Reklama

"Muzyka z głębi duszy"

Tym, którzy interesują się gitarowym rockiem Michaela Schenkera przedstawiać nie trzeba. Kiedyś gitarzysta grupy Scorpions, której jednym z filarów do dziś jest jego starszy brat Rudolf, potem przez lat kilka nagrywający wszystkie najważniejsze płyty z brytyjską grupą UFO, zaś później kontynuujący karierę we własnym zespole. Warty odnotowania jest fakt, że do UFO dołączył mając ledwie 18 lat.

Michael przez lata wyrobił sobie bardzo wysoką pozycję w gitarowym świecie. W latach 80., kiedy rock i hard rock miały się bardzo dobrze, albumy Michael Schenker Group lokowały się na europejskich listach w pierwszej dziesiątce zestawień albumów obok propozycji największych gwiazd pop. Japońscy fani od samego początku uwielbiali muzykę Schenkera i szczelnie wypełniali największe hale w swoim kraju, aby podziwiać kunszt gitarowy swego idola.

Reklama

Schenker to także człowiek słynący z dziwnych zachowań. Bywało tak w czasach UFO, iż znikał bez słowa na kilka tygodni i nikt nie wiedział z jakiego powodu. Często przechodził załamania nerwowe, uchodził za człowieka bardzo trudnego we współpracy. Stąd zapewne tak często zmieniali się muzycy, którzy z nim grali.

W marcu 2003 roku Michael Schenker ze swoim zespołem zaprezentował swoje nieprzeciętne umiejętności polskim fanom, w czasie występu w katowickim "Spodku", w ramach "Metalmanii 2004". Kilka godzin przed koncertem z mieszkającym od lat w USA niemieckim gitarzystą spotkał się na kilkunastominutowej pogawędce Lesław Dutkowski. Michael opowiadał między innymi o trudnych momentach swojego życia, o tym, jak pracuje i co łączy go do dziś z grupą Scorpions.


Michael, to nie jest twoja pierwsza wizyta w Polsce. Kilka lat temu pojawiłeś się jako gość na scenie podczas koncertu Scorpions w Warszawie. Co pamiętasz ze swego pierwszego pobytu?

Powiem ci, że nie pamiętam zbyt wiele. Podróżowaliśmy wtedy prywatnym samolotem z jednego miasta do drugiego. Tak było przez cały czas. Wysiadało się, jechało do hotelu, tam ćwiczyłem, a potem trzeba było wyjść na scenę. W takiej sytuacji każdy dzień jest do siebie dość podobny. Trudno zapamiętać coś szczególnego.

Wiesz już, że Scorpions mają polskiego basistę?

To już potwierdzone?

Tak. Już to potwierdzili.

W porządku. Wspaniale. Gratuluję. (śmiech)

Słyszałeś już ich nową płytę? Brat coś ci puszczał?

Nie, jeszcze nie.

Wróćmy do Michael Schenker Group. Czy dziś na scenie zaprezentuje się skład znany z albumu "Arachnophobiac"?

Zagram dziś z muzykami, z którymi zacząłem pracować jakieś dwa, trzy lata temu. Poza perkusistą, który jest nowy. To naprawdę dobry zespół.

Wiem, że non stop coś komponujesz. Czy w takim razie można spodziewać się po tobie w najbliższej przyszłości jakichś wydawnictw?

O tak. Coś nowego na pewno niebawem pojawi się. Przygotowałem album z przeróbkami z lat 70. Naprawdę fajna płyta. Nagrałem ją z wokalistą Robina Trowera, Davidem Pattisonem. Aynsley Dunbar zagrał na bębnach. Poza tym zagrali muzycy sesyjni ze studia w Las Vegas. Ta płyta powinna się ukazać jakoś na przełomie kwietnia i maja.

Chciałbym jeszcze dodać, że nie było mnie w Sieci przez półtora roku, bo miałem problemy osobiste, rozwód i tak dalej. Niedawno uruchomiłem moją nową stronę. Niestety, nie mogłem użyć swego imienia i nazwiska, bo użyli go już moi fani. (śmiech) Wpadłem więc na pomysł adresu www.michaelschenkerhimself.com. Jeśli ktoś mnie szuka w Internecie, znajdzie mnie pod tym właśnie adresem.

Wspomniałeś, że miałeś poważne problemy osobiste. Jak sobie z tym poradziłeś, jak się pozbierałeś do kupy?

Musiał minąć czas smutku. Kiedy ktoś ci umiera albo coś złego się dzieje zawsze jesteś zasmucony. Dopada cię depresja i musisz poczekać aż to wszystko zniknie.

Zawsze tak sobie radzisz?

Na początku byłem bardzo zły, zdenerwowany. Trochę za dużo piłem. Potem powiedziałem sam do siebie: Co ja robię?. I dałem sobie z tym spokój. Dużo się modliłem, oglądałem chrześcijańskie kanały telewizyjne. To podniosło mnie na duchu.

Michael, twoja kariera trwa ponad 30 lat. Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że zapewne najbardziej zadowolony jesteś z tego, że cały czas grałeś taką muzykę, jaką chciałeś grać. Ale jeśli miałbyś wybrać jakiś etap swojej kariery, z którego jesteś szczególnie dumny albo wspominasz go najmilej, to który to by był?

Wiesz, dla mnie życie polega na nieustannym rozwoju. Jestem zdania, że każdy kawałek prowadzi cię do kolejnego etapu. Dlatego lubię je wszystkie. Bo one tworzą całość.

Chciałbym wyjaśnić jeszcze jedną rzecz. Nie tak dawno okazało się, że znowu nie grasz w UFO. Co tym razem poszło nie tak? W jednym z ostatnich wywiadów powiedziałeś z kolei, że nie zamknąłeś sobie drogi powrotu?

Phil Mogg poprosił mnie o to, abym oddał mu prawa do nazwy, ponieważ chciał koncertować z UFO. Poza tym miałem złe doświadczenia z Petem Way'em, bo na scenie cały czas był pijany, deptał mi po stopach, szarpał mi struny gitary. Po każdym koncercie mówiłem mu: Pete, nie rób tego. Powinieneś być o wiele lepiej zorganizowany. Ale on nie przestawał.

Kiedy koncertowaliśmy z MSG w połowie pozwoliłem mu grać materiał naszego projektu The Plot. On jednak nie był w stanie się pozbierać, a coś takiego zjadało za wiele moich nerwów. W końcu wychodziło na to, że ja muszę wszystko trzymać w kupie. A to nie jest w porządku. Postanowiłem więc, że Phil może sobie zatrzymać nazwę. I tak to było.

Ale czy drzwi do powrotu są otwarte tak, jak mówiłeś niedawno?

W ogóle o tym nie myślę. Nie przejmuję się tym. Chcą mieć nazwę, chcą pracować, mają ją więc i niech pracują.

Czyli MSG to w tej chwili twój priorytet?

Absolutnie.

A jak doszło do twojej współpracy z Amy Schugar?

Postanowiłem to zrobić, pomóc jej, ponieważ uznałem, że ona ma wielki talent. Chciałem, żeby wyszła z cienia. Niestety, okazało się, że ona wykorzystała moją popularność, więc dałem sobie z tym spokój.

Według wszystkich twoich biografii, wielu znanych artystów proponowało ci współpracę, między innymi The Rolling Stones, Aerosmith, Ozzy Osbourne, Whitesnake, Deep Purple. Za każdy razem jednak mówiłeś "nie". Czy robiłeś tak dlatego, że interesowało cię granie tylko takiej muzyki, jaką chciałeś grać?

Właśnie dlatego. Byłem wcześniej w UFO, jeszcze wcześniej w Scorpions i w końcu zapytałem sam siebie: Co ja robię? Nie tego chciałem. Chciałem grać moją muzykę. Kropka. Interesowała mnie artystyczna wolność.

A jak to było ze Stonesami? Pojawiłeś się na przesłuchaniu?

Nie. Zadzwoniono do mnie i zapytano, czy nie przyjechałbym na przesłuchanie do Rolling Stonesów. Zadzwoniłem do mojego brata, powiedziałem mu o wszystkim i dodałem, że nie wiem, co mam robić. Ale on powiedział mi, że to może być niebezpieczne. W tamtych czasach Stonesi nie byli grzecznymi chłopcami i mieli nie najlepszy wizerunek. Postanowiłem odmówić. Bycie w UFO w tamtych czasach to było dla mnie wystarczająco wiele.

Michael, lata 80. to czasy, w których odnosiłeś wielkie komercyjne sukcesy. Twoje płyty były nawet na listach przebojów. Tak już nie jest. Wielcy gitarzyści są raczej teraz na drugim planie. Czy sądzisz, że taka sytuacja może się kiedyś zmienić na korzyść takich wspaniałych instrumentalistów?

Przetrwałem trzy razy. Najpierw muzykę dyskotekową, potem punk rocka, a potem było coś jeszcze. I ciągle jakoś wracam. Powiem ci, że ja nie lokuję się na poziomie komercyjnym, ponieważ w tym przedziale ktoś stara się coś wypromować, zrobić na tym jak najwięcej pieniędzy, a potem to umiera. To, co ja tworzę będzie żyło przez bardzo długi czas. Nie martwię się o to, co dzieje się w świecie komercji. Mam swoich lojalnych fanów od ponad 30 lat. I dla nich właśnie gram. To są ludzie, którzy kochają to, co robię.

Zostałeś gwiazdą mając 18 lat. Komuś tak młodemu chyba musiało być ciężko radzić sobie ze sławą? Zakładam się, że od razu pojawiło się wokół ciebie wielu tzw. przyjaciół?

Nie radziłem sobie z tym w ogóle. Jestem dobry w tworzeniu, ale nie za dobrze mi idzie ochrona samego siebie.

Aż do dziś?

Może dziś jest z tym nieco lepiej. Wiele się nauczyłem. Jestem o wiele ostrożniejszy. Jednakże z drugiej strony na pewno jest powód, dla którego żyłem tak, jak żyłem. U każdego pojawiają się wyjątkowe okoliczności, które sprawiają, że się uczysz. Z tego powodu chwalę zarówno dobre, jak i złe czasy.

Mówiło się o tobie, jako o bardzo introwertycznym artyście, tymczasem rozmawiając z tobą zupełnie nie odnoszę takiego wrażenia...

Wydaje mi się, że stopniowo zmieniam się z introwertyka w ekstrawertyka.

Pracujesz jakoś nad tym?

Nie tyle pracuję. Tak widać musiało się w końcu stać. Wydaje mi się, że wcześniej dane mi było poznać ekstremalne doświadczenia. Te najwyższe i te najniższe, czarne i białe. Ale nie koncentrowałem się za to na szarości. Postanowiłem, że nie umrę dopóki nie poznam tego, co jest w środku. (śmiech) To jest dobre rozwiązanie. Jeśli coś się dzieje, dobrze, że na podstawie tego się uczę, a dzięki temu także tworzę.

Od lat grasz na Gibsonie Flyingu. Jak to się stało, że zapałałeś miłością właśnie do tego modelu? Co w nim jest takiego wyjątkowego?

Kiedy miałem 15 lat graliśmy koncert w naszej rodzinnej miejscowości. Pękła mi struna i musiałem wziąć gitarę mojego brata. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to jest brzmienie, które mi się podoba. Nie sądzę, żeby były jakieś szczególne zalety grania akurat na tej gitarze. To jest po prostu kwestia gustu, tego, co ci się podoba. Mnie się po prostu spodobało to brzmienie i podoba mi się po dziś dzień. Doskonale kompiluje się ze wzmacniaczami Marshalla, których używam. A jeśli coś działa dobrze, nie staraj się tego naprawiać.

Czy używasz tych wszystkich nowinek technicznych, których używają inni gitarzyści?

Używam chorusa, wah-wah i delay'a firmy Boss i to wszystko. Na czymś takim gram mniej więcej od lat 80. Wcześniej używałem efektów starszej konstrukcji. Wah-wah i delay'a używam mniej więcej od samego początku.

Z tego, co wiem dajesz też lekcje gry na gitarze. Czego starasz się nauczyć?

Robiłem to kilka razy. Zresztą nie wszyscy przychodzili po to, by się uczyć. Byli tacy, którzy chcieli się tylko przywitać, inni filmowali mnie. Byli też i tacy, którzy chcieli się czegoś nauczyć. Pokazałem im zagrywki, tłumaczyłem jak trzeba pracować na swoim stylem itp.

Wiele rzeczy zmieniało się w twojej karierze, ale niektóre pozostały niezmienne. Wciąż medytujesz każdego dnia?

Modlę się codziennie.

A ćwiczysz dwie godziny dziennie?

Nie. Koncentruję się bardziej na muzyce. Gram po prostu, ale nie ćwiczę już techniki, ponieważ już tego nie potrzebuję. Moja muzyka opiera się na uczuciach, melodii, a tego nie da się ćwiczyć. To się ma albo nie. Staram się pisać muzykę, grać próby, nagrywać.

Jesteś idolem dla wielu gitarzystów, którzy podziwiają cię za twój styl, feeling. A gdybym zapytał cię o twoich idoli, to co byś mi odpowiedział? Masz jeszcze takich?

Wpływ na mnie mieli Jeff Beck, Jimmy Page, Eric Clapton, Edgar Winter, Leslie West. Wszyscy wspaniali muzycy z początku lat 70. i końca 60. Dzięki nim zacząłem grać. Uczyłem się grać bazując na nich aż do momentu, w którym skończyłem 17 lat.

A odkryłeś może jakiegoś ciekawego młodego gitarzystę?

Nie słucham zbyt wiele muzyki, bo staram się ją tworzyć. Cały czas jestem zajęty pisaniem muzyki. Jeśli nie zajmuję się muzyką, nie chcę nic o niej słyszeć. Jeśli tworzę, nie chcę, żeby coś miało na mnie wpływ. Chcę, aby muzyka wypływała z mojego wnętrza. Zależy mi na tym, by dać coś, co płynie z głębi duszy.

Jeśli chodzi o koncerty, to masz z czego wybierać repertuar na nie. Ciężko ci jest wybrać to, co zagrasz?

Ciężko. Ale to, co wybieram jest odpowiednie i sprawdza się.

Improwizujesz podczas swoich koncertów?

Tak, bardzo dużo. Zachowuję podstawowe fragmenty utworów i zostawiam miejsce na improwizowanie. Inaczej nie byłoby zabawy. (śmiech) Gdybym grał to samo solo przez kilkanaście lat, ja i publiczność mielibyśmy dość. (śmiech) Improwizacja dodaje temu wszystkiemu nowych barw.

Jedna rzecz zmieniła się u ciebie w ostatnich kilku latach, zacząłeś zajmować się swoimi interesami. Czyli teraz jesteś pół artystą, pół biznesmenem.

Chyba każdy jest. Gdybyś chciał być tylko artystą, stałbyś się szybko manekinem, który tylko jest przesuwany z miejsca na miejsce. Przypuszczam, że każdy w muzycznym biznesie jest zarówno biznesmenem, jak i artystą. Czemu tego nie robić? W końcu wszyscy pilnują swojej własności, swojego domu, bezpieczeństwa swojej rodziny. Jeśli chcesz mieć ułożone życie, musisz mieć pewność, że wiesz co się wokół dzieje.

Powiedz mi na koniec, czemu właściwie przeniosłeś się z Niemiec do Arizony?

Najpierw przeniosłem się do Los Angeles. Wtedy miałem podpisany kontrakt z wytwórnią Capitol, w 1981 roku. Mieszkałem w Los Angeles przez trzy lata. Potem postanowiłem założyć własną wytwórnię i zerwać współpracę z Robinem McAuley'em. Poza tym w Los Angeles było wówczas sporo zamieszek, do tego dochodziły trzęsienia ziemi. Spojrzałem więc na mapę i znalazłem na niej Phoenix, więc tam się przeniosłem. Spotkałem tam wielu ludzi, którzy grali podobną muzykę, jak George Lynch czy Alice Cooper.

Ale wciąż coś łączy cię ze Scorpions. Siedzisz w czapce z napisem "Arizona", mieszkasz w Arizonie, a Scorpions nagrali przed laty kawałek pod takim tytułem.

(śmiech) A ja nagrałem płytę "Be Aware Of Scorpions". (śmiech)

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Michael Schenker
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy