Reklama

"Znamy swoje miejsce"

Dowodzona przez basistę i wokalistę Gary'ego Meskila amerykańska grupa Pro-Pain zadebiutowała w 1992 roku albumem "Foul Taste Of Freedom". Od tamtej pory kwartet uchodzi za wzór konsekwencji i wierności raz obranym ideałom. Wydana w marcu 2002 roku płyta, zatytułowana "Shreds Of Dignity", nie przynosi żadnych rewolucyjnych zmian - to wciąż wściekły, bezkompromisowy hardcore, solidnie podkuty metalowym brzmieniem. Ciężka muzyka na ciężkie czasy. Eric Klinger, gitarzysta Pro-Pain, opowiedział Jarosławowi Szubrychtowi o okolicznościach jej powstania.

Zanim przejdziemy do rozmowy o nowym materiale studyjnym Pro-Pain, chciałbym, żebyś powiedział mi kilka słów o wydanej w 2001 roku koncertowej płycie "Road Rage". Kiedy się jej słucha, od razu wiadomo, że scena to środowisko naturalne Pro-Pain.

Tak, to prawda. "Road Rage" nagraliśmy w 2000 roku, podczas trasy promującej płytę "Act Of God" w Tampa, na Florydzie, w klubie "Brass Mug". Niedaleko stamtąd mieści się nasza nowa kwatera główna i studio nagraniowe, więc nazwoziliśmy z niego wszystkie niezbędne graty. Wiedzieliśmy, że to będzie dobry koncert, bo czujemy się tam jak u siebie, a kiedy patrzymy w kierunku publiczności, poznajemy niemal każdą gębę. Wszystko poszło świetnie, potem w ciągu kilku dni zmiksowałem nagrane ślady i płyta była gotowa. Brzmi bardzo surowo, bardziej niż tego sobie życzyliśmy, ale cóż, widocznie taka jest prawda o Pro-Pain. (śmiech) Nie było mowy o poprawianiu czegokolwiek w studiu, żadnych dogrywek!

Reklama

Lubisz małe klubowe koncerty, takie, w których ludzie prawie wchodzą wam na głowy?

Jasne, takie są najlepsze! Lubię widzieć twarze ludzi, czuć ich oddech na karku. Na dużej scenie nie ma takiego klimatu.

Niedługo po wydaniu "Road Rage", na rynek trafiło DVD i kaseta wideo "Raw". Czy to również zapis koncertu z Florydy?

Nie. Materiał, który znalazł się na DVD, został zarejestrowany w Stuttgarcie, mieście niedaleko którego znajduje się siedziba firmy Nuclear Blast. Kiedy tam przyjechaliśmy, wynajęli ekipę filmową i szybko skręcili materiał na DVD. Dźwięk na "Raw" jest jeszcze bardziej surowy niż na "Road Rage". (śmiech) Tym razem dlatego, że w ogóle nie nagrywali muzyki na osobne ślady, ale wszystko poszło prosto z konsolety, w zwykłym stereo. Ale i tak uważam, że to naprawdę świetne DVD, tym ciekawsze, że zamieściliśmy na nim również wszystkie teledyski Pro-Pain, jakie kiedykolwiek zostały nakręcone.

Przejdźmy do "Shreds Of Dignity", waszej najnowszej płyty. Nie lubicie chyba zaskakiwać ludzi?

(śmiech) Rzeczywiście, nie lubimy... Pro-Pain to Pro-Pain, zespół o bardzo sprecyzowanym brzmieniu i tak już na zawsze zostanie. Kiedy wydajemy płytę, fani wiedzą, czego mogą się spodziewać i chociaż za każdym razem staramy się jakoś urozmaicić nasze brzmienie, nie są to rewolucyjne zmiany. Mamy opinię solidnej firmy i jesteśmy z tego bardzo dumni. Pro-Pain ulepiony jest z podobnej gliny jak Motorhead czy Slayer. Kupując nową płytę Slayera nie musisz się bać, że coś spieprzą, że zaczną grać muzykę, której nie chcesz słuchać. Jedyna różnica polega na tym, że z płyty na płytę Slayer jest coraz lepszy i mam nadzieję, że to samo można powiedzieć o nas.

Lubicie komponować na trasie i od razu sprawdzać, jak nowe numery przyjmowane są na żywo?

Nie bardzo. Na trasie dzieje się tak dużo rzeczy, głównie poza sceną, że nie ma czasu na komponowanie nowego materiału. W związku z tym, że przez ostatnie kilka lat koncertowaliśmy właściwie bez przerwy, a mieszkamy w czterech rożnych miastach, wypracowaliśmy sobie już pewien stały schemat. Po zakończeniu trasy nie robimy sobie wolnego, nie rozjeżdżamy się do domów, ale na dwa lub trzy miesiące zamykamy się w sali prób i ostro pracujemy nad nowym materiałem. Jesteśmy dobrze zgrani, więc idzie nam to dość szybko. Czasem jednak zdarza się, że ktoś skomponuje coś w domu - wtedy nagrywamy najciekawsze pomysły na kasetę i wysyłamy do Gary'ego [Meskila, lidera zespołu - red.], który to wszystko składa do kupy.

Płyty nagrywacie w własnym studiu, produkujecie je sami. Chodzi o to, by mieć pełną kontrolę nad muzyką?

Głównie o to. Druga strona medalu wygląda natomiast tak, że producenci, których robotę cenimy, są zbyt sławni i po prostu nas na nich nie stać. Ale może to i dobrze? Zawsze byliśmy bardzo niezależnym zespołem, zawsze chcieliśmy robić wszystko sami i myślę, że wychodzi nam to nie najgorzej. Ostatnio coraz częściej produkujemy również nagrania innych zespołów i jesteśmy w tym coraz lepsi. Moje najnowsze dzieła to materiały zespołów Built Upon Frustration i No Retreat, z których jestem bardzo dumny.

Czy praca w studiu z innymi grupami, nawet w charakterze producenta, może mieć później wpływ na to, co robisz później w Pro-Pain?

O tak, jak najbardziej. Chociażby dlatego, że słyszę jak gra inny perkusista czy inny gitarzysta i mogę usłyszeć dźwięki, których na próbie Pro-Pain nigdy nie usłyszałbym. Raczej nie inspiruje mnie to na tyle, że chcę uzyskać podobne brzmienie na naszej płycie, częściej uczę się, czego powinienem unikać. Dobrze jest trzymać rękę na pulsie i wiedzieć, co i jak grają młodzi ludzie.

Skąd więc, jeśli nie z twórczości innych zespołów czerpiecie inspiracje?

Napędza nas przede wszystkim polityka. Materiał, który znalazł się na "Shreds Of Dignity", powstawał w pierwszych tygodniach po ataku terrorystów na Nowy Jork i Waszyngton. Nie wiem, czy znajdziesz Amerykanina, który mógłby ci powiedzieć, z ręką na sercu, że wydarzenia z 11 września 2001 roku nie wywarły na niego wielkiego wpływu. Nie mogliśmy nie nagrać takiej płyty... "Shreds of Dignity" to album, który wrze gniewem, skierowanym przeciwko ludziom odpowiedzialnym za tę tragedię. Niestety, nie potrafimy nikogo wskazać palcem. Większość ludzi wini Osamę bin Ladena i uważa sprawę za zakończoną. Ja tak szybko nie wydaję wyroków. Nie wiem, co to za człowiek, nie znam ani jego, ani nikogo z jego otoczenia. Niczego nie mogę być w stu procentach pewien. Smutek, który odczuliśmy po zamachach szybko przerodził się w nienawiść i żądzę odwetu. Ale na kim tak naprawdę mamy się mścić? Napisaliśmy więc o tym płytę i w ten sposób skanalizowaliśmy nasz gniew, trochę sobie ulżyliśmy.

Wasze płyty wydaje w Europie niemiecka firma Nuclear Blast. Nie przeszkadza wam, że większość kolegów z wytwórni z zapamiętaniem śpiewa o skrzydlatych smokach albo Szatanie siedzącym na tronie z lodu?

(śmiech) Nie, nie mam nic przeciwko temu. Nuclear Blast robi dla nas wszystko, czego zespół naszego pokroju mógłby oczekiwać od wytwórni. To po prostu dobra wytwórnia i fakt, że lubują się w zespołach śpiewających o latających smokach, niekoniecznie musi być wadą. (śmiech) Od samego początku wielu ludzi uważało Pro-Pain za zespół metalowy, chociaż my nigdy nie aspirowaliśmy do tego miana. Mimo to dobrze czujemy się na metalowych festiwalach, chętnie udzielamy wywiadów metalowym magazynom. Z radością zauważam, że różnice pomiędzy sceną metalową i hardcore'ową powoli się zacierają, pojawia się coraz więcej grup, które łączą oba gatunki. Dziwi mnie tylko, że dochodzi do tego dopiero teraz.

Ciężkie granie wraca do łask. Na listach sprzedaży takie zespoły, jak Linkin Park i Papa Roach biją na łeb piersiaste diwy. Może i Pro-Pain będzie miał swoje pięć minut?

Nie wiem, co dzieje się na listach sprzedaży. Pro-Pain to zespół podziemny i zawsze takim pozostanie. Nie potrafię nawet myśleć o naszej muzyce w kategoriach komercyjnego sukcesu. Znamy swoje miejsce i jest nam z tym dobrze.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: pro | DVD | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy