Reklama

"Wszystko od czego możesz się uzależnić"

Gauillaume Atlan, twórca całości repertuaru projektu Superman Lovers, z początku niewiele miał wspólnego ze światem klubów i sceną dance. Jednak z pewnością 10 lat spędzonych nad muzyką klasyczną w konserwatorium, jak również doświadczenia pianisty i klawiszowca w licznych formacjach acid-jazzowych, istotnie wpłynęły na jego muzyczną wyobraźnię i kreatywność. W rozmowie z Łukaszem Wawro z INTERIA.PL, artysta tłumaczy, jak doszło do tego, że zainteresował się brzmieniami elektronicznymi oraz opowiada o swoim ostatnim wydawnictwie "The Player".

Pomimo że jeden z twoich utworów "The Stralight" na angielskiej liście przebojów zawędrował aż na drugie miejsce, w Polsce, póki co, nie jesteś dobrze znany. Czy mógłbyś opowiedzieć o sobie coś więcej?

Kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem, uczyłem się grać muzykę klasyczną. Później grałem na klawiszach w formacjach acid-jazzowych i funkowych. Granie w dużych zespołach, gdzie na scenie przebywało ze sobą nawet piętnaście osób jednocześnie, wydawało mi się skomplikowane i zabierało mnóstwo czasu. Zacząłem szukać czegoś innego, rozpoczęła się moja przygoda z samplami i loopami. W ten sposób dotarłem w końcu do projektu Superman Lovers, który wydaję w ramach mojego własnego wydawnictwa płytowego.

Reklama

Kiedy to było?

Muzykę elektroniczną tworzę od czterech lat. Granie w zespołach muzycznych było dość męczące, samemu było łatwiej, poza tym miałem dość używania ciągle tych samych instrumentów.

Czy zgodzisz się z opinią, że twój ostatni singel "Diamonds for Her" jest dużo mroczniejszy niż "The Starlight"?

Tak. Zdecydowanie. Jest dużo mroczniejszy. Kiedy piszę teksty, staram się, by miały one związek z muzyką. Kiedy pisałem "Starlight", myślałem o słońcu, plaży itd. I taki też był tekst tego utworu. "Diamonds for Her" jest dużo bardziej mroczny, wydaje mi się, że jest w nim dużo więcej głębi. Utwór mówi o wszystkim tym, od czego możesz się uzależnić - mogą to być narkotyki, mogą to być kobiety, może to być muzyka, w zasadzie wszystko... Starałem się, aby właśnie tego typu przemyślenia znalazły odbicie w muzyce.

No właśnie, jakiś czas temu powiedziałeś, że według ciebie płyty powinny o czymś mówić. Twierdziłeś, że nawet płyty z muzyką elektroniczną powinny mieć jakiś scenariusz, historię, w którą moglibyśmy się zanurzyć tak jak w książkę.

Tak, muzyka powinna w sobie zawierać jakieś przesłanie, opowiadać jakąś historię. Muzyka pozwala mówić mi o pewnych sprawach.

Czyli łatwiej jest ci pisać, jeżeli myślisz o pewnych wydarzeniach, czy historii?

Tak, zdecydowanie. Kiedy myślę o jakimś wydarzeniu, łatwiej jest mi pisać muzykę, łatwiej jest wyzwolić pewne uczucia.

Czy posiadasz własną interpretację "The Player", czy może wolałbyś, by każdy ze słuchaczy miał swoją własną?

Mam własną interpretację, chociaż nie jest ona jedyną możliwością odbierania zawartości płyty. Kiedy tworzyłem album myślałem o pewnej historii, która układałaby się w całość i łączyła poszczególne utwory. Niemniej każdy ze słuchaczy może odbierać ją na swój własny sposób. Nie ma jednej właściwej interpretacji, a moje odczucia mogą się zupełnie różnić od twoich. Na "The Player" chciałem opowiedzieć o człowieku, który chce się stać częścią show-biznesu, przyjeżdża więc do wielkiego miasta i próbuje zostać gwiazdą. Po drodze przytrafia mu się wiele przygód.

I nie jest to historia o tobie?

Nie, nie...(śmiech). W tej chwili we Francji bardzo popularne jest staranie się o popularność i dążenie do tego, by zostać gwiazdą. Mamy np. mnóstwo programów typu reality-show, które pozwalają to osiągnąć. "The Player" jest swego rodzaju odpowiedzią na tego rodzaju spojrzenie na świat, tego rodzaju programy...

Ta droga dochodzenia do kariery jest nieco przerażająca.

Tak. To pułapka i zniewolenie dla ludzi, którzy nie mają własnego światopoglądu, nie potrafią myśleć, nie potrafią śpiewać, nie mają talentu, ale chcą zostać wielkimi gwiazdami. Z drugiej strony jest to zagrożeniem dla tych, którzy naprawdę mają talent, a zostają niezauważeni. Chciałem poddać to wszystko, co się dzieje, krytyce.

Podczas powstawania tego albumu pracowałeś z mnóstwem muzyków, a w trakcie swojej kariery grałeś koncerty z wieloma ludźmi. Czy tego typu współpraca jest inspirująca?

Tak. Ale zabawne jest, że kiedy tworzysz muzykę elektroniczną, nie potrzebujesz już tak bardzo tej współpracy. Chciałem pojawić się z Superman Lovers na koncertach ze względu na moją funkową i jazzową przeszłość. Zresztą to ona właśnie powoduje, że przywiązuję ogromną rolę do części wokalnej. Ale im dłużej tworzę muzykę elektroniczną, tym bardziej chcę, by była to tylko elektronika. Na drugim albumie, który właśnie nagrywam, tylko w dwóch utworach usłyszymy wokalistów.

Kiedy szukasz sampli, które chciałbyś wykorzystać później w swoich utworach, siedzisz i przesłuchujesz mnóstwo albumów, czy po prostu wpada ci coś przypadkiem w ucho i postanawiasz to wykorzystać?

Dla wielu ludzi sample są problemem i nie chcą z nich korzystać. Według mnie możesz wziąć jakiegoś sampla i na jego podstawie stworzyć cały, czasami zupełnie niepodobny do oryginału, utwór. Przy wyborze liczy się głównie wibracja, brzmienia danego fragmentu. Sztuka polega na tym, by za jego pomocą zrobić coś nowego. We Francji wielu ludzi myśli, że sztuka tworzona przy wykorzystaniu fragmentów innych utworów, nie jest zbyt wiele warta. Ja oczywiście myślę zupełnie inaczej. Cała sztuka polega tylko na tym, jak wykorzystasz sample.

A czy utwory, z których pożyczasz jakiś fragment, muszą ci się podobać, czy może zdarza się tak, że dany wykonawca, albo utwór ci się nie podoba, ale akurat tych kilka dźwięków jest świetnych i postanawiasz je wykorzystać?

Na początku zdarzało się, że wykorzystywałem także sample tych artystów, za którymi nie przepadałem. Teraz to się zmieniło i od dwóch lat musi mi się podobać atmosfera i całego utworu. Całość musi mnie poruszyć, żeby wykorzystać jakiś fragment piosenki w swojej twórczości. Nie jest łatwo używać sample z utworów, których nie lubisz, nawet jeżeli korzystasz tylko z jego malutkiego fragmentu. W sumie to ciężko powiedzieć. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie ani twierdząco, ani przecząco.

A kim jest Kenny Noris, którego możemy usłyszeć w "Diamonds for Her"?

Kenny jest bardzo dobrym znajomy mojej przyjaciółki. Śpiewa ona u mnie w chórkach w "Hot Stuff". Kiedy powiedziałem jej, że szukam kogoś, kto zaśpiewałby u mnie w jednym z utworów. Podkłady i tekst był już gotowy. Przyjaciółka poleciła mi Kenny'ego, spotkaliśmy się i udało się. Z tego co wiem, Kenny jest Amerykaninem, ale od sześciu miesięcy przebywa w Niemczech.

Jakie plany na przyszłość? Z tego co powiedziałeś, możemy się spodziewać drugiej płyty...

Tak, kolejny album jest już niemal gotowy. Pracuję też nad nowym singlem, będą też dwie EP-ki. Właśnie powstał wideoklip do "Hot Stuff", więc może zobaczycie go w Polsce.

Dziękuje za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy