Reklama

"Znam kierunek, w którym podążam"

Polskim fanom rocka grupy New Model Army nie trzeba przedstawiać, tym bardziej, że autorzy „Impurity” często goszczą w naszym kraju. Ich muzyka, będąca oryginalnym połączeniem punkrockowej ekspresji z folkową melodyką, potrafi poruszyć zarówno kilkutysięczny tłum, jak i oczarować publiczność niewielkiego klubu. Jarosław Szubrycht rozmawiał z Justinem Sullivanem, liderem New Model Army, kilka przed jego kolejną wizytą w Polsce. Tym razem Justin postanowił przyjechać tylko w towarzystwie Deana White’a, aby zaprezentować akustyczne wersje kompozycji zespołu.

Za kilka dni ponownie odwiedzisz Polskę. Lubisz grać w Europie Wschodniej?

Trasa, o której mówimy, to wyjątkowa przygoda. Jeździmy tylko we trzech, jednym samochodem. Cały nasz ładunek to kilka gitar i syntezator. Zdążyliśmy już zagrać kilka fajnych koncertów w Finlandii, a przed kilkoma godzinami dotarliśmy do Estonii. No i teraz Polska... Wiesz, nie odczuwam zbyt wielkiej różnicy pomiędzy koncertami na zachodzie Europy i graniem w waszej okolicy. Już bardziej różnią się od siebie poszczególne miasta. A największy wpływ na przebieg koncertu ma sam klub, sposób, w jaki został zbudowany. Jednak najbardziej w tym wszystkim cieszy mnie, że mogę odwiedzać te wszystkie kraje, w których byłem już kilka lat wcześniej i widzieć, jak wszystko się zmienia. Kiedy wybieraliśmy się do Estonii, znajomi mówili mi, że to państwo niczym się nie różni od Zachodniej Europy. Na szczęście nie mieli racji... Zakochałem się w Europie Wschodniej kiedy byłem dzieciakiem. Po raz pierwszy byłem w tej części świata w wieku 14 lat, w 1970 roku i od tamtej pory wolę przebywać tutaj niż na Zachodzie.

Reklama

Zakochałeś się w tej biednej i szarej Europie Wschodniej z lat 70.?

Kolory są nieważne, ważni są ludzie! Zakochałem się w charakterze mieszkańców tej części Europy, a zawartość ich portfeli nigdy mnie nie obchodziła.

New Model Army wielokrotnie grało w Polsce. Zarówno w małych klubach, jak i w roli gwiazdy festiwalu w Jarocinie. Lubicie tu wracać?

Uwielbiam grać w Polsce. Polska publiczność jest jedną z najlepszych na świecie. Tutaj widzę, że dla ludzi, którzy przychodzą na nasze koncerty, muzyka jest prawdziwą pasją. Dla mnie również muzyka jest pasją, więc zawsze kiedy przyjeżdżam do Polski towarzyszy mi uczucie, że znowu jestem wśród swoich. Dobrze się czujemy na dużych festiwalach, ale chyba bardziej odpowiadają nam koncerty klubowe. W tej chwili gramy koncerty tylko we dwóch i okazało się, że potrafimy wytworzyć bardzo intymną atmosferę, ale jednocześnie zagrać bardzo intensywny, pełen napięcia show. Chyba bardziej intensywny niż gdy gramy w pełnym składzie New Model Army. Zespół może zabrzmieć potężniej, ale dwóch muzyków chyba bardziej przekonująco.

Wolisz grać dla fanów New Model Army, takich którzy znają każdy dźwięk i śpiewają z tobą każdą linijkę tekstu, czy dla ludzi, którzy nie znają waszej twórczości, których możecie zaskoczyć?

Prawdę mówiąc, wolę grać dla ludzi, którzy nie mają o naszej muzyce najmniejszego pojęcia. Największą radość sprawia mi zdobywanie publiczności, granie dla tych, którzy nie przychodzą na koncert z gotowym wyobrażeniem o tym, jak to powinno zabrzmieć, kim ja jestem. Próba przekazania im energii i nawiązanie kontaktu z takimi ludźmi, to bardzo duże wyzwanie.

Gracie tę trasę tylko we dwóch - ty i Dean White. Czego możemy się po was spodziewać?

Jeżeli chodzi o repertuar, to nie będzie żadnych niespodzianek. Zagramy piosenki New Model Army, choć siłą rzeczy będą brzmiały nieco inaczej. Nie dbam jednak o to. Zresztą czasem wydaje mi się, że właśnie takie wersje bardziej mi odpowiadają. Kiedy gramy je tylko we dwóch, łatwiej nam kontrolować dynamikę tych kompozycji, lepiej panuję nad swoim głosem, jest mi dużo łatwiej... Kiedy gram z całym zespołem, muszę koncentrować się przede wszystkim na tym, by nie zagłuszyły mnie instrumenty, natomiast gdy gramy we dwóch, mogę sobie pozwolić na więcej swobody. Koncerty, które gramy z Deanem, są więc bardzo intensywne pod względem emocjonalnym i w pewnym sensie bardzo osobiste.

Nie myśleliście o nagraniu takiej płyty?

Prawdę mówiąc, taka płyta już powstała. W 1994 roku grałem podobną trasę z Davem Blombergiem i jej zapisem jest album zatytułowany „Big Guitars In Little Europe”. Nie kupisz jednak tej płyty w żadnym sklepie, bo zdecydowaliśmy, że będzie to w pewnym sensie podziemne wydawnictwo. Można je zdobyć wyłącznie w sprzedaży wysyłkowej, albo na naszych koncertach. Przywieziemy też kilka egzemplarzy do Polski, więc każdy kto przyjdzie na nasz koncert i spodoba mu się to, co robimy, będzie mógł sobie taką płytę kupić. To znaczy, mam nadzieję, że przywieziemy, bo Finowie kupili ich bardzo dużo i jeśli w Estonii będą się cieszyć równie wielkim zainteresowaniem, to dla Polaków może nie starczyć. (śmiech)

Podczas ostatniej wizyty w Polsce zwiedziliście obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Czy myślisz, że coś takiego może się powtórzyć?

O mój Boże... Czasami wydaje mi się, że cywilizacja zbudowana jest na bardzo kruchych fundamentach. Gdyby nagle zaczęło brakować nam wszystkim wody pitnej, w dwa lub trzy dni zaczęlibyśmy zabijać się nawzajem. Ludzie bywają wspaniali, ale tak naprawdę wciąż jesteśmy dzicy, wciąż jesteśmy dzikusami. Nie mogę, naprawdę nie mogę o tym mówić.

Pytam o to, bo wiem, że bardzo zaangażowaliście się w kampanię przeciwko sprawowaniu władzy przez partię Jorga Heidera, ale nie przyłączyliście się do bojkotu, który polegał na odmowie grania koncertów w Austrii?

Rzeczywiście, zagraliśmy wielki, bardzo gorący koncert w Wiedniu, w marcu ubiegłego roku. Zanim przyjechaliśmy, zapytaliśmy austriackich antyfaszystów, czy powinniśmy to zrobić. Odpowiedzieli nam, że jak najbardziej, że przyjazd New Model Army, grupy znanej z radykalnego, antyfaszystowskiego przesłania, będzie bardzo ważną manifestacją i okazało się, że mieli rację. Tym bardziej, że nie wyobrażam sobie, by na koncert New Model Army przyszedł ktoś, kto głosował na Heidera. Przyszli ludzie, którzy myślą podobnie jak my i którzy potrzebowali naszego wsparcia. Mogli pokazać światu, że nie wszyscy Austriacy głosowali na Heidera.

Taki bojkot ma również swoją wymowę...

Jasne. Najbardziej znany i udany bojkot tego typu dotyczył Republiki Południowej Afryki za czasów rządów apartheidu. Przez całe lata 70. i 80. nikt tam nie przyjeżdżał, dlatego że prosiły o to południowoafrykańskie organizacje wolnościowe, z Afrykańskim Kongresem Narodowym na czele. Gdyby antyfaszyści z Austrii poprosili nas, byśmy trzymali się od ich kraju z daleka, posłuchalibyśmy ich. Ale oni wybrali inny rodzaj oporu i należało im zaufać i uszanować ich decyzję.

Wróćmy do muzyki. Czy wiesz może dlaczego „Eight”, ostatnia płyta New Model Army, jest nie do zdobycia w Polsce?

Bardzo mi przykro z tego powodu. Najwyraźniej coś spieprzyliśmy... Problem polega na tym, że teraz sami wydajemy własne płyty, a ich dystrybucją zajmują się różne niezależne firmy. Wychodzi na to, że gdy ukazała się „Eight”, nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego partnera w Polsce i polscy fani zostali bez możliwości kupienia tej płyty. Niedobrze się stało i mam nadzieję, że nasze następne albumy będą dostępne również w waszym kraju. Niestety, sam nie zajmuję się naszymi interesami. Jestem beznadziejnym biznesmenem, więc zdaję się w tych sprawach na innych. Czasem wychodzimy na tym lepiej, a czasem gorzej...

Skoro nie możemy posłuchać „Eight”, może chociaż opowiesz nam trochę o jej zawartości?

Ludziom się bardzo podoba. Wielu twierdzi, że to nasz najlepszy album od czasu wydania „The Ghost Of Cain”. Pewnie dlatego, że ma bardzo świeże brzmienie, bez jakiegokolwiek kombinowania. Uwielbiam „Eight”, bo to płyta zawierająca naprawdę dobre kompozycje, bardzo szczere i pełne emocji. Słyszałem też, że sprzedaje się lepiej niż „Strange Brotherhood”, ale nie wiem, co to może oznaczać. Mam gdzieś liczby.

”Eight” jest pierwszą płytą New Model Army, nad której brzmieniem czuwałeś od początku do końca sam. Czy produkowanie własnej muzyki to wyzwanie, czy przeciwnie - bułka z masłem?

To cholernie trudne! (śmiech) Łatwo było zacząć, ale doprowadzenie tego wszystkiego do końca to był prawdziwy koszmar. Zdecydowałem się jednak na ten krok, bo nagrywanie „Strange Brotherhood” wlokło się trzy i pół roku. W życiu nie zamierzaliśmy pakować się ponownie w coś takiego, chcieliśmy nagrać nową płytę jak najszybciej. Chcieliśmy nagrać coś prostego, niemal prymitywnego i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli zrobimy to sami. Udało się, ale przy okazji następnego materiału prawdopodobnie znów skorzystamy z usług producenta.

Słyszałem jednak, że zanim uraczycie nas kolejnym albumem studyjnym, ukaże się kaseta wideo i płyta DVD, przedstawiające koncertowy wizerunek zespołu?

Pod koniec ubiegłego roku graliśmy bardzo dużo koncertów, gdyż świętowaliśmy 20. urodziny New Model Army. Koncert, który daliśmy w Nottingham, transmitowany był poprzez Internet. Ponownie zmiksowaliśmy dźwięk i jest on już dostępny w formie kasety wideo. Natomiast z myślą o płycie DVD sfilmowaliśmy dwa koncerty świąteczne. Mamy teraz sześć godzin całkiem niezłego materiału i podejrzewam, że wybranie utworów, które zostaną wydane, zajmie nam trochę czasu. Pewne jest jednak, że za kilka miesięcy nasze DVD będzie gotowe.

A płyta studyjna?

Nieprędko. Wydaje mi się, że ten rok upłynie mi raczej na solowych koncertach lub występach w duecie z Deanem. Chcemy też zagrać trochę koncertów w miejscach, w których dotąd nie byliśmy lub których nie oglądamy zbyt często. Co prawda ostatnia trasa New Model Army zakończyła się zaledwie dwa miesiące temu, ale ja uwielbiam koncerty. Gdyby to tylko było możliwe, chciałbym spędzić cały rok w drodze.

A twój projekt uboczny, czyli Red Sky Coven? Wciąż znajdujesz na to czas?

Red Sky Coven to bardzo wyjątkowa sprawa. To projekt zrodzony z przyjaźni trzech artystów, którzy dobrze się rozumieją i dobrze się razem czują. W styczniu zagraliśmy kilka cudownych koncertów w Niemczech, w marcu planujemy trasę w Anglii. Wątpię jednak, czy kiedykolwiek przyjedziemy do Polski. Red Sky Coven to nie jest zwykły zespół, ale trzygodzinny spektakl, na który składa się dużo monologów, typowo angielskich dowcipów i historii. W kraju, w którym niewielu ludzi mówi po angielsku, będzie to niezrozumiałe. Szkoda, że nie znamy polskiego...

Na koniec chciałbym zapytać, czy wejście w nowe tysiąclecie było dla ciebie ważnym wydarzeniem, prawdziwym przełomem?

Wyjechałem z Anglii, gdzie wszystkim totalnie odbiło na tym punkcie. Milenijnego sylwestra spędziłem w Hiszpanii. Tam ludzie podeszli do tego ze zdrowym dystansem. Przełomy w naszym życiu przychodzą wtedy, kiedy zupełnie się ich nie spodziewamy i w ogóle nie zważają na daty. Trzeba po prostu kochać zmiany! Ostatnia ważna przemiana w moim życiu miała miejsce w 1999 roku, kiedy zacząłem pisać utwory na „Eight”. Od tamtej pory znów wiem co robić i wiem, dlaczego to robię. Znam kierunek, w którym podążam.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: NEW | Alex Minsky | publiczność | DVD | muzyka | koncert | koncerty | kierunek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy