Reklama

"Stylistyczna geografia"

Jak mówią sami muzycy szwedzkiej grupy The Duskfall, nie pasują do nich wesołe melodie w stylu In Flames. Traktują muzykę, jak ucieczkę od przygnębiającej aury dalekiej północy Skandynawii, gdzie mieszkają. Są z natury melancholikami, choć apatia z pewnością im nie grozi. 22 sierpnia ukazał się ich nowy, trzeci album "Lifetime Supply Of Guilt", którym zadebiutowali w barwach niezależnego kolosa rynku metalowego, niemieckiej Nuclear Blast Records. O nowych nadziejach, rodzących się możliwościach i sposobach radzenie sobie z głęboką depresją, Bartosz Donarski rozmawiał z wokalistą Kaim Jaakolą.

"Lifetime Supply Of Guilt" nie jest tylko kolejnym albumem The Duskfall, ale również zupełnie nowym rozdziałem w karierze zespołu. Drzwi dla waszej muzyki uchylają się dziś znacznie szerzej.

No tak, jak zapewne wiesz, podpisaliśmy kontrakt z nową wytwórnią, Nuclear Blast. Faktycznie odczuwalna jest pewna świeżość, nowy czas. Można powiedzieć, że zasiedliśmy właśnie do zastawionego stołu. Zaczyna się dla nas coś nowego. Sytuacja jest bardzo dobra. Świetna promocja, masa wywiadów. Odbieram to bardzo pozytywnie.

Jak konkretnie doszło do podpisania niezbędnych dokumentów? Nuclear Blast wzięła was przez zaskoczenie, czy też był w tym może jakiś inny scenariusz?

Reklama

Myślę, że obserwowali nasze postępy już od dłuższego czasu. Nadarzyła się okazja, zadzwonili do naszego gitarzysty Mikaela [Sandorfa, również w Gates Of Ishtar - przyp. red.] i zapytali się nas, czy nie bylibyśmy zainteresowani podpisaniem z nimi kontraktu.

Oczywiście, początkowo Mikael nie mógł w to uwierzyć. Musieli go nawet przekonywać, że naprawdę są z Nuclear Blast. W końcu jednak zrozumiał, że oni rzeczywiście są z Nuclear Blast i zgodził się na ich propozycję. Bo niby, dlaczego nie mielibyśmy się zgodzić? To nowe możliwości, z których możemy skorzystać.

Muzycznie wasz trzeci album nie jest daleki od tego, z czego znani byliście do tej pory. Zamiast ryzykownych poszukiwań, postanowiliście skupić się na umacnianiu własnego stylu, który z płyty na płytę staje się coraz wyraźniejszy. Zgodzisz się z tą tezą?

Jasne. Rzecz polega na tym, że my nie staramy się wymyślić nowego muzycznego stylu. Chcemy po prostu pisać dobre piosenki. W tym jesteśmy najlepsi. Nie silimy się na bycie nowym System Of A Down, czy kimś w tym guście.

Za każdym razem, gdy robimy nowy utwór, chcemy, żeby była to najlepsza kompozycja, jaką jesteśmy w stanie stworzyć. Tak jest właśnie "Lifetime Supply Of Guilt", najlepsze piosenki, jakie mogliśmy napisać w tym właśnie czasie. Przychodzi nam to dość łatwo, a cele są proste i logiczne. Nie bawimy się w jakąś wyższą matematykę.

Rozumiem. Ale chyba zależy wam, żeby nie zacząć zjadać własnego ogona, wprowadzać pewne innowacje?

Nowe utwory nie są może aż tak odmienne od tego, co robiliśmy na wcześniejszych płytach, ale, mimo wszystko zauważalne są drobne różnice. Całość jest bardzo agresywna. Melodyjne partie są jeszcze bardziej chwytliwe, a agresja osiąga tu swój nowy, wyższy poziom.

Jedyną rzeczą, którą zrobiliśmy inaczej jest to, że wcześniej nasza muzyka była melodyjna od początku do końca, a teraz bardziej to rozdzielamy. Dzięki temu melodie wydają się być bardziej wyraziste. Tak czy inaczej, jesteśmy z tej płyty bardzo zadowoleni.

To, co gracie jest też wciąż na wskroś szwedzkie.

W końcu jesteśmy Szwedami (śmiech).

Fakt ten generuje zapewne poczucie jedności z tą właśnie sceną. Sceną, która stworzyła coś własnego.

Mikael i Oskar [Karlsson, perkusja - przyp. red.] zajmują się tym już od początku lat 90., kiedy ta cała scena miała swą genezę, gdy powstawały takie zespołu, jak At The Gates czy In Flames. Grali wówczas w grupie Gates Of Ishtar.

Nie jest tak, że interesujemy się tą muzyką zaledwie od trzech albumów i staramy kreować się na coś nowego. Jesteśmy bardzo dumni z naszej sceny, która może się pochwalić wieloma zespołami o wysokiej jakości. Jest może kilka gó******* grup, których nie lubię, ale nie warto się nad nimi rozwodzić.

Z drugiej strony, zauważyłem, że ludzie mają mały problem w określaniu muzyki The Duskfall. To chyba powód do artystycznego zadowolenia?

I tak i nie. Jeśli ludzie nie wiedzą, jak nas zaszufladkować, robią to, jak popadnie, zupełnie nietrafnie. Uważam, że od samego początku jesteśmy melodyjnym zespołem deathmetalowym. Nawet jeśli pojawiają się w naszej muzyce elementy thrashu czy hardcore?a.

Spośród grup zajmujących się death czy thrash metalem wyróżniają was także niebywale melodyjne riffy, a już zwłaszcza melancholijne melodie, rzadko spotykane w, bądź co bądź, agresywnej muzyce.

Mieszkamy na północy Skandynawii i te melancholijne melodie są dla nas czymś normalnym. To leży w naszej naturze. Statystyki samobójstw są tutaj bardzo wysokie (śmiech). Wszyscy jesteśmy trochę przygnębieni.

W porządku, teraz nieco zażartowałem, jednak coś w tym z pewnością jest. W jakimś sensie bycie melancholikiem jest w naszej krwi. To działa i pasuje do naszej twórczości. Wesołe melodie w stylu In Flames nie komponują się z naszymi riffami. Można powiedzieć, że jest to taka stylistyczna geografia.

Będąc muzykami możemy uwolnić się od tych myśli, nie kończąc w grobie czy strzelając sobie w łeb. My mamy to szczęście, że jesteśmy muzykami, ale inni ludzie tu mieszkający są dość przybici.

Klimat waszych utworów jest jednak zmienny.

Oczywiście. Cały album powinien być niczym fala. A fala nigdy nie jest wyłącznie wysoka. Słuchacz jest wyspą na morzu The Duskfall. Przykładamy dużą wagę do nastroju, a nie tylko siły, bo w przeciwnym razie nasza muzyka stałaby się nudna.

Od chwili wydania waszego poprzedniego albumu "Source" (Black Lotus Records, 2003), w szeregach The Duskfall doszło do drobnych zmian. Czy miało to wpływ na kształt "Lifetime Supply Of Guilt"?

Miało, ale jedynie pozytywny. Antti Lindholm, nasz nowy gitarzysta, wprowadził do zespołu świeżą krew. Może dlatego, że nie jest typowym metalowcem, pochodzi bardziej ze sceny rockowej. Tę zmianę daje się odczuć na nowym albumie.

Dobry wpływ na kondycję zespołu miał również nowy basista Marco Eronen, grając wcześniej w bardzo dobrej hardcore?owej formacji Rise Fist. Niestety Marco nie miał jeszcze okazji uczestniczyć w ostatniej sesji nagraniowej. Zmiany wyszły nam tylko na dobre.

Atmosfera w zespole jest znakomita. W końcu znajdujemy w The Duskfall tę, jakże potrzebną chemię. Stało się to naprawdę w najodpowiedniejszym czasie.

"Lifetime Supply Of Guilt", podobnie, jak dwa poprzednie albumu, nagraliście w studiu "Dug-Out" z Danielem Bergstrandem. Zastanawiam się, dlaczego nie postawiliście na inne miejsce.

Z brzmienia wcześniejszych płyty jesteśmy do dziś zadowoleni. Teraz, w nowych okolicznościach i z nowymi możliwościami, chcieliśmy to, wypracowane już brzmienie udoskonalić.

Po dwu albumach, doskonale wiedzieliśmy, jak to zrobić. Byliśmy bardzo świadomi własnego brzmienia. Wiedzieliśmy też, że "Dug-Out" jest nam to w stanie zapewnić. Może następnym razem spróbujemy nagrać gitary w innym studiu, ale to jeszcze nic pewnego. "Dug-Out" jest najlepsze jeśli chodzi o rejestrowanie wokali i perkusji. Poza tym, po co naprawiać coś, co się nie popsuło?

Pod koniec sierpnia, za sprawą Nuclear Blast, na rynku pojawią się wznowienia "Frailty" i "Source", waszych dwóch wcześniejszych płyt. To pewnie pomysł nowego wydawcy?

Rzeczywiście była to inicjatywa Nuclear Blast. Black Lotus [poprzednia wytwórnia - przyp. red.] oddała nam prawa do tych materiałów, bo sama nie chciała już ich tłoczyć. Trzeba też powiedzieć, że tamte albumy nie były zbyt dobrze dystrybuowane. Pomyśleliśmy, że w tej sytuacji najlepiej będzie, jeśli zajmie się tym Nuclear Blast, która może coś z tymi longplay'ami zrobić. Zdecydowali się wypuścić je na jednej płycie, na której pojawi się też sześć utworów bonusowych.

Dziwne, że Grecy nie chcieli tego ponownie wydać. Chyba coś kręcisz.

Dobra. Może źle to ująłem. Black Lotus winni są nam pieniądze i dlatego musieli oddać nam prawa do tych albumów. Chciałem być dla mich tylko trochę miły (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | The Duskfall
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama