Reklama

"To ja mam być zwycięzcą"

Genialny Prince (czyli napradę Prince Rogers Nelson), po kilku chudych latach, triumfalnie wrócił na czołowe miejsca list przebojów dzięki wydanej wiosną 2004 roku płycie "Musicology", promowanej przez piosenkę o takim samym tytule. Artysta jednocześnie wyruszył na duże promocyjne tournee po USA i Europie. Przy okazji koncertów wpadł na sprytny pomysł dodawania do dość drogich biletów darmowego egzemplarza "Musicology", co wpłynęło korzystnie na notowania płyty na liście "Billboardu". Prince bardzo rzadko udziela wywiadów. Z okazji promocji albumu "Musicology", opowiedział jednak m.in. o znaczeniu jego tytułu, swoich ulubionych artystach, współczesnej scenie muzycznej i szansach, jakie muzykom daje rozwój Internetu.

Obecnie jesteś w trasie koncertowej, która zbiera rewelacyjne recenzje.

Faktycznie, wszędzie jesteśmy przyjmowani wyjątkowo dobrze. Nie powiem, że się tego nie spodziewaliśmy, ale reakcja publiczności i tak była dla nas sporą niespodzianką. Z każdym koncertem czuję, jak rośnie we mnie energia, jak ludzie chcą, żebym wygrał w tej walce. Nie wiem nawet, o co się ona toczy, ale na końcu to ja mam być zwycięzcą.

Lubisz wygrywać?

Uwielbiam.

Nie lubisz, kiedy twoją obecną trasę nazywa się "powrotem", choć tak najczęściej bywa ona określana. Dlaczego?

Reklama

Nie mam nic przeciwko określeniu "powrót", ale w tym przypadku służy ono sprzedaniu czegoś, co tak naprawdę nie musi być sprzedawane. Jest jak jest - grałem przez całe swoje życie, nigdy tak naprawdę nie przestaliśmy być w trasie. To po prostu ludzie zaczynają znowu przychodzić na nasze koncerty.

"Musicology" (muzykologia) - co oznacza ten termin w kontekście twojej trasy?

Stawiamy na powrót prawdziwej muzyki, prawdziwych muzyków. Większość muzyki pop w dzisiejszych czasach programowana jest przez komputer, koncerty mają w sobie coraz mniej spontaniczności, na scenie następuje tylko odtwarzanie wcześniej przygotowanych ścieżek. Chcieliśmy tchnąć w ludzi ducha prawdziwych występów na żywo, na których sami kiedyś się wychowywaliśmy, przy których uczuliśmy się muzyki.

Przez twoją nową płytę przewijają się dwa wątki: jeden to hołd złożony dawnym mistrzom - Sly & The Family Stone, Jamesowi Brownowi czy Earth Wind & Fire, drugi to poczucie jedności - w związku, w małżeństwie, w wierze. Czy zgadzasz się, że to tematy przewodnie tej płyty?

Tak, bycie wiernym nie jest cnotą najbardziej wysławianą dzisiaj w muzyce pop. Chodzi raczej o to, żeby jak najczęściej się podłączać... (śmiech) Jeżeli chodzi o hołd, o którym wspomniałaś, to nigdy tak naprawdę nie miałem okazji podziękować na płycie ludziom, którzy mnie inspirują, ale bardzo często w wywiadach podkreślam wpływ, jaki na mnie wywarli. Tym razem chciałem spakować to w jeden pakiet, który przetrwa dłużej, niż same słowa.

A jakiej muzyki słuchasz w poszukiwaniu inspiracji czy ogólnie - w ramach rozrywki?

Mam to szczęście, że otoczony jestem takimi ludźmi, jak Mike Phillips, Maceo Parker czy John Blackwell - są naprawdę tak utalentowani, że trudno w ich towarzystwie słuchać jeszcze kogoś innego. Najzabawniejsze, że często widzimy się na koncertach ich własnych zespołów, np. naprawdę wyjątkowego zespołu Candy Dulfer. Prawdziwym przywilejem jest móc słuchać tych ludzi na co dzień.

Których nowych artystów na scenie muzycznej cenisz najbardziej?

Lubię Beyonce, Nelly Furtado ma kilka numerów, które strasznie mi się podobają... Ale jak już mówiłem - nie mam za bardzo czasu słuchać innych artystów, bo całymi dniami przebywam z zespołem, w którym grają najlepsi muzycy świata.

W utworze "Dear Mr. Man" śmiało ujawniasz swoje poglądy polityczne. Czy uważasz, że na artystach ciąży odpowiedzialność, by wyzwalać w ludziach aktywność?

Na wszystkich ciąży taka odpowiedzialność. Każdy z osobna powinien sprzeciwiać się niesprawiedliwości. Wystarczająco dużo zła zdarzyło się już na świecie. Jestem ciekaw, jak by to było, gdybyśmy zamiast lekceważyć, zaczęli się nawzajem szanować i kochać.

Po wojnie w Iraku Ameryka jest krytykowana bardziej niż kiedykolwiek. Czy planując trasę po Europie będziesz brał pod uwagę to, co sadzi się o Ameryce w poszczególnych krajach? Czy to sprawia, że czujesz się Amerykaninem bardziej niż kiedykolwiek?

W pierwszej kolejności czuje się dzieckiem Boga. Nie wymachuję flagą, a moja muzyka nigdy nie była przesycona patriotyzmem. Ameryka to piękny kraj pod wieloma względami, ale tak jak wszystkie inne, ma swoje problemy. I kiedy występuję gdzieś poza jej granicami, czuję, że ludzie przychodzą, by słuchać muzyki i oderwać się od nacjonalizmu. W muzyce piękne jest to, że łamie wszelkie granice i duchowo jednoczy wszystkich słuchaczy.

Czy jako Amerykanin nie boisz się, że mimo woli uważany jesteś za jedną ze stron w tym konflikcie narodów?

Nie sądzę. Nigdy nie spotykałem się z tym problemem i chyba nigdy to się nie stanie. Zawsze jestem witany z otwartymi ramionami i to jest pewnie główny powód, dla którego tak dużo koncertuję na całym świecie.

W przeszłości miałeś wiele problemów z wytwórniami fonograficznym, było to nawet częstym tematem czołówek gazet. Kiedy stwierdziłeś, że na swojej twarzy już nigdy nie pojawi się napis "slave" (niewolnik)?

Wtedy, kiedy uwolniłem się od kontraktu. Kontrakt to transakcja, interes. A wszyscy wiemy, co kojarzy nam się z tym interesem. Wolność od kontraktu oznaczała dla mnie wolność tworzenia. I tylko to doprowadziło mnie do tego stanu, w którym jestem dzisiaj - poczucia szczęścia i spokoju.

Coraz częściej słyszy się, że obecna muzyka jest zbytnio przesycona seksem, za dużo w niej kręcenia tyłeczkami...

Za dużo kręcenia tyłeczkami?! Matko święta... (śmiech)

Tak, właśnie - teksty są też za bardzo wyuzdane, zbyt śmiałe. Kiedyś byłeś znany z...

Kręcenia tyłeczkiem?

Tak, z tego też! Byłeś znany z "odważnych" piosenek. Teraz zmieniłeś się, jesteś jakby bardziej dojrzały.

Nikt, kto widział moje ostatnie koncerty, nie mówi, że jestem "dojrzalszy". Zachęcam, żebyście wzięli do ręki którąś z moich poprzednich płyt i sami zastanowili się, czy to prawda. Wszyscy w jakimś stopniu znudziliśmy się już mnogością podobnych do siebie kawałków. Na początku lat 80. i 90. nagrania nie były tak jednowymiarowe. Teraz ta jednowymiarowość jest tak ewidentna, że aż widać czasami ukrytą za tym jedną "sprawczą rękę".

Zawsze starałem się robić dokładnie odwrotność tego, co inni. Dzięki temu odstawałem od reszty. Nie wzięło się to bez przyczyny. Jeżeli to jednak oznacza, że jestem "dojrzalszy", niech tak będzie.

Dlaczego więc uważałeś, że Prince to już nie ty, że musisz się od niego wyzwolić?

To nigdy nie byłem ja - tylko postać, której poszczególne elementy wykreowały media. Zawsze pisałem bardzo różnorodne utwory. Nieraz nawet na jednej płycie są obok siebie np. "Housequake", dokumentujący gorsze dni w twoim życiu, a nieraz radosne "Sign O' The Times". Wszystko zależy od tego, na czym koncentrują się media.

Nie bez znaczenia jest fakt, że niezbyt często udzielam wywiadów, więc ludzie nie znali tez do końca mojego punktu widzenia na pewne sprawy. Ale fani, którzy słuchali nas od początku, rozumieją, co chcemy powiedzieć.

Czy uważasz, że następuje "masowa poprawa gustu", czy ludzie po prostu znudzili się już podobnymi do siebie kawałkami?

To zależy, po której stronie barykady się stoi. Wytwórnie płytowe i ludzie układający programy będą wmawiali ci, że właśnie tego chcesz słuchać. Ale jeżeli byliby oni na przykład właścicielami restauracji, to serwowaliby nam zupełnie inne menu. Mielibyśmy z czego wybierać.

Powołałeś firmę NPG Music Group i za pomocą Internetu dzielisz się z fanami swoją twórczością. Czy nie śmieszy cię trochę to, że przez Internet wytwórnie płytowe ponoszą ogromne straty?

Przede wszystkim - w przemyśle muzycznym pracuje wielu moich przyjaciół, ja też sam jestem częścią tej branży. Istotne jest więc, żebyśmy wspólnie dogadywali się i razem wymyślali nowe sposoby dotarcia do fanów muzyki. We wczesnych latach 90. wydawało nam się, że komputery będą kolejnym narzędziem do rozpowszechniania muzyki. Tak więc głównym celem powstania NPG Music Club było dotarcie do fanów na całym świecie i regularne dostarczanie im naszych nowych dokonań.

I piękne jest to, że nowy utwór do każdego zakątka świata może dotrzeć w ciągu zaledwie godziny od jego wyprodukowania. I w ten oto sposób wszyscy artyści mogliby tworzyć w spokoju ducha, nie będąc w żaden sposób związani kontraktem. Uważam, że wszyscy artyści mogliby spróbować się dogadać. Jesteśmy niewolnikami systemu, którzy odziedziczyliśmy - zaczynając kariery nie mieliśmy wyboru, musieliśmy wpasować się w istniejące już reguły. Ale teraz nie musi tak być.

Kiedy fani w Europie będą mogli zobaczyć cię na żywo?

Mam nadzieję, że już niedługo. Moi fani w Europie mają naprawdę dobry gust i dobrze wiedzą, jak się bawić. Czyli są tacy jak ja!

Lubisz przebywać w trasie? Co jest najwspanialsze w występach na żywo?

Interakcja z fanami, ciągła wymiana energii. To coś, czego nie da się opisać. Trzeba to przeżyć.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: koncerty | słuchać | Prince | to ja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy