Reklama

"Wyolbrzymianie emocji"


"Za stary dla rock and rolla, za młody by umierać" - to tytuł jednej z piosenek słynnej angielskiej grupy Jethro Tull. Jej lider, Ian Anderson, za stary dla rocka jednak na pewno nie jest, ponieważ dość regularnie raczy swoich fanów albumami zespołu i chętnie wyrusza w trasy koncertowe. Od czasu do czasu wydaje również płyty sygnowane własnym nazwiskiem. Urodzony w 1947 roku Anderson przyszedł na świat w Szkocji, ale w wieku lat 12 przeniósł się wraz z rodziną do Anglii. Jethro Tull założył w 1968 roku i z tą grupą odniósł wielki sukces komercyjny sprzedając na całym świecie ponad 60 milionów płyt. Od lat bardzo zaangażowany jest w ratowanie rzadkich gatunków kotów. Ściśle współpracuje z organizacjami zajmującymi się ratowaniem tych zwierząt i grywa koncerty, z których dochód przeznaczany jest na ich ratowanie.

Reklama

W 2003 roku ukazała się kolejna - a pierwsza po 3-letniej przerwie - solowa płyta Andersona, zatytułowana "Rupi's Dance". Ów Rupi w tytule to kotka artysty. Album jest jego pierwszym solowym dziełem od 2000 roku. Z okazji premiery płyty, z Ianem Andersonem rozmawiał Lesław Dutkowski.


Z notek, które napisałeś do tekstów z płyty "Rupi's Dance" wynika, że czerpiesz inspirację z bardzo różnych źródeł. Powiedz mi, czy zdarzyło ci się kiedykolwiek, że wywiad był dla ciebie impulsem do napisania piosenki?

Na pewno nie bezpośrednio. Przynajmniej nie przypominam sobie czegoś takiego. Jak sam doskonale wiesz, w wywiadach mówi się wiele różnych rzeczy, wywołuje się rozmaite tematy, rozmawia o zainteresowaniach. Czasami coś z tego pozostaje w mojej głowie i później może znaleźć się w tekście piosenki. Wywiad to przecież rozmowa, rodzaj interakcji z ludźmi. Dyskutowane tematy mogą po jakimś czasie pojawić się w piosenkach.

Tytuł płyty sugeruje, że twoja kotka odegrała istotną rolę w jego powstaniu. Czy piosenka "Rupi's Dance" była pierwszą, którą napisałeś na tę płytę?

Nie. Pierwszym kawałkiem, który napisałem na tę płytę, był "Griminelli's Lament". Wydaje mi się, że zacząłem go pisać już kilka lat temu. Potem pojawiła wersja ostateczna, wraz z tytułem. To miał być duet fletowy, zagrany z Andreą Griminellim, klasycznym włoskim flecistą, który w tamtym czasie nie miał dziewczyny i był z tego powodu bardzo smutny. Skończyłem pisać ten utwór dopiero latem 2003 roku. Graliśmy razem ten kawałek podczas wspólnych występów we Włoszech, wraz z orkiestrą. Piosenkę "Pigeon Flying Over Berlin Zoo" napisałem chyba jeszcze w 2002 roku. Jest jeszcze kilka piosenek, które powstały rok lub dwa przed wydaniem płyty. Kilka z nich zacząłem pisać w grudniu 2002 r., a większość w styczniu 2003 r.

Powiedz mi, czy puszczałeś już płytę Rupi i czy jej się podobała?

Nie, nie bezpośrednio. Poza tym Rupi rzadko pojawia się w domu. Kręci się gdzieś w okolicy i nieczęsto zdarza nam się ją widzieć.

Zastanawiam się, jak to się dzieje, że część napisanych przez ciebie piosenek trafia na twoją solową płytę, a inna część na album Jethro Tull? Pytam, bo kilka kompozycji z płyty "Rupi's Dance", na przykład "Lost In Crowds" z partią ostrej gitary, czy też "A Hand Of Thumbs", mogłaby spokojnie znaleźć się na płycie Jethro Tull.

Odpowiedź na to pytanie jest następująca: kiedy piszę piosenkę, mam w głowie konkretny pomysł i wiem, że coś ma się znaleźć na płycie solowej, a coś innego na płycie Jethro Tull. Ostatnio pracowałem też nad świątecznym albumem Jethro Tull ["The Jethro Tull Christmas Album" - red.]. Dokładnie wiedziałem, który utwór ma trafić na tę płytę. Co ma zagrać zespół. W przypadku mojej solowej płyty nie muszę się tak bardzo martwić na przykład o partie elektrycznej gitary, klawiszy. To znaczy nie muszę pisać partii tych instrumentów pod konkretnych muzyków.

Dwie piosenki, mam na myśli "Lost In Crowds" i "A Hand Of Thumbs", dotyczą twoich problemów z komunikowaniem się z ludźmi...

Może niezupełnie moich problemów z komunikowaniem się. One wyolbrzymiają te problemy. (śmiech) Specjalnie tak napisałem te piosenki. Nie należy za bardzo dosłownie odczytywać tekstów piosenek. Sądzę, że każdy z nas jest w stanie uwierzyć w słowa, które wyśpiewuje Alanis Morissette. Ona powinna chyba znaleźć się na jakiejś terapii, bo jej teksty mogą wyrządzić komuś psychiczną krzywdę.

Zwykle jest tak, że artysta piszący piosenkę zachowuje się trochę jak aktor na scenie albo pisarz piszący powieść, albo malarz malujący obraz. Każdy z nich wyolbrzymia emocje. Coś przedstawione jest w przesadny sposób. Tak robi większość ludzi zaangażowanych w proces kreowania czegoś. Czynimy rzeczy większymi niż są w rzeczywistości. Tyczy się to także moich tekstów. W tych, które wspomniałeś, piszę o swojej niepewności. Piszę w pierwszej osobie, ale to nie znaczy, że ja jestem bohaterem tekstu. Wydaje mi się, że bardziej piszę o innych niż o sobie i wyrażam to, co czują inni.

W pierwszym pytaniu celowo użyłem słowa impuls, ponieważ studiując dokładnie notki do tekstów odniosłem wrażenie, że piszesz właściwie głównie pod wpływem nagłych impulsów, czy to pod wpływem wiadomości w CNN, obserwowania kota, spaceru po Baker Street, odwiedzin w sklepie fotograficznym. Czy na tym opiera się właśnie proces twórczy Iana Andersona? Albo inaczej, czy na przykład napisałeś kiedyś piosenkę, bo musiałeś, bo np. wymagał tego twój kontrakt?

Piosenki powstają na kilka sposobów. Między innymi przez przypadek i wskutek chwil, które stanowią inspirację. Takie piosenki znajdziesz na płycie "Rupi's Dance" - na przykład "Pigeon Flying Over Berlin Zoo", czy "Eurology" są następstwem właśnie tych momentów inspiracji. Czasami idąc ulicą coś ci się objawia i wskutek tego w twojej głowie rodzi się pomysł na piosenkę, jej tytuł, jakąś melodię. Coś takiego jest bardzo wygodne i zarazem bardzo ekscytujące. Musisz tylko zachować ten pomysł w swojej pamięci przez godziny, dni, tygodnie, zanim na jego podstawie stworzysz gotową piosenkę.

Są też piosenki, które powstały w pewien określony sposób. Kiedyś wstałem i poszedłem pracować, aby napisać piosenkę. To mniej więcej tak, jak pisarz wstaje rano i zabiera się do pisania książki. Niektórzy scenarzyści filmowi wstają rano, wypijają filiżankę kawy i zabierają się do pisania. Czasami nie można po prostu siedzieć i oczekiwać na błogosławieństwo inspiracji. Musisz coś napisać. Czasami po prostu trzeba pracować w ten sposób.

Jest to zwyczajnie praca, którą trzeba wykonać. Szuka się po prostu inspiracji, nie czeka się, aż przyjdzie sama. Żeby ją znaleźć, trzeba usiąść w otoczeniu narzędzi do tworzenia muzyki. W moim przypadku będą to zapewne gitara, flet, mandolina albo jeszcze coś innego. Przy ich użyciu zaczynasz szukać inspiracji. W trakcie poszukiwań pojawia się coś, co przekształca się np. w melodię, teksty. To takie bardziej zdyscyplinowane podejście do komponowania. W jego trakcie może pojawić się też riff, tonacja, która ci pasuje, tytuł piosenki. Wcześniej trzeba sobie jednak stworzyć odpowiedni kontekst mentalny.

Większość piosenek, które piszę, coś opisuje. Zwykle jest to coś, co przypomina obraz z jakimś krajobrazem. Ja w ten krajobraz staram się wpasować ludzi. Ludzi, którzy mają osobowość i charakter. Na pewno nie jestem kimś, kto maluje muzyczne portrety. Wolę malować krajobrazy wypełnione ludźmi.

Jesteś w tym całkiem niezły.

Przede wszystkim lubię to robić. Czasami tworzę piosenki, które opisują emocje, czasami takie, które są bardziej tradycyjne i opisują bijące serce albo utraconą miłość, czyli coś, co można nazwać tradycyjnymi tematami. Ogólnie mówiąc coś osobistego, coś co jest uwolnieniem emocji. Kiedy uwalniasz emocje, inni ludzie odbierają to jako uwolnienie ich własnych emocji. Identyfikują się z piosenkami o takich tradycyjnych tematach. Miłość utracona i miłość do kogoś - to dwa wielkie tematy piosenek. Chociaż można powiedzieć, że są one aż nadto eksploatowane w historii ludzkości na planecie Ziemia. (śmiech) Staram się za bardzo nie wchodzić na ten obszar i wolę pisać piosenki na tematy inne, interesujące dla mnie.

Jak wynika z twojego kalendarza, będziesz koncertował przez większą część 2004 roku. W ostatnich kilku miesiącach pracowałeś nad płytą solową, nad albumem Jethro Tull, zagrałeś też gościnnie na płycie Lesliego Mandoki. Jest dla mnie oczywiste, że nie jesteś za stary na rock and rolla, ale powiedz mi, jak ładujesz swoje baterie? Taki nawał pracy musi być przecież wyczerpujący?

Nie zawsze ta praca jest tak intensywna, jak ci się wydaje. Bywa, że wszystko przebiega spokojnie. Poza tym, to co robię to bardziej hobby niż praca. Czasem kiedy coś robię, bardzo mocno się koncentruję i wkładam to dużo wysiłku. Jednak to, co robię, głównie sprawia mi radość. Pracą staje się właściwie dopiero wówczas, gdy działasz według jakiegoś określonego schematu. Kiedy musisz coś zrobić w ściśle określonym przedziale czasu.

Wydaje mi się, że wiele aspektów bycia muzykiem nie różni się zbytnio od na przykład prac w ogródku czy oglądania telewizji. Jeśli na dodatek podchodzisz do tego wszystkiego w odpowiednim tempie, nie przypomina to zrutynizowanej pracy.

Wspomniałem płytę Lesliego Mandoki - "Soulmates", na której grasz. Z tego, co mi wiadomo, ukazała się ona tylko w Niemczech. Mógłbyś przybliżyć mi muzykę na niej zawartą? Poza tobą jest też wielu innych znakomitych muzyków, np. Steve Lukather z Toto, Jack Bruce, Al Di Meola.

Leslie Mandoki sam o sobie mówi, że jest politycznym uchodźcą z Węgier. Wyjechał do Niemiec wraz z dwójką swoich przyjaciół i zdobył uznanie jako muzyk i producent. Ma także własne studio nagraniowe. Wiem, że poza pisaniem muzyki popularnej, było to jego największe marzenie. Jego marzeniem było też nagranie płyty z udziałem jego muzycznych idoli, artystów z kręgu jazzu i rocka. Jako że odniósł wielki sukces w Niemczech, mógł sobie pozwolić na stworzenie takiego albumu. Dla niego to na pewno wielka radość. Na pewno też nie jest to dochodowe przedsięwzięcie, ponieważ taką muzykę ciężko jest promować i ma ona ograniczony krąg odbiorców. Z tego też powodu Leslie postawił tylko na rynek niemiecki.

Moim zdaniem to bardzo wartościowa muzyka, warta zainteresowania. Ale wiadomo jaka jest komercyjna rzeczywistość. Poza tym może być wielu takich, którzy lubią Jacka Bruce'a, ale niekoniecznie przepadają za The Brecker Brothers. Mogą być tacy, którzy lubią mnie, ale nie przepadają za Alem Di Meolą. Zawsze istnieje takie niebezpieczeństwo, jeśli chce się wydać tego typu płytę. Oprócz tego większość artystów, którzy na niej się pojawiają, prezentuje mniej więcej to, z czego znani są na co dzień.

Ciężko było przygotować taką płytę. Zresztą zawsze tak chyba jest w przypadku takich wydawnictw. Dlatego uważam, że trzeba mieć szacunek dla Lesliego Mandoki za to, iż tak ciężko pracował nad tym projektem, że robił to, w co głęboko wierzył. Spędził wiele czasu nad promocją tej płyty, a w jej powstanie zaangażował dużo własnych pieniędzy. Nie wydaje mi się, żeby osiągnął komercyjny sukces, który zrekompensowałby ciężką pracę, którą włożył w płytę. Dlatego czasami martwię się o niego, jako człowieka. Nie chciałbym, aby się rozczarował.

Ian, czy miałeś już okazję podziękować Erikowi Claptonowi za to, że dzięki niemu grasz na flecie a nie na gitarze?

Nie, bo nigdy nie spotkałem Erika Claptona! Jeśli jednak to się stanie, na pewno pierwsze słowa jakie do niego powiem będą brzmiały: Dzięki Eric. (śmiech)

A czy prawdą jest, że chciałeś zostać policyjnym kadetem w Blackpool w wieku 16 lat?

To prawda.

Dlaczego tak poważnie myślałeś o karierze policjanta?

Bo to była bardzo dobra kariera. Bardzo wiele na ten temat wówczas czytałem. Dla młodego człowieka kariera policjanta to naprawdę było coś. Pracowało się w zdyscyplinowany sposób, by osiągnąć wysokie stanowisko w policji. Sądziłem, że to dobra i interesująca praca. Dodam tylko, że nie interesowało mnie kierowanie ruchem i aresztowaniem pijanych kibiców piłkarskich. Bycie policjantem w Anglii obejmuje naprawdę szeroki zakres obowiązków. Interesowały mnie znacznie ciekawsze aspekty policyjnej pracy.

Wiem, że chcesz z Jethro Tull podczas najbliższej trasy zagrać koncert w Polsce. Czy rozmowy na ten temat są juz bliskie finalizacji? [rozmowa z Ianem Andersonem odbyła się zanim ogłoszono, że Jethro Tull zagra w Polsce 18 maja - red.]

My tylko wyraziliśmy chęć zagrania w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, w tym w Polsce, w lecie 2004 roku. Na pewno w ciągu kilku tygodni będę na ten temat wiedział wiele więcej. W tej chwili muszę rozważyć oferty, które nadeszły z bardzo różnych miejsc. Trzeba będzie jakoś to uporządkować, wypełnić odpowiednio luki w kalendarzu. Będziemy chcieli zagrać w Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w Polsce i Austrii. Być może pojawimy się także w Rumunii. Pojawiło się też kilka propozycji z bardzo dziwnych miejsc.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Anderson | śmiech | emocje | miłość | rock | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy