Reklama

"W wielkim mrowisku"

Lucyfire to drugie ja Johanna Edlunda, założyciela i lidera bardzo popularnej w naszym kraju szwedzkiej grupy Tiamat. Mylą się jednak ci, którzy myślą, że debiutancka płyta Lucyfire może mieć coś wspólnego z muzyczną zawartością takich płyt jak "Wildhoney" czy nawet "Skeleton Skeletron". Album zatytułowany "This Dollar Saved My Life At Whitehorse" nijak nie przypomina natchnionych metalowych hymnów, a wypełniony jest po brzegi mrocznym rock'n'rollem, trącającym z rzadka o gotycką nutkę. Z Johannem Edlundem o życiu gwiazdy rocka, zdradzaniu własnych korzeni i mrowisku rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Myślę, że wiem po co założyłeś Lucyfire... Wreszcie możesz śpiewać o seksie, narkotykach i rockandrollu bez narażania się na zarzuty, że zdradziłeś deathmetalowe korzenie Tiamat.

(śmiech) Wiem, że żartujesz, ale odpowiem na to pytanie całkiem serio. Uważam, że chociaż muzyka Lucyfire bardzo różni się od tego, co robiłem i robię w Tiamat, wciąż słychać, że to ja i że traktuję ten projekt nie mniej serio. Nie jestem w stanie odejść od swoich korzeni, nie potrafię stać się inną osobą, choćbym nie wiem jak próbował. Dlatego też nie chcę, by mój image w Lucyfire nie odbiegał zanadto o wizerunku, który ludzie znają z Tiamat. Nie mam ochoty przebierać się jak błazen.

Reklama

A jednak muzyka Lucyfire zawiera elementy, których nie odważyłbyś się przemycić na płytę Tiamat. Gdyby było inaczej, jaki sens miałoby zakładanie kolejnego zespołu?

To również prawda. Nie wyobrażam sobie zagrania utworu ZZ Top pod szyldem Tiamat, to miałoby posmak bluźnierstwa.

Bluźnierstwem dla wielu fanów Tiamat może być fakt, że ich idol nagrał płytę, która może na listach przebojów konkurować z dokonaniami Him...

Wiesz, nie mam nic przeciwko Him, chociaż nie mogę również powiedzieć, żebym był fanem tego zespołu. Nie mam nawet żadnej ich płyty. Poza tym myślę, że ewentualne podobieństwo muzyki Lucyfire do Him polega na tym, że słuchamy podobnych wykonawców, na przykład Billy'ego Idola. No cóż, rock'n'roll jest dla wszystkich.

Powiedziałeś kiedyś, że wielu ludzi wciąż chciałoby widzieć w tobie wisielczego typa piszącego samobójczą muzykę, chociaż dawno już nim nie jesteś. Kim więc jesteś teraz?

Wszystko wokół nas i w nas samych się zmienia. Możemy się czerpać naukę z doświadczeń, które zdobyliśmy w przeszłości, ale nie możemy wciąż w niej grzebać, bo to tylko przeszłość, martwe wspomnienia. Jestem dzisiaj innym człowiekiem, niż 10 lat temu i żal mi ludzi, którzy mają problem z zaakceptowaniem tego faktu. Uważam, że muzyka powinna być przede wszystkim rozrywką, powinna dawać radość, stąd tak dużo humoru w Lucyfire, nawet jeśli czasem jest to czarny humor.

Ponoć tytuł debiutanckiej płyty Lucyfire pochodzi z kreskówki z Kaczorem Donaldem w roli głównej?

To prawda. Nie ma w tym jednak jakiegoś głębokiego przesłania. Po prostu szczypta humoru, ale zarazem hołd dla Carla Barksa, twórcy Donalda, który umarł w ubiegłym roku, a świętowałby w tym roku setne urodziny.

Utwór "Thousand Million Dollars In The Fire" opowiada o pracy od dziewiątej do piątej... Nie wierzę, że dałeś się kiedykolwiek zamknąć w ten kierat?

Nie pracowałem nigdy w ten sposób, ale też nie zamierzałem drwić z ludzi, którzy zarabiają na życie, odwalając swoje w biurze czy fabryce. "Thousand Million Dollars In The Fire" to utwór to o tym, że większość z nas małpuje innych, robi dokładnie te same rzeczy w tym samym czasie. Najpierw bezmyślnie odwalana praca od rana do wieczora, potem zakupy, potem kolacja, telewizja... Czasem mam wrażenie, że żyjemy w wielkim mrowisku.

Dziwi mnie, że nie Century Media, ale SPV wydała Lucyfire. Nie byłoby łatwiej pozostać przy jednej wytwórni?

Wręcz przeciwnie. Wydawanie płyt Tiamat i Lucyfire przez jedną firmę wydawało mi się zbyt ryzykowne, mogłoby być źródłem niepotrzebnych nieporozumień. Century Media nie mieli nic przeciwko temu, że podpisuję kontrakt z konkurencyjną wytwórnią. Wystarczyło im solenne zapewnienie z mojej strony, że Tiamat wciąż istnieje i będzie nagrywał nowe płyty.

Perkusista Engel, basista Kazder, gitarzysta Draeger i klawiszowiec Engelmann. Kim są muzycy, którzy akompaniują ci w Lucyfire?

To starzy przyjaciele, głównie muzycy sesyjni. Poznałem ich przy różnych okazjach, pracując nad albumami Tiamat i postanowiłem namówić do wspólnego grania. Nie zamierzałem angażować do Lucyfire nikogo z Tiamat, bo uważałem, że rozdzielenie tych grup wyjdzie im na dobre. Niestety, muzycy którzy nagrali ze mną "This Dollar Saved My Life At Whitehorse" mają bardzo napięte terminy i nie będą w stanie towarzyszyć mi na koncertach. Muszę więc skompletować stały skład Lucyfire, bo ten rodzaj muzyki aż prosi się prezentacji scenicznej.

Ciekaw jestem, jak będą wyglądały koncerty Lucyfire.

Niemal punkrockowy show Tiamat na ostatniej Metalmanii wprowadził wielu waszych fanów w osłupienie...

Mam nadzieję, że koncerty Lucyfire będą utrzymane właśnie w takim klimacie, z jeszcze większą dozą zabawy i improwizacji, za to w Tiamat będę tego unikał. Na kolejnej płycie Tiamat zamierzam wrócić do bardziej poważnych i mrocznych klimatów. Skomponowaliśmy już kilka utworów, z których jestem bardzo zadowolony. Nie ma mowy o powrocie do death metalu, do czasów "Clouds", ale jestem pewien, że fani Tiamat na taki właśnie materiał czekają.

Słyszałem, że poza działalnością w Lucyfire i Tiamat zamierzasz nagrać również solową płytę, inspirowaną dokonaniami Toma Waitsa. Ile w tym prawdy?

Rzeczywiście, miałem nagrać taki album, skomponowałem już nawet większość materiału. To bardzo spokojna, nastrojowa, a przy tym surowa muzyka. Trudno mi ją opisać, ale rzeczywiście wiele ma wspólnego z twórczością Toma Waitsa czy ostatnimi płytami Nicka Cave'a. Do tego sporo trip-hopu, wyraźne wpływy takich grup jak Massive Attack. Niestety, nie mam w tej chwili czasu, by doprowadzić ten projekt do końca. Ale jeszcze do niego wrócę...

Podobno bardzo rozjuszyła cię sprawa Napstera i zdecydowanie opowiadasz się po stronie Metalliki?

Nie tyle zachwycają mnie działania Metalliki, co martwi postawa muzyków, którzy bronią Napstera, widząc w nim błogosławieństwo zesłane z niebios... Są tak głupi i zadufani w sobie, że nie widzą, że znowu ktoś zarabia krocie na ich twórczości, a cała różnica polega na tym, że nie jest to już szef EMI czy innej wielkiej wytwórni, ale szef Napstera. To bardzo przykre, że Napster jest kreowany na ostoję undergroundu i narzędzie komunikacji prawdziwych fanów muzyki.

Czy zakładając Lucyfire zdawałeś sobie sprawę, że będzie to ten rodzaj zespołu, którego członkowie muszą nosić przeciwsłoneczne okulary nawet w nocy?

(śmiech) Tak, to ciemna strona prawdziwego rock'n'rolla z którą oczywiście się liczyłem. Jestem gotowy na wszystko.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzycy | rock | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy