Reklama

"Nie spieszymy się"

T.Love to jedna z najdłużej działających grup na polskiej scenie muzycznej. W 2002 roku formacji, dowodzonej od początku przez Muńka Staszczyka, stuknęło 20 lat i z tej okazji zorganizowano jubileuszowy koncert w warszawskiej "Stodole". Jego zapis ukazał się jesienią 2003 roku na podwójnym albumie "T.Live". Przy okazji wydania tej płyty Muniek Staszczyk opowiedział Krzysztofowi Czai m.in. o tym, jak z udergroundowego i amatorskiego zespołu T.Love stał się gwiazdą, jakich piosenek nie lubi już śpiewać na koncertach i czy nie dopada go syndrom podtatusiałego rockmana.

Masz za sobą 20 lat działalności na scenie muzycznej. Czy spodziewałeś się takiego wyniku, gdy zakładałeś zespół T.Love Alternative?

Absolutnie nie, stary! Wtedy myślało się raczej w takich kategoriach, że ukoronowaniem całej historii będzie wydanie płyty. W tamtych czasach nie każdemu się to udawało, nie było normalnego rynku muzycznego, tylko taka partyzantka. Pierwszą płytę wydaliśmy po długim czasie, bo były jeszcze inne przeszkody, typu cenzura itd. Myślałem, że wszystko skończy się właśnie na wydaniu jednej lub dwóch płyt, ale tak się nie stało. Właściwie całe lata 80. to było zupełnie amatorskie granie - tak do tego wtedy podchodziliśmy.

Reklama

U mnie myślenie zawodowe włączyło się tak naprawdę dopiero w latach 90., kiedy zupełnie zmienił się skład. Patrząc na to z perspektywy czasu cieszę się, że ten zespół uczył się wszystkiego od podstaw, nie został od razu na początku jakąś sztuczną, ulepioną gwiazdą, tylko przebrnął te wszystkie szczeble - od małych, obsranych klubików, szkół, miejsc, gdzie przychodzi po kilkadziesiąt osób, do wielkich festiwali i dużych sal koncertowych.

Jesteście chyba jedynym, obok Kultu, zespołem sceny undergroundowej lat 80., który odniósł później komercyjny sukces. Uważasz, że była to kwestia szczęścia, czy po prostu należało się wam to, bo byliście najlepsi?

Połączyłbym tutaj dwa elementy: szczęście i pracę. Szczęście na pewno musi być, bo wiele bardzo ciekawych zespołów z lat 80. zginęło gdzieś po drodze. Wiele zespołów nie nagrało nawet płyty - nie tylko tych z fali punkowej, ale też nowofalowych czy grających reggae. W kategoriach komercyjnych rzeczywiście tzw. sukces odniosłem ja i Kazik, ale to nie może być wyłącznie kwestią szczęścia. Jest w tym element rzeczywiście ciężkiej pracy. Zespół T.Love od 15 lat prawie co rok wydaje płytę. Trzeba cały czas myśleć o tym, co się robi, o koncepcji następnego albumu. To samo nie przychodzi.

W waszym dorobku jest sporo piosenek utrzymanych w klimacie dość odległym od stylistyki punkowo-undergroundowej, a mimo to zaproszono was na koncert "Punk Rock Later" i nie poleciały tam na was zgniłe jajka - to też jest pewien fenomen...

Jest to pewnego rodzaju fenomen. Tyle, że na koncercie "Punk Rock Later" grał T.Love w starym składzie, więc to trochę inna bajka. W T.Love Alternative gram z kumplami sprzed lat repertuar z lat 80. Fakt, że dla ludzi jest to jakby jedna rzeka, dla mnie zresztą też. Nie mogę się odżegnywać od swoich początków, ani od tego, co robię dzisiaj. Wydaje mi się, że zespół T.Love - poprzez pozytywny przekaz - skupia bardzo różnych ludzi, nie związanych z żadną konkretną subkulturą. Są wśród nich słuchacze rocka, punku, reggae, a nawet hip hopu, są też tzw. normalsi, studenci, a nawet 40-latkowie czy mamy z córkami. Może to jest odpowiedź na to pytanie.

Nie chcę ci wypominać wieku, ale niedawno skończyłeś 40 lat. Czy nie zaczyna cię czasem dopadać syndrom podtatusiałego rockmana, który zastanawia się, czy nie stał się karykaturą samego siebie sprzed lat?

Mam cały czas taką świadomość i nawet planuję niedługo zrobić przerwę w koncertowaniu. Stanie się to w ciągu najbliższych dwóch lat - wcześniej chcemy jeszcze nagrać album studyjny, a jak znam życie, praca nad nim trochę potrwa. Uważam na to, aby nie stać się taką karykaturą. Myślę, że stary jeszcze nie jestem, ponieważ gramy koncerty, widzę, że przychodzą na nie ludzie młodzi, więc nie jest to band, który, że tak się wyrażę, schodzi do lamusa i starzeje się ze swą publiką. To jest sygnał, że mam odbiór wśród ludzi dwa razy młodszych ode mnie. Ale bardzo się tego boję i będę uważał na to, aby nie stać się tą karykaturą na maksa - jestem na to wręcz wyczulony.

Uważam, że ważne jest wyczucie, kiedy należy w ogóle zejść ze sceny, aby nie robić jakichś groteskowych ruchów. Najbliższe dwa lata będę jeszcze czynny koncertowo z zespołem, a co się stanie potem, tego nie wiem. Na pewno nie rozwiążę T.Love, na pewno nie skończę z muzyką - zastanawiałem się nad tym wiele razy i doszedłem do wniosku, że jest to jedyna rzecz, którą kocham i którą zawsze chciałem robić, i nadal tego chcę - mimo że czasami mnie to wku**ia. Nie będę się jednak na siłę wpier***ał na scenę! Generalnie, chcę sobie zrobić przerwę w koncertach i w tej przerwie pomyśleć. Kiedy jesteś ciągle w ruchu, nie masz na to czasu.

Właśnie ukazała się wasza koncertowa płyta "T.Live". Czy to, co można na niej usłyszeć, porównywalne jest z przeciętnym koncertem T.Love, czy też materiał ten ma jednak wybitnie świąteczny charakter?

Koncert miał charakter świąteczny, bo był zorganizowany z okazji 20-lecia, grali na nim zaproszeni goście itd. Przez te 20 lat zespół T.Love dał dużo lepszych i dużo gorszych koncertów, ale chcieliśmy zarejestrować akurat ten jeden wieczór. Na pewno satysfakcjonuje nas ta płyta, ponieważ jest naszą najlepszą koncertówką, wydaną w dobrym momencie, gdy zespół jest w dobrej formie. Poprzednie dwie płyty koncertowe nie zadowalały mnie ze względu na brzmienie, na charakter i na atmosferę tamtych koncertów.

Ten koncert był wyjątkowy, bo odbył się w klubie, w którym zawsze lubiliśmy grać, czyli w "Stodole", gdzie zawsze mamy pełną salę i zawsze jest fajnie. Był to najdłuższy koncert w naszej historii - oczywiście cały jego repertuar nie wszedł na płytę, zagraliśmy tam ponad 40 piosenek. Nie chcieliśmy wydawać tak długiego albumu, bo mogłoby to być nudne. Na pewno ten wieczór miał swoją magię i cieszę się, że właśnie ten koncert został zarejestrowany.

Czym w takim razie kierowaliście się dokonując wyboru piosenek na płytę? Jest tam bodaj tylko 6 utworów z wydanej parę lat temu składanki "Best.Love", z waszymi największymi przebojami. Czy chodziło właśnie o to, aby nie dublować repertuaru tamtego albumu?

Dokładnie. Było to właśnie tego typu posunięcie, aby nie dublować ani repertuaru składanki, ani poprzednich koncertówek. Skupiliśmy się głównie na repertuarze z ostatnich 10 lat, kiedy gramy w tym właśnie składzie, który nie zmienia się od płyty "Prymityw". Stare kawałki, typu "Wychowanie", "Garaż" czy "Liceum", były na poprzednich koncertówkach i na składankach "Dzieci rewolucji" czy "Best. Love". Dla mnie byłoby absurdalne wydawanie po raz kolejny tych piosenek, bo tylko zajmowałyby one miejsce na płycie.

Wśród gości na tym koncercie pojawił się wasz były gitarzysta Jan Benedek. Czy jesteście z nim w przyjacielskich stosunkach?

Zdecydowanie tak. Ja jestem z nim na pewno bardziej zaprzyjaźniony niż reszta zespołu, może z wyjątkiem bębniarza. Nie znaczy to, że inni się z nim nie lubią, ale ja z Jankiem wciąż współpracuję - pomagałem mu pisać teksty dla jego zespołu Warsaw, który teraz usiłuje złożyć po latach. Mam do Janka wielki szacunek za te dwie płyty, które razem zrobiliśmy ("King" i "Pocisk miłości"), bo one pozwoliły zespołowi stanąć na nogi w nowej rzeczywistości, znaleźć nowych fanów i po prostu przetrwać. Potem między nami było różnie, pojawiły się kwasy w zespole, Janek odszedł. Było trochę chłodniej, ale nigdy nie było jakiejś wojny, a teraz jest po prostu wporzo.

Zresztą ze wszystkimi byłymi członkami zespołu mamy, dzięki Bogu, relacje poprawne, albo nawet przyjacielskie. Dlatego wszystkich mogłem bez problemu i z czystym sumieniem zaprosić na scenę, bez jakichś chorych ciśnień i negatywnych wibracji.

Czy to oznacza, że na koncercie nie zabrakło nikogo z twojej listy życzeń?

Zabrakło Artura Rojka, który był zaproszony. Miał śpiewać z nami piosenkę "Bóg", ale chłopaki z Myslovitz odbierali właśnie w tym dniu w Barcelonie nagrodę MTV i ja się im nie dziwię, że tam pojechali, bo ja też bym tak zrobił, gdybym tę nagrodę dostał. Ale przeprosili, bardzo grzecznie się zachowali.

Wolisz grać koncerty, czy nagrywać płyty w studio?

To są dwie zupełnie różne historie. Bardzo ekscytująca jest praca w studio, gdy to wszystko powstaje. Jest to oczywiście też męczące, bo produkcja płyty jest podobna do produkcji filmu. Jest tu taki syndrom łodzi podwodnej - zespół zamknięty jest w studio itd., ale to, co się rodzi potem, jest bardzo ekscytujące. Emocje na scenie są zupełnie inne. Ja osobiście po wejściu na scenę wyłączam się i zachowuję się jak gówniarz, który zostawił gdzieś mózg - łamię statywy, robię burdel, wyrządzam różne szkody. To jest akurat mój plus, że nie działam racjonalnie.

Koncert w przypadku T.Love jest o tyle ważny, że ten zespół w zasadzie powstał z energii koncertowej, publika koncertowa wyniosła go do tzw. popularności. Przez pierwsze pięć lat zespół nie miał wydanej płyty, grywał wyłącznie dzięki publice. Ten szacunek jest przez nas odwzajemniany. Nie powiem, że każdy koncert chce mi się grać, bo zagrałem tego już tyle, że zdarza się znudzenie materiałem. Natomiast tych dwóch rzeczy nie da się porównać - praca nad płytą jest sterylna - choć ostatnio grywamy dużo prób, aby wrócić do dawnej energii.

Nasza następna płyta będzie właśnie oparta na tych próbach, bo ostatnio używaliśmy troszkę za dużo komputerów. Coraz więcej wiemy o produkcji, o nagrywaniu dźwięków, bo mamy własne studio - małe bo małe, ale własne. To nam też otworzyło pewne rzeczy w głowie.

Masz jakiś ulubiony kawałek koncertowy, który lubisz śpiewać bardziej od innych?

Wszystkie w danym momencie są ulubione, bo mamy generalnie z czego wybierać - zespół nagrał 14 płyt. Na pewno mniej wolę śpiewać hity, typu "Warszawa", "King", "I Love You" czy "Chłopaki nie płaczą", bo po prostu trochę mnie one już męczą. Trzeba to grać, bo ludzie są wkur***ni, gdy przychodzą np. na koncert Rolling Stonesów i nie usłyszą "Satisfaction". Na koncercie T.Love muszą z kolei usłyszeć "Liceum", więc gramy to dla ludzi. Ale większość piosenek lubię grać - szczególnie tych niesinglowych, które nie były tak ograne. Bardzo lubię "Ambicję", "Dzikość serca", "Banalny", "Gloria", "To nie jest miłość" i wiele innych.

A masz ulubioną płytę w dyskografii T.Love, czy wszystkie traktujesz jak dzieci i są ci one równie drogie?

Wszystkie są drogie, choć żadna nie jest doskonała. Nie mam ulubionej płyty, mam ulubione piosenki. Każdy album jest odzwierciedleniem innego czasu, innego momentu w historii zespołu. Słuchając ich można odtworzyć sobie w głowie kawałki życia - jaki wtedy byłem, co robiłem, jak myślałem. Płyty doskonałej jeszcze nie nagraliśmy i pewnie nigdy nie nagramy. Wielu muzyków tak ma - najpierw, zaraz po nagraniu płyty, strasznie się jarasz, a potem mija jakiś czas i zaczynasz szukać dziury w całym, coś ci się nie podoba.

Na płycie "T.Live" jest parę bonusów, m.in. piosenka "Europolska", w której pojawiają się konkretne nazwiska: Rydzyk, Lepper. Nie boisz się za 10 lat ta piosenka stanie się kompletnie nieaktualna, ludzie nie będą mieli pojęcia, o co w niej chodzi?

Mam dokładnie taką świadomość, więcej takich piosenek nie będę pisał. Chodziło mi o pewne symptomy, a posłużyłem się nazwiskami, bo może zbyt emocjonalnie do tego podszedłem. Na pewno chciałem zrzucić z siebie jakiś balast, bo jako obywatelowi tego kraju nie jest mi do końca obojętne, co się tutaj dzieje. Jako człowiek, który uczestniczył w tej całej rewolucji "Solidarności" - wychowywał się w tamtych czasach, brał udział w przemianie, wykluwaniu się tej kulawej demokracji - zabrałem głos w dyskusji politycznej, co pewnie nie wszystkim się spodobało. Wiem, że ta piosenka ma krótkie nogi i pójdzie na straty. Będzie dokładnie tak jak mówisz. Myślę, że nawet za 5 lat.

Macie już jakiś materiał na kolejną płytę?

Nie, nie mamy żadnego. Gramy próby, spokojnie, bez żadnego ciśnienia, nie spieszymy się z tą płytą. Ostatnio ukazało się na rynku dużo naszych wydawnictw: "T.Live", DVD, wznowienia starych albumów, ścieżka dźwiękowa do filmu Machulskiego, gdzie też są nasze piosenki. Trochę poczekamy z następną płytą. Nie spieszymy się.

Dziękuję ci za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: ITD | piosenka | syndrom | studio | 20 lat | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy