Reklama

"Mroczna strona"

Grave Digger to żywa klasyka europejskiego heavy metalu. Znani są nie tylko z muzyki na wysokim poziomie, ale również z tego, że każda ich płyta zawiera inną, ciekawą historię. Raz jest to historia walecznego szkockiego górala, to znów zabierają nas na poszukiwania Świętego Grala czy na dwór króla Artura... Tym razem, na płycie znacząco zatytułowanej "The Grave Digger", niemieccy metalowcy opowiedzieli mrożące krew w żyłach historie o nawiedzonym domu, cmentarzu na którym dzieją się dziwne rzeczy i śmiercionośnej zarazie. Jarosława Szubrychta straszył Chris Boltendahl, wokalista Grave Digger.

Większość waszych płyt to albumy koncepcyjne. Sądząc po okładce "The Grave Digger" i takich tytułach utworów jak "Syn zła" czy "Duchy zmarłych", tym razem proponujecie prawdziwy horror. Mam rację?

Po wydaniu "Excalibur" zacząłem odczuwać zmęczenie eksploatowaną przez nas już od dłuższego czasu tematyką, związaną z rycerzami, mieczami, smokami i fantastycznymi historiami rodem z średniowiecza. Doszedłem do wniosku, że powinniśmy przypomnieć sobie o naszych korzeniach i ponownie zaprezentować ludziom mroczną stronę Grave Digger. Nie jest to jednak płyta koncepcyjna w pełnym tego słowa znaczeniu, choć istnieje wątek łączący poszczególne utwory.

Reklama

O ile wiem, większość utworów ma swoje korzenie w twórczości Edgara Allana Poe?

Rzeczywiście, uwielbiam jego opowiadania i wiersze, więc kiedy zdecydowaliśmy się na napisanie płyty osadzonej w świecie horroru, od razu Poe przyszedł mi do głowy. Większość tekstów napisałem więc pod wpływem lektury dzieł Edgara Allana, ale zawsze patrząc na stworzony przez niego świat moimi oczyma i dodając swoje trzy grosze. Do tego oczywiście doszło kilka utworów, które opowiadają wyłącznie o moich własnych przeżyciach i fantazjach.

Wolisz trącące już nieco myszką horrory Poe od tego, co piszą współcześni nam mistrzowie, tacy jak Stephen King czy Graham Masterton?

Ich też bardzo lubię, ale chyba wolę Edgara Allana, głównie dlatego, że akcja jego opowiadań dzieje się w XIX wieku. Są przez to bardziej eleganckie, bardziej klimatyczne.

Filmy grozy również lubisz oglądać?

Tak, ale podobnie jak w przypadku literatury, wolę starsze rzeczy. Najbardziej lubię filmy z lat 60. i 70. Nowe horrory są jak na mój gust zbyt realistyczne, zbyt dosłowne, a przerażającej dosłowności mamy aż za dużo w wiadomościach, szczególnie po 11 września.

Jak myślisz, dlaczego lubimy się bać? Co ciągnie nas w kierunku cmentarzy, mrocznych strychów, opuszczonych domów?

Każdy człowiek ma ciemniejszą stronę i nie ma się co tego wypierać. Lubimy patrzeć na śmierć, na cudze nieszczęście, na przerażające wydarzenia. Być może jesteśmy tak skonstruowani, że musimy zadośćuczynić tej mrocznej stronie i lepiej oglądać horrory, niż żyć w ten sposób, niż robić te wszystkie przerażające rzeczy?

Na tegorocznym festiwalu w Wacken nagrywaliście płytę koncertową i DVD. Czy był to kolejny, zwyczajny koncert Grave Digger, czy też przygotowaliście coś wyjątkowego?

To nie był zwyczajny koncert, raczej coś w rodzaju recitalu z naszymi największymi przebojami. Zestaw utworów pomogli nam zresztą przygotować fani, przysyłając setki maili z propozycjami. Zdecydowaliśmy się zarejestrować nasz występ na Wacken Open Air dlatego, że nagrywaliśmy już płytę koncertową na trasie promującej "Excalibur" i niezbyt dobrze nam poszło. Tym razem było o wiele lepiej, choćby dlatego, że po wyjściu na scenę zobaczyłem 30 tysięcy ludzi, z których większość skandowała nazwę Grave Digger. To niesamowite uczucie!

Kiedy możemy spodziewać się tego wydawnictwa?

Myślę, że będziemy starali się, aby DVD trafiło na sklepowe półki na przełomie kwietnia i maja przyszłego roku. Już dzisiaj wiem, że oprócz koncertu z Wacken znajdą się na nim trzy teledyski, które nakręciliśmy przy okazji poprzednich płyt. Na razie jednak najważniejszy jest "The Grave Digger" i chcemy dać mu trochę czasu na dotarcie do ludzi. Potem zajmiemy się wydawnictwem koncertowym.

Dlaczego Uwe Lulis opuścił Grave Digger?

Jak już wspomniałem, po wydaniu "Excalibur" odczułem pewne znużenie tym, co robiliśmy. Chciałem zrobić następny krok do przodu, chciałem by Grave Digger się rozwijał. Niestety, Uwe chciał, byśmy nagrali kolejną płytę podobną do "Tunes Of War" i "Excalibur". Wtedy zaczęły się kłopoty. W końcu zdecydowałem, że najlepiej będzie, gdy nasze drogi się rozejdą. W odpowiedzi Uwe zaczął się wygłupiać i założył konkurencyjny Grave Digger. Na szczęście, szybko zrozumiał, że to do niczego nie prowadzi i doszliśmy do porozumienia. Zespół powstał w 1980 roku, a Uwe pojawił się dopiero sześć lat później... Tylko ja mam prawa do nazwy Grave Digger.

Ale pomiędzy Rebellion - nowym zespołem Lulisa - i Grave Digger wciąż tli się zarzewie konfliktu.

Nie obawiacie się konkurencji?

(śmiech) Nie, nie boimy się. Wszyscy dobrze wiedzą, że debiutancka płyta Rebellion będzie czymś w rodzaju drugiej części "Tunes Of War" Grave Digger. Ale przecież Mel Gibson nie nakręcił drugiej części "Braveheart" - po co takie rzeczy robić na siłę? Sam sobie odpowiedz, bo ja nie mam ochoty zawracać sobie głowy tym, co robi Uwe.

Skąd wytrzasnęliście Manni'ego Schmidta, który go zastąpił?

Ze sklepu muzycznego. (śmiech) Do 1994 roku Manni grał w Rage, a potem rozpoczął pracę w sklepie. Jens, nasz basista, zna go bardzo dobrze od lat z jakichś wspólnych projektów i kiedy rozstaliśmy się Uwe, od razu zaproponował Manni'ego. To doskonały gitarzysta, który potrafi zagrać właściwie wszystko i na gruncie różnych gitarowych szkół wypracował sobie własny, niepowtarzalny styl. Gra bardzo ciężko, ale zarazem bardzo melodyjnie. Wszystko dzięki temu, że jest wielkim fanem Led Zeppelin, Black Sabbath i Ozzy'ego Osbourne'a, co bardzo mi odpowiada, bo również uwielbiam taką muzykę.

Raz na jakiś czas pojawiasz się gościnnie na płytach innych wykonawców. Co ci to daje?

Staram się po prostu wspomóc zespoły, które na to zasługują. W najbliższej przyszłości zamierzam skorzystać z zaproszenia pewnego Włocha, który skomponował rock-operę zatytułowaną "Genius" i zaśpiewać dla niego jeden utwór. Pojawię się również na płycie brazylijskiej grupy, której nazwy teraz nawet nie pamiętam. Chyba Dragonheart... Jeżeli moje nazwisko może komuś pomóc w karierze, jeżeli ktoś uważa, że wzbogacę jego płytę, zawsze z chęcią takiej pomocy udzielam.

Grave Digger od lat zajmuje ważne miejsce na niemieckiej scenie, ale mam wrażenie, że zawsze jesteście spóźnieni o ten jeden krok za największymi. Za Helloween, za Kreator...

O przepraszam, w ostatnich latach sprzedajemy dużo więcej płyt niż Kreator! (śmiech) Wiem jednak o czym mówisz i powodów takiej sytuacji należy chyba upatrywać w tym, że od roku 1987 do 1993 nie wydaliśmy ani jednej płyty i fani trochę o nas zapomnieli. Poza tym GUN, wytwórnia, dla której do tej pory nagrywaliśmy, niezbyt przykładała się do promocji Grave Digger poza terenem Niemiec, więc z twojego punktu widzenia nie mogło to wszystko zbyt dobrze wyglądać. Na szczęście teraz jesteśmy związani z Nuclear Blast, firmą, która potrafi działać również w innych krajach i już odczuwamy różnicę na lepsze.

Grave Digger powstał 21 lat temu. Spodziewałeś się wtedy, że przez tak długi czas będziesz śpiewał heavy metal?

Ależ skąd! Kiedy zakładaliśmy Grave Digger byliśmy młodzi, niewinni i nie potrafiliśmy przewidzieć, co może wydarzyć się za trzy miesiące... Dzisiaj jesteśmy już bardzo doświadczonymi muzykami, od lat związanymi z tą sceną i znającymi na wylot jej dobre i złe strony. I choć nie zawsze życie nas rozpieszczało, uważam, że to wspaniałe, że wciąż jesteśmy kreatywni i że zamiast pracować w biurze, potrafimy sprawiać radość fanom muzyki i sobie samym.

Przez te wszystkie lata scena metalowa musiała ulec niemałym przeobrażeniom, prawda?

Bardzo tęsknię za metalowym duchem lat 80. To były wspaniałe czasy, kiedy scena była zjednoczona, kiedy każdy koncert był prawdziwym świętem, a na takie imprezy jak Monsters Of Rock można było czekać całe życie. Dzisiaj zespołów jest więcej, niestety wytwórnie płytowe stawiają raczej na ilość, niż na jakość. Po co wydaje się te wszystkie grupy, które brzmią jak kopie kopii oryginału? Tęsknię za zespołami, które miały własny charakter, które były nie do podrobienia. Po kilku minutach rozpoznasz każdą płytę Running Wild, zawsze poznasz Grave Digger czy Rage...

Niezależnie od tego, z jakim przyjęciem spotka się wasz nowy album, Grave Digger stałe miejsce w heavymetalowej encyklopedii ma dawno zapewnione. Czy jest jeszcze coś, co chcielibyście osiągnąć?

Nie mam żadnych planów i oczekiwań, bo to fani powinni decydować, co ma stać się z zespołem. Ja sam mogę śpiewać metal jeszcze przez wiele lat, ale muszę wiedzieć, że fani akceptują to, co robię, że kupują nasze płyty. Bez nich nie byłoby Grave Digger!

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: koncert | horrory | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy