Reklama

"Wolimy stonowane klimaty"

W ciągu niespełna 10. lat istnienia zespół Hey zdążył osiągnąć popularność, której niewielu artystom w naszym kraju było dane w ostatnich latach doświadczyć. W poczet osiągnięć grupy można zaliczyć również to, iż jej członkowie w pewnym momencie świadomie postanowili usunąć się w cień i nie gonić za wszelką cenę za poklaskiem i zainteresowaniem mediów. Posunięcie odważne, na które mało kto zazwyczaj się zdobywa osiągnąwszy takie szczyty. Hey istnieje pomimo tego, że od ponad dwóch lat nie ma już w jego składzie Piotra Banacha, który postanowił odsunąć się od show biznesu. Zespół zamiast niego zatrudnił znanego z Houku i Ahimsy Pawła Krawczyka i z nim zarejestrował materiał na nowy, bardzo dobry album "[sic!]", który miał swoją premierę 22 października. Z tej okazji Lesław Dutkowski spotkał się z Kasią Nosowską, Marcinem Żabiełowiczem i Pawłem Krawczykiem w warszawskiej kawiarence "Lajkonik".

Nową płytę nagrywaliście w Nojszewie, niedaleko Warszawy, a nie jak zwykle w studiu S4. Kto wpadł na ten pomysł?

MŻ: Życie wpadło na ten pomysł. Po prostu nagrywanie płyty poza Warszawą jest dużo tańsze, dużo przyjemniejsze, nie przychodzimy do pracy na sześć godzin, tylko po prostu mieszkamy ze sobą, przebywamy non stop i dobrze się bawimy, jednocześnie pracując.

Kasiu, kiedyś powiedziałaś, że lubisz pracować w komfortowych warunkach. Czy teraz miałaś je zapewnione?

KN: Szczerze powiedziawszy to jest pierwsza tego typu historia w moim życiu zawodowym, kiedy mogę zaryzykować stwierdzenie, że warunki pracy były najdoskonalsze. Szczerze mówiąc nie umiem sobie wyobrazić lepszych warunków do nagrywania płyty niż te, które mieliśmy tam.

Reklama

Po raz kolejny skorzystaliście w usług Leszka Kamińskiego. Czy to jest ten człowiek, który wie najlepiej, jak powinien brzmieć Hey?

MŻ: Chyba tak. Nagrywamy z nim praktycznie prawie od dziewięciu lat, od drugiej płyty, poznaliśmy się bardzo dobrze, staliśmy się niemal przyjaciółmi, spotykamy się często poza pracą, o ile Leszek ma czas, bo jest człowiekiem bardzo zajętym i rozchwytywanym. Poza tym wszystkim nie da się ukryć, że jest doskonałym fachowcem, wie czego chce, wie, jak to osiągnąć. Więcej rekomendacji nie trzeba.

Paweł, ty wcześniej obracałeś się w ostrzejszych klimatach muzycznych. Jak ci się udało dopasować do jednak troszkę lżejszej muzyki Hey'a? Stało się tak bez problemów.

PK: Myślę, że bez problemów. Nie powiedziałbym, żeby w ostrości była jakaś wielka różnica. Houk to nie jest jakiś metalowy, czy wybitnie ostry zespół. Gra taki trochę mocniejszy rock. Nie miałem problemów. Powiem szczerze, że ja wolę lżejsze klimaty niż ostrzejsze. To była dla mnie woda na mój młyn.

A jak z waszej perspektywy dojście Pawła zmieniło oblicze zespołu. Czy w ogóle zmieniło?

MŻ: Na pewno zmieniło, nie ma innej możliwości. Zespół składa się z pięciu osób i każda z nich coś wnosi. To nie jest tak, że wymieniasz daną osobę i - abstrahując od tego, czy jest to lider, czy kompozytor - zmienia się skład. Na tej zasadzie, że jak do zupy zamiast pieprzu dodasz soli, to zmieni ci się cały smak.

KN: Albo curry na przykład.

MŻ: Albo curry. Tak więc jest to bardzo zauważalna różnica.

Powstały dwie wersje teledysku do piosenki "Cisza ja i czas". Czemu aż dwie?

MŻ: Zarejestrowaliśmy tak naprawdę jedną wersję, a raczej zrobiliśmy ich wiele, z tym, że jedna to wersja reżyserska, artystyczna, z jednego ujęcia, bez żadnych cięć. Po prostu zrobiona została z jednego ujęcia kamery.

PK: Czarno-biała.

MŻ: Tak, czarno-biała. A druga to jest taka wersja alternatywna, najlepsze ujęcia ze wszystkich, a było bodaj dziewięć podejść, zarejestrowanych na taśmie filmowej. Dużo więcej tych podejść znalazło się na taśmie wideo.

Czy będzie kolejny teledysk?

MŻ: Będzie, ale jeszcze nie postanowiliśmy do jakiego utworu.

Kasiu, wsłuchując się w tekst do "Antiby" odniosłem wrażenie, że nie jesteś zachwycona zmianami, które zachodzą w naszym kraju. Dość ironicznie zabrzmiały te podziękowania za supermarkety, Pokemony, Internet...

KN: To jest jawna ironia, że tak powiem. Wydaje mi się, że w tym tekście zawarłam prawie wszystkie atrybuty współczesności. Nie chcę się do nich specjalnie ustosunkowywać, bo na przykład prawdopodobnie dla dzieci Pokemony mają wiele zalet. Nie mam pojęcia. Ja osobiście uważam, że są żenujące. Natomiast Internet, jak wiadomo, jest bardzo przydatny w jakichś określonych okolicznościach, i to nie chodzi o to, że ja mam coś przeciwko Internetowi. Chodzi o zbitkę pewnych różnych atrybutów, które moim zdaniem oddalają człowieka jako takiego od istoty bytowania. To wszystko po prostu odwraca naszą uwagę od sensu. I tak naprawdę doprowadzają nas do skraju załamania, jako ludzkość. Tak mi się wydaje. Ja zadaję pytanie, czy to jest to, za co powinnam być wdzięczna? Czy po to się pojawiłam na świecie i czy to wystarczy, bym mogła mieć poczucie, że jestem wybrana i że powinnam być bardzo szczęśliwa z tego tytułu, że się znalazłam na ziemi. Nie wydaje mi się.

W 1999 roku udzieliliście wywiadu, w którym między innymi pytano was o to, jak odbieracie spadek popularności Hey?a, mniejszą liczbę sprzedanych płyt. Odpowiedzieliście, że wasze zejście ze szczytu jest świadomym posunięciem, że ma to być rozbieg do następnego odbicia. Czy płyta "[sic!]" ma być właśnie tą trampoliną, z której znowu wybijecie się na szczyt?

KN: Nie, zupełnie nie. Ja w ogóle jestem zwolenniczką swobodnego podejmowania decyzji i nie przeszkadza mi na przykład, że zmieniam zdanie co 15 minut. Uważam, że mam do tego prawo. Ale akurat w sprawach kluczowych, życiowych, po prostu nie można sobie tak zmieniać zdania. My doszliśmy do wniosku, że cała ta afera związana z nami, bardzo nachalne promowanie tego, co mamy do zaproponowania słuchaczowi i całe to zamieszanie, nie jest do końca tym, czego szukaliśmy w zabawie w muzykowanie. Jako ludzie nie jesteśmy przygotowani na tego typu fajerwerki, wolimy stonowane klimaty dotyczące nas jako ludzi. Nie sądzę, żeby to się mogło kiedykolwiek zmienić. Myślę, że po prostu pewne osoby mają predyspozycje do tego, żeby bywać na szczycie i cieszyć się z tego, wyssać z tego maksimum satysfakcji, a są takie, które po prostu chciałyby docierać do jak najszerszej rzeszy osób, ale nie być tak strasznie medialnymi jednostkami, tak rozszarpywanymi przez media. Ja tak właśnie chciałabym funkcjonować. Ale też z drugiej strony nie jesteśmy zespołem, który gra po to, żeby przede wszystkim znajdować szeroki odbiór. My się zadowolimy małym, ale szczerym odbiorem. Dla nas ważne jest, że my to robimy, że to nas po prostu cieszy. Na przykład sam moment nagrywania.

Jeżeli już jesteśmy przy nowej płycie. Słowo, które jest jej tytułem - sic - po łacinie oznacza "właśnie tak" albo "w ten sposób". To ma być podkreślenie czegoś, na przykład tego, że tak powinna brzmieć ta płyta?

KN: Nie. Bardzo fajnie, że ludzie kuszą się o takie interpretowanie, skąd wziął się właśnie taki tytuł i jak można go odnieść do całości materiału, do naszej sytuacji na rynku. Pozostawiamy jako zespół dużą swobodę w interpretowaniu tego tytułu. Dla nas jest on przede wszystkim bardzo fajny graficznie. Ja nie napinam się na jakieś ideologizowanie w tytułach. Po prostu jest to moim zdaniem fajny tytuł, brzmieniowo i graficznie. I już.

Kto wpadł na pomysł coveru Blondie?

PK: Zdania są podzielone. Kiedyś po koncercie wpadliśmy do klubu, w którym nie było DJ?a, tylko płyty i tam znaleźliśmy album z przebojami Blondie i miałem takie wrażenie, że razem z Kaśką wpadliśmy na ten pomysł.

KN: Ale wtedy nie ustaliliśmy, że go zrobimy. Numer "Hanging On The Telephone" był brany pod uwagę jako cover jeszcze gdy Piotrek Banach grał w zespole. Ja z nim na pewno o tym rozmawiałam. A poza tym, kiedy słuchałam namiętnie numeru "Hanging On The Telephone", ty miałeś 12 lat i niczego nie słuchałeś. Nie możesz być ojcem chrzestnym sukcesu, nie pozwolę ci być jego ojcem. (śmiech).

PK: Oficjalna wersja jest taka, że razem podjęliśmy taką decyzję.

KN: Ale tak naprawdę nie razem. Znaleźliśmy tę płytę, ja powiedziałam, że tam jest zajebisty numer, ty powiedziałeś, że wiesz, który to jest numer, puściliśmy go chłopakom i dopiero wtedy podjęliśmy decyzję, że będziemy go grać. Wspólną decyzję. Jezus Maria, ale jesteś pazerny na ten splendor. (śmiech)

MŻ: Stare przysłowie mówi, że sukces ma wielu ojców...

PK: Ja nagrywając tę płytę pierwszy raz usłyszałem utwór "Hanging On The Telephone". (śmiech).

Kasiu, mówiłaś, że nagrywanie płyt solowych jest dla ciebie odreagowywaniem po pracy z Hey?em. Zamierzasz także odreagowywać w najbliższej przyszłości?

KN: Ale to nie jest takie odreagowywanie, jakbym odczuwała jakąś formę zmęczenia. To jest tylko i wyłącznie odreagowywanie od dźwięków, powiedzmy, rockowych, które jesteśmy w stanie grać w zespole Hey. Projekty solowe, ich idea, powstała po to, aby móc poeksperymentować z innymi dźwiękami. Myślę, że za jakiś czas chciałabym nagrać solową płytę, ale na przykład już nie elektroniczną.

Masz już jakiś materiał?

KN: A skąd, nie. Dopiero formułuję założenia.

Kasiu, mam wrażenie, że teksty, które piszesz na swoje solowe płyty, są bardziej osobiste od tych, które piszesz dla Hey?a. Czy ty też odnosisz takie wrażenie?

KN: Nie, to jest błędne wrażenie, zupełnie nie zgadzam się z osobami, które tak myślą. Ludzie przyjęli, że teksty pisane dla Hey'a są infantylne, natomiast teksty pisane na moje solowe projekty są ambitne. To jest bzdura kompletna, ja się z tym w ogóle nie zgadzam.

Ja nie powiedziałem, że są infantylne.

KN: Ale jest wiele osób, które dokonują takiego podziału - teksty solowe i teksty Hey?owe. Hey?owe są gorsze, a solowe są lepsze. To jest nieprawda. Teksty, które zaśpiewałam na tej płycie, w przypadku gdyby się okazało, że w lipcu na wsi nagrywałam solową płytę, znalazłyby się na mojej solowej płycie. Na pewno podobny byłby ich klimat, choć prawdopodobnie nie byłyby takie same, gdyż inne byłyby linie melodyczne moich utworów. Natomiast teksty nie mają nic wspólnego z samym projektem. Nie jest tak, że kiszę jakieś przemyślenia na solowe projekty i że jestem bardziej osobista. Absolutnie nie. Poza tym te teksty są bardzo osobiste, może tego nie słychać, ale na pewno są osobiste.

Wiem, że nie lubicie tego pytania, ale muszę je zadać. Czy istnieje różnica w pracy z Pawłem i z Piotrem Banachem?

KN: Ja już jestem zmęczona tymi pytaniami o Piotrka. Faktycznie go nie ma, a chyba już zawsze będzie się pojawiał w pytaniach. Gdzie byśmy nie poszli, zawsze będzie z nami Piotrek. Dajmy mu jakoś żyć, odpocząć i po prostu cieszyć się wolnością. A my mamy nowy, bardzo fajny zespół, w którym jest nam świetnie. Co wcale z drugiej strony nie oznacza, że wtedy było jakoś obrzydliwie, niefajnie. Nieprawda. Natomiast trzeba zakończyć ten temat.

Kasiu, pojawiasz się gościnnie na nowej płycie Świetlików - "Złe misie". Możesz powiedzieć, jak doszło do waszej współpracy?

KN: Ja się koleguję z Marcinem. Myślę, że to była naturalna konsekwencja tego, że się zakolegowaliśmy i powstała idea naszej współpracy. Ja w ogóle bardzo przepadam za Świetlikami jako ludźmi, dlatego z dużą przyjemnością pracowałam z nimi.

Czy Marcin Świetlicki jest tym tekściarzem, którego podziwiasz?

KN: Ja bym powiedziała, że nie należę do grona nastolatek, które są absolutnie bezkrytyczne w stosunku do Marcina Świetlickiego. Niemniej jednak cenię go.

Jeśli już jesteśmy przy pisaniu, to wiem, że nosiłaś się z zamiarem wydania swoich felietonów w jakimś książkowym zbiorze, mówiło się też o tomiku poezji. Czy twoje plany wydawnicze już się jakoś krystalizują, czy jeszcze nie?

KN: Nie. Stwierdziłam, że byłoby przesadą, gdybym wydawała tomik poezji, bo wydaje mi się, że nie można podciągnąć tego, co robię, pod pojęcie "poezja". Mimo wszystko nie. A jeśli chodzi o felietony, to nie mam nic przeciwko temu, żeby zostały ujęte w taki zbiorek, ale właścicielem felietonów jest "Filipinka" i oni mogą to wydać. Ja oczywiście nie będę miała nic przeciwko temu i myślę, że to mogłoby być nawet ciekawe. Całkiem spora książeczka by się z tego uzbierała, bo już dwa lata piszę.

Kilka lat temu w Spodku zagraliście pamiętny koncert transmitowany przez MTV. Wtedy nawet przebąkiwało się, że Hey może zaistnieć na Zachodzie. Tak się jednak nie stało. Żałujecie, że do tego nie doszło, że nie zdyskontowaliście tego sukcesu?

KN: Po latach dowiedziałam się, że bezpośrednią przyczyną tego, że zespół Hey nie zaistniał na Zachodzie, była moja ciąża, bo to stało się w tym samym roku. Teraz mam syna, strasznie wyjątkowego, i jeżeli ceną za możliwość obcowania z kimś tak ciekawym jak on jest zaprzepaszczenie kariery, to ja mam luz (śmiech).

Czy Mikołaj wykazuje już jakieś muzyczne zdolności?

KN: Tak, Mikołaj śpiewa troszeczkę prawda?

PK: Trochę śpiewa, ale bardziej uczy się aktorsko. Ostatnio poszedł właśnie w aktorstwo.

KN: Chodzi do kółka teatralnego i mówi o sobie "aktor".

Marcin, ty jako gitarzysta masz korzenie w dość ostrej muzyce. Czy nie myślałeś o tym, żeby się zrealizować w jakimś projekcie ubocznym?

MŻ: Nie. Szczerze mówiąc, jeśli mówimy o ostrej muzyce, to od trzech lat nie słucham jej w ogóle. Najostrzejszym zespołem, którego słucham, są Red Hot Chili Peppers. Nawet doszło do tego, że miałem ze 40, 50 płyt, które spakowałem w worek foliowy i po prostu już ich nie słucham.

Przeszło ci definitywnie

MŻ: Przeszło. Nastąpiło jakieś zmęczenie materiału i taka muzyka w ogóle mnie nie już kręci.

Co w takim razie kręci cię, oprócz Red Hot Chili Peppers?

MŻ: RHCP to inna beczka, dałem ich tylko jako przykład, jako rodzaj muzyki. Nic takiego szczególnego z nowych rzeczy, typu Limp Bizkit czy Staind, nie podoba mi się.

KN: Ale mówiłeś, że Perry Farrell ci się podoba.

MŻ: No tak, ale Perry Farrell nie jest ostry.

KN: Pytanie dotyczyło tego, jakiej muzy słuchasz.

MŻ: No, uważam, że to jest płyta doskonała. W ogóle Jane's Addiction jest to mój faworyt i konik. Zresztą znowu się reaktywowali, znowu w listopadzie i grudniu będą grali, niestety tylko w Stanach. Natomiast jestem strasznie rozczarowany płytą Dave'a Navarro, strasznie. Poza jednym utworem nie ma tam nic, a może po dwóch, trzech przesłuchaniach nie dotarłem jeszcze do pokładów tych wspaniałości. Natomiast Perry Farrell nagrał arcydzieło.

Kasiu, kiedyś powiedziałaś, że chciałabyś, aby za kilka lat nie okazało się, że jesteś uzależniona wyłącznie od śpiewania. W czym chciałbyś się realizować, jeśli nie w śpiewaniu?

KN: Chciałabym gotować, gotować dla ludzi.

Otworzysz restaurację?

KN: Nie otworzę, bo nigdy nie będę miała kasy na otworzenie restauracji. Gdybym miała mówić o jakichś marzeniach - a długo nad tym myślałam - sądzę, że największą radość sprawia mi gotowanie dla ludzi wykwintnych potraw. Chciałbym mieć po prostu maleńką knajpkę, taką jak ta, w której rozmawiamy [kawiarnia "Lajkonik" w Warszawie - red.], parę stolików, gdzie po prostu widać by było, jak gotuję. Nie chciałabym wysługiwać się ludźmi, którzy by tam pracowali, a ja, niczym jakaś Gloria, przychodziłabym raz na jakiś czas powiedzieć - To moja knajpka, jak się Państwo czują?. Chciałabym, żeby ludzie widzieli, że ja dla nich gotuję. Mogłabym to robić regularnie, codziennie.

Jesteś pionierką w Polsce jeśli chodzi o promowanie swojej trasy koncertowej za pośrednictwem Internetu. Czy to medium jest obecne w twoim życiu w miarę regularnie?

KN: Był kiedyś taki moment w moim życiu, ponad rok temu, że miałam dostęp do Internetu i siedziałam w nim, wchodziłam normalnie pogadać z ludźmi, co było bardzo miłe. Natomiast teraz nie mam Internetu w domu. Myślę, że za jakiś czas to się może zmieni, muszę po prostu znaleźć kogoś, kto by mi to wszystko co trzeba zainstalował.

A ty Marcin surfujesz?

MŻ: Tak, namiętnie. Dwa lata byłem odłączony od Sieci, bo nasza Telekomunikacja Polska kochana nie chciała mi zainstalować telefonu. Przez dwa lata prosiłem, podania pisałem, nie udało się. Aż wreszcie kochana telewizja kablowa założyła mi sztywne łącze i po dwóch latach wyposzczenia wreszcie mogłem się znowu zachłysnąć.

Paweł, a ty też jesteś takim namiętnym surferem jak Marcin?

PK: Nie takim namiętnym. Chciałbym być namiętnym, ale wiesz, jak czekam na otwarcie jakiejś strony 20 minut, to mi się po prostu nie chce, zraża mnie to. Ja uważam, że rząd w ogóle powinien nakazać, żeby wszyscy byli podłączeni do Internetu (śmiech). Na razie wszystkie firmy skąpią dostępu, a Internet jest strasznie drogi. Po to jest Internet, żeby ludzie mieli do niego dostęp, a czasami w ogóle nie jest to możliwe.

Domyślam się, że będzie trasa promująca "[sic!]". Możecie powiedzieć, kiedy się rozpocznie?

MŻ: Rozpoczynamy 7 listopada i gramy 19 koncertów. Kończymy 9 grudnia.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Za wszelką cenę | internet | śmiech | teksty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama