, że ta płyta spodobała się wszędzie. Nigdy tego się nie spodziewaliśmy.

Jak myślicie co sprawiło, że tego typu muzyka jest teraz u nas tak popularna?

Już przy wydaniu pierwszego albumu podkreślaliśmy, że najważniejsza we wszystkim jest sama muzyka. Ona musi się bronić bez żadnych rekomendacji, bez reklamy. Ona musi sama wpaść ludziom do ucha i trafić w dany gust. Wiadomo, że jedni lubią jazz, inni metal, a jeszcze inni klasykę. Muzyka nie jest sztuką dla sztuki. Jest to rzecz użytkowa. Jak się człowiek rodzi, to mu grają, jak się żeni, też mu grają, jak umiera, to też mu grają. Zawsze w inny sposób, ale jednak. Muzyka ma więc być dla ludzi. Po drugie - nie wolno w muzyce niczego udowadniać, na to można sobie pozwolić w jazzie. W muzyce rozrywkowej trzeba być skromnym i robić swoje. Wtedy albo ta muzyka się obroni, albo nie. To decyduje o jej sukcesie. My nie dorabiamy do naszej twórczości żadnej ideologii. Jeżeli tekst jest jajcarski, wesoły, to musi być odśpiewany dla zabawy, na wesoło. Jeśli jest to tekst poważny, na przykład o Jezusicku czy przemijaniu, to musi być to zrobione z dumą i honorem. Staramy się wszystko robić tak, żeby za 10 czy 15 razem niczego się nie wstydzić. Ta muzyka jest szczera i dlatego tak się podoba.

Jakie są wasze stosunki z grupą Brathanki, która często uważana jest za waszych rywali?

To są nasi przyjaciele. Znamy się od wielu lat. Razem kończyliśmy tę samą szkołę muzyczną w Katowicach, jesteśmy z tych samych okolic. Nie ma między nami żadnej rywalizacji. Jest w tym kraju 200 kapel popowych, 300 rockowych i tam można mówić o konkurencji. W naszym przypadku, w tym gatunku muzycznym, kiedy tych zespołów jest tylko kilka, każdy z nas może robić coś innego. Wszyscy robimy to, co lubimy i daj Boże, żeby tak było jak najdłużej. Jeśli ludziom się podoba, to trzeba im dawać to, czego chcą. Nie odczuwamy żadnej konkurencji i żadne prasowe insynuacje nie są w stanie nas skłócić. Jeśli chodzi o nurt muzyki folk, to jesteśmy trochę z boku. Jesteśmy prawdziwymi góralami z krwi i kości, i całe nasze życie śpiewaliśmy po góralsku. Nikogo w tej materii nie oszukujemy, a - jak powiedział Michał Urbaniak - dokonujemy fuzji kilku gatunków muzycznych. Zintegrowaliśmy wykształcenia z pochodzeniem. Życie samo wszystko zweryfikuje i pokaże co i jak.

Gracie dużą ilość koncertów, czy czujecie się nimi zmęczeni?

Nie gramy aż tak wiele. Miesięcznie mamy jakieś 50 propozycji, z czego wybieramy około dziesięciu. Staramy się być w miarę umiarkowani i dbamy o swoją higienę. Lepiej mieć niedosyt, aniżeli przesyt. Mamy taką, a nie inną politykę. Moglibyśmy grać po dwie lub nawet trzy imprezy dziennie, ale nie robimy tego. Nie interesuje nas coś takiego, jak moda na Golec uOrkiestra. Staramy się patrzeć w przyszłość i robić także inne rzeczy.

Właśnie, wiem że udzielacie się także przy różnych innych projektach. Jakich ostatnio?

Niedawno napisaliśmy muzykę do „Zemsty” Fredry, obecnie kończymy pracę nad muzyką do najnowszego filmu Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko”. Ponadto nagrywamy już kolejną płytę dedykowaną Ojcu Świętemu, z okazji jego 80. urodzin. Będzie ona zawierać kolędy i pastorałki nagrane z odpowiednią powagą, bo jest to wspaniały człowiek, trzeba go chwalić.

Jak praca w Golec uOrkiestra ma się do Alchemika, waszego drugiego zespołu?

Alchemik nadal istnieje. Jednak na dzień dzisiejszy jakby mniej się na nim skupiamy, z powodu tego całego zamieszania wokół uOrkiestry. Wkrótce wydamy kolejną płytę pod tym szyldem i na pewno będzie to duże wydarzenie.

Dość często zdarza wam się pracować z Michałem Urbaniakiem, co o nim sądzicie?

Chylimy przed nim czoła. Jest to kawał muzyka. Człowiek znany na całym świecie. Michał to bardzo kreatywna osobowość i mistrz skrzypiec, no i wielki talent. Bardzo cenimy sobie tę współpracę, jest to dla nas bardzo ważny moment w naszej karierze. Dość często ze sobą graliśmy i za każdym razem była to niesamowita sprawa, sztuka przez duże „S”.

Czy wykształcenie muzyczne, jakie macie, nie przeszkadza wam czasem w komponowaniu materiału dla uOrkiestry?

Raczej nie. Na pewno pomaga, a chyba nie przeszkadza. Dzięki niemu możemy swobodnie podróżować po różnych muzycznych światach i robić wszystko bardzo dojrzale. Może gubi się w tym gdzieś prostota muzyki ludowej, ale my nie gramy muzyki ludowej, przenosimy ją w zupełnie inny wymiar i bez tej wiedzy, jaką mamy, nie byłoby to możliwe. Sami decydujemy o konstrukcji utworów, harmonii, tak żeby tekst współgrał z muzyką. Ten aspekt naszej twórczości jest dla nas bardzo ważny, wszystko musi ze sobą współgrać.

Swego czasu jeden z was zażartował, że w 2001 roku otrzymacie nagrodę Grammy. Naprawdę w to wierzycie?

To nie był żart. My święcie w to wierzymy. Na dzień dzisiejszy jest to nasze największe marzenie. Dotychczas nasze plany udaje nam się realizować. Przed wydaniem pierwszej płyty byliśmy znani tylko u nas. Na imieninach u akordeonisty założyliśmy się, że dostaniemy Fryderyka i udało się. Przed wydaniem drugiego albumu, także na jego imieninach, założyliśmy się, że dostaniemy Grammy. Jeśli się nie uda, będziemy przynajmniej mieli świadomość, że mierzymy wysoko i celujemy po największe trofeum.

Jak podchodzicie do powstania polskich wersji MTV i VIVY?

Pozytywnie. Media to niesamowita potęga. Trzeba w to inwestować. Tym bardziej, że przecież nasz rząd ma jakieś tam plany w sprawie wejścia do Unii Europejskiej i my artyści musimy się do tego przygotować. Było to bardzo potrzebne. Tym bardziej, że mamy w Polsce tylu zdolnych muzyków. Jeden drugiemu powinien pomagać w tej materii. Polacy nie gęsi, swój język mają. Dobrze, że tak się dzieje, bo przynajmniej świat przestanie nas kojarzyć z krainą zwierzątek futerkowych, a dostrzegą w nas bardzo uduchowioną cywilizację.

Skoro mówimy o mediach. Co sądzicie o Internecie?

Internet ma też siłę przekazu. Mamy naszą własną stronę, bo to jest dobry sposób promocji. Dzięki Internetowi świat stał się mniejszy, ale ma też w sobie coś negatywnego. Kontakt przez Internet nie jest tak wyrazisty i mocny, jak w przypadku spotkania z inną osobą twarzą w twarz.

A jaki jest wasz stosunek do plików mp3?

Na pewno w jakimś sensie zabijają one sprzedaż płyt. Z drugiej jednak strony jest to potrzebne młodym zespołom, bo to dobry sposób wypromowania się, szczególnie na rynku amerykańskim, który jest przecież tak wielki. Nie wiemy, czy jest to do końca piractwo. Na pewno ma to cechy piractwa, kiedy w Sieci pojawia się cały album. Pojedyncze utwory czy też ich fragmenty, to dobra sprawa. Jak już mówiłem, szczególnie dla młodych zespołów.

Czy czujecie się dotknięci przez piractwo?

Tak. Już od dawna nas to dręczy. Uważamy, że należy z tym zdecydowanie walczyć. Ale cóż, my, szare boroczki możemy zrobić. To zależy od tych na górze i oni powinni coś z tym zrobić. Każdy pracuje i zarabia na swojej pracy, a w przypadku piractwa jest to kradzież naszego mienia, naszej pracy. Mamy w kraju takie, a nie inne prawo. Rząd nic z tym nie robi. Jesteśmy pewni, że wchodzą tam w grę jakieś mafijne układy, ale do końca się na tym nie znamy. Jest to nieuczciwa sprawa i dla wielu artystów jest to krzywdzące. Piractwo istnieje na całym świecie, ale u nas na zbyt dużą skalę, choć przy takich cenach, jakie mają w naszym kraju płyty, nie dziwi nas to.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu | wytwórnia | utwory | piractwo | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama