Reklama

"Uchwycić wyjątkowe chwile"

Na początku listopada 2005 roku, 20 lat po ukazaniu się debiutanckiej płyty "Hunting High And Low", norweska grupa wydała album "Analogue". Ten materiał tria nawiązywał do chlubnej przeszłości, a sami muzycy promujący singel "Celice" określali mianem "dojrzałej wersji Take On Me", czyli największego przeboju grupy, pochodzącego właśnie z pierwszego albumu. Z okazji wydania "Analogue" z wizytą promocyjną do Warszawy wybrali się klawiszowiec Magne Furuholmen i wokalista Morten Harket. To właśnie nowa płyta była głównym tematem rozmowy z Mateuszem Smółką z radia RMF FM. Muzycy A-ha opowiedzieli także o swojej diecie i skojarzeniach, jakie budzi w nich Polska.

Właśnie wydaliście nową płytę "Analogue", macie na koncie miliony sprzedanych albumów, miliony fanów na całym świecie. Jest jeszcze o czym marzyć?

Magne: Oczywiście, że tak. Każdy rok przynosi nowe wyzwania. Uważam to za nieporozumienie, jeśli ktoś twierdzi, że będąc artystą możesz osiągnąć taki punkt, kiedy jesteś już usatysfakcjonowany. Jestem absolutnie przekonany, że ostatnie słowa, jakie wypowiem na tym świecie, będą brzmiały: "O cholera, to już?!".

Każdego z nas napędza chęć uchwycenia tych wyjątkowych chwil - wszystko jedno, czy podczas koncertów, w studiu nagraniowym, czy gdzie indziej. Przedstawienia własnej pasji w sposób przemawiający do innych ludzi. Marzę o wielu rzeczach, tylu z nich nie zdążyłem jeszcze zrobić w moim życiu. Mam nadzieję, że będę miał ku temu okazję.

Reklama

Masz na myśli jakieś szaleństwa?

Magne: Nie. Chodzi mi o to, że mam różnorodne ambicje. Miałem to szczęście, że na wielu polach mogłem zrealizować swoje marzenia - ale część z nich jest jeszcze wciąż w budowie.

O czym opowiada piosenka "Celice", którą wybraliście na pierwszy singel z nowej płyty?

Magne: "Celice" to prosta popowa piosenka, z prostym tekstem mówiącym o związku, który jest trochę smutny i wyniszczający. Jedna ze stron uświadamia sobie, że jest w tym coś z uzależnienia, a druga bierze na siebie cały ciężar. To taki bolesny związek. Chodzi tutaj jednak również o zaakceptowanie tego bólu.

Ja osobiście uważam, że znacznie lepiej jest czuć ból niż nie czuć zupełnie nic. Lepiej jest mieć miłość i ją utracić, niż w ogóle jej nie zaznać. Nie byłbym tym kim jestem, gdyby w moim życiu nie było bólu, on nauczył mnie najwięcej. Przeszkody, które pokonujemy, dają nam dużo więcej od rzeczy, które przychodzą bez trudu.

Pomysł na "Celice" zaczerpnąłem ze średniowiecznego katolickiego zwyczaju zadawania sobie bólu w celu zachowania czystego umysłu. Ten instrument zadawania sobie tortur jest do dziś stosowany przez niektóre grupy religijne. Fascynuje mnie taka idea samodyscypliny, moralności, zadawania sobie bólu dla utrzymania czystego i skupionego umysłu. To bardzo fascynujące.

W teledysku symbolizują to ludzie traktujący tę ideę w bardzo dosłowny sposób, często w postaci praktyk seksualnych, o których dużo ostatnio się pisze. Ale ten teledysk bywa źle interpretowany - nie ma on nic wspólnego z postawą typu "Sex, drugs & rock'n'roll". To poetycka fabuła, mówiąca o tym, co dzieje się z ludźmi, którzy nie dbają o sobie. Albo co może stać się z nami samymi, kiedy zaczniemy szukać wrażeń, namiętności i bliskości tam, gdzie można znaleźć jedynie samotność, wyobcowanie i pustkę.

Uosabiają to ludzie, znajdujący się w sytuacji, w której stracili orientację, zeszli na manowce. Chodzi tu na przykład o seks bez miłości, sztuczne wywoływanie nadzwyczajnych doznań za pomocą narkotyków, przyspieszone poszukiwanie bliskości pod postacią prostytucji. Ta piosenka dotyczy bardzo mrocznych spraw.

Utwór "Take On Me" opowiadał o beztroskiej miłości ze szczęśliwym zakończeniem, ale pokazane to było w ciekawy do oglądania sposób. Mam nadzieję, że ten wideoklip ma porównywalną jakość. Pod pewnymi względami jest on zresztą podobny, pojawiają się tam tricki z przeskakiwaniem ze świata realnego do wirtualnego i z powrotem. Jest to coś w rodzaju "Take On Me" z utraconą niewinnością. Dwadzieścia lat później patrzymy na świat w inny sposób.

Magne, malujesz również obrazy. Czy jest to dla ciebie jeszcze jeden sposób na wyrażenie własnych emocji?

Magne: Tak, pracuję w trzech różnych dziedzinach: muzyce, obrazie i słowie. Każda z nich spełnia inną funkcję. Jeśli mam jakiś pomysł, mogę spojrzeć na niego pod różnymi kątami. Mogę przedstawić go w postaci muzyki lub innej formy sztuki. Dzięki temu uprawiam coś w rodzaju płodozmianu - w jednym roku sadzę ziemniaki, a w kolejnym zboże, aby ziemia nie uległa wyjałowieniu.

To Morten jest najbardziej uwielbianym przez dziewczyny członkiem A-ha. Czy kiedykolwiek byłeś zazdrosny o to, że to nie ty jesteś w światłach reflektorów?

Magne: Nie. Zarówno ja, jak i zapewne Morten, wolelibyśmy być kochani za to, co robimy, a nie być niczym króliki w klatce, wystawione na widowisko. Ludzie, którzy nigdy nie byli w takiej sytuacji, myślą, że jest to niezwykle ciekawe i pociągające. Ja osobiście jestem bardzo szczęśliwy, że nigdy nie byłem w położeniu Mortena. On radził sobie z tym z wielkim trudem. Nie czuje się dobrze w tej sytuacji, nie pchał się w światła reflektorów po to, żeby wyhaczać dziewczyny i je wykorzystywać. Pod tym względem jest niewiniątkiem.

Jestem w stu procentach pewny, że wolałby być kochany za swoją pracę. Co nie zmienia faktu, że potrafi wyjść na scenę i porwać publiczność, ma wszelkie zalety frontmana. Ja od trzech lat nagrywam płyty solowe i śpiewam tylko z tego powodu, aby się dowiedzieć, jak to doświadczenie wpłynie na moją twórczość. Ale nie zamieniłbym się z nim miejscami za żadne skarby świata.

20 lat temu podbiliście świat przebojem "Take On Me". Co teraz czujesz wspominając tamte dni?

Morten: Nic nie czuję. Tak naprawdę w ogóle o tym nie myślę.

Ale to były najlepsze chwile w waszej karierze.

Morten: To z pewnością nie były najlepsze chwile. Dlaczego tak sądzisz?

Przynajmniej pod względem popularności waszych płyt.

Morten: Tak, ale to nie zdarzyło się w mgnieniu oka. Dla mnie jest to zabawne i jednocześnie żałosne podejście do życia. Mnie interesuje życie jako takie. Wtedy byłem w danym miejscu, angażowałem się w coś, w co wierzyłem. Dokonaliśmy tego, ale to było wtedy. Dziś już do tego nie wracam, nie myślę o tym.

Wtedy ważne było, żeby być tam, teraz jest ważne, żeby być tu. Nigdy w życiu nie oglądałem się wstecz. Robię to tylko wtedy, gdy mnie o to proszą. Czasem warto się obejrzeć, aby się czegoś nauczyć, dzięki poznaniu mechanizmów, jakie rządzą pewnymi zjawiskami.

Jak w takim razie zmienił się zespół przez te lata?

Morten: Być może przekonaliśmy się, co się opłaca, a co nie, z czym jest nam po drodze, a co nam przeszkadza w interakcji z muzyką, do której chcemy się odnieść. Cały czas mamy świeże podejście do tego, co robimy. Właśnie dlatego zawsze jesteśmy "tu i teraz", a nie w miejscu, gdzie byliśmy kiedyś. Nie myślimy w tych kategoriach, przynajmniej ja na pewno nie. Nie zastanawiam się nad tym, co robiliśmy kiedyś, po to, żeby tym razem zrobić coś innego.

Kiedy zaczynasz tak myśleć, zaczynasz kalkulować, manipulować swoimi reakcjami i odczuciami, w ten sposób ograniczając swój potencjał. Cały proces analizowania, patrzenia w przeszłość, jest dla mnie mało interesujący. Jestem dumny z tego, co zrobiliśmy wtedy, tak samo, jak z tego, co zrobiliśmy rok później. Cały czas robimy swoje, tylko media umieszczają nas na różnych falach - przypływających i odpływających. Wszystko zależy od tego, na czym się koncentrują.

Możemy jednocześnie być wyjątkowo obecni na jednym terytorium i kompletnie zapomniani na innym. To są fale o różnym natężeniu i różnym rozmieszczeniu w czasie. Ale tak to wygląda tylko wtedy, gdy się od tego zdystansować i spojrzeć z zewnątrz, czego ja generalnie nie robię.

Jak się czujesz będąc idolem przez ponad 20 lat?

Morten: Mogę się odnieść wyłącznie do pewnych efektów ubocznych, jakie wiążą się z faktem, że ludzie tam mnie traktują. Ja sam nie czuję się jak idol, nie patrzę na siebie w ten sposób. Wiem, że niektóre moje poczynania mogą zostać niewłaściwie zinterpretowane. Ale wierzę, że ludzie kierują się własnymi odczuciami. Nie przejmuję się zbytnio pozorami, zwracam raczej uwagę na to, jak jest naprawdę. Dlatego otaczam się ludźmi, których również interesuje to, jak coś wygląda naprawdę, a nie jak wydaje się wyglądać.

Porozmawiajmy o lżejszych tematach. Podobno nie ruszasz się nigdzie bez własnego chleba?

Morten: To nieprawda. Bardzo dużo podróżuję, ale w ogóle nie jadam pszennych produktów. Taka jest prawda. Jeśli jest taka możliwość, jem potrawy z pszenicy orkisz. Jem tylko taki chleb wyłącznie z powodów zdrowotnych. Kiedy jem produkty pszenne, czuję się źle. Tracę energię, jestem zmęczony i ociężały, a w rezultacie obrastam tłuszczem, bardziej niż gdybym jadł czekoladę. Więc przestałem to jeść.

Czy jest jakaś różnica pomiędzy Mortenem Harketem na scenie i prywatnym życiu?

Morten: Nie, nie ma różnicy. Nie zakładam jakiejś szczególnej maski. Jeśli dobrze się czuję na scenie, to widać, tak samo jak to, że czuję się źle. Jestem po prostu sobą. Nic innego nie jestem w stanie zaoferować.

Jakie są według ciebie trzy najważniejsze rzeczy w życiu?

Morten: Nie mam żadnej tego typu listy. Reaguję na to, co przynosi życie. Na jego różnych etapach ważne są różne rzeczy. Na pewno relacje z moimi dziećmi, z najbliższymi, wiele dla mnie znaczą w codziennym życiu, ale kiedy pracuję, to ważna jest również praca. Gdybym musiał wybierać pomiędzy tymi rzeczami, postawiłbym na ludzi, ale przecież muszę też pracować. Nie chcę żyć bez pracy. Więc to zależy?

Jeśli zdarzyłoby się coś, co uderzyłoby w moje poczucie sprawiedliwości, musiałbym na to zareagować. Mogłoby to spowodować reakcję, za którą trafiłbym do więzienia i był oddzielony od ludzi, których kocham. Ale tak czy inaczej musiałbym tak postąpić, jeśli uznałbym, że to jest właściwe. Wszystko zależy więc od tego, gdzie się znajdę.

Gdybym urodził się w kraju, gdzie rządzący nadużywają swojej władzy, prawdopodobnie trafiłbym do więzienia. Dlatego w imię wierności własnym zasadom wybrałbym życie z dala od swych ukochanych. Wszystko zależy.

Z czym kojarzy ci się Polska?

Polska kojarzy mi się z wieloma rzeczami, ale przede wszystkim z ogromnym potencjałem. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Jest tu mnóstwo utalentowanych ludzi i zbyt mało możliwości, aby mogli się oni wykazać. Istnieje więc spora rozbieżność. Ten kraj dąży do tego, aby jego mieszkańcy mogli robić użytek z tego, co posiadają.

Wielu Polaków opuszcza swój kraj, aby pracować za granicą w nie najlepszych warunkach, aby tam zarobić i przywieźć pieniądze do domu. Żyją przez długi czas z dala od rodziny i bliskich. Kiedy wracają, spotykają się z nimi. Ich dzieci chodzą do szkoły, a oni widują się z nimi raz na trzy miesiące albo jeszcze rzadziej. To nie są dobre warunki.

Ludzie będący w takim położeniu często są wykorzystywani. Sam się z tym zetknąłem. Kiedyś Polacy wykonywali dla mnie różne prace. Być może częściowo wynikało to z problemów językowych, że czasami nie mogliśmy się dogadać. Oni mówili, że rozumieją, czego od nich chcę, ale później robili co innego. Myślę, że wynikało to nie tylko z problemów językowych, ale również z ich podejścia. Wielu z tych ludzi było poniżanych, więc stali się podejrzliwi.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nowa płyta | A-Ha | piosenka | muzycy | 20 lat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy