Reklama

"Szalony cyberczas"


Zespół Lizard pochodzący z Bielska-Białej powstał dość dawno, bo jeszcze w 1990 roku. Od początku w jego muzyce słychać było inspiracje największymi artystami rocka progresywnego - King Crimson, Pink Floyd czy Emerson, Lake And Palmer. W czerwcu 1997 roku spełniło się marzenie bielskich muzyków i w Katowicach zagrali koncert przed grupą Keitha Emersona. Lizard mieli okazję również poznać holenderscy fani muzyki progresywnej. Zespół zagrał tam w 1998 roku, a koncert udokumentowany został na bootlegu "One Night In Holland".

Reklama

W 1999 r. Lizard nieoczekiwanie zniknął ze sceny. Nastąpiły rozbieżności wewnątrz zespołu, których skutkiem były zmiany w jego składzie. Na szczęście dla miłośników progresywnego grania w polskim wydaniu, Lizard w 2003 roku odrodził się jako kwartet. Ukazały się też reedycje albumów "W galerii czasu" i "Noc żywych jaszczurów". Co jednak najważniejsze, zespół przygotował nową płytę, "Psychopuls", która ukazała się w marcu 2004 r.

Z tej okazji Damian Bydliński, wokalista, gitarzysta i autor tekstów zespołu, udzielił wywiadu Lesławowi Dutkowskiemu.


Dlaczego w 1999 r. zniknęliście?

Z prostej przyczyny - po wydaniu płyty koncertowej straciliśmy impet. Graliśmy trochę koncertów, ale straciliśmy werwę do robienia nowego materiału. Nie wszyscy, ale niektórzy z nas. Skutek był taki, że trzy lata temu odeszli z zespołu dwaj ludzie i w zasadzie istniał on potem właściwie na próbach, w trzyosobowym składzie. Granie odbywało się tylko i wyłącznie na próbach. To był główny powód.

A kiedy zdecydowaliście, że jest ten właściwy czas, by nagrać płytę?

Koncepcja powstawała już w zasadzie w tamtym czasie, tylko nagle okazało się, że nie wszyscy chcą grać taką muzykę. Potrzeba też było tej właśnie sytuacji, aby znalazła się firma, która zechciałaby wydać coś takiego jak Lizard. Z tym też był pewien problem. Mianowicie przez ostatnie pięć lat, od czasu ukazania się "W galerii czasu", nie było firmy, która chciałby kontynuować wydawanie tego rodzaju muzyki. W 2003 roku tak się zdarzyło, że Tomasz Dziubiński, szef Metal Mind Productions, wyraził zainteresowanie wydaniem nowej płyty i następnych. Chwała mu za to. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo dzięki temu zespół na nowo odżył.

"Psychopuls" jest już gotowy. Teksty napisane są po polsku. Czy macie plany nagrania anglojęzycznych wersji piosenek i wydania tej płyty na Zachodzie?

Nic mi na ten temat nie wiadomo. Szczerze mówiąc niezbyt chętnie bym do tego podszedł. Z prostej przyczyny - niezbyt dobrze czuję się w roli wokalisty śpiewającego w języku angielskim. Zupełnie szczerze to mówię.

Ale jednak występowaliście kiedyś za granicą, w Holandii, byliście dobrze przyjęci...

Tak. To było ważne wydarzenie, zresztą udokumentowane wydaniem bootlegowym koncertu z Holandii. Być może, jeżeli zaistnieje taka sytuacja, że będzie taki wymóg, aby wydać płytę "Psychopuls" w wersji anglojęzycznej, na pewno się nad tym poważnie zastanowimy. Na dzień dzisiejszy raczej jesteśmy skupieni na tym, by promować nową płytę i zaczęliśmy przymiarki do następnej, ponieważ kontrakt przewiduje dwie następne płyty. Następna płyta musi być gotowa na koniec tego roku, więc czasu jest w sumie dużo, ale uważam, że jest go bardzo mało.

Czy to znaczy, że w czasie ostatnich lat, od czasu gdy Lizard reaktywował się, napisaliście tyle materiału, czy też już po nagraniu "Psychopuls" zaczęliście pisać nowe piosenki?

Jest dokładnie tak, jak powiedziałeś. Pięć lat to bardzo dużo czasu, więc materiału nagromadziło się wiele. Szczerze mówiąc nie wszystko na "Psychopulsie" zostało odkryte. Specjalnie. Dlatego, że "Psychopuls" jest zamkniętą opowieścią. Nie było sensu jej przesadzać czymkolwiek ponad to, co zostało opublikowane. Następna część ukaże się na następnej płycie.

Czyli będzie to kontynuacja opowieści z tej płyty?

Nie. Bardzo zależy mi na tym, żeby każda płyta była traktowana jak osobna opowieść i osobne wydarzenie muzyczne. W dosłownym znaczeniu. Celowo brzmienie "Psychopulsu" i jego warstwa tekstowa, jego warstwa muzyczna i wykonawcza, zupełnie odbiegają od tego, co zagraliśmy na "W galerii czasu". To jest działanie celowe, zamierzone i jak najbardziej oczekiwane.

Postanowiliśmy, jakby to powiedzieć, nie odcinać kuponów od tego, co zostało już zrobione. Po "W galerii czasu" zagraliśmy bardzo dużo koncertów, zostało nagrane bardzo dużo materiału muzycznego, który ukazał się w taki, czy inny sposób. Myślę, że ten etap działalności Lizardu jest już zakończony. Lizard, który grał w pięć osób to już jest przeszłość. Teraz jest czas na Lizard, który wykreował "Psychopuls".

Już wiemy, że "Psychopuls" to album koncepcyjny. Czy twoje teksty na tej płycie opisują twoją wizję współczesnego człowieka, współczesnego Polaka może?

Polaka na pewno tak, bo jako piszący tu i teraz, piszę przede wszystkim w swoim imieniu i kogoś, kto tutaj współuczestniczy w życiu. "Psychopuls" to słowo-klucz, które ma jak gdyby pomóc zrozumieć, odnaleźć się i zaistnieć tu i teraz, to jest, jak gdyby cała koncepcja tej płyty. Stąd też brak jakichkolwiek tytułów, podtytułów, które były charakterystyczne dla poprzedniej płyty. To coś w rodzaju zunifikowanego kodu, takiego symptomatycznego dla tego cyberczasu, który obecnie istnieje, takiego szalonego, trudnego do akceptacji, a z drugiej strony bardzo łatwego do akceptacji, co jest wydaje mi się straszne.

Czy dla ciebie osobiście jest to łatwe do zaakceptowania, czy raczej trudne?

Osobiście może nie trudne. Widzę jednak dużo zagrożeń wynikających z tej cyberpopkultury i stąd też właśnie taka warstwa tekstowa na "Psychopulsie".

Lizard określany jest jako zespół grający rocka progresywnego, ale ja na tej płycie znalazłbym elementy, które owszem do rocka progresywnego można jak najbardziej włożyć, ale można też je włożyć na przykład do ambientu. Chciałem cię zapytać jako człowieka, który gra już od kilkunastu lat, jak zmieniały się twoje fascynacje, inspiracje muzyczne? Czy to jest jakiś zamknięty krąg gatunków, czy starasz się odkrywać coś nowego?

W zasadzie istnieje pewna grupa zespołów, czy raczej muzyki, której słucham stale i do której jestem przywiązany. Ale siłą rzeczy inspiruje mnie naprawdę wszystko to, co wydaje z siebie dźwięk, który jest wart uwagi. Począwszy od dźwięków, które wylatują z radia, a skończywszy na dźwiękach, które spotykam na ulicy, ale to tak z przymrużeniem oka. Chodzi o to, że nie staram się - i na to też zawsze uczulam pozostałych kolegów w zespole - żeby nigdy nie łapać inspiracji takiej "na żywo", od obecnych tendencji, bo to jest bardzo zgubne. To jest dobre wyjście dla zespołu, który obrał drogę komercyjnego grania. Wydaje mi się, że w przypadku komponowania takiej muzyki, obrania takiej drogi muzycznej, jaką my obraliśmy, raczej trzeba się skupić na tym, żeby ten dźwięk, który z siebie wydajemy, był aktualny również za 10 lat, a nie stał się nieaktualny za pół roku czy rok.

Jesteście kolejną grupą z Bielska-Białej, która wpadła mi w uszy. Wcześniej była Myopia, Eclipsis. Jak wygląda bielska scena muzyczna, bo mam wrażenie, że sporo się na niej dzieje?

Dzieje się chyba sporo, ale konkretów nie podam żadnych, dlatego że kompletnie nie wiem, co się dzieje. Czasami dochodzą mnie takie słuchy, że jakiś zespół gra, że nagrał płytę. Jest rzeczywiście parę kapel, które chyba mogą mówić o pewnym sukcesie, do którego można zaliczyć nagranie płyty, puszczenie muzyki w radiu, zaistnienie na scenie jako takiej. Szczerze mówiąc nie uczestniczę w życiu muzycznym Bielska. Naprawdę. Nie chciałbym być źle zrozumiany, nie jest to bynajmniej jakaś bufonada. Po prostu najzwyklej nie mam na to czasu.

To zadam bardziej ogólne pytanie. Jeszcze lat temu parę rock progresywny w Polsce miał się bardzo dobrze. Można wspomnieć o Collage, o Abraxas, wy też parę lat temu graliście. Teraz zrobiło się jakby trochę ciszej o tym gatunku. Wojtek Szadkowski nagrał płytę z Satellite, mówi się o reaktywacji Collage, ale na razie do niej nie doszło. Co się twoim zdaniem stało, że tych zespołów progresywnych zaczęło być mniej?

Myślę, że przyczyn może być bardzo wiele. Najważniejszą przyczyną nieistnienia takich zespołów jest bardzo prosta rzecz - pomysły. Nie ma pomysłów na zespół grający muzykę progresywną. Jest to pojęcie bardzo szerokie i można pod nie podciągnąć niemal wszystko. Natomiast jeżeli mówimy o zespołach, które wykraczają poza te formy rocka, które próbują szukać nowych rozwiązań, czy to rytmicznych, czy to melodycznych, czy też aranżacyjnych, to tutaj jest potrzebny pomysł. Jeżeli tych pomysłów nie ma, to takie zespoły albo się przekształcają w zespoły grające tradycyjny pop rock, obecnie panujący w Polsce, albo w ogóle przestają istnieć. Myślę, że jest to główny powód.

Sam powiedziałeś, że termin "rock progresywny" jest bardzo rozległy. Ponad 30 lat temu, kiedy ten gatunek się rodził, wiązało się go między innymi z rozbudowaną strukturą utworów, albumami koncepcyjnymi, specjalną oprawą koncertów itd. Jak ty dziś, po tych latach, które minęły od powstania rocka progresywnego, definiujesz ten gatunek?

Jest to najcięższe pytanie, jakie mogłem usłyszeć. (śmiech) Ująłbym to tak - rock progresywny, przynajmniej tak, jak ja go rozumiem, to są dźwięki, które potrafią uderzyć, zastanowić, wzruszyć i dokonać czegoś takiego w człowieku, że ma on ochotę słuchać tego i słuchać, i słuchać. Oczywiście to można też naciągnąć na wszelkiego rodzaju muzykę. Generalnie rock progresywny, to rock, który ma na sobie pewien rodzaj obowiązku artykułowania z siebie dźwięków, które są inteligentne. Tak bym to pseudomądrze nazwał.

Czyli muzyka dla inteligentnych ludzi?

Nie. Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby nie epatować ludzi niepotrzebnymi bzdurnymi dźwiękami, które i tak na co dzień są. Muzyka przecież zawsze jest, zawsze ktoś generuje jakiś dźwięk. Zawsze ktoś wydaje jakiś dźwięk, który my słyszmy później w postaci płyty, w postaci emisji radiowej. W przypadku tego rocka progresywnego to jest coś, co ma zostać w nas nie na tydzień, nie na 10 dni, to ma zostać w nas na 20 lat, na 50 lat, na 100 lat. Bardzo dobrym przykładem może być zespół Pink Floyd, który był słuchany 30 lat temu i będzie aktualny za 30 lat. Jestem o tym przekonany na 100 procent.

Nazwa zespołu i zawartość muzyczna "Psychopulsu" kojarzy się z wiadomym zespołem - King Crimson. Chciałem cię zapytać, jak oceniasz ich ostatnie dzieło, czyli płytę "The Power To Believe"?

Bardzo dobrze. To znaczy byłem pełen obaw po płycie "The ConstuKtion Of Light", dlatego że bałem się, że zespół pójdzie właśnie w kierunku muzyki, która może nie być zrozumiała dla wszystkich. Ale bardzo ucieszyłem się tą nową płytą, ponieważ ona jak gdyby jest pośrodku, między "The ConstruKtion Of Light", między takim ciężkim intelektualnym podejściem do muzyki, a czymś co było na poprzedniej płycie, czyli "Thrak". Płyta "The Power To Believe" jest bardzo dobrą płytą. Niewątpliwie pewne jej echa można również usłyszeć na naszej płycie.

Graliście w przeszłości z wielkimi rocka progresywnego - Emerson, Lake And Palmer i Porcupine Tree. Chciałem cię zapytać, czy miałeś okazję zamienić parę słów na przykład z Keithem Emersonem albo ze Stevenem Wilsonem? Jeżeli tak, to jakie masz wspomnienia z tych spotkań?

Bardzo się cieszę, że wymieniłeś ten drugi zespół, Porcupine Tree, bo jest on moim ulubionym zespołem. Wiadomo, że chodzi o jedną osobę. To jest tak wybitna postać, że wydaje mi się, iż tutaj już możemy mówić o kategorii muzyków rangi King Crimson, Pink Floyd, ponieważ Wilson jest naprawdę genialnym muzykiem, genialnym wymyślaczem tematów, które zapadają w pamięć i siedzą w tej pamięci, nie uciekają. Jestem bardzo dumny z tego, że mogłem zagrać taki koncert. Naprawdę jest to fantastyczne wspomnienie.

Zamieniliśmy ze sobą może ze dwa zdania. Z bardzo prostej przyczyny - koncert odbywał się w takim tempie, myślę o przygotowaniach, że nie było nawet czasu porozmawiać z organizatorami. Impreza była przygotowana rewelacyjnie, ale wszystko zostało dopięte na ostatnią minutę. Naprawdę nie było czasu, żeby zrobić wspólną fotkę, a co dopiero by usiąść i wymienić wrażenia. Ale był to naprawdę fantastyczny dzień.

Natomiast jeśli chodzi o koncert z Emersonami, to ja go bardzo mocno przeżyłem z dwóch powodów. Raz, że dla takiego przeciętnego człowieka z małego miasta w Polsce zagranie przed kimś, kto jest idolem z czasów dzieciństwa, to jest bardzo duże ciśnienie. Bardzo duża emocja, która musi znaleźć jakieś ujście. Stres był niesamowity. Pamiętam, że ta euforia występu i dosyć dobre przyjęcie przez publiczność, została stonowana tym nie za dobrym nagłośnieniem, które wtedy zostało nam zaserwowane. Ale byliśmy supportem i tutaj nie ma co dyskutować na ten temat. Takie są prawa występu przed wielką gwiazdą.

A czy z którymś z panów z tego tria udało ci się zamienić parę słów?

Nie. To była twierdza i nie można było nawet zrobić zdjęcia, nie mówiąc już o rozmowie.

Damian, mówiłeś wiele ciepłych słów o Stevenie Wilsonie. Czy śledzisz tę jego pozaprogresywną karierę, że tak powiem - Bass Communion, No-Man?

Tak, oczywiście. Niedawno w audycji Piotra Kosińskiego udało mi się usłyszeć parę dźwięków, które potwierdzają to, co mówiłem wcześniej. Rewelacyjna głowa do wymyślania przepięknych dźwięków.

Na zakończenie chciałem zapytać, skoro płyta już jest gotowa, czy są plany koncertowe i czy to będą koncerty tak ładnie oprawiane, jak te przed laty?

Na pewno będziemy grać koncerty, ale na pewno nie wcześniej niż we wrześniu tego roku. Z prostej przyczyny - dwóch muzyków, którzy tworzą obecnie Lizard, z powodów czysto kontraktowych, nie może uczestniczyć w trasie. Nie dalibyśmy rady się razem zebrać w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, żeby zagrać koncert. Druga połowa roku to jest ten termin, kiedy zaczniemy się zastanawiać nad promowaniem płyty i być może dojdzie do jakichś koncertów.

No to czekam. Może wtedy już zaprezentujecie jakieś nowe utwory na żywo.

Myślę, że tak. Wszystko zależy od tego, jak szybko ruszy praca. Myślę, że ruszy pełną parą. Tym bardziej, że zaczęliśmy wstępne przymiarki do tego nowego programu.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Pink | słuchać | muzyczna | Pink Floyd | dźwięk | rock | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy