Reklama

"Szukając odpowiedzi"

Pendragon to jedna z najpopularniejszych grup grających rocka progresywnego. Jej fani na nowe dzieło zespołu musieli czekać ponad pięć lat. Album ?Not Of This World? na rynku ukazał się ostatecznie wiosną 2001 roku. Z tej okazji na kilka dni do Polski z promocyjna wizytą przyjechał Nick Barret, wokalista oraz autor tekstów i muzyki. Podczas pobytu w Krakowie z frontmanem Pendragonu spotkał się Konrad Sikora.

Od ostatniej płyty Pendragonu minęło w sumie pięć lat. Dlaczego na ?Not Of This World? trzeba było czekać aż tak długo?

To dość zawiła sprawa. Po zakończeniu trasy koncertowej promującej album ?Masquerade Ouverture?, rozstałem się ze swoją żoną. Musiałem poświęcić trochę czasu na to, aby znów jakoś ułożyć sobie życie. Musiałem przemyśleć wiele spraw. Nie było mi łatwo się po tym wszystkim pozbierać. Kiedy w końcu uznałem, że jestem już gotowy, rozpoczęliśmy pracę nad albumem i w sumie trwały one nieco ponad rok.

Czy w takim wypadku nie byłoby lepiej, aby pozostali członkowie zespołu zdjęli z ciebie ciężar komponowania całego materiału?

Reklama

Z punktu widzenia wydania albumu na pewno tak. Gdyby Clive, Pete i Fudge wzięli się za pisanie muzyki, to na pewno album ukazałby się ze dwa lata temu. Jednak od strony artystycznej było to niemożliwe. Już kiedyś to ćwiczyliśmy i nie sprawdziło się to. Zresztą kiedy Clive przychodził do zespołu było jasno zaznaczone, że nie dołącza do nas, aby komponować, tylko by grać. Zgodził się na to. Myślę, że nie potrafiłbym się zaangażować w coś, co oni stworzyli i na odwrót - oni nie potrafiliby chyba oddać tego, co przeżywam i co czuję tak, jak ja bym to sam zrobił. Dlatego ustaliliśmy, że przeczekamy ten trudny dla mnie okres i gdy będę gotowy, napiszę co trzeba. Tych kilka lat było istnym piekłem i nie było sensu próbować robić niczego na siłę, bo to na pewno źle by się dla nas skończyło. Nie mogliśmy przesadzić z emocjami.

W tej sytuacji pytanie o to, dlaczego ten album jest taki smutny, jest już niepotrzebne. W refrenie utworu ?If I Was a Wind? pojawia się wers ?Captain, my captain?. Czy to świadome nawiązanie do wiersza Waltera Whitmana?

O, jak na to wpadłeś? Jeszcze nikt tego nie zauważył. To nie tyle nawiązanie do samego wiersza, co do filmu ?Stowarzyszenie umarłych poetów?. Ten film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem dlaczego, ale fraza ?carpe diem? wypełniła ostatnich kilka lat mojego życia. Jest w tym jakaś głębia i mądrość, której jeszcze nie posiadłem. Chcę, aby udało się to mojemu synowi, chcę go nauczyć, aby walczył o swoje marzenia. Któregoś dnia, siedząc w domu, w głowie cały czas słyszałem ?People, my people/ Captain, my captain? i stwierdziłem, że to przecież genialny pomysł na refren utworu.

Czyli fascynacja poezją ma znaczenie przy komponowaniu materiału dla Pendragonu?

I tutaj cię zaskoczę. Nie znam się na poezji. Wiem, że jest wielu wspaniałych klasycznych poetów, ale ja właściwie ich nie znam. Miałem kiedyś w domu jakąś książkę z dziełami Szekspira, ale nawet jej nie tknąłem. Ta klasyczna poezja wydaje mi się zbyt egzaltowana. Na pewno byli to wspaniali pisarze, ale ja tego zupełnie nie czuję, to nie dla mnie. Nie czuję jakiejś bliskości z poezją, a tym bardziej sam nie uważam się za jakiegoś poetę. Jestem muzykiem i wyrażam swoje uczucia poprzez dźwięki. Szczerze mówiąc jest to chyba trudniejsze, bo jako poeta nie doświadczałbym tylu wahań w swojej karierze. Jestem kapitanem swojego okrętu i czasami muszę walczyć z ogromnymi sztormami, a czasami przeżywam piękne przygody.

Okładki albumów Pendragonu utrzymane są w baśniowej stylistyce. Czy w tym baśniowym świecie jest miejsce na politykę i problemy współczesnego świata?

Jak najbardziej. Rzeczy, które nas otaczają, w bardzo znacznym stopniu wpływają na muzykę Pendragonu. Ludzie coraz częściej gubią się w tym gąszczu nieszczęść i tragedii, którymi jesteśmy świadkami. Mną wstrząsnęło to, co działo się w Jugosławii. Kilka lat temu, gdy byliśmy na trasie, poszliśmy zobaczyć film ?Lista Schindlera?. Każdy z nas mówił sobie później - ?To straszne, nie możemy pozwolić, aby coś takiego się znów wydarzyło? ? ale to właśnie się działo! Tam, w Jugosławii! To coś mnie tknęło. Żyjemy w takich czasach, w okresie takiego postępu technicznego, a nadal nie potrafimy sobie radzić z tego typu sytuacjami. Piosenki, jak na przykład ?World?s End?, mówią pośrednio właśnie o tym, jak dziś wygląda świat. Chociaż nasze okładki mają charakter grafik o charakterze fantasy, to jednak piosenki mówią o prawdziwym świecie.

Jak powstają projekty okładek? Dajecie Timowi wolną rękę, czy dokładnie mówicie mu, co ma robić?

Tak, gdy mamy już gotowy materiał, idziemy do Tima i mówimy mu: ?Zrób to, to i tamto?. Po jakimś czasie wracamy i poprawiamy różne rzeczy. Każda mała rzecz tutaj na tych okładkach ma swoje znaczenie, każda ma swoją wymowę.

Lubisz tłumaczyć co one oznaczają, czy wolisz, aby ludzie się sami domyślali?

Zazwyczaj zostawiam fanom interpretację, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie symbole są dla wszystkich kultur czytelne. Są symbole uniwersalne, a są takie, które odczytać mogą właściwie tylko Brytyjczycy.

Tak dla przykładu - co w takim razie oznacza ten pająk wspinający się po mieczu?

Ten miecz - tego nie widać na okładce, ale jest na plakacie - ma na sobie napis ?Litość i wiara?, a ten pająk, który go oplótł swoją siecią i po nim się wspina, ma na swym odwłoku napisane ?Zdrada i kłamstwa?. Ten pająk prezentuje to, czym tak naprawdę kierujemy się w życiu, a miecz to, o czym marzymy, aby się posługiwać i co nigdy nam się prawie nie udaje.

Są także Adam i Ewa...

Tak, to bardzo ważny element. Przez pięć ostatnich lat zadawałem sobie wiele pytań, szukałem odpowiedzi i często jedyną, jaką dostawałem, była taka, że na te pytania nie ma odpowiedzi. Tak po prostu już jest i nie ma się co zastanawiać, dlaczego coś się dzieje. Ten album jest właśnie o tym - opowiada historię człowieka, który stoi u końca drogi swego życia i zaczyna zadawać wiele pytań, stara się sobie sam wytłumaczyć wiele spraw i widzi, że nie jest w stanie. Nie jest w stanie nic na to wszystko poradzić i nie jest w stanie niczego zmienić, tak już musi być i tyle. To ciężka lekcja, którą każdy z nas musi przejść. Zastanowiło mnie w pewnym momencie, iż z religijnego punktu widzenia, idąc po nitce do kłębka, okazuje się, że całe zło tego świata ma swój początek w ugryzieniu przez Ewę jabłka. Wszystko zaczęło się od tego momentu i rozpędza się jak lawina. To niesamowite dla mnie, że jedno ugryzienie jabłka spowodowało tyle kłopotów...

A czy to nie jest tylko ludzka wymówka? Czy ludzie w ten sposób nie usprawiedliwiają własnych słabości?

Nie. To nie jest żadna wymówka. To dowód na absurdalność naszego życia. To dowód na to, że wiedza jest niebezpieczna. Swoboda wyboru także jest niebezpieczeństwem. Najszczęśliwsi ludzie na tej planecie mieszkają gdzieś w dżungli i nigdy nie słyszeli o komputerach, telewizji polityce i innych tego typu rzeczach.

Powiedziałeś, że są chwile, gdy jako muzyk czujesz się wspaniale, a są takie, gdy czujesz się okropnie. Co sprawia, że masz ochotę wszystko rzucić?

Bycie muzykiem to ciężka sprawa. Ludziom wydaje się, że nic innego nie robisz, tylko siedzisz i piszesz piosenki. Ale tak nie jest. Niektórzy to potrafią. Na przykład Clive może obudzić się rano, iść do studia, nagrać dwie piosenki i wieczorem o tym zapomnieć. Na drugi dzień robi to samo dla swego drugiego zespołu. On pracuje jak maszyna. Ale ja tak nie potrafię. Dla mnie pisanie to bardzo wyczerpujące zajęcie. Wysysa ze mnie wszystkie siły. To naprawdę nie jest takie łatwe. Ian Anderson powiedział kiedyś, że pisanie to mieszanina uniesień emocjonalnych i całkowitego pogrążenia się w bagnie. Jednego dnia wchodzisz do studia i nagrywasz coś, co wydaje ci się być dobre. Na drugi dzień uważasz to za gównianą piosenkę. I kiedy masz rację? Nie ma tak naprawdę jednej odpowiedzi na to pytanie. Pisząc miotasz się pomiędzy skrajnymi uczuciami i czujesz, jak z każdym dniem cię ubywa. Kiedy kończysz, nie myślisz już, czy jest to dobre czy nie, ale jesteś wdzięczny Bogu za to, że w ogóle udało ci się nagrać kolejny album.

Czy pisząc materiał na ten album miałeś problem z wyborem piosenek? Czy może od początku wybrałeś kilka i na nich się koncentrowałeś?

Zostało kilka pomysłów, kilka tematów, gitarowych riffów, tylko tyle. Od początku wiedziałem, jaki ten album ma być. Zbudowałem sobie pewien szkielet i już poza niego nie wychodziłem. Te wszystkie pozostałości prawdopodobnie trafią na następny album w takiej czy też innej formie. Gdy skończyłem tych kilka piosenek, nie próbowałem pisać następnych, ale skupiłem się nad tym, aby gotowy materiał jak najbardziej ulepszyć.

Skoro pisanie jest taką udręka, to co jest największą nagrodą za ten wysiłek?

Największą nagrodą jest moment, kiedy ludzie, którzy słuchają tej muzyki, odczuwają to samo co ty, kiedy ją pisałeś. Kiedy zaczynają targać nimi te same emocje. Ja jestem przecież takim samym człowiekiem jak oni, z tą tylko różnicą, że ja napisałem tę muzykę. Przecież to nic wyjątkowego, dlatego jeśli uda się w ludziach wzbudzić te uczucia, to jest właśnie największą nagrodą, jaką można dostać.

A co ze sprzedażą płyt?

Oczywiście obchodzi mnie, jak się sprzedają moje płyty. Ja nie tylko piszę muzykę, ale zajmuję się całą biznesową stroną działalności Pendragonu. Teraz już się tym nie przejmuję tak jak kiedyś. Nie mogę jednak być obojętny wobec tego, bo sprzedaż płyt ma pośredni wpływ na to, jak komunikujesz się z innymi ludźmi. Im więcej ludzi kupuję twoją płytę, tym twoja muzyka trafi do większej ilości osób, a to sprawia, że czujesz się lepiej. Kiedy sprzedajesz dużo płyt, nie masz problemów finansowych ? to bardzo prosta zależność. Kiedy ktoś mówi mi, że się tym zupełnie nie przejmuje, nie wierzę w to. Ktoś, kto żyje z muzyki, nie może być obojętny na to, jak sprzedają się jego płyty.

A czy czasem nie ogarnia cię frustracja, że na listach przebojów królują zespoły typu Westlife i Boyzone, a prawdziwi muzycy muszą zadowalać się ochłapami?

Zupełnie się tym nie przejmuję. Obchodzi mnie tylko to, czy ludzie, którzy kupili naszą ostatnią płytę, sięgną także po następną. Cieszę się z tego, co mam. Nie chcę być sławny, jak te wszystkie cukierkowe gwiazdy. Sława to bardzo zgubna rzecz. Na początku jest przyjemna, ale później masz już tego wszystkiego dość. To dlatego tak wielu ludzi ma z tym kłopoty i się stacza. Dobrze jest rozwijać się i zyskiwać kolejnych słuchaczy. Nie jest przyjemnie spadać w dół. Spadek z takiej wysokości jest zawsze mniej dotkliwy, aniżeli upadek z bardzo wysokiego poziomu sławy.

Czy na scenie rocka progresywnego istnieje jeszcze jakaś konkurencja?

Teraz już nie. Kiedyś na pewno istniała. Pendragon zaciekle walczył kiedyś o prymat z IQ, ale to było w latach 80. Marillion był poza naszym zasięgiem. Wtedy to był Z E S P Ó Ł. Później byliśmy my i reszta zespołów. Obecnie już nikt z nikim nie konkuruje. Jesteśmy na to za starzy. Nie czujemy presji ze strony młodych zespołów, bo takich tak naprawdę nie ma. Każdy robi swoje, karty są już rozdane i miło nam się współpracuje. Wszyscy się znamy i nie bardzo jest jak konkurować. Brak konkurencji powoduje jednak także czasami brak motywacji, ale na to mamy na szczęście inne sposoby.

Wspomniałeś o Marillionie. Czy według ciebie nadal jest to wielki zespół?

Szczerze mówiąc nie słyszałem ostatnich trzech płyt Marillionu. Po odejściu Fisha to już zupełnie inny zespół. Nie wiem, czy lepszy, czy gorszy, jest po prostu inny i nie w moim typie. ?Clutching At Straws? to było arcydzieło i później nie udało im się już powtórzyć tego, co wtedy osiągnęli. Chociaż z drugiej strony może im się udało, tylko ja o tym nie wiem, bo to już nie moja muzyka. O wiele bardziej wolę słuchać IQ.

Podpisali niedawno znów kontrakt z EMI. Dlaczego Pendragon nigdy nie podpisał umowy z żadną z wielkich wytwórni?

Bo nikt nie chciał z nami takiej umowy podpisać! (śmiech). Nikt nas nie chciał. Z resztą nawet gdyby ktoś nam zaproponował kontrakt, to teraz wiem, że na pewno bym go nie przyjął. Odkąd mamy własną wytwórnię, wszystko układa się wspaniale i nie ma sensu niczego zmieniać. Robimy wszystko tak jak chcemy. Sami wybieramy okładki, sami decydujemy kiedy, gdzie i z kim chcemy nagrywać. Wszystko zależy od nas. Lepiej chyba być już nie może. Co prawda może nie jesteśmy przez to promowani na całym świecie, ale lepiej jest być mniej znanym zespołem, ale mieć świadomość tego, że sami wszystko tworzymy i sami sobie wszystko zawdzięczamy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że teraz przychodzę z ?Not Of This World? do szefów jakiejś wytwórni, a oni mówią mi, że im się to całkowicie nie podoba. Przecież ja w to włożyłem tyle uczucia i wysiłku, i dla mnie jest to bardzo dobra rzecz, nie mogę pozwolić, aby kilku ważniaków przekreśliło kilkanaście miesięcy mojej pracy.

Jak przedstawiają się wasze plany koncertowe?

Na pewno jakaś trasa w tym roku będzie, ale należy się jej spodziewać dopiero późną jesienią. Na razie muszę jeszcze odwiedzić kilkanaście innych krajów, spotykać się z dziennikarzami, a to jest wyczerpujące i zajmuje wiele czasu. Zbliżają się wakacje, a latem raczej nie gra się tras koncertowych. Zostaje więc jesień. Zanim pozbieramy się i przygotujemy wszystko, będzie już październik, albo nawet listopad. Wtedy można się spodziewać długiej trasy koncertowej.

Mam nadzieję, że uda wam się znów zawitać do Polski...

Ja też mam taką nadzieję. Uwielbiamy tutaj grać i postaramy się zrobić wszystko, aby znów odwiedzić Polskę.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: uczucia | okładki | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy