Reklama

"Nadal jesteśmy freestylerami"

Latem 2000 roku w Europie nie było chyba klubu i komercyjnej stacji radiowej, która nie prezentowałaby utworu "Freestyler" fińskiej grupy Bomfunk MC's. Nagranie podbiło wiele list przebojów, a debiutancki album grupy - "In Stereo", cieszył się sporą popularnością. Prawie dwa lata po jego wydaniu muzycy powrócili ze swoim kolejnym dziełem "Burnin' Sneakers" i ponownie odwiedzili nasz kraj. Z tej okazji DJ Gismo i POW opowiedzieli Konradowi Sikorze o pracy nad płytą, trudnościach, jakie niesie ze sobą sława, remiksach i polskich wykonawcach.

Materiał na album "Burnin' Sneakers" powstawał dość długo. Czym macie zamiar tym razem zaskoczyć swoich fanów?

Biorąc pod uwagę fakt, iż uważamy się za freestylerów, co oznacza, że nie mamy żadnych ograniczeń w tym co robimy, tak naprawdę zaskoczymy ich wieloma sprawami. Kontynuujemy zabawę z muzyką, chcemy zawrzeć w niej to, co nam się podoba i to, co nas kręci, dlatego przede wszystkim nie mieliśmy zamiaru, przy okazji nagrywania tego albumu, tworzyć czegoś na kształt kolejnych części przeboju ?Frestyler", bo to byłoby przegięcie. Mamy w głowie wiele pomysłów i chcieliśmy je wszystkie zrealizować. Dlatego nie oglądaliśmy się wstecz. Zaprosiliśmy do nagrania tego albumu wielu gości i każdy z nich coś wniósł do klimatu tej płyty.

Reklama

Długo zastanawialiście się nad jego tytułem?

No, trochę nam to zajęło czasu. Właściwie to wpadliśmy na pomysł tytułu dopiero pod sam koniec prac. Zawsze jest tak, że propozycji jest wiele, ale z biegiem czasu odrzucasz kolejne z nich, aż w końcu zostaje ci ten jeden najlepszy pomysł.

Kiedy teraz patrzycie na minione dwa lata, w trakcie których podbiliście europejskie listy przebojów, co wydaje wam się najmniej przyjemne w tym wszystkim?

Prawdopodobnie najgorszą rzeczą, na którą chyba nie byliśmy przygotowani, jest to, że nagle zostaliśmy pozbawieni życia prywatnego. Żyjemy zgodnie z rozkładem zajęć i nie mamy prawie na nic czasu. Oczywiście, to ma też swoje plusy, bo ciągle robisz coś nowego, spotykasz nowych ludzi, odwiedzasz różne kraje, ale w sumie jest to męczące. Dzięki takiemu trybowi życia nagle zaczynasz doceniać takie zwykłe małe przyjemności, których wcześniej nie postrzegałeś, jako tak potrzebne dla twojego dobrego samopoczucia. Teraz wszystko jest już łatwiejsze. Nauczyliśmy się w tym zamieszaniu jakoś poruszać, no i mamy więcej do powiedzenia, dlatego - jeśli chcemy mieć wolne - to mamy.

Ile czasu zajmuje wam skomponowanie i nagranie jednego utworu?

To zależy. Tak naprawdę pracujemy bez przerwy. Nawet podczas takich wizyt promocyjnych, jak ta w Polsce, czasami wymyślamy różne ciekawe rzeczy. Zdarza się, że zapisuję jakiś fragment tekstu na chusteczce albo coś w tym stylu. Czasami utwór może być gotowy od początku do końca w jeden dzień. Zdarza się jednak tak, że męczymy się nad jedną kompozycją nawet dwa miesiące. To jednak w żaden sposób nie świadczy o jakości piosenki. Nigdy nie wiadomo, która z nich będzie lepsza. Nie mamy chyba dwóch kompozycji, które powstawałyby w ten sam sposób.

Co sprawia wam największą radość w pracy?

Granie koncertów. To jest coś niesamowitego. Uwielbiamy dzielić się z ludźmi naszą muzyką. Po to w końcu ją tworzymy. Jeśli koncert układa się naprawdę dobrze, jest to takie uczucie, którego nie da się opisać.

Czy trudno jest grać udane koncerty?

Zawsze dajemy z siebie wszystko. Oczywiście, nie zawsze dany utwór wyjdzie nam tak, jakbyśmy chcieli i nie zawsze możemy po koncercie powiedzieć, że był najlepszym w naszym życie. Ale chyba nigdy nie musieliśmy się jeszcze wstydzić tego, co robiliśmy. Nikt się chyba nie obrazi, jeśli powiemy, że najlepiej czujemy się występując w Holandii i Danii. Odpowiada nam mentalność i sposób bycia tamtejszych ludzi. Ważne jest to, żeby nie popadać w rutynę.

A jak wspominacie występ w Polsce?

W sumie niewiele z tego pamiętamy. To nie był normalny koncert. Byliśmy tutaj bardzo krótko. Szczerze mówiąc przypominamy sobie tylko, że sporo czasu spędziliśmy w taksówkach, jedliśmy dobre jedzenie, i że wszyscy byli dla nas bardzo mili. Sam koncert trwał tylko godzinę, więc to za mało, aby móc powiedzieć, że był to nasz najlepszy występ.

Przed jaką najtrudniejszą publicznością przyszło wam grać?

Hmm... był taki jeden festiwal, na którym grały przede wszystkim zespoły rockowe. Trochę baliśmy się przyjęcia, bo ludzie chcieli usłyszeć ostrą muzę. Na szczęście bardzo szybko nas zaakceptowali, ale mieliśmy niezłego stracha, jak to będzie. Wydaje mi się, że można zagrać dla każdej publiczności, pod warunkiem, że okaże się jej szacunek i pokaże się, że robimy to, co potrafimy najlepiej i zależy nam na tym, aby wszyscy dobrze się bawili. Wtedy wszystko musi się udać.

Czy jesteście zadowoleni z przyjęcia albumu "In Stereo"?

Tak. Nie spodziewaliśmy się, że to wszystko tak dobrze się ułoży. Dwa lata temu byliśmy zupełnie nieznanym zespołem. Teraz może nie jesteśmy jakimiś mega gwiazdorami, ale sądzimy, że jesteśmy już ogólnie znani. To bardzo miłe uczucie, tym bardziej, że właściwie nie zdarza się, aby ktoś nas ostro krytykował.

Kilka miesięcy po premierze "In Stereo", do sklepów trafiła wersja z dodatkowymi remiksami. Czy w przypadku "Burnin' Sneakers" planujecie zrobić podobnie?

Chyba nie. To, że ukazała się poszerzona edycja "In Stereo", było raczej dziełem przypadku. Kiedy nagle staliśmy się popularni w całej Europie, okazało się, że właściwie cały nakład płyty był już wyprzedany. Szefowie naszej wytwórni wpadli więc na pomysł, aby wydać nową wersję z dodatkowymi nagraniami, tak się bowiem zdarzyło, że w międzyczasie powstało sporo remiksów naszych utworów. Tym razem nie przewidujemy raczej takiego kroku. Oczywiście, remiksy nadal będziemy wydawać, ale na singlach. Wszystko tak naprawdę będzie zależeć od tego, jak album będzie się sprzedawać. W Australii wydaliśmy w sumie trzy wersje "In Stereo", bo za każdym razem kończyły się nakłady.

Czy mieliście okazję zapoznać się z dokonaniami jakichś polskich artystów?

Udało nam się zdobyć kilka płyt i nie są złe. Odnosimy jednak wrażenie, że u was sporo artystów działa jednak w podziemiu i to, co najciekawsze, nigdy nie jest szeroko znane. Nie wiemy, czy to ich własny wybór, czy może tak działa wasz rynek muzyczny. Mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mieli okazję poznać więcej polskich artystów i być może z którymś współpracować. Sami mimo wszystko zaliczamy się do artystów undergroundowych, choć oczywiście nie możemy być stawiani w jednym rzędzie z DJami, którzy wydaję limitowane edycje swoich albumów na CDR-ach. Jeżeli ktoś w Finlandii chce działać w ten sposób, na zawsze pozostanie nieznany. Jeśli jednak robisz coś więcej, to po jakimś czasie jesteś popularny. W końcu u nas mieszka tylko 5 milionów ludzi. U was sześć razy więcej, więc trzeba się więcej napracować, aby coś osiągnąć. Mamy nadzieję, że więcej na ten temat będziemy mogli powiedzieć, kiedy znów do was przyjedziemy.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: nagranie | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy