Reklama

"Salsa we krwi"

Jose Torres, wirtuoz instrumentów perkusyjnych, grał już w Polsce właściwie wszystko i ze wszystkimi. Współpracował zarówno z jazzmanami (m. in. T. Stańko, W. Karolak, Z. Namysłowski, J. Śmietana, L. Możdżer), jak i gwiazdami muzyki rozrywkowej (m. in. M. Rodowicz, Kayah, R. Rynkowski, Urszula, S. Soyka, E. Bem, G. Ciechowski, Raz Dwa Trzy, J. Steczkowska). Wziął udział w ponad 40. nagraniach płytowych polskich wykonawców, w tym zawierających muzykę filmową. Telewizyjnej publiczności znany jest z „Wieczoru z Jagielskim”, którego jest kierownikiem muzycznym. Mistrz drugiego planu postanowił wreszcie zacząć pracować na własny rachunek i powołał do życia grupę Salsa Tropical, pierwszą w Polsce orkiestrę salsową, złożoną z muzyków kubańskich i polskich. Jej fonograficzny debiut to porywająca wersja przeboju „Kuba wyspa jak wulkan gorąca”, która trafiła na kompilację „Cuba Mi Amor”. Z Jose Torresem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Skąd wzięła się w Polsce moda na Kubę i kubańską muzykę?

Stało się to dość niedawno, za sprawą filmu „Buena Vista Social Club”. Muszę powiedzieć, że przyjąłem to z wielkim zadowoleniem, chociaż z przykrością stwierdzam, że w Europie Zachodniej muzyka kubańska jest popularna od wielu, wielu lat. Nie mogę się nadziwić, że tak późno dotarło to do Polski.

Podobał ci się film Wima Wendersa?

Prawdę mówiąc przyjąłem go z mieszanymi uczuciami. Jest mi trochę przykro, że twórcy „Buena Vista Social Club” skupili się głównie na najbardziej ubogich zakątkach Hawany, choć być może zrobili to celowo. Z drugiej strony, cieszę się bardzo, że muzycy, którzy wystąpili w filmie, mimo bardzo zaawansowanego wieku zaczęli się wreszcie cieszyć renomą, na którą dawno sobie zasłużyli. Przez wiele lat nie mieli w ogóle kontaktu z muzyką - jeden przestał grać, drugi był chory, trzeci został czyścibutem, ale w odpowiednim czasie znaleźli się na swoim miejscu.

Reklama

Wspomniałeś, że w Polsce muzyka ta była dotąd nieobecna. Jak w takim razie traktować Tercet Egzotyczny, którego chętnie słuchamy nad Wisłą od kilkudziesięciu lat?

(śmiech) Ale przecież rozmawiamy o muzyce kubańskiej, a nie o muzyce pseudolatynoskiej. Niektórzy zarzucają mi ostatnio, że dopiero teraz się obudziłem i jako ostatni zareagowałem na modę na muzykę latynoską. Tylko, że ja nie gram muzyki latynoskiej! Ja gram salsę, muzykę kubańską! Było w Polsce kilka prób grania muzyki latynoskiej, opartej na takich rytmach jak samba, ale wszystko to było robione przez Europejczyków, przez Polaków. Ja natomiast gram prawdziwą muzykę kubańską i właśnie tym różnię się od Tercetu Egzotycznego, czy przedsięwzięć w stylu „Do grającej szafy grosik wrzuć”. Skąd Polacy mieliby posiadać umiejętność takiego aranżowania sekcji rytmicznej i grania tych rytmów, jak muzycy z Kuby? Miałem zresztą przyjemność współpracować z tercetem Egzotycznym i udało mi się przeforsować w ich muzyce pewne zmiany i zbliżyć to, co grają do prawdziwej muzyki kubańskiej.

Twierdzisz, że rytm salsy trzeba mieć we krwi, ale w twoim nowym zespole - Salsa Tropical - grają przecież Polacy?

Każdy człowiek ma rytm we krwi, ale czasami ma się kłopoty z krążeniem. Moi koledzy z zespołu to muzycy z pierwszej ligi. Na przykład sekcja dęta niedawno grała z Ray’em Charlesem - to jest najwyższa półka! Nie odbywa się to jednak tak łatwo, że siadają i od razu graj. Włożyłem bardzo wiele pracy w wyjaśnienie im wszystkich zasad rządzących muzyką kubańską - jak powinien grać bas, a jak fortepian, jak wygląda artykulacja dęciaków... Jestem bardzo zadowolony i dumny, ze tego, że udało nam się osiągnąć taki poziom, ale nie obyło się to bez ciężkiej pracy.

Na płycie „Cuba Mi Amor” znalazł się tylko jeden utwór w waszym wykonaniu. Co dalej?

Negocjujemy umowę z Pomatonem, która być może zaowocuje wydaniem debiutanckiej płyty Salsa Tropical, tym bardziej, że mamy na nią ciekawy pomysł. Chociaż jestem Kubańczykiem, mieszkam w Polsce już 21 lat, czyli tyle samo, co wcześniej na Kubie. Bardzo identyfikuję się ze społeczeństwem polskim i rozumiem, jaka muzyka dociera tutaj do ludzi. Uważam, że znaleźliśmy klucz do przybliżenia muzyki kubańskiej polskiemu społeczeństwu.

Popularne polskie przeboje w aranżacjach latynoskich?

Nie latynoskich, ale salsowych! Nasz plan polega na przerobieniu niektórych polskich utworów na muzykę kubańską, z kolei do popularnych melodii kubańskich zamierzamy dodać polskie teksty. Cała filozofia polegać będzie na połączeniu w muzyce mojego pochodzenia z moim wieloletnim pobytem w tym kraju.

Czy wszystko da się zagrać w rytm salsy? „Hej przeleciał ptaszek” również?

Oczywiście, że tak! Nie ma żadnych ograniczeń...

W utworze „Kuba wyspa jak wulkan gorąca” dałeś się poznać również w roli wokalisty. Może to początek wielkiej kariery?

Wokalista to zbyt duże słowo. (śmiech) Gram na kilku instrumentach, grałem nawet na weselach. W czasach najcięższych dla polskich muzyków grałem na gitarze i śpiewałem w knajpie w Berlinie Zachodnim. Daleki jednak jestem od myślenia, że będę robił karierę wokalną, chociaż koledzy z zespołu namawiają mnie do śpiewania, bo podobno robię to ciekawie i zupełnie inaczej. Kiedyś ze Zbyszkiem Lewandowskim nagrałem płytę „Partnership”, na której również śpiewałem. Chciałbym zapomnieć o niej jak najszybciej... Śpiewając „Kuba wyspa jak wulkan gorąca” wypracowałem sobie pewną formułę, która chyba się sprawdziła. Bardzo dużą trudność sprawia mi jednak wymawianie niektórych głosek w języku polskim. Jest tam taki fragment: „Oceanów gładka toń, ptaków śpiew, kwiatów woń”. Dla mnie to tragedia! (śmiech)

Jak wspomniałeś, mieszkasz w Polsce od ponad 20 lat. Jak do tego doszło?

Przyjechałem do Polski w 1979 roku, jako stypendysta rządu kubańskiego. Studiowałem we Wrocławiu i tam się ożeniłem. W 1982 roku po raz pierwszy w Polsce wziąłem udział w sesji nagraniowej. Zagrałem na instrumentach perkusyjnych płycie Johna Portera „China Disco” i posypała się lawina propozycji. Zacząłem od współpracy z jazzmanami, m.in. z Tomaszem Stańko, Zbyszkiem Namysłowskim, Wojtkiem Karolakiem, Jarkiem Śmietaną, a potem grałem również muzykę rozrywkową - u Maryli Rodowicz, w Maanamie, u Rynkowskiego, Steczkowskiej, w Raz Dwa Trzy i wielu innych. Szedłem tą drogą i zbierałem doświadczenia, aż wreszcie zdecydowałem, że już czas, by mieć własną formację. Moja żona już od dawna namawiała mnie do tego, żebym spróbował grac salsę z polskimi muzykami, że są na tyle dobrzy, ale mi jeszcze do niedawna wydawało się, że salsa zarezerwowana jest wyłącznie dla Kubańczyków. Na szczęście myliłem się i powstał zespół Salsa Tropical.

Kiedy ostatnio byłeś na Kubie?

Ostatni raz byłem na Kubie w 1984 roku. Od roku 1988 mam obywatelstwo polskie i do momentu, kiedy jako obywatel polski z polskim paszportem nie będę mógł swobodnie wjechać na Kubę, dopóki w wyborach będzie startowała tylko jedna partia, dopóki nie będzie demokracji - ja tam nie pojadę. To bardzo prosta, ale bardzo konkretna przyczyna.

Bardzo bolała mnie sprawa Eliana. Najbardziej to, że cała afera skupiła się wokół tego dziecka, a nikt nie zastanowił się, dlaczego ludzie podejmują tak desperackie kroki, żeby się wydostać z Kuby. Wszyscy roztrząsali niuanse prawne, naradzali się, kto ma prawo do opieki nad chłopcem, ale nie chcieli wiedzieć, co popycha ludzi do tak desperackich kroków, dlaczego decydują się płacić tak wysoką cenę, żeby wydostać się z tego kraju. Przecież to tak, jakbyśmy próbowali uciec z własnego domu! Z tego powodu jest mi bardzo przykro...

Również Polacy zapomnieli, że jeszcze niedawno niektórzy z nich również musieli uciekać z własnej ojczyzny...

Co gorsza, Polacy którzy wyjeżdżają na Kubę na wczasy, wracają zachwyceni, bo obcokrajowiec traktowany jest tam jak święta krowa. Pytam się ich wtedy, czy chcieliby mieszkać na Kubie przez pięć lat - „O nie! Przez dwa tygodnie jest bardzo fajnie, ale nie dłużej...”. Oczywiście, naród kubański jest bardzo gościnny, otwarty i kochający. W pytę naród! Ale to nie jest miejsce w którym można żyć...

Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Jak trafiłeś do programu „Wieczór z Jagielskim”?

Kiedy program ten nazywał się „Wieczór z wampirem” i nadawany był na RTL7, byłem jego gościem. Jak się później dowiedziałem, byłem jednym z nielicznych gości, którzy Wojtkowi się nie dali. Gdy program przenoszono do Dwójki, postanowiono zmienić nieco jego formułę. Podziękowano Dominice Kurdziel, która tam grała na bębnach i zaproponowano mi współpracę. Okazało się, że w próbnych odcinkach wypadłem dobrze i potrafię dogadać się z Wojtkiem. Nie miało to nic wspólnego z modą na muzykę kubańską, jak niektórzy próbowali sugerować.

Co robi Jose Torres oprócz występowania co wtorek w telewizorze i grania salsy?

Bardzo lubię grać w tenisa. Poza tym uwielbiam podróże i lubię prowadzić samochód. Najbardziej cieszy mnie podróżowanie z rodziną, co niestety nie zawsze jest możliwe. Marzę, żeby pokazać dzieciom chociaż część tego, co sam w życiu zobaczyłem. Najlepiej wypoczywam w ciepłych krajach, na przykład w Hiszpanii. Niesamowicie spodobało mi się również Rio de Janeiro, gdzie trafiłem kiedyś z powodów zawodowych i bardzo chciałbym tam wrócić. Paradoksalnie, w chwilach wolnych od podróżowania jestem domatorem. Kiedy nie mam pracy i nie muszę nigdzie wyjechać, uwielbiam siedzieć w domu.

Czy istnieje gatunek muzyczny z którym się jeszcze nie zmierzyłeś, a chciałbyś kiedyś spróbować?

Moje marzenia w tym względzie związane są nie tyle z samą muzyką, co konkretnymi wykonawcami. Mam na myśli Glorię Estefan i Stinga, który często gra z przeszkadzajkami. Mógłbym nawet dopłacić do tego, żeby z nimi zagrać. (śmiech)

Dziękuję za wywiad. Mam nadzieję, że przy okazji następnej rozmowy opowiesz nam, jak współpracowało się ze Stingiem i z Glorią Estefan.

I ja dziękuję. Oby twoje słowa okazały się prorocze!

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: rytm | muzyka | muzycy | torres | wyspa | Kuba | wulkan | śmiech | W.E.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy