Reklama

"Nie cierpię wracać do tego, co było"

Dla większości fanów rocka John Paul Jones na zawsze pozostanie w pamięci jako członek jednego z największych zespołów tego gatunku - Led Zeppelin. Tworzył w nim wspaniałą sekcję rytmiczną z nieżyjącym już Johnem "Bonzo" Bonhamem. Jednakże mówienie o nim wyłącznie w kontekście tej grupy byłoby krzywdzące, gdyż Jones od dziesięcioleci to ceniony aranżer i producent, mający na koncie współpracę z tak różnymi wykonawcami, jak m.in. Cliff Richard, Tom Jones, Donovan, Butthole Surfers, Cinderella, Red Hot Chili Peppers, The Mission, Jeff Beck, Diamanda Galas i R.E.M. Jego nazwisko widnieje na kilkudziesięciu rozmaitych wydawnictwach fonograficznych nie związanych z zespołem Led Zeppelin. John Paul Jones, profesjonalnie występujący jako muzyk od 17. roku życia, cieszył się wielkim uznaniem jeszcze zanim stworzył Led Zeppelin wespół z Jimmym Pagem.


Po zakończeniu działalności przez Led Zeppelin w 1980 roku ,"Jonesy" - jak nazywają go przyjaciele - przez długi czas pozostawał w cieniu dwóch swoich kolegów, Roberta Planta i Jimmy’ego Page’a. Na dobrą sprawę jego nazwisko pojawiło się tylko raz, w 1985 roku, przy okazji ścieżki dźwiękowej do filmu "Scream For Help", której był autorem. Swój czas poświęcał głównie na produkowaniu i aranżowaniu muzyki dla innych artystów. W 1994 roku nagrał album ?Sporting Life? z Diamandą Galas, a pięć lat później objawił się wreszcie jako artysta solowy znakomitą instrumentalną płytą "Zooma". Na swoje kolejne dzieło "The Thunderthief", kazał nam czekać blisko trzy lata.

Reklama

O okolicznościach powstania albumu John Paul Jones opowiedział Lesławowi Dutkowskiemu.

Zanim porozmawiamy o twojej nowej płycie, chciałem cię zapytać o szczególne wydarzenie, w którym ostatnio uczestniczyłeś, mam na myśli koncert Guitars Against Landmines, zorganizowany w Manchesterze. Oprócz ciebie grali tam między innymi Bill Wyman i Roy Harper. Jakie są twoje wrażenia?

To było wspaniałe wydarzenie zorganizowane przez Julie Felix, wokalistkę folkową. Dzięki niej pojawiło się wiele wspaniałych osób. Ja znam ją od początku lat 70. Czasami grywaliśmy razem. Zadzwoniła do mnie i zapytała, czy nie chciałbym wziąć w tym udziału. Były różne gatunki muzyki. Po raz pierwszy od 25 lat spotkałem się z Roy’em Harperem. Grałem z moim trio kawałki z "Zoomy", "The Thunderthief" i utwór Led Zeppelin. Wystąpił Bill Wyman z Rhythm Kings, z którymi grał także Georgie Fame. W sensie muzycznym wszystko było niesamowicie zróżnicowane, ale odbywało się dla szczytnego celu.

Często bierzesz udział w takich koncertach, które mają podtekst polityczny? Interesujesz się polityką?

Owszem interesuję się polityką, ale nie gram zbyt często na takich koncertach.

Przejdźmy do twojego nowego albumu "The Thunderthief". Na szczęście nie musieliśmy czekać na twoją kolejną płytę kilkanaście lat, jak to było w przypadku "Zoomy", ale jednak od wydania twojego poprzedniego albumu minęły prawie trzy lata. Co się z tobą działo w tym czasie? Jak zwykle produkowałeś i aranżowałeś muzykę dla innych wykonawców, czy zwyczajnie postanowiłeś zrobić sobie przerwę?

Koncertowałem.

Ale chyba nie trzy lata?

Prawie. (śmiech) Trzy razy odwiedzałem Amerykę, grałem w Japonii i Europie Zachodniej. Później pisałem i nagrywałem. Wiesz, to naprawdę zabiera dość sporo czasu, gdy wszystko robisz sam. (śmiech)

W takim razie jak długo powstawał materiał na "The Thunderthief"?

Zacząłem pisać krótko po zakończeniu koncertów promujących album "Zooma". Przypuszczam, że to było na początku 2001 roku. W pewnym sensie właściwie komponuję cały czas, bo myślę o tym, co powinno być w dalszym ciągu. Nagrywam pomysły na taśmę, gdy jestem w trasie. Gram na różnych instrumentach. Na przykład we "Freedom Song" gram cały czas na ukulele - instrumencie, którego używam już od wielu lat. Lubię jego brzmienie i z pogrywania sobie na nim zrodził się pomysł na ten utwór.

Chciałem zapytać co właściwie oznacza słowo "thunderthief" i czy ma ono jakiś związek z tym dość przerażającym stworem z okładki?

(śmiech) Nie bezpośrednio. Lubimy myśleć o tej kreaturze jako o thunderthiefie, czyli o kimś, kto poprzez to, co robi, powoduje, że wszyscy inni znajdują się w cieniu. To jest związane z angielskim zwrotem to steal the thunder, czyli sprawić, że ktoś inny jest w cieniu, odebrać komuś cały poklask. Nie wiem, czy moje wytłumaczenie cię zadowala. Szczerze mówiąc tego pytania nikt mi jeszcze nie zadał (śmiech). W krajach anglojęzycznych zwrot to steal the thunder i słowo thunderthief są dość popularne.

Tym razem zdecydowałeś się śpiewać na swojej płycie. Nie myślałeś o tym, żeby zatrudnić jakiegoś wokalistę?

Nie i to z takiego samego powodu, z jakiego nie śpiewałem na płycie "Zooma". Jako producent albumu, gdybym zdecydował się na zatrudnienie jakiegoś wokalisty, produkowałbym także jego i w takiej sytuacji płyta już nie do końca byłaby moja. Oprócz tego nie sądzę, aby moja muzyka miała jakiś wyraźny styl. Nie ma wielkiej potrzeby zaczynania wszystkiego z wokalistą czy gitarzystą, bo głównym kompozytorem i aranżerem jest basista. Jest naprawdę ciężko wypracować sobie styl, który sprawia, że twoja muzyka jest rozpoznawalna. Dam ci przykład Carlosa Santany. Nie ma żadnego znaczenia, z kim on gra, czy też co gra. Zawsze wiesz, że to jest Carlos Santana, bo jego gitara brzmi niepowtarzalnie i jest rozpoznawana od razu. Muzykom, którzy grają na takich instrumentach jak ja ciężko jest coś takiego wypracować. Nie chciałem brać nikogo innego do śpiewania, ponieważ wiedziałem, że dam tej muzyce więcej indywidualnego charakteru, jeśli zdecyduję się śpiewać sam.

"The Thunderthief" to twoja druga płyta dla Discipline Global Mobile, wytwórni Roberta Frippa. Wiem, że jesteś bardzo zadowolony z waszej współpracy, ale czy nie myślałeś kiedyś, choć przez moment, aby założyć własną wytwórnię? Masz przecież własne studio nagraniowe w Londynie, jesteś producentem i aranżerem.

Produkuję, aranżuję moje płyty, jestem inżynierem dźwięku i zajmuję się miksowaniem. Naprawdę nie potrzebuję jeszcze do tego wszystkiego wytwórni płytowej. To byłoby już za dużo. (śmiech) Ludzie w Discipline Global Mobile są wspaniali, doskonale wiedzą, co robią i niech tak pozostanie. I tak jedynie wydają i promują moje płyty, bo całą resztą zajmuję się sam. (śmiech)

Nagrałeś dziewięć utworów na album "Zooma" i tyle samo na "The Thunderthief". Dziewiątka to jakaś magiczna cyfra dla ciebie, czy to zwykły zbieg okoliczności?

Chyba staję się taką cyfrą. (śmiech) Myślałem o nagraniu dziesięciu utworów na obie te płyty, ale wydaje mi się, że nie byłem zadowolony z pomysłu na tą dodatkową kompozycję. Może to 10 jest moją magiczną liczbą, której nigdy nie mogę osiągnąć. (śmiech)

Czy zostały ci jakieś kompozycje z sesji do "Zooma" i "The Thundethief", których nie było na płytach?

Był jeden utwór z sesji do "Zooma", ale zupełnie mi się nie podobał, i jedna kompozycja z sesji do "The Thuderthief", która nie była wystarczająco dobra. Nie zostaną wydane w żadnej formie, lecz mogę na ich podstawie stworzyć coś zupełnie innego. (śmiech)

Oprócz ciebie bardzo ważną postacią jest Peter Blevgad, który napisał dwa teksty i jest odpowiedzialny za pomysł oprawy graficznej. Możesz powiedzieć o nim coś więcej?

On pracował wcześniej z zespołem Slapp Happy - jest wokalistą i kompozytorem, a także rysownikiem komiksów, bardzo specyficznych komiksów. W Londynie w kilku gazetach pojawia się jego komiks, zatytułowany "Leviathan". To bardzo dziwaczny komiks rozgrywający się w dziwacznym świecie. (śmiech) Jest przeznaczony dla dorosłych. Peter jest bardzo interesującym człowiekiem. Oprócz śpiewania, komponowania i rysowania, jest również wykładowcą. Gdy zdecydowałem, że będę śpiewał na "The Thunderthief", potrzebowałem dobrych tekstów. Zapytałem go, czy nie ma jakichś gotowych rzeczy, a on pokazał mi sześć, z których wybrałem "Thunderthief" i "Ice Fishing At Night". On patrzy na świat w taki dziwny, pokręcony sposób. (śmiech) Uwielbiam "Ice Fishing At Night".

Robert Fripp zagrał wspaniałe solo na gitarze w otwierającym płytę utworze "Leafy Meadows". Czy jest jakaś szansa, że zagra on chociaż na kilku koncertach podczas trasy promującej "The Thunderthief"?

Nie, nie sądzę. Zdarzyło się tak, że ja grałem na trasie z nim, kiedy mój zespół otwierał koncerty King Crimson na ich ostatniej amerykańskiej trasie. Wtedy też nie graliśmy razem na scenie. Każdy dawał własny koncert.

W takim razie kto zagra tę fantastyczną solówkę?

Prawdopodobnie zagramy ją na chapman stick [strunowy instrument w kształcie gryfu, na którym gra Nick Beggs, współpracownik Johna - red.]. Używamy tego instrumentu w studiu i na koncertach, gdyż pozwala na zagranie praktycznie wszystkiego, co nam potrzeba. Pamiętaj, że na scenie będzie nas tylko trzech. Ja gram na steel guitar, mandolinie, klawiszach i śpiewam. Gdy będę grał na którymś z tych instrumentów, chapman stick zagra partie basu. Z kolei gdy ja gram na basie, chapman stick służy do zagrania partii gitarowych. Tak więc udaje nam się osiągnąć to, co chcemy we trójkę, co jest bardzo fajne.

Album "The Thunderthief" można śmiało nazwać przedsięwzięciem rodzinnym pana Jonesa i pani Jones. Pan Jones gra na większości instrumentów, śpiewa, aranżuje i produkuje, zaś pani Jones jest producentem wykonawczym całości, a poza tym pełni rolę twojego rzecznika prasowego. To chyba bardzo wygodna sytuacja?

To naprawdę bardzo komfortowa sytuacja. Czasami, gdy zbliżam się już do fazy miksowania materiału, zupełnie nie wiem, co się dzieje. (śmiech) Wtedy puszczam Mo [żona Johna - red.] fragment i pytam: Powiedz mi, co jest nie tak z tym kawałkiem?, a ona mówi, że to jest źle albo jeszcze coś innego. Natychmiast wszystko wychwytuje. Jest bardzo użyteczna, że się tak wyrażę. (śmiech)

Muszę cię zapytać o jednego muzyka, z którym współpracujesz już od jakiegoś czasu, a który kilkanaście lat temu był bardzo popularny w Polsce. Mam na myśli Nicka Beggsa, który w latach 80. święcił triumfy jako członek grupy Kajagoogoo. Jestem bardzo ciekaw, jak to się stało, że zacząłeś z nim pracować?

Na albumie "Zooma" na chapman stick grał Trey Gunn, którego znamy z King Crimson. Miał też grać ze mną na trasie, ale wtedy okazało się, że King Crimson wznowili działalność i Trey musiał poświęcić się grze z nimi. Wtedy zapytałem Roberta Frippa, czy zna jakiegoś dobrego muzyka grającego na chapman stick, a on zarekomendował mi właśnie Nicka Beggsa. Ja wtedy powiedziałem: Ależ ten gość grał w Kajagoogoo! Jesteś tego pewny?. (śmiech) Robert zapewnił mnie, że to bardzo dobry muzyk i miły człowiek. Spotkaliśmy się później i okazało się, że to nie jest ten sam Nick Beggs sprzed kilkunastu lat. Zmienił zupełnie styl muzyki, którą gra. Występowaliśmy niedawno w Manchesterze na koncercie Guitars Against Landmines. Oczywiście będzie też grał ze mną na trasie koncertowej.

Do zagrania solówki w "Angry Angry" wybrałeś Percy’ego Gibsona, lepiej znanego pod pseudonimem Adam Bomb. Dlaczego właśnie jego?

Spotkałem go w Nowym Jorku. Nie byłem zorientowany w muzyce, którą on gra. Podczas tego spotkania zapewnił mnie, że jak będzie w Londynie, to do mnie zadzwoni. I pewnego dnia zadzwonił telefon i usłyszałem: Cześć, tu Adam. Gram dziś koncert w Londynie w klubie Borderline. Poszedłem go zobaczyć. Byłem pod wielkim wrażeniem. To fantastyczny gitarzysta. Wiedziałem, że następnego dnia gra koncert w innej części Europy. Gdy tylko wróciłem do domu z jego koncertu, włączyłem komputer i automat perkusyjny. Opracowałem wówczas jeden loop. Potem zadzwoniłem do Adama i poprosiłem go, żeby wpadł do mnie z gitarą i zagrał solo. Przyszedł do mnie i zagrał to w ciągu trzech minut. Jeszcze tego samego dnia poleciał na koncert bodajże do Hiszpanii. Zostałem więc z tą solówką. Pomyślałem sobie, że to dobry powód, aby napisać piosenkę i wykorzystać solówkę Adama. Napisałem tekst, zaśpiewałem go i w ten sposób powstał utwór "Angry Angry".

Na "The Thunderthieef" grasz na kilkunastu instrumentach, w tym na kymie i koto. Możesz o nich powiedzieć coś więcej?

Kyma to nie jest instrument, tylko program komputerowy do tworzenia muzyki, który stworzyła firma Symbolic Sound. Składa się między innymi ze skrzynki z procesorami, która pozwala ci na skomponowanie wszystkiego, co ci przyjdzie do głowy. Na tej płycie wykorzystałem kilka efektów dźwiękowych, które słychać na przykład w "Ice Fishing At Night", czy "Hoediddle". Kilka warstw dźwiękowych nałożyłem dzięki kymie w "Down To The River To Pray". Używając kymy mogę zaprogramować absolutnie wszystko. Z kolei koto to japoński instrument strunowy, który kupiłem w Japonii, chyba w 1972 roku, gdy byłem tam z Led Zeppelin. Od tamtej pory często na nim grałem i zawsze miałem go w pobliżu. Zagrałem na nim w utworze "Shibuya Bop", dla którego inspiracją była moja wędrówka po tokijskiej dzielnicy Shibuya. To nowa dzielnica i czuje się tam wielką energię. Spacerując tam usłyszałem kawałek techno, który dobiegał z jednego ze sklepów muzycznych, przypuszczam, że to mogło być w Music Arcade. Zainspirował mnie jego klaustrofobiczny klimat. Miał w sobie coś, co cię od razu łapało i nie chciało puścić. Bardzo intensywny numer. Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby napisać utwór, który może niekoniecznie pod względem muzycznym nawiązywałby do tego kawałka techno, ale miał podobną intensywność i taki klaustrofobiczny klimat. Wtedy też wpadłem na pomysł, aby wykorzystać koto do zagrania rockowej solówki w tej kompozycji.

Teraz masz już na koncie 18 utworów z dwóch solowych płyt plus kompozycje ze ścieżki dźwiękowej "Scream For Help", z których możesz wybierać to, co zagrasz podczas koncertów. Czy to oznacza, że w czasie trasy promującej "The Thunderthief" nie będziesz już grał kompozycji Led Zeppelin?

Miałem taki pomysł, ale ludzie naprawdę lubią utwory Led Zeppelin, więc będę je grał. (śmiech) Kompozycje takie jak "When The Leave Breaks", brzmią wspaniale na steel guitar. Grałem to na próbach przed trasą z Diamandą Galas, promującą płytę "Sporting Life" i wówczas wpadłem na pomysł, aby używać na scenie steel guitar. Ludzie chcą słuchać mnie grającego kawałki Led Zeppelin, a ja lubię je grać, dlatego nie ma też powodu, abym przestał to robić. Nie będzie ich jednak zbyt wiele.

Wspomniałem przed momentem ścieżkę do filmu "Scream For Help". Jest szansa, że zagrasz na przykład pochodzące z niej kompozycje, na przykład "Crackback" czy "Silver Train"?

"Silver Train"! Już prawie zapomniałem, że napisałem taki utwór. W tym kawałku zagrałem pierwsze solo na steel guitar, które znalazło się na mojej płycie.

Mógłbyś na przykład poprosić Jona Andersona, żeby dołączył do ciebie na scenie podczas choćby kilku koncertów.

(śmiech) Pewnie, mógłbym poprosić wszystkich moich gości, którzy pojawili się na płytach, aby zagrali ze mną koncerty. "Crackback" grałem już na poprzedniej trasie i być może zrobię to ponownie, jeśli zdarzy mi się występować w charakterze głównej gwiazdy. Problem polega na tym, że gdy otwierasz występ kogoś innego, masz maksymalnie godzinę. Gdy jestem headlinerem, mój koncert trwa ponad dwie godziny. Poza tym gram na wielu instrumentach i w tej sytuacji ciężko jest zawrzeć na koncercie wszystko, co ludzie chcieliby usłyszeć.

Przed momentem mówiłeś o koto i kompozycji "Shibuya Bop". Na płycie "Zooma" umieściłeś utwór "Nosumi Blues". Wnioskuję z tego, że interesuje cię kultura japońska, bądź ogólnie mówiąc azjatycka?

Owszem, interesuje mnie, ale zaznaczam od razu, że ja słucham muzyki pochodzącej w wielu różnych kultur i części świata. Ciekawią mnie zwłaszcza związki pomiędzy kulturami, które zauważam. Migracje spowodowały, że ludzie przemieszczali się w różne zakątki świata i zabierali ze sobą również muzykę. Potem to słychać. Przykładowo w Europie Wschodniej można zaobserwować wiele wpływów cygańskich, które przywędrowały tam z Indii. Gdy zaczniesz się temu przyglądać, dochodzisz do wielu ciekawych wniosków. Osobiście interesuje mnie na przykład muzyka z południowej części Azji, ale również dobrze mógłbym powiedzieć, że muzyka Eskimosów czy muzyka skandynawska mnie fascynuje, bo moim zdaniem można w niej znaleźć wiele interesujących elementów. (śmiech)

Przyznaję, że sposób w jaki śpiewasz piosenkę "Freedom Song" kojarzy mi się z Azją.

Naprawdę? To bardzo interesujące, co powiedziałeś, bo jeszcze nie spojrzałem na tę piosenkę w ten sposób. Mnie na przykład kojarzy się ze śpiewem celtyckim, a partia grana na ukulele z muzyką afrykańską. W moim wieku i biorąc pod uwagę, że słucham tak dużo różnej muzyki, wpływy się mieszają, a ja staram się je wszystkie połączyć w moich piosenkach. Bardzo duży wpływ na mnie miał bluegrass, który z kolei łączy w sobie wpływy także muzyki polskiej czy czeskiej, jak również szkockiej, irlandzkiej i angielskiej.

Dodałbym, że twój śpiew kojarzy mi się czasami z Sydem Barrettem z Pink Floyd. Mam nadzieję, że nie czujesz się urażony?

To fajnie. I w ogóle dlaczego miałbym się czuć urażony? On był przecież wspaniały.

Krótko po wydaniu płyty "Zooma" powiedziałeś, że planujesz wydanie albumu koncertowego. Póki co nie ukazał się on, ale czy możemy oczekiwać, że po trasie "The Thunderthief" wydasz go?

Wiesz, cały problem polega na tym, że musiałbym siedzieć i przesłuchiwać nagrania z wszystkich koncertów, a potem oddzielić ziarno od plew. (śmiech) Mam nadzieję, że zrobi to za mnie wytwórnia płytowa. (śmiech) Nie wydałem jak na razie płyty koncertowej tylko dlatego, że trzeba dokonać selekcji z dużej ilości nagranego materiału. Zagrałem kilka naprawdę świetnych koncertów, ale czasami ciężko jest zarejestrować coś właściwie, gdy grasz w małym klubie. Poza tym nie zawsze jest odpowiedni sprzęt do nagrywania. Sądzę jednak, że w końcu wydam album koncertowy.

Sądzę, że robicie jam sessions podczas koncertów, a jestem pewien, że każdy fan chciałby mieć coś takiego na płycie.

Tak, gramy jam sessions. Cóż, masz całkowitą rację i powinienem wreszcie to wydać. (śmiech) Muszę tylko się za to porządnie zabrać. Będę potrzebował ludzi z zewnątrz, aby posłuchali nagrań i dokonali wyboru najlepszych. Dla mnie jest to nieprawdopodobnie trudne, bo nie cierpię wracać do tego, co było. Jest przecież tak wiele rzeczy do zrobienia z punktu widzenia przyszłości. Chyba jednak będę musiał zebrać kilka osób i zmusić ich do słuchania i ocenienia paru taśm. Posadzę ich i zażądam, by wybrali najlepsze nagrania. (śmiech)

Może weźmiesz kilkanaście osób, to wtedy wszystko pójdzie szybciej?

Doskonały pomysł. Znowu masz całkowitą rację. (śmiech) Nabieram coraz większego przekonania, że powinienem wydać płytę koncertową, chociażby ze względu na to, że kompozycje, które gram, zmieniają się praktycznie każdej nocy. Lista zostaje ta sama, ale za każdym razem gram je nieco inaczej. Poza tym na próbach dźwięku gram kilkuminutowe fragmenty na steel guitar, mandolinie czy ukulele, które są interesujące, a których na płytach nie można usłyszeć. W każdym razie ja sądzę, że jest to interesujące, choć ludzie mogą być innego zdania. (śmiech) Muszę dokonać odpowiedniego wyboru.

Twoja muzyka powstaje w dość szczególny sposób, który zdradziłeś w jednym z wywiadów sprzed kilku lat. Wszystko zaczyna się od spaceru, na który obowiązkowo zabierasz notes. W nim oczywiście zapisujesz pomysły, a po powrocie do domu dobierasz odpowiednie instrumenty. Powiedz mi w takim razie, gdzie chodziłeś na spacery przed nagrywaniem "The Thunderthief"? Może warto by polecić te miejsca innym, skoro ty nagrałeś tak interesujący album?

(śmiech) Bardzo dziękuję za komplement. Zazwyczaj spaceruję nad brzegiem Tamizy. Nie zapuszczam się do miasta. Ale musisz również wiedzieć, że czasami wystarczy, że wezmę jakiś instrument i zacznę sobie na nim brzdąkać, by przyszedł mi do głowy pomysł na utwór. Inspiracja pochodzi wtedy od instrumentu. Co jakiś czas używam nowych instrumentów. Podczas nagrywania nowej płyty korzystałem z trójgryfowej mandoliny. Natomiast niedawno dostarczono mi barytonowe ukulele, które przypomina małą gitarę. Ma wspaniałe brzmienie i już zainspirowało mnie do napisania kompozycji. Czasem staram się myśleć przede wszystkim jako kompozytor, a nie aranżer czy producent, chociaż nie jest to łatwe, bo łączę w sobie wszystkie te trzy funkcje. Chcę na przykład w czasie spaceru słyszeć w głowie końcowy efekt. W taki sposób powstała na przykład kompozycja "Leafy Meadows". Łaziłem sobie i myślałem. Wymyśliłem, że chcę mieć utwór, w którym solo gitarowe zagra Robert Fripp. Zaśpiewałem sobie fragment, a potem myślałem jak to powinno się zaczynać, jak brzmieć. To już wystarczyło, aby napisać utwór. (śmiech) Zastanawiałem się tak nad poszczególnymi fragmentami tego kawałka, a gdy wróciłem do domu, włączyłem komputer i napisałem "Leafy Meadows".

Jesteś bardzo cenionym producentem i aranżerem, który ma na koncie współpracę z wieloma wielkimi artystami. Interesuje mnie, jak doszło do twojej współpracy z R.E.M.? Przyznam szczerze, że album "Automatic For The People" znam dobrze, ale do niedawna nie zdawałem sobie sprawy, że to ty jesteś odpowiedzialny za zaaranżowanie ich wielkich przebojów - "Nightswimming", "Everybody Hurts", czy "Sidewinder Sleeps Tonite".

To oni zadzwonili do mnie. Gdy zajmowałem się na dużą skalę produkowaniem i aranżowaniem, miałem swoich przedstawicieli w Ameryce. Ktoś z R.E.M. wpadł na pomysł wynajęcia mnie, bo słyszał, że zajmowałem się tym jeszcze zanim powstał Led Zeppelin. Postanowili więc skontaktować się ze mną. Gdy zadzwonił telefon, powiedziałem: W porządku. Przyślijcie materiał, a ja zobaczę, co da się z nim zrobić. Dostałem taśmę, a w kopercie był jeszcze list odręczny od Michaela Stipe’a, który pisał, że chcą, bym użył smyczków w środkowej części, bo później będzie jeszcze solówka gitarowa i tego typu uwagi. Zrobiłem aranżacje i trzy tygodnie później pojawiłem się w Atlancie, nagrałem to z tamtejszą orkiestrą symfoniczną. Było wspaniale, a oni są bardzo miłymi ludźmi i wielkimi profesjonalistami. Wszystko zajęło raptem kilka dni. Bardzo mi się podoba efekt końcowy i bardzo lubię pracować z takimi ludźmi. Produkcja "Automatic For The People" zajęła chyba jeszcze sporo czasu, ale z aranżacjami poszło naprawdę szybko.

Wiem, że jednym ze współczesnych zespołów rockowych, które lubisz, jest Tool. Słyszałeś ich wersję "No Quarter"?

Nie, nie słyszałem!

Znajduje się na koncertowym wydawnictwie "Salival".

To dlatego jej nie słyszałem, bo płyty studyjne znam i wiem, że na żadnej z nich tego nie ma. Jak im to wyszło?

Jest trochę ostrzejsza niż oryginał Led Zeppelin, ale słucha się jej naprawdę miło.

Pamiętam, że gdy współpracowałem z Butthole Surfers puścili mi "Hairway To Steven", która jest bardzo zabawna. (śmiech) Robiłem dla nich aranżację do innego coveru - "Hurdy Gurdy Man" Donovana.

Przeczytam ci teraz krótkie zdanie, które oczywiście dotyczy ciebie - "Najbardziej niedoceniany muzyk na tej planecie". Jestem ciekawy, czy wiesz skąd je wziąłem?

Mogło to powiedzieć wiele ludzi. Niedoceniany przez kogo? Ja uważam, że jestem wspaniały. (śmiech)

W ten sposób zaczyna się twoja notka biograficzna na stronie Led Zeppelin...

"Electric Magic" nie jest oficjalną stroną Led Zeppelin, bo takowej nie ma. To witryna robiona przez fanów. Nie autoryzowałem tych informacji. Strona swoją drogą jest całkiem niezła. Znam zresztą człowieka, który ją zrobił i cały czas się nią zajmuje. Nie, żebym miał do niego żal, ale zaprojektował tę stronę bez naszej wiedzy.

Led Zeppelin, a także między innymi David Gilmour, sfinansowali produkcję słynnego filmu grupy Monty Pythona "Monty Python i Święty Graal". Podoba ci się takie poczucie humoru?

Tak. Jest takie brytyjskie. Ma zresztą swoje korzenie w humorystycznej audycji radiowej z lat 50. To absurdalny humor, ale doskonale oddaje angielski charakter. Pamiętam, że oglądałem w telewizji Monty Pythona, gdy po raz pierwszy przyjechali do Ameryki. Było to bardzo interesujące, bo Amerykanie, z którymi to oglądałem, śmiali się w zupełnie innych momentach niż Anglicy. Dziwiło mnie to. Ich humor jest jeszcze bardziej interesujący, gdy jeździsz z kraju do kraju i oglądasz Monty Pythona z tubylcami.

Nigdy nie ukrywałeś, że jesteś wielkim fanem bluesa i rhythm ’n bluesa. Na początku kariery Led Zeppelin, w 1969 roku, otwieraliście koncerty Johna Lee Hookera. Dla ciebie był to chyba szczególnie wspaniały moment? Miałeś okazję pojammować z nim?

Naprawdę graliśmy przed nim? Czekaj, to był chyba festiwal "Texas International". Tak, teraz sobie przypominam. Niestety, nie było mi dane z nim pograć. To była bardzo duża impreza, występowało wielu wykonawców. Pamiętam dobrze koncert Janis Joplin. Wtedy byłem bardziej pod wpływem rhythm ’n bluesa niż bluesa. Blues bardziej podoba mi się teraz niż w tamtych czasach. Także jazzem się inspirowałem. Mój ojciec był wielbicielem bluesa i dzięki niemu poznałem takich wykonawców, jak na przykład Big Bill Broonzy.

Kilka miesięcy temu miałem przyjemność robić wywiad z Billym Sheehanem i on powiedział mi wtedy coś, co mnie trochę zaskoczyło, mianowicie, że bardzo krytycznie podchodzi do swojego grania, jest wiecznie niezadowolony i cały czas pracuje nad rozwijaniem swego stylu, pomimo że jest uważany za jednego z najlepszych rockowych basistów na świecie. Interesuje mnie, jak ty podchodzisz do swojego grania na basie, który jest jednak twoim głównym instrumentem?

Podobnie do niego. Moim zdaniem musisz patrzyć krytycznym okiem na to, co robisz. Każdy muzyk może wskazać innego, który na tym samym instrumencie gra lepiej. Jeśli nie patrzysz w ten sposób, oszukujesz samego siebie. (śmiech) Zawsze jest ktoś, kto gra tak, jak ty sam byś chciał grać. Staram się robić wszystko co w mojej mocy, by mieć wewnętrzną pewność, iż moja gra na basie jest tak dobra, jak tylko to jest możliwe. Chociaż muszę przyznać, że nie ćwiczę zbyt wiele na tym instrumencie. Nigdy nie potrzebowałem grać slappingiem czy tappingiem. Gdybym chciał opanować te techniki, musiałbym poświęcić sporo czasu. Nie chcę jednak, bo chcę robić wiele innych rzeczy. Więcej grywam obecnie na mandolinie i na steel guitar. Oczywiście marzy mi się, żebym umiał grać lepiej na wszystkich instrumentach, których używam.

Wspomniałeś mandolinę, a wiem, że uwielbiasz grać na tym instrumencie w czasie oglądania telewizji. Jaką muzykę wtedy grasz?

(śmiech) Tak, uwielbiam to. Gram w zasadzie wszystko i często podgrywam do tego, co właśnie leci w telewizji. Oglądam sobie na przykład program "Top Of The Pops" i do piosenek wykonawców gram solówki, głównie do muzyki typu Destiny’s Child. Zapewniam cię, że w takich chwilach twój mózg pracuje jak nigdy. (śmiech) W tym programie jest wiele kawałków soulowych, a one opierają się na muzyce latynoamerykańskiej, mandolina zaś jest instrumentem kojarzącym się z tym gatunkiem. Mówię ci, że tak sobie grając do telewizora wychodzi w sumie coś fajnego. Poza tym jest to bardzo dobre ćwiczenie. (śmiech)

Wiem, że lubiłeś Johna Bonhama jako człowieka i muzyka. Czy po jego śmierci miałeś okazję grać z równie dobrym perkusistą jak on, bądź z kimś, kto zrobił na tobie duże wrażenie?

Nikt nie zrobił na mnie nigdy podobnego wrażenia. Owszem, grałem z wieloma bardzo dobrymi perkusistami, ale on wciąż pozostaje moim ulubionym bębniarzem wszech czasów.

Skoro już zahaczyliśmy o Led Zeppelin, mogę cię porosić o wymienienie kilku najmilszych wspomnień związanych z tym zespołem? Może występ na festiwalu w Knebworth w 1979 roku, albo jakieś wcześniejsze wydarzenie...

O rany, było tak wiele wspaniałych momentów w historii Led Zeppelin. Naprawdę nie wiem, co wymienić. Knebworth dobrze się kojarzy, bo wtedy można powiedzieć powróciliśmy jako wielki zespół. Nie wiem, przychodzi mi do głowy wiele wspaniałych koncertów, na przykład te, które zagraliśmy w Fillmore West.

Wspomniałem o Knebworth, bo 29 stycznia ukazał się box "There Must Be A Better Way" upamiętniający ten festiwal, składający się z książki, kasety wideo i masy zdjęć zespołów, które wtedy występowały.

Coś mi się obiło o uszy. Jesteśmy tam?

Tak.

Mnie nie interesuje zbytnio patrzenie wstecz. Nie widzę w tym nic ciekawego. Gdzieś o tym przeczytałem i pomyślałem sobie - OK i to wszystko.

Wiem, że nie przepadasz za wspominaniem starych czasów, dlatego też nie zadałem ci zbyt wielu pytań o Led Zeppelin.

Dzięki serdeczne. Naprawdę to doceniam. (śmiech)

Wiem, że bardzo lubisz muzykę klasyczną. Możesz wymienić kilku swoich ulubionych kompozytorów?

Kilku współczesnych kompozytorów, w tym Johna Cage’a, ale tylko do pewnego stopnia. Z dawniejszych na pewno Ravela i Debussy'ego, Bacha, Monteverdiego, oczywiście Strawińskiego. A, zapomniałbym o Ligetim. Zawsze mam problemy z zapamiętaniem tych wszystkich nazwisk. Jest ich tak wiele. (śmiech)

John bardzo dziękuję ci za rozmowę i mam nadzieję, że w końcu przyjedziesz na koncerty do Polski. Nie wiem, czy to dobra zachęta dla ciebie, ale Robert i Jimmy już u nas występowali, a miło byłoby zobaczyć na żywo trzeciego Zeppelina. Powiedz jeszcze, kiedy zaczynasz trasę?

Nie wiem, nie ma jeszcze żadnych planów. Ja również mam nadzieję, że uda mi się u was zagrać, bo jeszcze nigdy nie byłem w Polsce.

Jeszcze raz dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy