Reklama

"Ludzie potrzebują rocka"

12 kwietnia 2002 roku zespół Fatum po raz ostatni zagrał w składzie: Krzysztof "Uriah" Ostasiuk (śpiew), Piotr Bajus (gitara), Tomek Dudar (klawisze), Arek Wiśniewski (gitara basowa) i Seweryn Narożny (perkusja). Dzień później Ostasiuk nagle zmarł. Miał 41 lat i uchodził za jednego z najlepszych rockowych wokalistów w Polsce. Jego śmierć nastąpiła na tydzień przed planowanym wejściem zespołu do studia, gdzie miał zostać zarejestrowany materiał na nowy album Fatum. Na szczęście czwórka pozostałych muzyków postanowiła kontynuować granie z nowym wokalistą, chociaż jeszcze nie wiadomo, pod jakim szyldem. Z Piotrem Bajusem o przeszłości i przyszłości zespołu rozmawiał Lesław Dutkowski.

Zacznę od smutnej rzeczy. 22 kwietnia pożegnaliśmy Krzyśka Ostasiuka. Jednak z tego, co wiem, zamierzacie grać dalej jako Fatum?

Nie wiem jeszcze, czy wystąpimy jako Fatum. Cały czas mamy co do tego duże obiekcje, bo Fatum zawsze tworzyliśmy we dwóch. Krzysiek nierozerwalnie kojarzył się z Fatum, to nawet on bardziej był Fatum. Oczywiście, będziemy dalej to ciągnęli, ponieważ mieliśmy zrobiony nowy materiał, mieliśmy nagrywać płytę, a na pewno chcemy to nagrać. Chociażby właśnie dla Krzyśka. Natomiast jak to wyjdzie, zobaczymy dopiero w praniu. Robimy przymiarki do nowego wokalisty. Ciężko znaleźć jest człowieka, który pełnym głosem śpiewa w górze E. Tylko Krzysiek taki był.

Reklama

Rozumiem, że decyzji dotyczącej wokalisty jeszcze nie podjęliście, ale sam powiedziałeś, że macie kogoś na oku. Możesz coś o nim powiedzieć? Jest to ktoś znany? Człowiek z waszego kręgu? Jak mógłbyś go przybliżyć?

To jest człowiek znany w Warszawie. Zresztą kolega "Uriahi". Na razie próbujemy sobie.

Wiem, że na 19 kwietnia mieliście zarezerwowane studio. Sam mówiłeś, że materiał, który skomponowaliście przed śmiercią Krzyśka, nie zginie. Podjęliście już jakieś decyzje dotyczące ponownego zarezerwowania studia, przearanżowania tych piosenek pod kątem nowego wokalisty?

Pracujemy nad tym cały czas. Z Winkiem Chróstem, w którego studiu mamy nagrywać, umówiliśmy się w ten sposób, że wcześniej damy mu znać, gdy będziemy chcieli nagrywać i wtedy dostaniemy jakiś konkretny termin. Myślę, że nie będzie to wcześniej jak za miesiąc, półtora. Nad nowym materiałem trzeba popracować pod kątem nowego wokalisty. Nikt nie zaśpiewa do końca tak samo jak inna osoba. Nie chcemy robić czegoś takiego, że to ma być wszystko tak, jak Krzysiek śpiewał. Nowy wokalista musi mieć swoją osobowość.

Biografia Fatum jest dość długa, gracie już od blisko 20 lat, ale w tym czasie wydaliście tylko dwa albumy: "Manię szybkości" i "Demona". Jak to się stało, że tylko dwa? Nie da się ukryć, że nie jest to imponujący dorobek fonograficzny.

Nie jest, ale musisz pamiętać, że myśmy przez długi okres czasu nie grali. Właściwie od 1994 roku do 2001 roku zespół praktycznie nie grał. Ponad rok temu, między innymi dzięki Jarkowi Hertmanowskiemu, który poprosił mnie, żebym mu coś tam podegrał, zagrałem na koncercie. Nie grałem przez kilka lat w ogóle. Z dużymi oporami się zgodziłem i gdy zagrałem z nimi, na koncert przyszedł "Uriah" i stwierdziliśmy, że koniecznie musimy reaktywować Fatum. (śmiech) Nowy materiał robiliśmy praktycznie przez rok, potem stało się to, co się stało.

Skoro pracowaliście nad tym aż rok, to podejrzewam, że powstało co najmniej kilkanaście kompozycji?

Powstało ich dużo faktycznie, ale na koniec zostawiliśmy 10 piosenek, które chcieliśmy nagrać na płytę. Wzięliśmy te wybrane, bo powstało dosyć dużo materiału. Selekcja była ostra. Wybraliśmy w sumie 12 piosenek, natomiast chcieliśmy, aby na płycie znalazło się ich nie więcej niż 10. Słuchając albumów innych zespołów zauważam, że teraz jest tendencja wkładania 15, a nawet 18 piosenek. Chcieliśmy, żeby ta płyta stanowiła jakąś całość - gdy ktoś zacznie ją słuchać, by mógł jej wysłuchać do końca. Przy większej ilości kompozycji jest to raczej niemożliwe.

Skoro już jesteśmy przy płytach i przy koncertach ku czci Krzyśka, czy jest szansa na to, że zarejestrujecie któreś z tych wydarzeń, a może obydwa, i wydacie płytę koncertową sygnowaną jako Fatum, czy Fatum i goście?

Być może tak będzie. Z całą pewnością ten koncert ostatni, który graliśmy 12 kwietnia, przed śmiercią Krzyśka, jest amatorsko sfilmowany. W ciągu najbliższego miesiąca będziemy uruchamiali stronę internetową i znajdą się na niej fragmenty z tego koncertu.

Wracając do przeszłości - wszystko zaczęło się całkiem nieźle, bo zespół został laureatem Jarocina w 1984 roku, ale pierwsza płyta to dopiero rok 1988. Czemu tak długo to trwało? Czy przez ówczesne kłopoty związane z rynkiem fonograficznym w naszym kraju? Może muzycy rozproszyli się po innych projektach i zespół zawiesił na jakiś czas działalność?

Nie, zespół grał cały czas, natomiast zmieniał się jego skład. W Fatum z 1984 roku ja nie grałem, a potem Jarek Hertmanowski musiał iść do wojska. Wskoczyłem na jego miejsce, a później ja też poszedłem do wojska. (śmiech) Na szczęście byłem tylko miesiąc. W każdym razie rozstałem się z Fatum prawie na rok. Wtedy grał w nim przez pewien okres Kamil Buczkowski. Ja grałem w drugim projekcie razem z basistą z Fatum, z Romkiem Kamińskim. Gdy Fatum mieli jechać na koncert do Moskwy, ich ówczesny gitarzysta miał problemy z paszportem i wtedy ja pojechałem. Z powrotem zaczęliśmy grać razem i wtedy zrobiliśmy płytę "Mania szybkości". Samo wydawanie tego albumu to też była dość długa historia, bo po Jarocinie Fatum jako laureat miał mieć wydaną płytę, ale jak wszystko w tym kraju, skończyło się na obietnicach. Przeciągało się, przeciągało i przeciągało. Dosyć dużo nam pomógł Krzysiek Domaszczyński z Klubu Płytowego Razem. Mieliśmy wydawać tę płytę przez niego, ale ponieważ nakłady płyt wydawanych przez Klub Płytowy Razem były dość ograniczone, stwierdziliśmy, zresztą razem z Krzyśkiem, że może lepiej ten materiał sprzedać jakiejś wytwórni i sprzedaliśmy go Wifonowi. Dlatego ta płyta ukazała się tak późno.

Wspomniałeś o pobycie w Moskwie, który na pewno jest pamiętnym wydarzeniem w biografii Fatum, zwłaszcza że muzyka, jaką graliście, była tam wtedy niesamowicie popularna. Rozumiem, że przyjęcie mieliście tam dobre i wspominacie tę podróż bardzo miło?

Przyjęcie mieliśmy bardzo dobre. Zresztą w byłym Związku Radzieckim zagraliśmy chyba z pięć tras koncertowych. Po miesiąc, półtora każda. Graliśmy w Rosji, Ukrainie, byliśmy też w Gruzji. Tak więc dosyć dużo graliśmy i przyjęcie było naprawdę niesamowite. Bardzo miło zawsze wspominaliśmy tamte pobyty.

Szkoda, że płyty koncertowej z tamtych czasów nie udało się wam wydać.

To prawda, szkoda.

Część waszej biografii wiąże się kolei z telewizją, mam na myśli serial "W labiryncie", w którym pojawiała się wasza piosenka. Zawsze mnie ciekawiło, jak to się stało, że zespół rockowy w tamtych czasach zdołał zaistnieć w telewizji? Ani wtedy, ani dziś nie jest to chyba łatwe?

Tutaj znowu pojawia się Krzysiek Domaszczyński. Paweł Karpiński, reżyser serialu, robił film pod tytułem "Czarodziej z Harlemu". Krzysiek do nas zadzwonił i zapytał, czy nie zrobilibyśmy do niego piosenki. Odpowiedzieliśmy, że z przyjemnością. Przyjechał do nas na próbę Paweł Karpiński z Wojtkiem Niżyńskim. To był piątek. Wojtek Niżyński wyjął tekst, a Paweł Karpiński powiedział: Słuchajcie, w niedzielę zarezerwowane jest studio u Wojtka Puczyńskiego, a w poniedziałek nagrywamy na planie. No i musieliśmy wtedy zrobić ten numer i powstał "Demon" z taką częścią instrumentalną. Utwór robiony był do filmu "Czarodziej z Harlemu", a później wykorzystano go w serialu "W labiryncie". Bardzo miło to wspominamy, bo w piątek i sobotę robiliśmy piosenkę, w niedzielę nagrywaliśmy praktycznie do szóstej rano u Wojtka Puczyńskiego, w Izabelinie, a rano w poniedziałek, od godziny dziesiątej, byliśmy już na planie zdjęciowym, wymordowani po całej nocy, i nagrywaliśmy jakieś ujęcia do "Czarodzieja z Harlemu".

Przed laty, kiedy Fatum jeszcze grał regularnie, działało w Polsce kilka zespołów z tego gatunku, jak Lessdress, Syndia, IRA. Teraz jesteście zdecydowani, że będziecie grać, nie wnikajmy pod jaką nazwą, ale czy zdajecie sobie sprawę, że będziecie praktycznie jedynym takim zespołem na polskiej scenie?

Coraz więcej ludzi zaczyna grać muzykę rockową w Polsce. Zresztą wystarczy posłuchać teraz IRY, która dosyć długi okres milczała i wiem, że mieli dosyć duże kłopoty, ale zaczynają coraz regularniej grać i bardzo fajnie. Bardzo mi się podoba to, co teraz grają. Myślę, że przychodzi okres, że ta muzyka wróci, może w troszkę zmienionej wersji, bo wiadomo, że wszystko idzie do przodu. Jeżeli nie ma takiego grania jak nasze, to może właśnie jest miejsce dla nas.

Pytam o to dlatego, że scena amerykańska z taką muzyką, by wymienić Journey, Boston, Warrant, Poison czy Ratt, odradza się. Te zespoły grają olbrzymie trasy, nagrywają płyty i masa ludzi chodzi na ich koncerty. Czy ty, jako muzyk grający w tym stylu od lat, wierzysz, że takich grup będzie z czasem przybywać w Polsce? Czy rozwinie się coś takiego, jak hardrockowa scena polska?

Jestem o tym przekonany. Oczywiście Polska nie ma żadnego odniesienia do rynku na przykład amerykańskiego, czy brytyjskiego, ale tam scena rockowa zawsze istniała i chyba nadal będzie istniała. Pomijając jakieś mody, np. na hip hop itd., to takim największym odnośnikiem jest jednak rockowe granie. I myślę, że w Polsce też tak będzie. Media zawsze promowały to muzykę alternatywną, to jakąś inną i mało było tak naprawdę dobrego rockowego grania w radiu czy w telewizji. Na pewno ta muzyka jest w Polsce, bo naprawdę dużo ludzi gra rockowo. To tylko kwestia czasu, tym bardziej, że ludzie słuchają tej muzyki i potrzebują jej. Gdy Oddział Zamknięty pojechał na koncert do Kielc, okazało się, że zamiast godziny grali trzy, bo ludzie im nie pozwolili po prostu zejść ze sceny. Ludzie tego potrzebują, właśnie takiego grania. Nie tylko hip hopu, nie tylko jakiejś tam dyskoteki, ale właśnie dobrego, rockowego grania.

Co do was chyba można mieć pewność, że pozostaniecie wierni stylowi, który obraliście lata temu i nie zaczniecie nagle grać nu-metalu, który święcił ostatnio wielkie triumfy na świecie?

My może rzeczywiście bardziej tradycyjnie podchodzimy do grania, aczkolwiek ten nowy materiał jest troszeczkę inny. Tak jak mówiłem wcześniej, wszystko się zmienia, my też się zmieniamy jako muzycy i gdzieś tam ewoluujemy. Strasznie nie lubię, gdy szufladkuje się muzykę, ale na pewno nasz materiał jest troszeczkę inny od tego, co graliśmy wcześniej. Nadal jest to ostre rockowe granie, ale pojawia się w nim znacznie więcej harmonii, jest to po prostu trochę inna muzyka. Nie chcę porównywać tego do niczego, bo nie bardzo mi wypada porównywać do takich zespołów, których słucham, aczkolwiek jest to trochę inna muzyka.

To może ugryźmy to od innej strony. Co ostatnio jest dla muzyków Fatum inspiracją? Jaka muzyka? Rozumiem, że rockowej klasyce zawsze pozostaniecie wierni?

Tych nowych wzorców za bardzo nie ma. Dla nas te stare wzorce są inspirujące, jak Van Halen czy Toto. Raczej bardziej w tym kierunku byśmy chcieli iść. Oczywiście Van Halen i Toto to takie dosyć różne klimaty, aczkolwiek wbrew pozorom bardzo zbieżne i raczej taka muzyka nas kręci.

Czy jest szansa, że powrócicie do aktywniejszego życia koncertowego po ukazaniu się tego nowego materiału?

Oczywiście, chcemy grać wszędzie gdzie się da i dla jak największej ilości ludzi. Takie mieliśmy plany. Współpracowaliśmy z Bogusiem Żydokiem z Bogdan Studio, mieliśmy pewne plany koncertowe w Polsce i również w Czechach. To taki obecny dobry duch tego zespołu. Dużo nam pomagał. Chcemy normalnie grać, normalnie koncertować, ale nie chcemy niczego przyspieszać w związku z nowym wokalistą. Chcemy, by ten człowiek miał swój charakter. Nie chcemy robić takiego błędu, który popełniło wiele zespołów, które gdy straciły wokalistę, za wszelką cenę chciały znaleźć kogoś podobnego. Oczywiście duch Krzyśka cały czas będzie z nami, natomiast nowy człowiek musi mieć swój charakter.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: nowy album | Nie wiadomo | studia | szczęście | scena | studio | gitara | koncert | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy