Reklama

"Szanuj to, co masz"

Strefa powstała w 1995 roku w Rybniku - tworzyli ją wówczas: Kicia, Bus, Franca, Kongo. Pierwsza legalna płyta, "Satelita Prekursor", nie przyniosła im sukcesu. Być może lepiej powiedzie się nowemu albumowi "Jak się nie ma co się lubi...". Raperów Lingo i Kicię wspomagał przy jego nagrywaniu DJ Eprom. Z zespołem Strefa rozmawiała Sis-R (mhh.pl).

Jak zaczęła się wasza przygoda z hip hopem?

Wszystko bodajże zaczęło się w siódmej klasie podstawówki, tj. ponad 10 lat temu. Nie znaliśmy się jeszcze wtedy. Jak każdego, na początku tak i nas kręciła muzyka sama w sobie. Wtedy nie wiedzieliśmy, że to się nazywa hip hop. To był dla nas po prostu rap. Wtedy dużo informacji, w ogóle muzyki odbieraliśmy z MTV Yo Raps. Tam dowiedzieliśmy się o NWA, Eazy E itd. Potem zaczęliśmy ściągać sobie kasety z różnych źródeł. Cypress Hill, Snoop Dogg, House of Pain, dla nas to były (i nadal są) motory napędowe. Byliśmy jak gąbki. Chłonęliśmy dosłownie wszystko, co było związane z rapem. Wychowywaliśmy się na 2Pacu. Pamiętam, jak w TV ogłosili, że 2Pac zmarł. Siedzieliśmy w ciszy i odebraliśmy tę wiadomość tak, jakby on był z naszej rodziny. Wiesz, dzieciaki się identyfikują strasznie. Od tamtej pory siedzimy w tym klimacie i dłubiemy sobie.

Reklama

Zadebiutowaliście płytą "Satelita Prekursor", która ewidentnie nie przebiła innych produkcji wówczas pojawiających się na rynku, a nawet wręcz przeciwnie, pozostała w cieniu. Sprzedała się dość marnie (3000 egzemplarzy), a ponadto została bardzo negatywnie oceniona przez niemalże wszystkich recenzentów, którzy o niej pisali. Jak wspominacie tamte czasy?

Wspominamy te czasy bardzo dobrze. Jest takie powiedzenie: "Wszystko, co mnie nie zabije, uczyni mnie silniejszym". Dobra stara prawda. Teraz jesteśmy o wiele silniejsi, niż przy pierwszej płycie. Nie ukrywamy, że recenzje wywarły na nas z początku taki szok, że byliśmy na skraju załamania i myśleliśmy nawet o rozwiązaniu grupy. Z czasem jednak, zrozumieliśmy, że taka jazda tylko może nam źle wyjść na zdrowie, dlatego zmieniliśmy podejście do tego o 180 stopni. Teraz jest dużo zabawy i zero stresów.

Jakie jest wasze podejście do recenzji? Czy w ogóle je czytacie? Ja na przykład zawsze je omijam, gdyż nie lubię sugerować się opinią gości, którzy najczęściej robią z siebie koneserów, a w rzeczywistości w ogóle nie znają się na rzeczy.

Absolutnie nie mówię tego w obronie waszej pierwszej płyty, gdyż niestety nie powaliła mnie ona na łopatki.

Powiedzmy sobie szczerze, że "Satelita..." jest płytą słabą. Ktoś kiedyś powiedział, że debiut jest sprawą najtrudniejszą. My już o tym wiemy i mimo tak słabego poziomu zaprezentowanego na tamtej płycie, nie wstydzimy się jej. To była nasza pierwsza płyta! A co do recenzji - podobnie jak ty, nie czytamy. Na pewno przeczytamy recenzje w takich pismach jak np.: "Jazz Forum". Przeczytamy dlatego, że tam recenzent jest fachowcem w tej dziedzinie muzyki. Opisze technikę, kompozycje, solówki jakieś, oceni poziom nagrania płyty. Po takiej recenzji w 100 procentach wiem, że akurat ta czy inna płyta jest dobra. Sprawdziło się to już kilka razy. Jeżeli chodzi o recenzentów hiphopowych, to niestety nie ma takich u nas w kraju. Z szacunkiem dla wszystkich, niektórzy z nich dla kaprysu zje**ą cię jak psa, napieprzą głupot zupełnie nie związanych ze sobą, zbluzgają twoje bity, twoje rymy, twoje miejsce zamieszkania tylko dlatego, że mają zły dzień, albo cię nie lubią. To jest paranoja! Ale wiesz... co kraj to obyczaj.

W lutym 2004 roku wyszła wasza nowa płyta "Jak się nie ma co się lubi..." Jest ona inna od poprzedniej produkcji. Czy to porażka "Satelity..." skłoniła was do zmian?

"Jak się nie ma co się lubi..." ma się do "Satelity Prekursor", jak oko do dupy - poważnie rzecz biorąc są to dwa naprawdę różne krążki. Różnice wynikają z kilku rzeczy. Po pierwsze "Satelita..." była wydana zbyt pochopnie, w pośpiechu. Po drugie, z braku rozeznania rynku i jego praw daliśmy się "wpuścić w maliny" różnym osobom. Jednym słowem, nasza pierwsza płyta była pasmem nieszczęść i potknięć. Cała nasza energia, która w nas wezbrała od tamtego czasu jest teraz słyszalna na nowym materiale. Płyta jest zrobiona od początku do końca tak jak chcieliśmy, zrobiona na spokojnie, "po przemyśleniu, ciężkim paleniu". Porażka naszej pierwszej płyty skłoniła nas do pracy i do obrania pewnej postawy, bez której człowiek w obliczu ludzi zawistnych, zazdrosnych i tych, którzy cały czas chcą cię oszukać, nie dałby rady racjonalnie myśleć. To są uroki niezależności.

Czy moglibyście powiedzieć kilka zdań o kręceniu teledysku "To nie ja"? Jak wyglądały zdjęcia? Czy może na planie zdarzyło się coś wyjątkowego, czym warto się podzielić?

Realizacją teledysku zajął się nasz znajomy z osiedla Marek Kasperek. Postanowiliśmy zatrudnić właśnie jego z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że chcieliśmy pomóc mu się pokazać i wykazać. Drugi powód jest taki, że skasował nas za to trzy razy mniej niż chcieli inni. Z ludźmi z "branży" rozmowa zaczynała się od 7 tysięcy złotych. To nie jest na nasze kieszenie. Czas zdjęć do tego teledysku to był po prostu jeden wielki atak śmiechu. Zrobienie ujęć - pościgów na ulicach Rybnika, jakieś blokady aut, zapakowanie kolesia do bagażnika, wszystko to robiliśmy na żywioł. Jak kręciliśmy ujęcie, kiedy trzech byczków wyciąga kolesia z fury i wiesz szarpią się z nim, coś tam ryczą, to ludzie, którzy akurat sobie przechodzili obok, to nagle wrzucali drugi bieg i wiesz strzała w długą, bo myśleli, że mafia załatwia swoje sprawy. Zawsze przy tego typu akcjach jest mnóstwo zabawy i śmiechu.

Jeżeli chodzi o sam proces zdjęć, to jakby to powiedzieli "branżowcy", amatorka. W momencie, jak nie było ujęć z nami, to szybko zapieprzaliśmy do drugiego miasta, żeby od kolesia wyszarpać światła. Na ulicy, aby oświetlić cokolwiek w nocy podstawialiśmy auta i waliliśmy z reflektorów. Momentami widać, że i tak to było za mało, ale daliśmy z siebie wszystko. Ogólnie to dużo kombinacji typu survival team.

O ile mi wiadomo, VIVA wyemitowała klip zaledwie jeden raz, na zakończenie "Rap Kanciapy". Dlaczego tak słabiutko? Spodziewałam się, że będzie puszczany trochę częściej. Tak umawialiście się z VIVĄ, czy jest jakiś inny powód, o którym wiecie?

My również spodziewaliśmy się, że będzie to lecieć częściej, ale jako że nie mamy wydawcy w pełnym tego słowa znaczeniu, który negocjowałby rotacje tego teledysku, to po prostu jesteśmy w lesie. My nie mamy tam żadnych wejść i nie możemy z tym nic zrobić. Wiem, że jest takich więcej zespołów, które mają ten sam problem. Szacuneczek dla nich. Po prostu nie jesteśmy traktowani na poważnie, i stąd ten cały burdel promocyjny.

"Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Czy wy naprawdę "jak nie macie co lubicie, to lubicie to, co macie?"

Jeżeli masz jakiś cel, to robisz tak, aby ten cel osiągnąć. Jeżeli siły wyższe maja cię na uwadze i robią wszystko, żeby spier***ić ci plany, to zamiast celu osiągasz rozstrój nerwowy. Wielu ludzi nie szanuje tego, co już posiada. Walczy o więcej kasy, lepszą brykę, ładna laskę itd., ale tego, co już ma, nie zauważa. Odnosi się to zarówno do sfery materialnej, jak i ludzi. Po prostu szanuj to, co masz. My też chcielibyśmy, aby nasze studyjko było prawdziwym studiem nagraniowym, żeby było wypasione w dobry sprzęt, ale nie mamy tego, może jak na razie, dlatego jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

Skrecze robił dla was DJ Eprom (Jastrzębie Zdrój). Z tego co wiem, jesteście z nim w stałej kooperacji od początku działalności Strefy. Jak nawiązaliście współpracę?

Współpracę nawiązaliśmy już chyba z pięć lat temu. Spotkaliśmy się przypadkowo. Eprom dopiero zaczynał drogę człowieka od gramofonów. On słyszał coś o nas, my o nim raczej nic, ale jakoś tak zawiązaliśmy między sobą luźną współpracę. Pomagał nam przy bodajże trzech ostatnich demówkach, razem robiliśmy wspólne kawałki, koncerty itd. Od tamtych czasów razem się trzymamy. Teraz przy tej nowej płycie, współpraca między nami jest już bardziej konkretna. Przygotowujemy się do koncertów, do nowych produkcji. Jest bardzo dobrym DJ-em. Na płycie umieścił swój kawałek "EMO Commodore", który jest swoistą zapowiedzią jego kolejnego mixtape'a.

Za pośrednictwem Pei zostaliście zaproszeni do "Camey Studio". Czy w tym miejscu powstał któryś z kawałków Strefy?

Z Peją poznaliśmy się już z trzy lata temu na koncercie u nas w mieście. Pogadaliśmy, wymieniliśmy numery telefonów i byliśmy w kontakcie. Peja chciał wtedy wydać taki hiphopowy zin i chciał nasze demo, żeby zrobić recenzje czy coś takiego. Demo poszło, zin się nie ukazał, ale za to skontaktował nas z Cameyem. Tam miała powstać składanka. Pomieszanie znanych zespołów z amatorami. Pojechaliśmy do Gniezna, nagraliśmy kawałek u Sebaja ("Histora II"), no i wróciliśmy. Oczywiście idea składanki padła i utwór poszedł do kanału.

Jaki jest stan rybnickiej sceny hip hop?

Powiem ci szczerze, że stan rybnickiej sceny jest w naszym odczuciu słaby. Nie chodzi tutaj o to, żeby się wymądrzać czy pokazywać, że my jesteśmy najlepsi, bo wcale tak nie jest, ale chodzi o to, że zamiast pracować razem i tworzyć jakiś tam kolektyw, stworzyć grupę, która sama w sobie wymaga dopasowania i podnoszenia "kwalifikacji", to raczej to polega na tym, że każdy pilnuje swojego interesu i na innych patrzy z zawiścią. Tak było na przykład w momencie kiedy my wydaliśmy pierwszą płytę. Niezdrowe to jest!

Na waszej płycie zaśpiewała niejaka Paulina. Jakie jest wasze zdanie na temat "damskiego rapu"? W ostatnich miesiącach panie coraz częściej łapią za mikrofony, np. Pare Słów, Ania Sool, Mea.

Nam się bardzo podobają kobiety, które potrafią rapować. Szczerze powiem, że bardziej wpada nam w ucho styl amerykańskich kobiet. Dzieje się to dlatego, że Murzynki i w ogóle rasa czarna ma genetycznie lepiej rozwinięty aparat strunowy. Ponadto język angielski jest językiem miękkim, a to pozwala na swobodną modulację głosem. Jest jeszcze jedna ważna różnica. 90 procent MC w Polsce, i to zarówno męskiej strony, jak i damskiej, używa gardła do wydobycia głosu, a nie przepony. Pomijając jednak te nasze mądrowanie, to jesteśmy jak najbardziej za kobietami przy mikrofonach. Sami chętnie zaprosilibyśmy jakąś panią na wspólny kawałek.

Czy podczas nagrywania płyty czerpaliście inspiracje z jakichś artystów, niekoniecznie hiphopowych, czy też była to stricte wasza inwencja?

Jeżeli pytasz o sampling, to nie kierowaliśmy się konkretnymi artystami. Przesłuchiwaliśmy tony czarnych płyt, kroiliśmy, lepiliśmy itd. Jeżeli natomiast pytasz o efekt końcowy płyty, to była to stricte nasza inwencja, żadnych kopii.

Dziękuję uprzejmie za wywiad.

Fot. Kasia i Adam Ryszka

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: ITD | strefa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy