Reklama

"Wciąż inspiruje nas folklor"


Zespół Brathanki założył pod koniec 1998 roku Janusz Mus, akordeonista wcześniej współpracujący m. in. z Renatą Przemyk, Marylą Rodowicz. Do współpracy namówił czołowych polskich instrumentalistów, takich jak Jacek Królik (Renata Przemyk, Edyta Górniak, Justyna Steczkowska), Piotr Królik (m.in. Maryla Rodowicz, Renata Przemyk, Justyna Steczkowska), Adam Prucnal (Artur Gadowski), Grzegorz Piątek (Maryla Rodowicz, Anna Szałapak) i Stefan Błaszczyński (Marek Grechuta, Piwnica Pod Baranami) oraz wokalistkę Halinkę Mlynkovą, Czeszkę polskiego pochodzenia. Ich debiutancki album "Ano!", wydany na początku 2000 roku, błyskawicznie osiągnął status Złotej Płyty, a ostatecznie znalazł ponad 250 tysięcy nabywców. Przebój „Czerwone korale” okazał się co prawda plagiatem kompozycji Ferenca Sebö, ale grupa postanowiła wykorzystać związane z tym zamieszanie i zaprosiła węgierskiego kompozytora do pracy nad swym drugim albumem „Patataj”.

Reklama

Z wokalistką Halinką Mlynkową i Januszem Musem, o sukcesie „Ano!”, Franku Zappie, czeskiej płycie Brathanków i najbliższych planach, rozmawiał Jarosław Szubrycht.


Czy wydając ponad rok temu "Ano!" spodziewaliście się sukcesu, który stał się waszym udziałem?

Janusz: Nie spodziewaliśmy się go, chociaż na pewno życzyliśmy sobie wtedy, żeby się udało, żeby nasza muzyka spodobała się ludziom.

Halinka: Chociaż istnieliśmy już dwa lata, byliśmy nowym zespołem na rynku i nikt nie mógł przewidzieć, czy nam się uda. Tym bardziej, że konkurencja jest ogromna. Teraz również nie wiemy, czego się spodziewać i czy nasza nowa płyta osiągnie podobny sukces.

Pracując nad "Patataj" wiedzieliście, że na tę płytę czekają tysiące waszych fanów. Świadomość tego faktu działała na was mobilizująco czy może paraliżowała was trema?

Janusz: Mobilizująco! Do pracy nad drugą płytą podeszliśmy bardzo rzetelnie i uczciwie, włożyliśmy w jej nagrywanie nasze serca, wszystkie nasze siły i umiejętności. Mamy cichą nadzieję, że "Patataj" spodoba się ludziom i nasza ciężka praca nie pójdzie na marne.

Czy komponując nowy materiał braliście pod uwagę, które utwory z "Ano!" bardziej spodobały się publiczności, a które mniej?

Janusz: Nie można zrobić utworu, który byłby wzorowany na przykład na "Czerwonych koralach", bo albo będą to znowu "Czerwone korale", albo całkiem inny utwór... Bazą wyjściową naszej muzyki jest w dalszym ciągu folklor, przede wszystkim węgierski, ale również grecki czy słowacki. Na płycie znajduje się sześć naszych autorskich kompozycji, utwór z repertuaru Franka Zappy, kompozycje Ferenca Sebö i profesora Stanisława Hadyny, założyciela zespołu Śląsk. Uważamy, że jest to materiał bardzo ciekawy i godny polecenia.

Halinka: Punktem wyjścia naszej muzyki jest melodia ludowa. Stawiamy przede wszystkim na opracowania i aranżacje, starając się korzystać z oryginalnych melodii. Tym bardziej, że tym razem mieliśmy ogromny wybór, ponieważ od Ferenca Sebö otrzymaliśmy płytę z zapisem różnych węgierskich melodii w oryginalnych wykonaniach. Gdyby nie Ferenc, nie dotarlibyśmy chyba do takiego źródła inspiracji, które jest dla nas ogromnym skarbem.

No dobrze, ale skąd w tym zestawie wziął się Frank Zappa, którego z folklorem węgierskim trudno skojarzyć?

Janusz: Zappa to nasz idol od wielu lat. To muzyk, którego bardzo chętnie słuchamy i na którym wzoruje się przede wszystkim nasz gitarzysta Jacek Królik. Stwierdziliśmy, że jeden z utworów Franka Zappy bardzo pasuje do tego, co robimy. Zagraliśmy go w naszym instrumentarium, ale nie zmienialiśmy zbyt wiele. "Let's Make The Water Turn Black" to utwór tak pogodny, żywiołowy i pełen energii, że już po pierwszym przesłuchaniu stwierdziliśmy, że musimy go nagrać.

Halinka: Bo chociaż bazą tego, co robimy, jest muzyka ludowa, wszystkie opracowania są współczesne. Jest więc dla nas sprawą całkowicie naturalną, że przerobiliśmy kompozycję Franka Zappy. Tym bardziej, że akurat "Let's Make The Water Turn Black" pasuje idealnie do naszego zespołu.

Janusz: Tak naprawdę nie ma dla nas większego znaczenia, czy ta kompozycja jest ludowa, czy pochodzi z Węgier, Jugosławii czy z Czech. Najważniejsze dla nas jest, by była to melodyjka nośna, wpadająca w ucho, taka, którą ludzie chętnie potem zanucą.

Większość repertuaru Brathanków to utwory radosne, pełne optymizmu. Celowo unikacie smutnych melodii i tekstów?

Janusz: Nie unikamy ich, ale ludzie chyba chętniej słuchają radosnych melodii. Samo życie nie jest wesołe, więc po co na dodatek serwować ludziom dobijające, ciemne melodie? Na "Patataj" znalazło się jednak kilka utworów może nie smutnych, ale na pewno wyciszonych, balladowych. Między innymi "Hej góry, hej góry", znany ludziom jako "Ondraszek" z repertuaru zespołu Śląsk.

Halinka: Kiedy pracowaliśmy nad tą płytą, przychodziły do nas listy, w których ludzie prosili również o spokojne piosenki, więc wyszliśmy tym razem naprzeciw również ich oczekiwaniom.

Pierwsza płyta Brathanków była na naszym rynku czymś zupełnie nowym, na "Patataj" poszliście za ciosem, ale co będzie dalej? Nie boicie się, że wypracowana przez was formuła może szybko ulec wyczerpaniu?

Halinka: To zależy przede wszystkim od publiczności i od tego, jak długo ludzie będą chcieli nas słuchać i przychodzić na nasze koncerty. Mamy w zanadrzu mnóstwo melodii, z których możemy skorzystać, które możemy zaaranżować na muzykę współczesną.

Janusz: To po prostu muzyka, niezmierne morze... Nasz zespół jest na tyle twórczy, że jesteśmy w stanie sami sobie poradzić, niezależnie od tego, czy będziemy korzystać z gotowych melodii ludowych, czy sami pisać muzykę. Rytm, melodia, harmonia - dopóki będziemy pamiętać o tych podstawowych elementach muzyki, dopóki będzie to zaaranżowane i zagrane rzetelnie, wszystko będzie w porządku. Nie ważne, czy będzie to nasza pierwsza płyta, dziesiąta czy pięćdziesiąta.

Halinka: Pracując nad "Patataj" skomponowaliśmy znacznie więcej utworów, niż znalazło się na płycie. To dowód na to, że energii, inspiracji i siły do tego, by dalej działać, mamy bardzo dużo. Jesteśmy młodzi, mamy bardzo dużo pomysłów i tak szybko się one nie wyczerpią.

Kiedy rok temu, tuż po waszym debiucie, pytałem o Brathanki innych wykonawców, między innymi tych, z którymi współpracowaliście wcześniej jako muzycy do wynajęcia, dominowała życzliwość. Dzisiaj ci sami ludzie mówią w waszym kontekście o kiczu, o folko-polo...

Janusz: Jesteśmy wszyscy tylko ludźmi. Jedni są bardziej zawistni, inni mają wszystko gdzieś. Jeśli ktoś szuka dziury w całym, zawsze ją znajdzie. Nie sposób z tym walczyć.

Halinka: Wielu ludzi jest nam wciąż życzliwych, ale jeśli akurat nie są fanami tej muzyki, rzeczywiście mogą jej już mieć dosyć. Tak się bowiem składa, że ostatnio jest jej bardzo dużo w radiu i w telewizji, powstaje mnóstwo tego typu zespołów. Pozostaje tylko kwestia gustu.

Janusz: My w każdym razie dopingujemy wszystkich, których znamy i których nie znamy. Pole do popisu mają wszyscy i każdy ma jednakowe szanse. Każdy ma prawo do robienia tego, na co ma ochotę. Życzę nam i wszystkim, żeby w branży muzycznej nie było zazdrości, bo to niczemu dobremu nie służy.

Nie macie przypadkiem poczucia, że niechcący stworzyliście potwora? Po sukcesie Brathanków pojawiło się mnóstwo naśladowców, którym brakuje waszego talentu i umiejętności, nie mówiąc już o podróbkach, sprzedawanych za grosze w kioskach...

Halinka: Potwora? Jeżeli ktoś się inspiruje naszą muzyką, to jest to dla nas ogromny zaszczyt.

Janusz: Na kimś się trzeba wzorować. (śmiech) Nie widzę powodu, żeby mieć im to za złe. Dopóki to jest prawdziwe i rzetelne, trzymamy za takie zespoły kciuki. Gorzej, jeśli ktoś podpisuje się pod utworem, który my wykonujemy, a w rzeczywistości jest to jakaś szmira grana na keyboardziku jednym palcem. To już jest oszukiwanie ludzi.

Halinka: Nie jest to zbyt przyjemne, kiedy w supermarkecie słyszę naszą muzykę w często tragicznym wykonaniu. Trudno jednak z tym walczyć.

Jaka była wasza pierwsza reakcja na parodiujący was teledysk Big Cyca?

Halinka: Prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, pomyślałam: Kto nas znowu podrabia? A gdy zrozumiałam, że to parodia, po prostu się śmiałam. Nikt z nas się nie obraził.

Płyta nazywa się "Patataj". Jak rozumiem, jest to kontynuacja końskiego wątku z "Ano!"?

Janusz: Koń, który znalazł się na okładce pierwszej płyty, pochodzi z Suchej Beskidzkiej, miasta w którym się urodziłem. Koń jest w herbie tego miasta i kiedyś po koncercie w Suchej dostaliśmy właśnie tę figurkę. Długo służyła jako zabawka dla moich dzieci, a kiedy zastanawialiśmy się nad okładką "Ano!", od razu przyszedł mi do głowy. Dzisiaj wszyscy jedziemy na tym koniu. (śmiech) Na okładce "Patataj" są również koniki, tym razem rysowane.

Kilka utworów z "Ano!" doczekało się również wersji w języku czeskim. Jak został przyjęty singel Brathanków u naszych południowych sąsiadów?

Halinka: Zagraliśmy już kilka koncertów w Czechach, m.in. w Pradze, na Hradczanach. Wiele osób mówiło nam, że czeskie wersje naszych piosenek podobały się, z czego bardzo się cieszymy. Niestety, na razie nie możemy nagrać całej płyty po czesku, bo nie mamy na to zgody tamtejszego oddziału Sony. Być może druga płyta pojawi się na tamtym rynku.

Janusz: Dostaliśmy również propozycję zagrania koncertów na Węgrzech, od samego Ferenca Sebö. Okazało się, że niejednokrotnie próbował namawiać węgierskie zespoły, by w taki sposób spojrzały na tę muzykę i coś z tym zaczęły robić, niestety bez skutku. Tym bardziej spodobały mu się nasze wykonania. Docenił to, że chociaż nie jesteśmy Węgrami, dostrzegliśmy piękno i siłę tego folkloru.

Zastanawiam się, kiedy zdążyliście nagrać "Patataj", skoro od wydania "Ano!" praktycznie nie schodzicie ze sceny.

Janusz: To prawda, od wydania "Ano!" zagraliśmy ponad 200 koncertów. Musieliśmy ograniczyć ich ilość przed wejściem do studia, żeby mieć czas na zebranie materiału. Teraz jednak zamierzamy powrócić na scenę i będziemy grali koncerty promujące "Patataj" przez najbliższych kilka miesięcy.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: 1998 | mus | Maryla Rodowicz | Janusz | muzyka | Przemyk | Folklor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama