Reklama

"Nigdy nie szliśmy na żadne kompromisy"

Musiało minąć niemal sześć lat, aby kanadyjska grupa Rush, którą tworzą Alex Lifeson, Geddy Lee i Neil Peart, uraczyła fanów kolejnym albumem "Vapor Trails", pierwszym od czasu wydanej w 1996 roku płyty "Test For Echo". Rush do zespół wyjątkowy na rockowej mapie świata. Nie idąc na kompromisy, nie schlebiając gustom publiczności, ani zachciankom bossów wytwórni płytowych, muzycy pozostali wierni temu, co zawsze grali - rockowej muzyce skłaniającej się ku rockowi progresywnemu. Mimo to ich wszystkie dotychczasowe wydawnictwa zakupiło w sumie 35 milionów fanów na całym świecie. "Vapor Trails" to album pozbawiony elektronicznych ozdobników, ale jak zawsze pełen imponujących, rozbudowanych popisów solowych. Z okazji premiery tej płyty, Alex i Geddy opowiedzieli, jak powstawała płyta, jakie są ich oczekiwania, jak korzystają z Internetu i jak długo trzeba będzie czekać na ich kolejny album.

To wasz pierwszy album z nowym materiałem po ponad pięciu latach. Dość długa przerwa, nie uważacie?

GL: Tak, to dość długa przerwa, ale wiele rzeczy zdarzyło się w życiu każdego z nas, zarówno muzycznym, jak i pozamuzycznym. Najbardziej głębokie zdarzenia minionych kilku lat to tragiczne wydarzenia, które nastąpiły w życiu Neila [śmierć żony i córki - przyp. red.] i nasze myśli oraz siły w tych latach były zaangażowane w upewnienie się, że wszystko z nim jest w porządku, że przetrwał oraz że nie znajdował się pod ciśnieniem różnych zdarzeń i bzdur, które pojawiają się, gdy żyjesz z dnia na dzień, a które mają duży wpływ na bycie muzykiem. Mieliśmy nadzieję, że takie nasze podejście mu pomoże i że być może znajdzie powody na kontynuowanie działalności muzycznej, chociaż nie to było dla nas najważniejsze. Wszystko zmieniło się w taki sposób, że Neil znalazł kilka pozytywów w swoim życiu, które sprawiły, że zdecydował się wrócić i chciał ponownie komponować muzykę. Oczywiście bardzo nas to uszczęśliwiło i dlatego postaraliśmy się stworzyć spokojną atmosferę, w której on mógłby się z nami zintegrować i komunikować w sposób pozwalający na powstawanie muzyki w naturalny sposób i w naturalnym dla nas tempie.

Reklama

Kiedy doszliście do wniosku, że nadszedł już ten właściwy czas? Kiedy wszystko ułożyło się dla was w nowy początek?

AL.: Rozmawialiśmy o ponownym spotkaniu się kilka miesięcy przed tym, zanim Geddy zakończył nagrywanie swojej płyty solowej. Neil przyszedł do nas i powiedział, że jest gotowy do rozmowy o możliwości napisania nowego materiału. To była dla niego bardzo delikatna sprawa, ale czuł, że będzie gotowy na taki krok. Spotkaliśmy się, rozmawialiśmy o kwestii organizacyjnej - kiedy zacząć. Zaczęliśmy w styczniu 2001 roku i skończyliśmy 14 miesięcy później.

Jakie były pozytywy i negatywy tak długiej przerwy? Rush nigdy nie zniknął na tak długo od kiedy gracie ze sobą, czyli od wielu lat.

GL: O rany, nie wiem. Długa przerwa jest dobra choćby z tego powodu, że możesz znaleźć się w tylu różnych miejscach w swoim życiu i doświadczyć tylu różnych rzeczy, że zdajesz sobie sprawę, iż jest jeszcze o wiele więcej do przeżycia, kiedy znów połączy się siły. Złe w takiej przerwie jest to, że nie ma regularnego kontaktu, a później praca zespołowa wydaje się dziwna i musisz się uczyć odkrywać ponownie zdolności porozumiewania się i odkrywania mocnych stron oraz słabości drugiej osoby. To zabiera sporo czasu, a czas był w przypadku tej płyty rzeczą bardzo istotną. Prawdopodobnie najważniejszym składnikiem w rozwijaniu tego, co w rezultacie znalazło się na płycie, był właśnie czas. Na szczęście każdy to rozumiał i dał nam czas na zrobienie tego, co musieliśmy zrobić.

Rush brzmi na tej płycie brzmi zupełnie inaczej. Jest jakby rozebrany z tego, co było kiedyś, jakby odchudzony. Odbieram go brzmieniowo jako bardziej organiczny. Czy to było coś, co zakładaliście od początku, czy może było wynikiem waszych dyskusji już po wejściu do studia?

Wydaje mi się, że taki klimat płyty był czymś, co od początku zamierzaliśmy osiągnąć. Rozmawialiśmy o jakości, której spodziewaliśmy się po tej płycie. Co innego jednak rozmawiać, a co innego zrobić. Chcieliśmy być "rozebrani" z tego dawnego brzmienia. Chcieliśmy też być tak bardzo, jak to tylko możliwe, trzyosobowym zespołem, szczególnie gdy przyszedł czas miksowania. Od dawna tkwiło to w naszych umysłach. Są rzecz jasna piosenki, którym poświęciliśmy więcej czasu w fazie produkowania, które mają więcej warstw i które wymagały od nas takiego podejścia. Jednak większość materiału to tylko nasza trójka grająca prosto i bardzo emocjonalnie. Nie ma klawiszy ani syntezatorów, bo chcieliśmy właśnie brzmieć bardziej organicznie.

Nie ma również zbyt wielu popisów solowych.

AL: To prawda, nie ma, bo już mnie one zmęczyły. Uwielbiam je, ale tym razem chciałem osiągnąć coś innego. Patrząc z punktu widzenia gitarzysty, pragnąłem stworzyć interesujące fragmenty muzyczne bez solówek, które mimo wszystko miałyby rację bytu w piosence. Są drobne solóweczki tu i tam, ale raczej schowane w dłuższej części danego fragmentu.

GL: To prawda, że to, co gra gitara, ma wpływ na to, co grają pozostali. Partie solowe w dawnym sensie przekształciły się w partie, w których w pewien sposób wszyscy naraz gramy solówki. To bardziej melodyjne, bardziej przygodowe pasaże, które gramy na przemian. Tak więc zamiast kłaść nacisk na pewien konkretny instrument, tutaj jak gdyby odbywamy jam session. Jest tego całkiem sporo na tej płycie, a wiele spośród tych jamów wyniknęło spontanicznie i zostały nagrane na żywo, kiedy grałem sobie z Alexem. Dzięki temu udało nam się zachować spontaniczność chwil i wiele aspektów Rush, które znacie z koncertów, znalazło się na płycie studyjnej. Wydaje mi się, że brak solówek jest w tym przypadku sprawą zupełnie drugorzędną.

Czy w studiu słuchaliście czegoś? Czegoś, co by was może nie tyle inspirowało, co napędzało?

AL.: Jedyna rzecz, jakiej słuchaliśmy, to Rush i ich ostatni, właśnie powstający album. Zresztą nawet tego za bardzo nie słuchaliśmy.

GL: Wiesz, przeszedłem od nagrywania mojej płyty solowej do nagrywania albumu Rush w bardzo krótkim czasie, tak więc byłem właściwie poza tym, co się dzieje w innej muzyce przez mniej więcej trzy lata. Nie wiem, co porabiała Björk i inni moi ulubieni artyści. Sądzę, że ta płyta bardziej odzwierciedla to, kim jesteśmy i jacy jesteśmy, niż to, czego słuchamy.

Rush zawsze w pewien sposób pozostawał poza głównym nurtem. Ostatnio ten główny nurt znacznie się poszerzył i przybrał na mocy. Jak widzicie Rush w tym kontekście?

Nie mam pojęcia, jak wpasujemy się w to wszystko. Dla mnie Rush zawsze był dziwacznym zespołem, który nigdy nie pasował do żadnej konkretnej kategorii i sądzę, że w tej materii do dziś nic się nie zmieniło. Nie wiem, do jakiej kategorii przypisać naszą muzykę, to zawsze było dla mnie bardzo trudne. Moim zdaniem zawsze graliśmy hard rocka, który czasem wędrował sobie do krainy rocka progresywnego. Nawet nie wiem, czy taki gatunek jeszcze istnieje. Gdy słucham ludzi, którzy dziś zajmują się opisywaniem muzyki, słyszę terminy, które są mi zupełnie nieznane. Wszystko teraz jest jakąś fuzją gatunków. Wszystko jest zmieszane z wszystkim. Mało zostało w muzyce rockowej czystego rocka i uważam, że to akurat jest dobre, bo my zawsze byliśmy za łączeniem różnych elementów. Na tym polega przecież ewolucja.

Wasz singel "One Little Victory" można powiedzieć, że jest singlem z prawdziwego zdarzenia, w przeciwieństwie do tego, co wydawaliście w przeszłości na singlach. Czy wydawanie singli nie jest już dla was nieco dziwaczne? Zakładam, że nakręcicie również teledysk do tej piosenki...

Tak, już rozmawialiśmy o nakręceniu teledysku do "One Little Victory". Ale wszystko jest jeszcze na bardzo wczesnym etapie. Wydaje mi się, że teraz zabierzemy się za jego realizowanie. Tak, tak chyba będzie. Masz rację, że to najbardziej typowo singlowy numer w dorobku Rush. Trwa pięć i pół minuty i nie wiem, dlaczego stacje radiowe chcą go grać, ale Bogu dzięki, że zrobiliśmy go w taki sposób. Zawsze nagrywamy w ten sposób numery singlowe. Mówiliśmy o głównym nurcie rocka. My zawsze chodziliśmy nad jego brzegiem. Byliśmy tego świadomi i przywiązani do takiego podejścia. Zawsze jednak zachowywaliśmy swoją tożsamość i cieszyliśmy się z tego. Jesteśmy wielkimi szczęśliwcami, że mamy bardzo mocne wsparcie oddanych fanów, którzy niejednokrotnie wiedzą więcej o zespole niż jego członkowie. Cudownie jest mieć coś takiego, co prowadzi cię i wspiera. Dzięki temu możesz robić właściwie wszystko, co chcesz.

Ta masa fanów zagnieździła się również w Internecie, który jest wypełniony wieloma stronami poświęconymi Rush. Czy odwiedzacie je? Sprawdzacie tam, jakie są reakcję na was, waszą muzykę? Utrzymujecie może jakieś kontakty za pośrednictwem Internetu? Jakie są wasze odczucia w stosunku do tego medium i jaką rolę odgrywa ono w życiu zespołu?

GL: Odkąd uruchomiłem własną stronę internetową, to medium stało mi się znacznie bliższe. Odkryłem, że jest to znakomity sposób na komunikowanie się z fanami, na poznawanie ich opinii. Ja sam też zamieszczam tam swoje zdanie, a potem czytam listy o nich. Zdarza się, że odpowiadam bezpośrednio na 25 maili i to jest bardzo dobre. To pozwala mi zrozumieć, kto jest tam, po drugiej stronie, a wydaje mi się, że fanom podoba się to, co robię. Dzięki takiemu ich podejściu mogę bezpośrednio zamieszczać swoje odczucia, nie martwiąc się o to, jak zostaną zinterpretowane przez dziennikarzy, czy kogoś innego.

Tak więc jeśli chcę zamieścić list otwarty do moich fanów, mogę to zrobić natychmiast i mówić prosto z mostu.

Jeśli zaś chodzi o odwiedzanie innych stron Rush, to staram się tego nie robić.

Czy wtedy, gdy komponujecie muzykę, myślicie też o tym, jak zostanie ona odebrana przez tę oddaną grupę fanów, czy też zakładacie z góry, że oni zaakceptują to, co zrobicie, bez względu na to, co by to nie było?

AL: Zajmujemy się tworzeniem muzyki i naprawdę niczego z góry nie zakładamy. Musimy przede wszystkim zadowolić samych siebie, taka jest nasza główna zasada. Komponujemy muzykę, której się można po nas spodziewać. Mamy nadzieję, że nasi fani i nasi słuchacze docenią to. Jeśli możemy kogoś zaprosić i stworzyć w takim układzie coś interesującego dla ludzi, to fantastycznie, ale my nigdy nie szliśmy na żadne kompromisy dotyczące tego, jak ma wyglądać nasza muzyka.

Wierzycie w to, że teraz, gdy zaczyna się czwarta dekada wydawania płyt Rush, możecie pozyskać młodszą publiczność? Szokujące może być to, że spora część z nich w ogóle nie wie, kim jesteście, z powodu tej ponadpięcioletniej przerwy. Interesuje was próba dotarcia do jakiejś części młodszych fanów?

GL: Nikogo nigdy nie odrzucamy. Jeśli będą chcieli przekonać się, jak wygląda nasza muzyka, to wspaniale. Ale to już nie jest nasze zadanie. Nie wiem, jak coś takiego się odbywa. Rzecz jasna, że będzie zabawnie, gdy patrząc na publiczność zobaczymy wśród niej młodych ludzi. Dla mnie jest niesamowitym przeżyciem, kiedy w czasie podróży związanych z promocją solowego albumu spotykałem ludzi, którzy prosili mnie o autograf albo chcieli się ze mną przywitać. Byłem zdumiony widząc ludzi w tak zróżnicowanym wieku. Byli wśród nich tacy, którzy mieli 12-13 lat, którzy lubili to, co robię i to, co robi Rush. Byli też tacy ludzie, którzy mieli już kilkunastoletnie dzieci. Tak więc tą muzyką interesują się różne generacje i to jest wspaniałe.

Jak wyglądają wasze plany koncertowe?

GL: Zaczęliśmy przygotowania w połowie maja. Trasa zacznie się w połowie czerwca i potrwa mniej więcej do jesieni. To północnoamerykańska część tournee. Nie rozmawialiśmy jeszcze na temat grania w Europie czy innych miejscach, ale to również bierzemy pod uwagę.

Przypuszczam, że będą to wieczory z przekrojem przez całą twórczość Rush?

AL: Tak, tak postanowiliśmy. Mamy zbyt dużo materiału, aby grać tylko krótkie koncerty. Zamierzamy zaprezentować również trochę starego materiału, którego od jakiegoś czasu nie graliśmy na koncertach. Chcemy go podczas koncertów odświeżyć. Tak więc każdy występ potrwa kilka godzin.

Jak widzicie ten nowy, bardziej organiczny brzmieniowo materiał, w kontekście koncertów? Szczególnie w zestawieniu ze starymi, klasycznymi utworami?

GL: Interesująca będzie obserwacja, jak nowe kompozycje mieszają się ze starymi nagraniami i jak my to wszystko prezentujemy. Wydaje mi się, że w naszych głowach pojawiają się tego typu pytania, ale nie ma jeszcze na nie odpowiedzi. Nie poznamy ich dopóty, dopóki nie zaczniemy prób i nie przekonamy się, jak ciężko jest grać nowe piosenki na żywo. Wydaje mi się, że musimy jeszcze trochę poczekać, aby poznać wszystkie odpowiedzi.

Płyta już się ukazała i nie trzeba chyba mówić, że jesteście tym faktem podekscytowani. Wydajecie się też być bardzo szczęśliwi z tego powodu?

AL: Tak, jesteśmy szczęśliwi. Jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy. Myślę, że bardzo dojrzeliśmy w czasie powstawania tej płyty. Wiele rzeczy w naszych duszach zostało rozwiązanych podczas pracy nad nowym materiałem. Reakcje, które do nas docierają, są cudowne i czekamy niecierpliwie, jak to się dalej potoczy.

Czy na kolejną płytę też będziemy musieli czekać pięć lat?

Może, tego nie wiemy. Jeśli jest się zespołem tak długo, dochodzisz do momentu, w którym przestajesz przewidywać, jak długo będziesz to robić. Robisz jedną płytę co pewien czas.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów

Warner Music Poland.)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: jak długo | przerwa | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy