Reklama

"Nie ucieknę z pola walki"

Zespół Iced Earth przez 18 lat istnienia na metalowej scenie zaznał już chyba wszystkiego co najlepsze i co najgorsze ze strony muzycznego biznesu. Ale ponieważ to, co cię nie zabija, czyni cię silniejszym, formacja - od samego początku dowodzona przez gitarzystę Jona Schaffera - znajduje się w tak dobrej kondycji, jak nigdy dotąd, a zapowiedziany na wrzesień jej nowy album "Glorious Burden", będzie jedną z najbardziej oczekiwanych płyt 2003 roku. Iced Earth niedawno sfinalizował umowę z nowym wydawcą, którym od tej pory będzie niemiecka wytwórnia SPV. 27 stycznia 2003 r. zespołowi stuknęło 18 lat istnienia. To wystarczające powody, aby zadać kilka pytań Jonowi Schafferowi. Lesław Dutkowski zapytał lidera Iced Earth również o nowy album i przełomowe momenty w historii zespołu.

Niedawno podpisaliście kontrakt z wytwórnią SPV. Obie strony są bardzo zadowolone, ale jak sam napisałeś, negocjacje zajęły aż półtora roku. Czemu tak długo?

Ponieważ była to ważna decyzja. Trzeba było przedyskutować wiele rzeczy. Podpisanie kontraktu płytowego to poważna sprawa i do tego potrzeba sporo czasu. Wszystko musi być jasne. Prowadziliśmy równocześnie rozmowy z kilkunastoma wytwórniami. Stąd wzięło się te półtora roku. Trwało to o wiele dłużej, niż bym sobie życzył, ale przez te wszystkie lata wiele rzeczy się nauczyłem. Jedną z nich jest ta, że nie należy śpieszyć się z podpisaniem kontraktu płytowego.

Reklama

Byłeś niezadowolony z Century Media po tych wszystkich latach współpracy?

Odpowiem na to w ten sposób - zdarzyło się między nami całkiem sporo dobrego i prawdopodobnie jeszcze więcej złego. Moim zdaniem urośliśmy już na tyle, że czas nadszedł, abyśmy zmienili wytwórnię.

SPV wyda nie tylko nowy album Iced Earth - "Glorious Burden", lecz również kolejną płytę Demons & Wizards. Powiedz mi, na jakim etapie są prace nad obydwoma wydawnictwami?

Wydaje mi się, że w przypadku nowej płyty Iced Earth, blisko 75 procent pracy już jest za nami, jeśli chodzi o pisanie materiału. Nagrywanie zaczniemy w połowie albo pod koniec marca. Co do Demons & Wizards, napisałem już trochę muzyki. Wszystko prawdopodobnie będzie zależeć od tego, jak zajęty będzie mój grafik i grafik Hansiego. Będę się starał, abyśmy to nagrali w tym roku, ale nie potrafię w tej chwili powiedzieć, czy będzie to możliwe. Raczej stanie się to na początku przyszłego roku. To też będzie bardzo mocna płyta.

27 stycznia Iced Earth celebrował swoje 18. urodziny. Zespół osiągnął więc pełnoletniość. Czy kiedy zakładałeś zespół wierzyłeś, że przetrwa on taki kawałek czasu?

Tak. Zawsze byłem bardzo skoncentrowany na tym i bardzo mnie to zawsze kręciło. Porażka nigdy nie była jedną z opcji. Nigdy nawet nie miałem ochoty czegoś takiego rozważać. Zawsze było tylko podążanie naprzód. Nie jestem wcale zaskoczony, że dotarliśmy do tego momentu.

Ale były trudne momenty dla metalu, na przykład na początku lat 90., kiedy zapanował grunge. Iced Earth doświadczył wielu zmian w składzie. Nie miałeś nigdy momentów zwątpienia?

Owszem, miałem. Był taki okres pomiędzy albumami "Night Of The Stormrider" i "Burnt Offerings", kiedy wszystko szło naprawdę źle. Mieliśmy fatalny kontrakt. Zarabialiśmy dla Century Media furę pieniędzy, a nic z tego nie mieliśmy.

To był taki krótki okres, kiedy nie raz mówiłem sobie: Pie*****ć to. Daję sobie spokój z graniem. Ale nie trwał on bardzo długo. Pozbierałem się i ruszyłem do przodu.

Takich momentów prób w historii Iced Earth było naprawdę bardzo dużo. Ja jednak z pewnością należę do gości, którzy nigdy się nie poddają. Jeżeli porównać to do bitwy, ja prędzej zginę na polu walki, ale na pewno z niego nie ucieknę. Taki jestem i w taki sposób podchodzę do życia, do zespołu. Jeżeli zdecyduję się dać sobie spokój z graniem i rozwiązać zespół, stanie się tak dlatego, że ja tak chciałem, nie ktoś inny.

A mógłbyś wskazać jakieś momenty przełomowe w historii Iced Earth? Może było nim na przykład dołączenie Matthew Barlowa?

Było wiele momentów zwrotnych w historii tego zespołu. Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujesz moment zwrotny.

Coś takiego, co dało ci duży zastrzyk energii do ciągnięcia tego.

Sukces pierwszej płyty dał mi tonę energii. To samo tyczy się europejskiego tournee, podczas którego promowaliśmy tę płytę. Dzięki temu miałem mnóstwo energii, aby napisać tak wspaniałą płytę, jak "Night Of The Stormrider", która była naszym wielkim sukcesem. Do czasu albumu "Something Wicked This Way Comes", była to nasza najlepiej sprzedająca się płyta.

"Burnt Offerings" nie była dobrym doświadczeniem. Nie sprzedawała się zbyt dobrze. Recenzje też nie były za dobre. Po tym nastał czas próby dla zespołu. W wielu miejscach na świecie nie zaakceptowano Matta jako naszego nowego wokalisty. Później oczywiście on niesamowicie poprawił się jako wokalista.

Potem, po całym zamieszaniu z "Burnt Offerings", przyszedł kontakt z Toddem McFarlanem i to też na pewno nam pomogło. W okresie pomiędzy "Burnt Offerings" i "Dark Saga" głos Matta poprawił się o 100 procent i to też był dla nas punkt zwrotny. Album "Something Wicked This Way Comes" był naszym kolejnym wielkim sukcesem i wyniósł nas na zupełnie inny poziom.

Jeśli chodzi o moją osobistą karierę, to płyta Demons & Wizards była wielkim wydarzeniem. Z wielu powodów to była najlepsza płyta, jaką kiedykolwiek nagrałem i jedno z najwspanialszych przeżyć w mojej karierze. Nigdy wcześniej nie miałem takiego partnera jak Hansi, który byłby tak uzdolniony w każdym aspekcie muzycznego biznesu. Począwszy od komponowania, a na zagadnieniach biznesowych skończywszy. On doskonale wie, jak wszystko działa i przez to mnie jest łatwiej. Ma wiedzę i to jest bardzo ważne.

Mógłby wskazać kilkanaście takich momentów w historii, które były dla mnie inspirujące i które można nazwać punktami zwrotnymi w dziejach Iced Earth.

Wiem, że na 20-lecie, które nastąpi za dwa lata, planujesz wydać książkę o Iced Earth. Jak ujawniłeś na stronie, napisze ją Bill Murphy. Kim on jest?

To gość, któremu przez lata udzieliłem kilku wywiadów. Wydaje mi się, że on jest odpowiednią osobą do napisania takiej książki, ponieważ podoba mi się sposób, w jaki zadaje pytania, w jaki zwraca uwagę na to, co mówisz. Poza tym jego styl mi odpowiada. Jest jedną z tych osób - spośród tych, którym udzielałem wywiadu - które zrobiły na mnie największe wrażenie. Dlatego właśnie z nim rozmawiałem o książce. Będzie dokumentował wydarzenia aż do wydania kolejnej płyty Demons & Wizards. Właściwie to on jest znacznie większym fanem Demons & Wizards, niż Iced Earth i Blind Guardian.

Rozmawiałem z nim kiedyś i powiedziałem, że nadszedł już czas, by napisać książkę o Iced Earth i powiedziałem mu, że chciałbym, aby to on ją napisał. Odpowiedział: Świetnie. Bill nie jest bardzo sławny, ale jest tym kimś, kto moim zdaniem ma odpowiednią pasję do zajęcia się czymś takim.

Wróćmy na chwilę do płyty "Glorious Burden". Zamierzasz tym razem zaprosić jakiś gości do studia?

Raczej nie. Zamierzam wynająć muzyków grających na instrumentach smyczkowych do zagrania pewnych partii. Nie będzie jednak takich gości, którzy byliby wam powszechnie znani. Nie planuję niczego takiego. Będą muzycy z orkiestry symfonicznej grający na smyczkach, może Jim Morris zagra coś. Nie zamierzam mieć nikogo tak znanego, jak na przykład Hansi, jeśli o to ci chodzi.

A kto zagra na basie? Steve DiGiorgio?

Nie. Steve już nie będzie już pracował z tym zespołem. Nagrywał z nami album "Horror Show", ale na trasę już nie pojechał. I to był poważny problem. James McDonough będzie grał na basie - to gość, który już z nami wcześniej pracował i grał na trasie promującej "Horror Show".

Wśród tematów, które zamierzasz poruszyć w tekstach na nową płytę, są wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych, wojna secesyjna, Hunowie, bitwa pod Waterloo. Pasjonujesz się historią wojen?

Historią w ogóle. Pewnie nie ma takiego kraju, w którego historii istotnej roli nie odegrała jakaś wojna.

Nie ma wątpliwości, że jestem znawcą historii. Byłem nim, odkąd pamiętam. Moja pasja do amerykańskiej rewolucji drzemie we mnie od czasów dzieciństwa. Kiedy miałem 7-8 lat, przeczytałem masę książek o rewolucji i wojnie o niepodległość. Codziennie coś na ten temat czytałem. Byłem niezłym ekspertem w tej dziedzinie już kiedy byłem małym dzieciakiem.

Napisałem instrumentalny kawałek "1776" i wtedy moja pasja do historii została wyrażona za pomocą dźwięków. Po takiej płycie jak "Horror Show", która jest w całości oparta na fikcji, uznałem, że dobrze jest teraz napisać o czymś takim. "Horror Show" to dobra płyta i na pewno nie muszę się jej wstydzić. Ale brakuje na niej osobistej pasji, która jest na wielu innych albumach Iced Earth. Sądzę, że tego brakowało też wielu fanom.

Mało co inspiruje mnie tak, jak zagadnienia o których napiszę. Jeśli pasja znajduje następnie ujście w muzyce, powstałe kompozycje będą o wiele bardziej przekonujące.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Earth | nowy album | wojna | horrory | show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy