Reklama

"Wykazaliśmy się większą odwagą"

Sweet Noise to jedna z najciekawszych i najoryginalniejszych formacji na polskim rynku muzycznym. Po sukcesie wydanego w 1998 roku albumu "Koniec wieku" w 2002 nadszedł czas na kolejne dzieło. Powstawało ono jednak w dość ciężkiej sytuacji ponieważ w międzyczasie doszło do zerwania kontraktu z wytwórnią Universal. Płyta "Czas ludzi cienia" między innymi właśnie dlatego otwiera nowy rozdział w karierze zespołu. Dlaczego tak się stało, jakie niespodzianki czekają na fanów podczas koncertów oraz czy naprawdę nadszedł już "czas ludzi cienia" Konradowi Sikorze opowiedział Glaca, frontman i wokalista Sweet Noise.

Po pierwszym przesłuchaniu płyty odniosłem wrażenie, iż jest ona przygnębiająca. Zgodzisz się z tym?

Trudno jest mi wpływać na to, co ktoś odczuwa po przesłuchaniu tego albumu. Jeżeli tak się stało, to OK. Ja w ogóle nie chciałem nikogo przygnębić. Odsłuchiwałem ją w wielu różnych sytuacjach. Rzeczywiście czasami wydawała mi się ona być przygnębiająca, ale z drugiej strony były sytuacje, że dawała mi sporo pozytywnej energii. Jest taka dlatego, że jest w niej wiele buntu i rebelii, takich rzeczy, które wywołują pewien chaos i niesubordynację, niekoniecznie przygnębienie. Zależało mi na tym, aby była to energia wznosząca, która burzy pewien porządek.

Reklama

To przygnębienie moim zdaniem wynika z tego, że rzeczywistość, którą opisujesz nie jest za wesoła...

Tak, to bardzo możliwe. Tą płytę zrodziły przemyślenia na temat przeszłości, teraźniejszości i tego co widzę, i co chyba widzi coraz większa liczba osób. Był taki dzień, kiedy pomyślałem sobie, że być może ludzie inaczej zaczną patrzeć na rzeczy, które piętnują, pewne negatywne sytuacje. Po 11 września, kiedy brałem się za nagrywanie wokali doszło do mnie, że to może być już ostatnia rzecz jaką zrobię. Ci, którzy przed tym wszystkim mówili, że to najczarniejsze wizje, teraz chyba przeżywają ciężkie chwile, bo to wszystko się zrealizowało. Teraz chyba nie ma już rzeczy niemożliwych. Jutro może być "Game Over". Nagrałem wokale do tej płyty starając się dać ludziom przekaz prosto z duszy. Sam nie chcę, żeby to był "Game Over". Nie chcę, żeby to był ostatni rok, ostatnia płyta. Mam przyjaciół i dziecko. Chcę patrzyć jak ono się rozwija. Z drugiej strony mam świadomość tego, że żyję w dość ciężkich i ważnych czasach i chcę mówić ważne rzeczy.

Wierzysz w to, że muzycy, artyści, rzeczywiście swoim przekazem potrafią zmienić ten świat, wpłynąć na swoich fanów, aby zachowywali się i myśleli inaczej?

Niewielu jest takich artystów, którym na tym zależy. Jest jednak grupa takich, którzy poza rozrywką chcą poruszyć ludzi, sprowokować ich do myślenia, nakłonienić ich do chwili refleksji. Nawet jeśli będzie to krytyka i piętnowanie, to są to jednak jakieś poglądy. Ja chciałbym znaleźć się w tej grupie.

Czytałem o koncercie Manu Chao, sam na nim nie byłem. Jeżeli człowiek jeździ po świecie i sprzedaje miliony płyt, a przy tej okazji propaguje idee antyglobalistyczne, to nie oszukujmy się, pewna grupa jego fanów, przyjaciół muzycznych, bo tak ich wolę nazywać, jest poruszona tym, co robi. Ja nie jestem jego fanem, ale jeśli taki artysta wysuwa pewne oskarżenia, mówi o pewnych rzeczach, to zaczynam się nad tym zastanawiać. Trafia to do mnie bardziej niż nawoływania polityków, które w większości są podszyte taką niewypowiedzianą informacją "Głosuj na mnie!". Wolę słuchać artystów i zastanawiać się nad tym co mówią, niekoniecznie to akceptując. Ich słowa są dla mnie ważniejsze od słów polityków i przywódców ruchów religijnych, którym w ogóle nie wierzę.

Czy sytuacja, kiedy muzyk prawie zostaje politykiem jest twoim zdaniem korzystna? Mam tu na myśli osobę Bono...

Nie wiem na ile jego zaangażowanie w to wszystko ma związek z polityką, a na ile chodzi o zwrócenie uwagi świata na te problemy. Mnie samemu bardzo bliski jest temat głodu Afryki i AIDS, które zabija bezlitośnie ludzi, których kiedyś znałem, nie mówię, że osobiście. Ale gdzieś tam w głębi, żyjąc przez parę lat w Sudanie, pokochałem Afrykę. Chciałbym na pewno w jakiś sposób pomagać, ale nie mam zamiaru przy tym robić kariery polityka. Nie wiem czy jestem artystą, czy muzykiem. Wiem, ze jestem osobą, która tworzy własną rzeczywistość, która kreuje siebie przez dźwięk i słowo. Jest to dla mnie ważniejsze niż idee polityczne.

Idea Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest ci chyba jednak bliska. Braliście udział w finałach WOŚP i gracie w tym roku na Przystanku Woodstock.

Na pewno tak. W paru orkiestrach zagraliśmy. Później z pewnych powodów wycofaliśmy się z tego. Jurek mimo wszystko nas zaprosił i z chęcią tam zagramy, bo bardzo odpowiada mi idea tego, co tam stworzył czyli bezpieczeństwo, wzajemny szacunek dla siebie i na pewno wielu ludzi nasiąka tam pozytywną energią i wibracjami. Uważam, że Owsiak doskonale nad tym panuje i to koordynuje. Najważniejsze jest to, że nie sprzedaje im polityki i niebezpiecznego gówna. Sprzedaje im pozytyw. Tak uważam.

To właśnie tam będzie miała premierę wasza nowa płyta "Czas ludzi cienia". Nie da się ukryć, że muzyka Sweet Noise stała się łagodniejsza. Z czego to wynika?

To jest tak, że w każdej chwili znów możemy nagrać bardzo ciężki i hardcore'owy album i możemy to zrobić w nowej, ciężkiej formie, ale my lubimy wyzwania. Ja nie chcę przyzwyczajać ludzi do tego, że mówię jednym językiem, mam jedną twarz i jeden styl. Poprzednia płyta została nagrana w 1998 roku. "Koniec wieku" był szczytem naszych działań, jeśli chodzi o to ekstremalne i hardcore'owe granie. I uczciwie mówię, że podejrzewałem i podejrzewam, że moglibyśmy w tym gatunku nie zrobić już nic lepszego. Nie chciałbym proponować albumów, które byłyby w jakiś sposób inne, może odświeżone o jakieś tam elementy, jak to się stało w przypadku genialnego zespołu Sepultura. Po "Roots" nie nastąpiło już nic ciekawego.

Ja swoją twórczość opieram na komunikacji, na rozmowach z innymi ludźmi. Mam świadomość, że zmienia się percepcja, ze zmienia się język i zmieniają się nasze gusty. Moja muzyka nigdy nie jest podporządkowana czasom, bo nigdy nie podpinam się pod żadne trendy. Dlatego tym razem sięgnęliśmy po nowe środki. Chcieliśmy trochę zaskoczyć. Jeśli ludzie zaczną się zastanawiać dlaczego zdecydowaliśmy się na taki krok i co chcemy tym powiedzieć, to bardzo dobrze, bo takie myśli nie towarzyszą zespołom, które nagrywają po raz kolejny taką samą płytę. Więc dlatego beaty, elektronika i inne brzmienia gitary. Wszystko to było robione świadomie. Robiąc ten krok wykazaliśmy się większą odwagą, niż gdybyśmy zostali w miejscu i kontynuowaniu stylu z "Końca wieku".

Kiedy po praz pierwszy usłyszałem, że idziecie w stronę elektroniki zastanawiałem się jak to może brzmieć. Nie wiedziałem czy spodziewać się polskiej wersji Nine Inch Nails czy czegoś odmiennego. Efekt jest zaskakujący...

No rzeczywiście do NIN nam trochę brakuje, obraliśmy sobie inny kierunek. Nie ma takich twardych wkręcających się motywów jak u Reznora. Były to działania, które miały na celu stworzenie wielu planów, które przy każdym kolejnym odsłuchaniu będzie można odkrywać i wgłębić się w taką totalną opowieść, które one tworzą, bo tak naprawdę one wszystkie mocno się zazębiają i wypływają z siebie.

Nie jest żadną tajemnicą to, że starasz się jak najlepiej żyć ze swoimi fanami, zbliżyć się do nich. Czy ich opinie miały jakiś wpływ na brzmienie płyty?

Na pewno wpływało to, że chciałem do nich przemówić i w związku z tym wybrałem taki, a nie inny sposób interpretacji języka polskiego. Stworzyłem całą płytę w języku polskim. Cały album muzycznie zbudowaliśmy tak, aby ten przekaz nie został zburzony, żeby dotarł, żeby był jasny i klarowny. Nieustające kontakty z fanami doprowadzają do tego, że publiczność także mnie karmi tematami, opowieściami takimi, jakich nie znajduję w świecie, przeważnie fałszywych, upadłych i rozleniwionych artystów. Dlatego ich udział jest bardzo bezpośredni i jestem im za to bardzo wdzięczny.

Jako hołd i jako akt szacunku dla nich stworzyliśmy utwór "Showshit" i zaprosiliśmy do niego naszego przyjaciela i fana z Rybnika, nazywa się Thomas. Słowa tej piosenki są jego wizją naszego rodzimego showbiznesu. Jest to nowa karta w historii Sweet Noise, bo nasi fani jeśli tylko zechcą mogą wziąć udział w każdym etapie naszej działalności.

Album powstawał, kiedy jeszcze byliście związani kontraktem z wytwórnią Universal. Mieliście tam wiele problemów, premiera była wielokrotnie przekładana. Czy po nagraniu tej płyty nie byłeś zmęczony całą tą dziwną sytuacją?

Jestem nadal tym wszystkim zmęczony. Praktycznie wydarłem tę płytę polskiemu showbiznesowi z gardła. Stanąłem na totalnym szczycie swoich negocjacji i przekonywania, żeby ona wyszła. Miała wielu wrogów jeszcze przed ukazaniem się. Popadliśmy z Universalem w konflikt. Dział A&R, odpowiedzialny za repertuar wytwórni, zaczął nam szkodzić, szantażować nas, sugerując, że mogą nas całkowicie zablokować. Wynikało to wszystko z tego, że chciałem dać ludziom projekt na najwyższym poziomie. Ich zdaniem polska publiczność jest niewykształcona i nie wymaga jakichś cudów, bo i tak ich nie słyszy, nie widzi i nie czuje. Dlatego proponują słuchaczom kiepskie lub średnie projekty, a ja na to nie chciałem się zgodzić. Zaczęła się wojna. Kontrakt został przez nas zerwany. Szukaliśmy różnych rozwiązań, ale w końcu sfinansowaliśmy płytę sami i wydajemy ją z niezależną wytwórnią Jazz'N'Java, a dystrybucją i po części promocją, odważnie zajął się Pomaton. Uważam, że jest to czysty układ. Ja mówiłem jasno, że nie chcę być promowany tak jak inni artyści, inne dziwne produkty. Nie chciałem być przedmiotem przetargu z dziennikarzami w którym ci, którzy dobrze o mnie napiszą dostaną od wytwórni kilka darmowych płytek, albo wywiad w Los Angeles z Metalliką. A ja chciałem być z mediami szczery. Jeśli ktoś chce o mnie pisać to OK, jeśli nie to też w porządku. Nikogo nie nakłaniam do tego. Niech ludzie sami zdecydują.

Bardzo pozytywne w całej tej sytuacji jest to, że otwarcie o tym wszystkim opowiadasz. Wielu artystów w takich przypadkach zasłania się tajemnicą, mówi, że o takich rzeczach się nie rozmawia...

Byłbym fałszywy, gdybym się tak nie zachowywał. Udzielam teraz wielu wywiadów i na pewno nikt mi nigdy nie zarzuci, ze w to co mówię wkradł się fałsz. Bo jaki byłby to bunt i rebelia, gdybym unikał rozmów na te tematy, bo boję się wytwórni. Nie boję się wytwórni. Tak jak już mówiłem, mam świadomość tego, że to może być ostatnia płyta, że to może być ostatnia rzecz, którą zrobię. Dlatego chciałem zrobić to najlepiej jak tylko potrafiłem. Chciałem, żeby była to płyta prawdziwa i nie ważne ile to wszystko miałoby nas kosztować.

Powiedz, skąd wziął się pomysł nagrania utworu z Anną Marią Jopek?

Zrodził go sam utwór. Potrzebowaliśmy tam kobiecej wokalizy i zaczęliśmy myśleć o tym, kto mógłby to zaśpiewać. Padło nazwisko Kory Jackowskiej, ze względu, że lubiłem kiedyś Manaam. Zaraz potem ktoś powiedział, że jest przecież Anna Maria Jopek, która nie raz mówiła, że bardzo ceni sobie to, co robimy. Pomyślałem nad tym i rzeczywiście ona jest jedną z gwiazd, która nam otwarcie mówi, że to, co robimy jej się podoba. Puściłem jej demo i stwierdziła, że jeśli tylko nie zburzy nam koncepcji to z chęcią zaśpiewa. Któregoś dnia pojawiła się w studio w Łodzi. Była bardzo dobrze przygotowana, miała kilka linii wokalnych do zaproponowania i było to na tyle piękne, że wiedziałem, że mamy coś, co będzie poruszać. I tak jest. Są tacy, którzy sugerują, iż był to ruch komercyjny. Nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć. Dla mnie jest ważne, że powstało coś wspaniałego, a ja jako artysta mam prawo sobie dobierać środki, które doprowadzą mnie do celu.

Powiedz, czy jest jeszcze szansa na to, że zobaczymy spektakl "Nie strzelajcie do poetów"? Skąd ten pomysł?

Już od dawna chodziła nam po głowie taka idea. Chcieliśmy objechać Polskę ze spektaklem "Koniec wieku", ale budżet nam na to nie pozwolił. Spróbowaliśmy jednak raz to zrobić, na zeszłorocznym Przystanku Woodstock. Zaprosiliśmy Teatr Pławna 9 i oni pomogli nam zilustrować naszą muzykę. Chcąc odwdzięczyć się za to zgodziliśmy się wziąć udział w spektaklu "Nie strzelajcie do poetów". Mieliśmy tam zagrać kilka numerów w scenie, kiedy artyści niszczą ogromną ścianę zbudowaną z telewizorów. Tragedia podczas festiwalu w Poznaniu spowodowała, że spektakl się nie odbył. Proponowałem organizatorom, żeby jednak go wystawić, ale się nie zgodzili. Fundacja 750-lecia Poznania obiecała mi jednak, że ten spektakl zostanie tam wystawiony w innym terminie. Jest duża szansa, że do tego dojdzie. Efektowne show szykujemy także na 3 sierpnia. Podczas występu na Przystanku pojawi się z nami pochodzący z Armenii artysta Vahan Bego, który tworzy różnego rodzaju ośmiometrowe instalacje i daje swoisty performance oraz plastyczną ilustrację tego, co my gramy. To będzie taki teatr dla kilkuset tysięcy ludzi

Nowe wcielenie Sweet Noise to także wasze przygody w komiksie. Zarówno w nim, jak i w teledysku do "Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz" pojawiają się tajemnicze postacie - ludzie w maskach z krzyżami na piersiach... Czy to ci "ludzie cienia"?

Ogólnie istnieją dwa rodzaje ludzi cienia. Z jednej strony jesteśmy my, ludzie żyjący dniem codziennym. Otwarci na różne techniki manipulacji szukamy sobie sposobu na życie i coraz bardziej zaczynami gonić za pieniędzmi. Tracimy siebie i stajemy się tymi ludźmi w kapturach. Tak właśnie postrzega nas system, jako ludzi bez twarzy i głosu. Ten głos jest potrzebny tylko wtedy, kiedy wybiera się nową władzę.

Czyżby to nieco przeniesione w czasie i nieco zmodyfikowane "The Wall" Rogera Watersa?

W jakiś sposób na pewno tak. Są to też echa tego terminu "generacja X". Jest to na pewno symbol teatralny, który zaczerpnęliśmy dla siebie.

Jak przedstawia się sprawa koncertów promujących płytę? Co po Przystanku Woodstock?

Przystanek jest teraz naszym głównym celem. Teraz myślimy tylko o tym koncercie i do niego się przygotowujemy. Tam będzie 02.sierpnia, przy Małej Scenie, premiera płyty i tam będziemy spotykać się z fanami. Nie mamy planów na ciąg dalszy. Chcemy grać monumentalne, wspaniałe koncerty, ogromne show, na które polska publiczność czeka i na które zasługuje. To jest bardzo drogie, więc na razie cierpliwie do tego dążymy. Nie chcemy popełnić żadnego błędu i obiecywać jakichś nierealnych rzeczy. Wiele teraz zależy od ludzi. Jeśli będą chcieli kupować nasze płyty i nas słuchać, to na pewno dla nich zagramy na jesień.

Dzięki za rozmowę.

Zdjęcia autorstwa Bartka Rogalewicza (www.rogalewicz.com)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: idea | spektakl | świadomość | publiczność | woodstock | Artysta | artyści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy