Reklama

"Warto było się sprawdzić"

Gdyby zapytać rockowego fana, z czym kojarzy mu się nazwa "New Jersey", zapewne odpowiedziałby, że z Bon Jovi i Brucem Springsteenem. "The Boss" obecny jest na rockowej scenie od blisko 30 lat. Osiągnął niewiarygodny sukces komercyjny albumami "Born To Run" i przede wszystkim "Born In The USA", ale co najważniejsze stworzył swój własny niepowtarzalny styl, rozpoznawalny po kilku taktach każdej z jego piosenek. Przeszło rok temu Springsteen postanowił jeszcze raz zebrać kolegów z grupy E Street Band i wyruszyć w trasę koncertową. Jak nietrudno się domyślić okazała się ona wielkim sukcesem. Owocem występów jest natomiast podwójny album "Live In New York City" zarejestrowany w słynnej Madison Square Garden podczas dwóch koncertów kończących tournee, a wydany wiosną 2001 roku. Z okazji wydania albumu "The Boss" opowiada o płycie, trasie i swoich inspiracjach.

Dlaczego zdecydowałeś się nagrać płytę "live"?

Ostatnia trasa koncertowa była dla nas wszystkich tak wielkim wydarzeniem, że pomyślałem: "O rany, musimy to jakoś uwiecznić". Chociaż nagranie do końca nie oddaje tego, co czuje i słyszy się grając z zespołem na scenie. Jako słuchacz odbierasz to inaczej. Podczas tej trasy zespół brzmi całkiem inaczej niż na poprzedniej płycie live. Zmienił się skład, a brzmienie trzech gitar naprawdę dodało naszej muzyce mocy. Poza tym moje umiejętności jako gitarzysty są teraz dużo większe. Steve Van Zandt grał wspaniale, zresztą on zawsze jest świetny. Teraz w naszej muzyce był żar i pasja, zespół dał z siebie wszystko. Repertuar na trasę dobrany były w nieco inny, subtelniejszy sposób. Staraliśmy się ominąć utwory, które wywoływałyby nostalgię i wybrać takie, które zaprowadzą nas w nowe, nieznane rejony. Tak samo postępowaliśmy nagrywając tę płytę. Brzmi tak, że uznaliśmy, iż musimy ją wydać.

Reklama

Czemu zdecydowałeś się powrócić do grania ze swoim zespołem The E Street Band właśnie teraz?

Po nagraniu płyty "The Ghost of Tom Joad" wydawało mi się, że mógłbym przez jakiś czas pracować indywidualnie. Podczas trasy napisałem wtedy sporo piosenek i nagrałem ponad połowę albumu z muzyką akustyczną. Jakoś nie mogłem go jednak skończyć. Wtedy poczułem, że jeżeli kiedyś mam zagrać jeszcze ze swoim zespołem, to teraz właśnie przyszedł odpowiedni moment, by to zrobić. Z East Street Band nie grałem już od wielu lat, a występowanie na scenie wraz z zespołem rockowym było przecież tym, czym zajmowałem się przez wiele lat.

Zadzwoniłem do kolegów i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Musiałem odnaleźć tę część mojej osobowości, która uaktywnia się, podczas tych fizycznych rockowych show jakie tworzymy na scenie. Ludzie, z którymi się skontaktowałem, stanowili centralną część mojego życia choć przyznaje, że dziwnie czułem się pracując znowu z tymi samymi osobami, z którymi grałem mając dziewiętnaście lat. Większość ludzi nie ma szansy tego doświadczyć. Właśnie stuknęła mi pięćdziesiątka i stwierdziłem, że warto sprawdzić, czego jeszcze potrafimy wspólnie dokonać.

Na czym polega różnica pomiędzy graniem z E Street Band a pracą indywidualną lub z innymi muzykami?

Głównie na innym sposobie myślenia podczas komponowania. Podejmuję większe ryzyko jeśli chodzi o poruszane tematy, gdy piszę z myślą o zespole. Piosenki, które napisałem podczas ostatniej trasy, "Land, Hope and Dreams" i "American Skin" wyglądałyby całkiem inaczej, gdybym napisał je dla siebie i zagrał bez zespołu. Prawdopodobnie byłyby spokojniejsze, mniej ekspansywne i zagrane z mniejszym rozmachem. Przy nich rozwijam się jako kompozytor, nie wspominając o poczuciu ogromnej mocy, jaką daje muzyka grana na żywo przez całą grupę.

Czy piosenki te byłyby lepsze czy gorsze?

Po prostu trochę inne. Wiesz, nigdy tak naprawdę nie próbowałem zagrać ich bez zespołu. Myślę, że najlepiej oddają to dwie wersje "Youngstown". Ta nagrana na albumie "The Ghost of Tom Joad" podoba mi się ale, jest jednocześnie skrajnie różna od wersji granej z East Street Band, gdzie od razu wiadomo, że gra zespół.

Czy obawiałeś się, że wasza trasa może zamienić się w nostalgiczną podróż w przeszłość?

Najbardziej martwiliśmy się, że trasa będzie statyczna. Łatwo wpaść w taką pułapkę, gdy gra się tak długo jak ja. Nie chciałem powoływać do życia zespołu i grać z nim mało dynamicznych koncertów. Musieliśmy znaleźć nowy język by nawiązać kontakt z publicznością. Ważne było także by zespół odnalazł swoje miejsce we współczesnej muzyce. Nad tym pracowaliśmy od momentu gdy postanowiliśmy znów razem grać.

Gdy się ponownie spotkaliśmy, nie zabraliśmy się za granie od nowa wszystkich naszych piosenek. Graliśmy mało znane utwory, nowe aranżacje z trasy "Tom Joad". Przez pierwszy tydzień po prostu poszukiwaliśmy nowych dróg i badaliśmy dokąd mogą one zaprowadzić zespół. Chcieliśmy zobaczyć jak brzmimy z trzema gitarami. Chodziło o znalezienie nowych, świeżych pomysłów na zaprezentowanie zespołu, który obiema nogami stoi mocno w teraźniejszości i nie ogląda się za siebie.

Dopiero po tym wszystkim wzięliśmy się za granie naszych starych utworów i piosenek Roya Orbisona. Wiesz, Roy śpiewał tak, że jego utwory nigdy nie brzmiały staro, zawsze odbiera się je jako bardzo współczesne, nawet te piosenki, w których aranżacje pozostają praktycznie nie zmienione. Jeśli po latach uważasz, że to co opisałeś w piosence jest nadal ważne w dzisiejszych czasach, to znaczy, że utwór ten zawiera pewną intensywność przeżycia, aktualną w każdym momencie.

Były to więc dwa różne sposoby, które miały sprawić, że zespół będzie brzmiał świeżo. Później powstały także nowe piosenki.

Czy był taki moment, gdy stwierdziłeś: "tak, to się uda!" ?

Tak, była taka chwila. Wiedziałem, że na próbach brzmimy świetnie i wspaniale gra się nam razem mimo, że nie pracowaliśmy razem tyle lat. Kiedy mieliśmy próby w Convention Hall w Asbury Park, pewnego dnia padał deszcz, a na zewnątrz stało około pięćdziesięciu osób i przysłuchiwało się nam. Wpuściłem ich więc do środka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że zespół nagle zaczął brzmieć inaczej. Tak to właśnie jest na koncertach, gdzie zespół gra w orkiestrze z fanami. (śmiech)

Jak czułeś się stojąc na scenie w Barcelonie oczekując na początek otwierającego trasę koncertu?

Graliśmy już ten materiał dwa razy podczas koncertów w New Jersey, w Asbury i byliśmy bardzo, bardzo zadowoleni. Dlatego byłem bardzo podekscytowany. Podekscytowany mocą zespołu, tym, że udało się ją na nowo stworzyć i tym, że znowu czułem za sobą siłę grupy. Wiedziałem, że będziemy potrafili zafundować publiczności świetną zabawę i że mamy coś do przekazania. Zawsze przed występem jestem trochę zdenerwowany, ale tym razem nie mogłem się doczekać, to było jak powrót do domu.

Nigdy nie starałeś się eksponować swojej twórczości w telewizji, dlaczego tym razem zdecydowałeś się na rejestrację całego koncertu przez kamery?

Ponieważ nigdy wcześniej tego nie zrobiliśmy. Były nagrywane jakieś fragmenty, które później pojawiały się w przeróżnych stacjach, ale nie było jednego nagrania z prawdziwego zdarzenia, które pokazywało by nas jako zespół. Było to związane z pewnymi przesądami, zawsze wydawało mi się, że koncerty powinny być wydarzeniami niepowtarzalnymi i jednorazowymi. Jednak w przypadku tej trasy uznaliśmy, że powinniśmy mieć jakąś dokumentację tego, co dzieje się na scenie, choćby tylko po to, by pokazać film dzieciom mówiąc: " Tak właśnie graliśmy". Gdy zobaczyłem nagrany materiał stwierdziłem, że w dużym stopniu udało się utrwalić na taśmie atmosferę naszego wspólnego grania.

A co na to twoje dzieci?

Moje dzieci są młode, bardzo je to interesowało. Dla nich to bardzo podniecające, trochę jak zakazany owoc. Podczas tej trasy sporo z nami podróżowały, poznały się nawzajem, poznały też moich wspaniałych przyjaciół, znają ich po imieniu. Widziały jak Mama i Tata pracują wspólnie na scenie, co było jednym z najwspanialszych aspektów tej trasy.

Ciekawe jest, przynajmniej dla mnie, że faktycznie wydajesz się mieć teraz nowy głos, jest on nieco wyższy niż kiedyś.

Tak. Gdy byłem młodszy, podczas koncertów mój głos dość szybko tracił moc w górnych rejestrach. Podczas tej trasy okazało się, że nie zanika on już w czasie koncertu i pozostaje silny do końca. Nie wiem, czy po prostu nauczyłem się lepiej śpiewać, ale to fakt, że mam teraz większą skalę niż kiedykolwiek przedtem. Była to miła niespodzianka. (śmiech)

Czy to prawda, że to na scenie twój warsztat i talent rozkwitają w pełni?

Myślę że dzieje się tak dzięki latom praktyki w barach, gdzie publiczność cię nie zna i musisz co noc zdobywać sobie sympatię słuchaczy. Mam to przećwiczone. W graniu na żywo jest coś, czego nie da się uchwycić, choć częściowo udało się nam to na płycie, gdzie staraliśmy się przedstawić samą esencję grania na żywo.

Gdyby ktoś za dziesięć lat chciał poznać moją twórczość, to pokazałbym im właśnie ten materiał, ponieważ zawsze uważałem, że granie na żywo jest najważniejsze. Zawsze sprawiało mi ono ogromną przyjemność, było świetną zabawą, a jednocześnie dawało szansę wpłynięcia na publiczność i, co równie ważne, umożliwiało poddanie się wpływowi jaki publiczność ma na artystę. Było to nasze wspólne przedsięwzięcie i nadawało ono memu życiu sens. Wiesz, byliśmy zawsze dobrymi kompanami, my i nasi fani.

Jaki wpływ ma na ciebie publiczność?

Wiesz, to jest taki nieprzerwany dialog z publicznością i ludźmi, którzy śledzą twoje dokonania przez wiele lat. Prowadzisz z nimi stale dialog w swojej głowie. W naturalny sposób staje się to częścią procesu twórczego i ma wpływ na wszystko: to co mówisz, jak to mówisz, o czym twoim zdaniem warto mówić, co warto robić, to jak się bawisz, jak wypełniasz swoje obowiązki. To mój zawód, moje życie, niekończący się związek, rozmowa. Jest więc podstawą mojej pracy.

Dziękuję za rozmowę

(Na podstawie materiałów Sony Music Polska)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Madison Square Garden | Jersey | utwory | trasa | boss | publiczność | piosenki | Live | trasy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy