Reklama

"W świecie fantazji"

Finlandia – kraj do niedawna kojarzony głównie z świętym Mikołajem, kierowcami rajdowymi i mocnym alkoholem, ostatnio stał się prawdziwym metalowym zagłębiem. Takie grupy jak Stratovarius, Children Of Bodom czy Nightwish z powodzeniem koncertują na całym świecie, przyciągając na swoje występy tysiące fanów. Z wymienionej trójki największe uznanie wśród polskich fanów uzyskał Nightwish, oferujący unikalną mieszankę klasycznego metalu, symfonicznej orkiestracji i niepowtarzalnego, operowego śpiewu Tarji Turunen. Nowa płyta Nightwish, zatytułowana „Wishmaster”, była pretekstem do rozmowy, którą Jarosław Szubrycht przeprowadził z Tuomasem Holopainenem, liderem grupy.

Znowu na szczycie list przebojów. Powiedz, jak wy to robicie?

Staramy się robić wszystko jak najlepiej potrafimy, staramy się być oryginalni i szczerzy wobec samych siebie – oto cała tajemnica. Dzisiaj ludzie przykładają bardzo wielką wagę do tego, czy zespół gra naprawdę szczerą muzykę, czy wypływa ona prosto z serca. Nie można oszukać publiczności.

Zauważyłem, że Finowie pokochali ostatnio ciężkie granie. Nie mówię tylko o Nightwish, czy Stratovarius, ale również o grupie HIM, która ma coraz więcej zwolenników również w Polsce. Jak ci się podoba ich muzyka?

Reklama

Bardzo szanuję HIM i uważam, że to świetny przykład na to, co należy robić, żeby twój zespół stał się naprawdę wielki. Nie jest to mój ulubiony gatunek muzyki, chociaż słucham ich z przyjemnością, ale muszę przyznać, że image mają bezbłędny. Zasłużyli na to wszystko, co ich teraz spotyka.

Czy image jest naprawdę tak potrzebny w budowaniu popularności zespołu? Czy w waszym przypadku wygląd Tarji mógł być równie ważny, jak jej śpiew?

Oczywiście, że tak. Uważam nawet, że byłoby zdrowiej, gdyby do wizerunku zespołu nie przykładało się aż takiej wagi, jak to się robi dzisiaj. My akurat mamy wielkie szczęście, że w skład Nightwish wchodzi młoda i piękna kobieta, która w dodatku doskonale śpiewa. Jej wygląd na pewno pomógł nam w karierze, nie mogę temu zaprzeczyć. Jestem również przekonany, że HIM nigdy nie osiągnąłby takiej popularności, gdyby na jego czele nie stał Ville Vallo, w którym kochają się wszystkie dziewczęta. Image dzisiaj jest bardzo ważny – bez niego nie możesz myśleć o karierze.

Porozmawiajmy o muzyce.

Moim zdaniem, pomiędzy waszą – „Wishmaster” - nową płytą i jej poprzedniczką nie ma takiej przepaści, jak pomiędzy debiutem a „Oceanborn”. Brak nowych pomysłów, czy może świadectwo znalezienia własnego stylu, któremu chcecie pozostać wierni?

Zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że znaleźliśmy już swój styl i nie chcemy grać nic innego. Po prostu w przypadku „Wishmaster” nie miałem ochoty na radykalne zmiany, chciałem nagrać w pewnym sensie drugą część „Oceanborn”, płytę która brzmiałaby bardzo podobnie, ale pod każdym względem troszeczkę lepiej. Myślę, że udało nam się tego dokonać. W przyszłości jednak zamierzamy nadal rozwijać nasz styl. Na „Wishmaster” zrobiliśmy wszystko, czego potrafiliśmy dokonać w tych granicach i czuję, że następnym razem przyjdzie czas na to, by zrobić krok do przodu. Nie mówię o radykalnej zmianie stylu, nie chcę robić czegoś takiego, jak Paradise Lost. W mojej głowie kłębi się jednak mnóstwo pomysłów i chciałbym, żeby nowa płyta była inna.

Co to znaczy inna? Ostrzejsza czy łagodniejsza? Bardzie brutalna czy melodyjna?

No nie wiem. Chodzi mi o to, żeby skupić się na atmosferze tej muzyki, na emocjach. Według mnie „Oceanborn” jest płytą zbyt techniczną, zbyt zimną, tymczasem na „Wishmaster” dochodzą do głosu uczucia. Na następnej płycie chciałbym przemycić jeszcze więcej emocji, pójść w stronę muzyki filmowej, wprowadzić więcej bombastycznych, potężnych fragmentów, które kontrastowałyby z momentami wyciszenia, fragmentami spokojnymi.

Porozmawiajmy przez chwilę o twoich tekstach. Uwagę zwraca przede wszystkim utwór „Kinslayer”, który traktuje o masakrze w szkole w Columbine, w Kolorado. Przyznam, że nie spodziewałbym się poruszenia tego tematu przez Nightwish.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to dziwny utwór i dla naszej twórczości nietypowy. Musiałem go jednak napisać. Kiedy przeczytałem o tej tragedii w magazynie „Time”, ogarnęła mnie obsesja na punkcie Columbine, nie mogłem przestać o tym myśleć. Wyobraź sobie, że nawet śniłem o tym wydarzeniu i czułem się coraz gorzej. Musiałem napisać ten tekst, bo uważam, że historia, która zdarzyła się w Columbine ma bardzo ważne znaczenie symboliczne. Jeżeli coś takiego może się zdarzyć na tym świcie, coś tak szalonego, to nie wierzę, że istnieje jakaś prawda, jakiś sens, w który można by wierzyć. Jeżeli coś takiego mogło się wydarzyć, to znaczy, że może się wydarzyć wszystko. Jestem przerażony...

W utworze, obok śpiewu Tarji, pojawia się głos Ike’a Vila z Babylon Whores, który wypowiada jakieś dziwne, przejmujące słowa...

Ike cytuje fragmenty autentycznych rozmów pomiędzy mordercami i ich ofiarami, które miały miejsce podczas strzelaniny w Columbine. Na przykład w pewnym momencie jeden z zabójców wszedł do biblioteki, gdzie chowała się jedna z dziewcząt. Na jego widok krzyknęła: ‘Ojcze, pomóż mi, chciałabym znaleźć się u twego boku!’, na co on odpowiedział ‘Nie ma Boga. Nasza wiara jest tylko nam potrzebna’ i zastrzelił ją.

Porzućmy najbardziej ponury i przejdźmy do najbardziej optymistycznego utworu na płycie, czyli tytułowego – „Wishmaster”. Czy możemy sobie pozwolić na przybywanie w pięknym świcie marzeń, kiedy wokół dzieją się takie rzeczy, jak w Columbine?

Ten utwór bardzo wiele dla mnie znaczy, bo jest o fantazji, o świecie, w którym takie rzeczy, jak w „Kinslayer” nie mogą się zdarzyć. To w którym mogę się schronić, kiedy rzeczywistość jest zbyt brutalna. Poza tym „Wishmaster” to mój osobisty hołd dla dzieł J.R.R. Tolkiena.

O czym opowiada tekst utworu „Wanderlust”?

To następny optymistyczny utwór. Uwielbiam podróżować, włóczyć się po świecie, poznawać nowe kultury, spotykać się z ludźmi – i o tej mojej pasji jest „Wanderlust”. Na całym świecie jest tyle wspaniałych rzeczy do zobaczenia, że uważam, iż każdy człowiek powinien odnaleźć w sobie wędrowca. Nie mogę sobie wyobrazić, że pracuję codziennie w biurze, rok po roku, aby za oszczędzone pieniądze wyjechać na tydzień na Wyspy Kanaryjskie i wspominać to potem jako najlepsze chwile życia.

Jakie miejsce na świecie najbardziej chciałbyś odwiedzić?

Jest ich tak wiele... Najbardziej chciałbym jednak pojechać do Afryki i wziąć udział w safari. To byłoby niesamowite!

Pozostając jeszcze na moment przy tekstach, chciałbym zapytać cię o najbardziej osobisty, jaki rzekomo napisałeś w życiu, czyli „Dead Boy’s Poem”. Czy czujesz się samotny?

To prawda, „Dead Boy’s Poem” jest nie tylko najbardziej osobistym utworem na płycie, ale również według mnie najlepszym. Często rzeczywiście czuję się bardzo samotny, bardzo smutny i przybity. Tym utworem chciałem utrwalić tego rodzaju uczucia. „Dead Boy’s Poem” to także w pewnym sensie mój testament dla tego świata, dla ludzi, którym znam. Chciałem przeprosić ich za wszystkie złe rzeczy, które im zrobiłem. To jest utwór, który musiałem napisać przed śmiercią. Jeśli z jakiegoś powodu miałbym umrzeć jutro, jestem bardzo szczęśliwy, że istnieje „Dead Boy’s Poem” i ludzie będą mnie pamiętać dzięki tej kompozycji.

Powiedz Tuomas, o co chodziło w całym tym zamieszaniu dotyczącym waszego niedoszłego występu na festiwalu Eurowizji?

Przystąpiliśmy do konkursu Eurowizji i dostaliśmy się do fińskiego finału, do którego zakwalifikowało się w sumie sześciu wykonawców. Eurowizja to bardzo konserwatywna impreza, w której od lat prezentowane są i wygrywają żenujące piosenki bez wartości, pomyśleliśmy więc, że występ zespołu metalowego mógłby być naprawdę szokiem. Nie oczekiwaliśmy niczego, po prostu chcieliśmy zamanifestować naszą muzyczną odrębność, no i chcieliśmy się dobrze zabawić. Okazało się, że fińska publiczność w głosowaniu audiotele zadecydowała, że to właśnie my mamy reprezentować nasz kraj na festiwalu. Okazało się jednak, że oprócz telewidzów i radiosłuchaczy, którzy nas wybrali, jest jeszcze dziesięcioosobowe jury, które dało nam bardzo mało punktów, przez co w ostatecznej klasyfikacji wylądowaliśmy na miejscu trzecim.

To trochę niezrozumiałe, szczególnie w przypadku Eurowizji, która przecież jest festiwalem dla zwykłych ludzi...

Właśnie! Zresztą ta sprawa wywołała w Finlandii wielką dyskusję. W każdej gazecie domagano się odpowiedzi, dlaczego nie pozwolono nam reprezentować kraju, skoro większość ludzi właśnie tego sobie życzyła. Niektórzy nawet posuwali się do bardziej radykalnych ocen sytuacji, typu: „Pie***lić jurorów!”, co oczywiście nic nie zmieniło.

No cóż, może uda się następnym razem...

Nie, nigdy więcej! To było jednorazowe doświadczenie i nie chcę drugi raz przez to przechodzić!

Widziałeś transmisję z koncertu finałowego w telewizji?

Tak i uważam, że to było żenujące. Jedna, może dwie piosenki, miały jakąkolwiek wartość, ale cała reszta prezentowała poziom wręcz tragiczny. Kilkakrotnie nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że chodzi o najlepszą parodię piosenki, a nie o najlepszą piosenkę.

”Oceanborn” promowaliście trasą koncertową z niemiecką grupą Rage.

Jak było?

Wspaniale! Rage to zespół w Niemczech bardzo popularny i dzięki temu, że jeździliśmy z nimi, mogły nas zobaczyć tłumy ludzi. Byliśmy drugim headlinerem, a na niektórych koncertach, na przykład w Holandii i w Belgii, mieliśmy większą publiczność niż Rage. To był wielki sukces! Teraz przygotowujemy się do trasy koncertowej promującej „Wishmaster”, która rozpocznie się 5 października i na której to my będziemy główną gwiazdą, a pojadą z nami Eternal Tears Of Sorrow oraz Sinergy.

Jak zachowuje się publiczność na koncertach Nightwish? Płoną zapalniczki, czy ludzie odchodzą od zmysłów szalejąc pod sceną?

Różnie bywa. Przeważnie ludzie bawią się dosyć ostro, machają głowami, ale gdy gramy ballady zapalają zapalniczki. Wszystko wygląda tak, jak powinno na koncercie każdego zespołu metalowego.

Czy to prawda, że chociaż odnieśliście wielki sukces, wciąż musicie pracować, żeby zarobić na utrzymanie?

Teraz już nie. Tylko jeden z nas ma dodatkową pracę, a Tarja jeszcze studiuje. Pozostali członkowie zespołu poświęcili się już Nightwish w stu procentach! Wciąż nie jest nam łatwo, bo nasze dochody nie są takie duże, jak można by przypuszczać. Koszta utrzymania zespołu, związane z bardzo drogim sprzętem, którego musimy używać, są ogromne, więc można powiedzieć, że ledwie starcza nam na życie. Jakoś sobie jednak radzimy.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: publiczność | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy