Reklama

"Przeżyliśmy wiele dramatycznych chwil"

Amerykańska grupa Pearl Jam jest już żywą legendą muzyki rockowej. Wydany w 1991 r. album "Ten" stał się jedną z najważniejszych płyt lat 90., do dzisiaj zresztą nie stracił nic ze swej mocy. Potem kolejne zespoły z Seattle kończyły swoją działalność, a Pearl Jam, jako jedni z nielicznych, wciąż kroczyli obraną przez siebie muzyczną ścieżką. Zespół wydał już siedem albumów studyjnych, a kilkanaście występów grupy na żywo (w tym dwa polskie, z katowickiego "Spodka") zwieńczonych zostało wydaniem płyt koncertowych. Najnowsze dzieło Pearl Jam, zatytułowane "Riot Act", pojawiło się na rynku w połowie listopada 2002. Z tej okazji z Jeffem Amentem, basistą Pearl Jam, rozmawiała Asia Szyra z "Metal Hammera".

Na początku muszę cię zapytać, czy pamiętasz jeszcze dwa koncerty Pearl Jam, dwa lata temu w Polsce?

Tak, oczywiście! Sądzę, że głównym powodem tego, że zagraliśmy u was wtedy aż dwa razy, było wspaniałe przyjęcie, z jakim spotkaliśmy się podczas pierwszego występu, kilka lat temu, w Warszawie. Naprawdę niesamowity był sposób, w jaki publika reagowała na naszą muzykę - była w tym jakaś nowa, świeża jakość. Byliśmy więc naprawdę podekscytowani myślą o ponownym koncercie w Polsce. Zarezerwowaliśmy więc jeden dzień na koncert w Katowicach, a jako że kolejny dzień mieliśmy wolny, pomyśleliśmy sobie - zagrajmy tam jeszcze raz, nawet jeżeli sala miałaby być tylko w połowie pełna. Wydawało nam się, że wszyscy byli w takim samym, uduchowionym" nastroju, jak my. To był zdecydowanie jeden z najbardziej zapadających w pamięć koncertów, jaki kiedykolwiek daliśmy - mam na myśli drugi katowicki koncert.

Reklama

Porozmawiajmy o waszym nowym albumie "Riot Act". Ty, jako nadworny grafik Pearl Jam, byłeś odpowiedzialny za okładkę, a pomagali ci Brad Klausen i Kelly Gilliam...

Brad jest grafikiem i projektantem w naszym klubie, pracowaliśmy już razem przez kilka ostatnich lat. Kelly natomiast jest kowalem artystycznym, miałem już również okazję z nią pracować, od jakiś 10 lat wykonuje dla mnie różne rzeczy. Wiesz, po przesłuchaniu wszystkich piosenek i przestudiowaniu tekstów, w mojej głowie pojawiła się wizualizacja tych dwóch figurek króla i królowej. Usiedliśmy więc nad tym razem z Bradem. Okładka jest końcowym produktem naszej współpracy, zrobiliśmy mnóstwo zdjęć w różnych ujęciach, które później pokazaliśmy reszcie zespołu, a oni wybierali swoje ulubione.

A jakie znaczenie ma dla ciebie ta okładka? Mam takie wrażenie, że jej głównym motywem może być tematyka związana z przemijaniem.

To ciężko stwierdzić - wiesz, za każdym razem kiedy tworzymy dzieło sztuki nie ma jasnej interpretacji tego, co ono może oznaczać. Myślę, że automatycznie odnieśliśmy się do tego, co symbolizować może król i królowa, czyli do ludzi w pewnym sensie bardzo ważnych, mających władzę, ale umieściliśmy ich w nieco innym kontekście. Dodaliśmy im pewnej delikatności, wrażliwości - ludzie na wysokich stanowiskach również mają swoje własne problemy, muszą sobie radzić z nimi w swoich związkach z ludźmi. W odniesieniu do nas samych - nie możemy opanować naszych odczuć, zwłaszcza kiedy biorą się z mroczniejszych, cięższych części. I kiedy upada całe królestwo, ludzie mają już tylko siebie nawzajem. Tak więc jest to rodzaj mrocznej, miłosnej opowieści (śmiech)

Album nazwany został "Riot Act". Jak ty zinterpretowałbyś ten tytuł? Ponoć to Eddie był jego pomysłodawcą?

Tak. Powodem, dla którego ten tytuł tak bardzo przypadł mi do gustu, jest to, że w Stanach mamy takie powiedzenie: kiedy dwoje ludzi jest ze sobą w związku i ten związek się kończy, bo jedno z nich mówi, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć - popełnia właśnie taki riot act. Natomiast drugie tłumaczenie to fakt, że żyjemy w dzisiejszych czasach w pewnego rodzaju stanie wojennym, co wywarło duży wpływ na tekstową stronę płyty. I myślę, że jeżeli chodzi konkretnie o Amerykę, to buntujemy się przed tym, ale wiele rzeczy musi być jeszcze zmienionych. Sądzę, że można się jeszcze doszukać wielu różnych znaczeń tego tytułu.

Producentem płyty był Adam Kasper, z którym Matt Cameron współpracował jeszcze za czasów Soungarden.

My również pracowaliśmy z nim przy kilku okazjach - na "Vitalogy" i "No Code", było to jakieś siedem lat temu. Wiedzieliśmy, że z Adamem naprawdę łatwo się współpracuje, zostawiał nam dużo miejsca na aranżacje, zabawy z dźwiękiem.

Natomiast całość prawie tradycyjnie zmiksował Brendan O?Brien. Stone powiedział kiedyś, że praca z Brendanem jest niczym powrót twojego ulubionego wujka.

Tak, Brendan to również nasz bardzo dobry przyjaciel, tak więc nie mogliśmy się doczekać, kiedy go znowu zobaczymy. On doskonale zna się na swojej pracy, jest niesamowicie szybki i dokładny. W studiu poświęciliśmy wiele pracy dwóm czy trzem piosenkom, ale kiedy pojawił się Brendan, wspomógł nas i od razu wszystko się ułożyło. Ten facet jest prawdziwym mistrzem w tym, co robi i mamy do niego pełne zaufanie.

Jeff, czy mógłbyś opowiedzieć o sesji nagraniowej waszego nowego albumu?

Zebraliśmy się razem na dwie sesje: dwa tygodnie w lutym i dwa tygodnie w kwietniu. W lutym, przed tą sesją, mieliśmy intensywne próby przez jakieś osiem dni i weszliśmy do studia z 11, a może 12 przygotowanymi piosenkami. Ta pierwsza sesja była naprawdę szybka, wchodziliśmy i nagrywaliśmy od razu piosenki, jeżeli zaczynaliśmy nagrywać jakiś utwór, to tego samego dnia kończyliśmy nad nim pracę. Potem mieliśmy 3, 4 tygodnie przerwy. Wtedy też stwierdziliśmy, że potrzebujemy może jeszcze czegoś więcej - utworów, które brzmiałyby nieco inaczej, ale ciągle mogłyby się podobać. Tak więc wróciliśmy do studia w kwietniu i dograliśmy jeszcze jakieś siedem kawałków. Hmm, nie, jednak było ich osiem, bo w sumie mieliśmy do dyspozycji 20 utworów. W trakcie tej drugiej sesji dokończyliśmy wiele piosenek. Ale nasz typowy dzień wyglądał mniej więcej tak, że do studia przychodziliśmy koło południa i pracowaliśmy gdzieś do ósmej wieczorem, a często nawet i do północy.

Jeff, a jakie twoim zdaniem były największe różnice pomiędzy nagrywaniem "Binaural" a "Riot Act"?

Widzisz, przy "Binaural" po raz pierwszy pracowaliśmy z Chadem Blakem. Teraz wybraliśmy producentów, którzy mieli określone, sprecyzowane pomysły na to, jak powinna brzmieć ta płyta. To była bardzo "szybka" płyta, nad którą naprawdę musieliśmy się napracować. Poprzedni krążek, w porównaniu z nowym, był o wiele łatwiejszy do zrobienia niż "Riot Act". Nie mogę tego nazwać "skończonym produktem", który lubię bardziej niż nasz poprzedni album, ale myślę, że ,chemia" na tej nowej płycie była o wiele lepsza. Czasami po prostu trzeba spróbować pracować z rożnymi ludźmi i wyznaczyć sobie samemu pewne wyzwania. Właśnie nasz nowy krążek to takie wyzwanie, które rzuciliśmy samym sobie. Tu chodzi o coś więcej, niż tylko o granie piosenek.

Na płycie znajdują się tylko nowe piosenki, nie ma tutaj żadnych utworów z sesji do poprzedniej płyty. Kiedy właściwie rozpoczęliście pisanie nowych utworów?

Nad swoimi piosenkami zacząłem pracować, kiedy byliśmy w trasie, przy okazji wydania naszego poprzedniego krążka. Sądzę, że każdy z członków zespołu przez ten cały czas pracował po swojemu nad nowymi numerami. To raczej była taka stała praca. Po prostu kiedy poczujesz odpowiedni klimat, piszesz piosenkę. Przez ostatnich kilka miesięcy nic nie napisałem, bo raczej koncentrowaliśmy się na nagrywaniu materiału.

W kilku piosenkach słychać klawisze. To był wasz świadomy wybór, czy po prostu tak wyszło?

Kiedy pracowaliśmy nad płytą, Ed spotkał swojego przyjaciela Boom Gaspara, z którym swego czasu sporo pogrywał. Boom siedział z nami w studio przez blisko tydzień i dograł partie instrumentów klawiszowych do siedmiu czy ośmiu piosenek spośród tych 20. Myślę, że nadał on tym utworom inny nastrój, a nam to się bardzo spodobało.

A co twoim zdaniem wpłynęło na powstawanie "Riot Act"? Przecież w ciągu ostatniego roku sporo się wydarzyło, ale, niestety, były to głównie wstrząsające sprawy: wydarzenia z 11 września, tragedia w Roskilde, śmierć Layne'a Staleya...

Tak, zdecydowanie sądzę, że przeżyliśmy wiele dramatycznych chwil w ciągu ostatnich paru lat. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że w naszych piosenkach pojawiły się jakieś bezpośrednie nawiązania do tych wydarzeń, bo kiedy coś takiego ci się przytrafia, to skupiasz się raczej nie na tworzeniu, tylko na pojęciu tej całej sytuacji, na zrozumieniu tego, co tak naprawdę się stało. Sądzę, że nas bardziej uderzyło to, co przytrafiło się w Roskilde, niż zawalanie się Twin Towers, ponieważ dotknęło nas to bardzo osobiście. Wiesz, i tak nic nie możemy poradzić na to, co teraz dzieje się na świecie.

Powróćmy do piosenek na płycie. Dla mnie osobiście najbardziej zaskakującym numerem jest "You Are", po prostu czegoś takiego po Pearl Jam się nie spodziewałam. Ponoć autorem tej piosenki jest Matt Cameron.

Tak, przyszedł on pewnego dnia z garścią gitarowych riffów i gotowym już demo tego numeru, bardzo dobrym demo. Gitary miały takie unikalne brzmienie, tak że wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani tym numerem. Spędziliśmy więc dużo czasu na wielokrotnym aranżowaniu tej piosenki, na ,upraszczaniu" tego numeru. To była prawdopodobnie jedyna piosenka, którą zrobiliśmy po kawałku, ale sprawiło nam to ogromną frajdę. Na każdej płycie staramy się zamieścić dwie, trzy piosenki eksperymentalne, a "You Are" na tym krążku jest pewnie najbardziej eksperymentalny.

Czy Matt Cameron już definitywnie jest w kapeli? Kiedy myślę o waszych perkusistach, przypomina mi się taki żart o zmienianiu żarówki.

Taaa (śmiech). Tak, sądzę, że Matt już zdecydowanie jest u nas, jest stałym członkiem formacji i na dodatek nie jest tylko perkusistą, ale sam też tworzy piosenki.

Tak więc raz jeszcze Pearl Jam nic nie zmienia.

Tak (śmiech)

Nagraliście też numer "Bu$hleaguer", w aspekcie muzycznym - super utwór, z cudną, zawodzącą gitarą. Moje pierwsze wrażenie, kiedy usłyszałam tę piosenkę, było mniej więcej takie: hmmm, czyżby było to coś w stylu "Push Me Pull Me"? Eddie znowu zamiast śpiewać, melorecytuje tutaj tekst...

Tak, jest tu wyczuwalny element z "Push Me". Stone napisał muzę do tego numeru, a jak dla mnie było to znowu coś nowego, coś innego. Stone sam miał kilka pomysłów na wokale w tej piosence, ale sposób, w jaki zrobił to Ed, był genialny. To pewnie jeden z moich ulubionych numerów na tej płycie.

Czy ta piosenka rzeczywiście jest wymierzona przeciwko Bushowi? Nigdy wcześniej wasze piosenki tak wyraźnie nie nawiązywały do polityki. No i sam tekst jest dość ironiczny.

Tak, myślę, że ten numer to po prostu znak naszych czasów. Ciężko jest nie być dotkniętym przez sposób, w jaki zachowuje się lider twojego kraju. Nie sądzę, żeby on reprezentował kogokolwiek z nas. Ponoć dorastaliśmy w wolnym kraju. Myślę, że sposób, w jaki pokazał to Ed, z jego poczuciem humoru, jest całkiem OK. To bardzo fajny numer.

. Wydaje mi się, że piosenka "Love Boat Captain" bezpośrednio dotyczy tego, co wydarzyło się w Roskilde.

Wiesz, Roskilde to było dla nas jedno z najcięższych przeżyć. Ale wydaje mi się, że w tym numerze Ed tekstowo spojrzał na to z takiego magicznego, pozytywnego punktu widzenia. Sądzę, że nie ma lepszego sposobu, na mówienie o tym, jak bardzo nas to dotknęło. Ciężko taką tragedię przełożyć na słowa.

"Save You" to jedyna piosenka, pod którą podpisał się cały zespół. Również tekst jest bardzo interesujący. Jakie są twoje odczucia na temat tego numeru?

Sądzę, że wszyscy byliśmy w sytuacji, kiedy starałeś się pomóc swojemu przyjacielowi, ale on po prostu nie chciał przyjąć pomocy. Starałeś się jak mogłeś, ale nic z tego nie wyszło. Myślę, że każdy, kto ma rodzinę albo przyjaciół, choć raz znalazł się w takiej bezsilnej sytuacji, kiedy pomoc zostaje odtrącona.

Album promował utwór "I Am Mine", który wydaje się bardzo optymistycznym numerem.

Dokładnie tak. Z jednej strony jest optymistyczna, ale również zdaje się mówić: OK, to w porządku być odrobinę samolubnym.

Nakręciliście do tego numeru teledysk. Czy to oznacza, że powróciliście do kręcenia klipów?

Wiesz, mamy nakręcone obrazy do sześciu kawałków. Zawsze bardzo kręciła nas myśl o kręceniu teledysków. Myślę też, iż prawdopodobnie zmontujemy jeszcze jeden klip.

I ostatnie pytanie. Czy będzie trasa europejska promująca ten krążek?

Prawdopodobnie nie. Nie w związku z nową płytą. Przy poprzednim krążku byliśmy w Północnej Ameryce i Europie, przy tej chcielibyśmy pojechać do Australii i Ameryki Południowej. Ale na pewno przyjedziemy do Europy przy okazji kolejnej płyty.

Dzięki wielkie za wywiad i mam jednak nadzieję, że do zobaczenia...

Również dziękuję i do zobaczenia.

import rozrywka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy