Reklama

"Niektórzy lubią być zdradzani"

Marc Grewe to ważna, choć nieco zapomniana już postać na europejskiej scenie metalowej. Znany przede wszystkim jako frontman Morgoth, ale mający na swoim koncie również współpracę z grupami Power Of Expression i Comecon, Marc zachwycał fanów wyjątkowym, drapieżnym głosem. Głosem, który nadał niepowtarzalnego charakteru takim płytom jak "Cursed" czy "Odium". Niestety, od dłuższego czasu wokalista nie dawał znaku życia. Okazało się, że po nieudanym powrocie Morgoth w 1996 roku poświęcił się pracy w wytwórni fonograficznej, potem wciągnął go świat filmu, ale koniec końców, znowu zwyciężyła muzyka. O tym wszystkim przeczytacie w wywiadzie, którego Marc Grewe udzielił Jarosławowi Szubrychtowi.

Witaj Marc. Czy to prawda, że całkowicie porzuciłeś muzykę?

Nie, nieprawda! Przeprowadziłem się do Berlina i mam teraz nowy zespół, który nazywa się Action Jackson. Gra ze mną basista Sebastian Swart, który również udzielał się w Morgoth. Muzyka, którą wykonujemy, to dość proste, ale ciężkie granie. Trochę w typie Crowbar, ale chyba więcej w tym czysto rockowego feelingu. Chodzi nam przede wszystkim o dobrą zabawę, o wypicie paru piw na próbie i hałasowanie, dopóki nam się nie znudzi.

Nie tęsknisz za Morgoth? Fani death metalu chyba tęsknią...

Reklama

Mnie również brakuje dawnych czasów, dni, kiedy w zespole wszystko funkcjonowało jak należy i kiedy czerpaliśmy z tej muzyki wiele radości. Wiesz, w nowym numerze magazynu "Rock Hard" był artykuł o Morgoth sprzed dziesięciu lat, czyli o naszych najlepszych dniach. Wzruszyłem się trochę, kiedy go czytałem. Ale wiesz, to były inne czasy...

Dlaczego nie udał się powrót Morgoth w 1996 roku? Płyta "Feel Sorry For The Fanatic" nie spełniła oczekiwań waszych starych fanów?

Kiedy zakładaliśmy Morgoth, wszyscy byliśmy totalnymi maniakami death metalu i świata poza tą muzyką nie widzieliśmy. Godzinami potrafiliśmy słuchać płyt Celtic Frost czy Possessed i niczego innego nie chcieliśmy grać. Po jakimś czasie jednak nasze gusta zmieniły się, każdy zaczął słuchać czegoś innego i zaczęliśmy do muzyki Morgoth przemycać rozmaite nowinki. Okazało się jednak, że ludziom to się nie podoba. Taka sytuacja rodzi frustracje - jesteś przekonany, że robisz dobrze, ale nikt nie chce cię słuchać, wytwórnia płytowa przestaje cię wspierać. Mieliśmy już wszystkiego dość.

W ciągu ostatnich dwóch, może trzech lat, reaktywowało się mnóstwo zapomnianych już niemal grup, mówi się nawet o modzie na powroty. Nie miałbyś ochoty na reaktywowanie Morgoth? Nie mówię o nagraniu płyty, ale choćby o kilku koncertach?

(śmiech) Nawet nie wiesz, jak się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem Unleashed na scenie... Prawdę mówiąc, bardzo chciałbym zagrać jeszcze kiedyś choćby kilka koncertów Morgoth, ale wyłącznie ze starym repertuarem. Muzyka, którą graliśmy, była szczera, wypływała prosto z naszych serc! Wątpię jednak, czy zdobyłbym się na nagranie nowego materiału. Boję się, że byłaby to dla mnie zbyt gorzka pigułka do przełknięcia. Wiesz, właściwie wszystkie zespoły, które się teraz reaktywują, twierdzą, że robią to z miłości do muzyki, nie dla pieniędzy. Nie wszystkim wierzę...

Jeśli doszłoby do koncertu odrodzonego Morgoth, wolałbym nie dostać za to ani grosza, ale zagrać dla tysiąca fanów, niż zarobić pięć tysięcy marek i zagrać dla dziesięciu. Morgoth to wciąż ważny etap mojego życia, który miał wielki wpływ na to, co robię teraz.

Morgoth był właściwie jedynym deathmetalowym zespołem w Niemiec, który osiągnął sukces na międzynarodową skalę. Co mieliście takiego, czego innym zabrakło?

Kiedy zaczynaliśmy grać, w 1987 roku, nikt tutaj nie słuchał death metalu. Kiedy nagraliśmy demo, większość ludzi narzekała, że to za ciężkie, a wokalista charczy tak okropnie, że nie da się słuchać. (śmiech) A my tylko staraliśmy się dorównać naszym idolom, takim grupom jak Possessed, Celtic Frost czy Death. Dopiero później wszyscy rzucili się na płyty Death czy Obituary, i okazało się, że nasza muzyka również ma swoją publiczność. Zawsze traktowaliśmy naszą muzykę poważnie, pracowaliśmy na sukces 24 godziny na dobę i dlatego nam się udało. Nigdy nie chcieliśmy zostać gwiazdami muzyki, nigdy zresztą takimi nie byliśmy, ale zawsze wierzyliśmy w to, co robimy. Dzisiaj wiele zespołów nastawia się na łatwy sukces, ale tym trudniej będzie im go osiągnąć.

Czy z Morgoth wiążą się tylko dobre wspomnienia, czy może jest parę rzeczy, których żałujesz?

Żałuję, że po nagraniu "Cursed" nie zrobiliśmy pewnych rzeczy, które powinni byliśmy zrobić. Byliśmy zespołem, który sam o wszystkim decyduje i bardzo to sobie ceniliśmy, ale z dzisiejszego punktu widzenia wydaje mi się, że powinniśmy wówczas posłuchać fanów, wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom. Niestety, już po wydaniu "Odium" część fanów odwróciła się od nas, narzekali, że już nie gramy death metalu, że za dużo przemyciliśmy wpływów muzyki industrialnej. Ale przecież to było szczere, nikogo nie zdradziliśmy... Najwyraźniej jednak niektórzy ludzie lubią być zdradzani i woleliby, żebyśmy ciągle nagrywali takie same płyty. Ma to swoje zalety, ale kiedy grasz w zespole i chcesz zrobić krok do przodu, ciężko jest stać w miejscu. To bardzo trudny wybór, przed którym, niestety, prędzej czy później staje większość zespołów.

Czym zajmowałeś się po rozpadzie Morgoth?

Przez długi czas, aż do 1998 roku, pracowałem dla wytwórni Century Media. Potem założyłem własną firmę i zajmowałem się promocją na terenie Niemiec wydawnictw takich firm, jak Relapse, War Music, SPV i paru innych. Ta praca jednak nie dawała mi satysfakcji i w końcu zrozumiałem, że moje życie to tworzenie i wykonywanie muzyki, a nie promowanie innych artystów. Tym bardziej, że wielu z nich grało muzykę, która w ogóle mi się nie podobała. Odsprzedałem więc swoje udziały w firmie i zaczepiłem się w środowisku filmowym. Pracowałem dla studia filmowego Doro, które zajmuje się m.in. tworzeniem teledysków Rammstein czy Guano Apes. Znowu nie trafiłem na swoją ulubioną muzykę, ale tym razem mogłem przynajmniej spojrzeć na nią z odmiennej perspektywy. Teraz staram się wkręcić w produkcję prawdziwych filmów i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Muzyka jednak wciąż jest moim nałogiem i nigdy jej nie porzucę.

Jakiej muzyki dzisiaj słuchasz?

Ciągle słucham starego death metalu, ciągle mnie to kręci. Do tego trochę punka, trochę dziwnych rzeczy, takich jak Bjork. Nie podoba mi się to, czego słucha nowe pokolenie. Może to i fajnie, że Limp Bizkit jest na pierwszym miejscu listy przebojów, ale dziesięć lat temu taki Mordred grał podobne rzeczy, tylko sto razy lepiej.

Kiedy znów zobaczą cię polscy fani?

Nie wiem, ale bardzo chciałbym jeszcze kiedyś zagrać w Polsce. To był jedyny kraj poza Niemcami, w którym cieszyliśmy się tak wielką popularnością, w którym na koncertach przyjmowani byliśmy jak bogowie. Polscy fani byli zawsze tak entuzjastyczni, tak ciepli. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy!

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Lubień | wokalista | słuchać | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy