Reklama

"Kiedyś baliśmy się grać prosto"


Ponad pięć lat przyszło czekać fanom elbląskiej grupy Demise na następcę albumu "God Insect", wydanego jeszcze w 1999 roku przez nieistniejącą już Demonic Records. Na tak długą przerwę wydawniczą złożyło się wiele spraw, w tym poszukiwania nowego wydawcy, przeciągająca się w czasie transatlantycka cześć produkcji i pobyt muzyków poza granicami kraju. W końcu jednak, w połowie kwietnia, za sprawą Empire Records na rynek trafiła zapowiadana od dobrych dwóch lat trzecia studyjna płyta formacji "Torture Garden".

Reklama

Album, na którym swe produkcyjne, a nawet muzyczne piętno odcisnął sam James Murphy, przynosi dźwięki bardziej dojrzałe, budujące w większym stopniu zwartą całość, a nie kombinację indywidualnych popisów i piramidalnie komponowanych aranżacji.

W 2005 roku mija też 10. rocznica powstania tej, wydawałoby się wciąż młodej deathmetalowej grupy. Przy tej okazji, właśnie od podsumowania dotychczasowej kariery Demise, Bartosz Donarski rozpoczął rozmowę z perkusistą Markiem "L. Rambo" Matkiewiczem.

Aż trudno uwierzyć, że to już tyle lat. Mimo nieodzownych wzlotów i upadków, macie na koncie trzy duże albumy i spory bagaż doświadczeń. Ciekawie się złożyło, bo po dekadzie działalności, dziś otwieracie kolejny, nowy rozdział w karierze Demise. Jak sądzisz, czy droga do normalności i pewnej stabilizacji musiała być aż tak długa?

No tak, w tym roku stuknęła nam dekada grania. Przyznam, że ten czas zleciał dość szybko, a my wciąż czujemy się jakbyśmy dopiero startowali (śmiech). Podsumowując ten okres, na pewno nie było najgorzej, ale mogło oczywiście być dużo lepiej. Najważniejsza jest radość z grania i satysfakcja. Jakiś duży sukces, jeśli ma nadejść, to nadejdzie. Nie gonimy na siłę za popularnością.

Teraz może rzeczywiście uda się otworzyć jakiś nowy rozdział. Mamy solidnego wydawcę, który wie na czym polega ten biznes i to jest dobry prognostyk na przyszłość. Jako zespół to mimo braku jakiegoś spektakularnego sukcesu doszliśmy do solidnego poziomu, zarówno w graniu, jak i sprzęcie oraz całym zapleczu związanym z zespołem.

Swoją drogą, nieźle wycyrklowaliście z ukazaniem się "Torture Garden", choć podejrzewam, że czekanie z wydaniem tego albumu do jubileuszu, nie było działaniem z premedytacją.

No tak, zbyt wcześnie zaczęliśmy trąbić o tej płycie, ale wtedy nie mieliśmy pojęcia, że to się wszystko tak wydłuży w czasie. Zapowiadaliśmy ją jeszcze w 2002 roku, bo rzeczywiście płyta w tym czasie powstawała. Jednak cały proces trwał ponad 2 lata. James Murphy dość długo kazał nam czekać na efekty swojej pracy. Potem rozmowy z wydawcami itd. Niektórzy złośliwi przepowiadali już, że ta płyta w ogóle się nie ukaże. Byliśmy jednak cierpliwi i doprowadziliśmy sprawę do końca.

Które chwile w dotychczasowej historii waszego zespołu wspominasz najmilej, a o których chcielibyście najchętniej zapomnieć? Wydaje się, że wasze problemy wynikały właściwe wyłącznie z niekompetencji ludzi z zewnątrz, a nie twórczej niemocy, czy muzycznych błędów.

Kurcze, ciągle te problemy (śmiech). Najfajniejsze chwile to na pewno koncerty, które przeważnie są udane i dają największą satysfakcje. Cały nasz pobyt w Stanach to też był świetny czas dla zespołu. A wracając do problemów to rzeczywiście wynikały po części z winy wydawców. Myślę jednak, że jest też trochę naszej winy, ponieważ powierzyliśmy obowiązki zespołowe ludziom z zewnątrz.

Na początku działalności sami załatwialiśmy sprawy związane z zespołem, promocją, koncertami i to się sprawdzało. Później trochę młodzieńczy zapał ucichł, wydawało się, że wszystko jakoś się tam potoczy. Tak się jednak nie stało i zrobił się zastój. Nie mam jednak żalu do żadnego z naszych wydawców (no może Faithless, który ewidentnie ściemniał). Trzeba starać się trzymać zespół w swoich rękach, wtedy wszystkie pretensje można kierować wyłącznie do siebie.

Przejdźmy w końcu do "Torture Garden". Sądzę, że macie już spory dystans do tego materiału, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że nagrywaliście go w roku 2003. Pamiętasz coś jeszcze z tamtej sesji w "Selani"?

Tak, dla nas to już dość dobrze znany materiał. Nauczyliśmy się nawet go dobrze grać i teraz wychodzi nam sto razy lepiej (śmiech). Dystans mamy, ale wciąż lubimy te numery i chyba nie nudzą się za szybko. Sesje pamiętam dość dobrze - było burzliwie i wesoło zarazem. Nagrywanie poszło sprawnie i bez nerwów, bo mieliśmy sporo czasu w studio. Studio "Selani" nie jest może w tej chwili najlepszym miejscem do nagrywania, ale budżet był, jaki był. Potem to trafiło w ręce Murphy'ego i on już dalej z tym różne cuda wyprawiał.

Zgodzisz, że się ta płyta - w porównaniu z poprzednią - jest bardziej dosadna, i zawiera znacznie większą dawkę uderzającej wprost agresji, a nawet konkretnej brutalności?

No chyba tak. Zarówno brzmienie, jak i sama muzyka, nabrały więcej agresji i jadu. Z drugiej strony jest też np. więcej melodyjnych partii wokalnych, zrobionych jednak również w dość agresywny sposób. Chcieliśmy zrobić mocniejszą płytę, zachowując przy tym charakterystyczne dla nas zagrywki i klimat. Uprościliśmy też trochę aranżacje. Wcześniej wypluwaliśmy z siebie setki riffów w jednym utworze. Tym razem wszystko jest bardziej ułożone i zwarte.

Myślę, że po prostu dojrzeliśmy do prostszych rzeczy. Kiedyś wręcz baliśmy się grać prosto (śmiech). Zresztą pojęcie grania prosto, ma wiele znaczeń, mógłbym o tym długo dyskutować. Generalnie chodzi o muzykę.

O ile wcześniej, chcąc nie chcąc, byliście kategoryzowani, jako polska odpowiedź na szwedzki melodyjny death metal, o tyle teraz nowa muzyka wydaje się być bardziej połączeniem wspomnianej chwytliwości i starej Szwecji, z Dismember, Entombed czy Grave na czele. Pomijam tu pierwotne brzmienie wspomnianych zespołów, którego na "Torture Garden" oczywiście nie ma. Co ty na to?

Szwecja to fajny kraj - mają dużo blondynek, mają dużo kasy i drogi alkohol (nie wiem jak inne używki). Robią solidne samochody. Mają Roxette i Ace of Base, mieli Abbę. Zawsze dostajemy od nich w nogę.

Mają też silną scenę metalową z kilkoma zespołami, które na trwałe wpisały się w historie tej muzyki. Niektórzy w zespole lubią te zespoły bardziej, inni mniej. Na pewno darzymy je szacunkiem. Myślę, że nasza szwedzkość wynika podświadomie, jako, że jesteśmy dość mocno wysunięci na północ, no i przez Bałtyk nadciągają do nas wpływy ze Szwecji. Chyba rzeczywiście coś w tym musi być (śmiech).

Wcześniejsze szufladkowanie was, było i jest nie do końca trafne, gdyż w waszej muzyce kładziecie o wiele większy nacisk na zawikłanie (kiedyś) i finezyjną pracę gitar solowych (dziś). Solówki na nowym albumie robią spore wrażenie. Płytę charakteryzuje też chyba większa rytmika. Nie ukrywam też, że jest w tej muzyce sporo własnej tożsamości i odrobina nowoczesności.

No tak. Mój ojciec, kiedyś po wysłuchaniu "God Insect" stwierdził, że to jedna długa solówka (śmiech). Myślę, że teraz jest więcej muzyki, a solówka jest po prostu solówką. Cieszę się, że się podobają, jest też gościnne solo Murphy'ego, które niszczy. No ale generalnie nie chodzi nam o to by się popisywać umiejętnościami, szybkością itd.

Chcemy po prostu robić dobre numery. Na to jak zostanie to zaszufladkowane niestety nie mamy wpływu. Staramy się tworzyć we własnym klimacie i czasem rodzi się to w bólach strasznych. Cieszę się, że ktoś dostrzega w tym jakąś oryginalność. Chcemy też w jakimś sensie iść z duchem czasu. Nie jesteśmy old-schoolowcami z twardogłowym podejściem do tematu i nie obce nam są wszelakie nowości w ciężkiej muzyce.

"Torture Garden" zmiksował wam największy najemnik amerykańskiej sceny deathmetalowej James Murphy. Jak doszło do tej współpracy? Tak sobie pojechaliście na przysłowiowe frytki do USA? Przy okazji, jak wspominasz wasze koncerty w Stanach Zjednoczonych? To musiała być chyba dla was spora frajda.

Początkowo to był zwykły wakacyjny wyjazd w celu przygodowo-zarobkowym. Pojechaliśmy na początku we dwójkę, totalnie w ciemno. Zakotwiczyliśmy, znaleźliśmy robotę. Rozdaliśmy kilka płyt ludziom siedzącym w klimatach. Generalnie spodobało się. Nasze płytka pojechała na Florydę i wpadła w ręce Jamesa, który również był pod wrażeniem, co nas jeszcze bardziej podbudowało do działania. Dzięki pomocy kilku osób udało nam się w tempie ekspresowym ściągnąć brakujące ogniwa zespołu i zagrać serie koncertów w Michigan, Ohio.

Nasze koncerty bardzo przypadły do gustu tamtejszym maniakom, choć byliśmy dość słabo przygotowani ze względu na kilkumiesięczny brak prób. Na jednym z koncertów, Murphy pojawił się osobiście i tam padła propozycja współpracy przy produkcji "Torture Garden". Pierwsza sesja odbyła się w Detroit, w takim małym, domowym studio i niestety efekt był słaby, ze względu na małe możliwości studia, jak też nasze słabe przygotowanie. Wiadomo, że do sesji trzeba się solidnie przygotować, a my nie mieliśmy tam warunków do solidnej pracy. Po powrocie do Polski zaklepaliśmy studio "Selani" i nagraliśmy wszystko jeszcze raz. Później wysłaliśmy ślady do Jamesa, który zajął się miksem i produkcją płyty.

Który z zespołów, w jakich udzielał się Murphy lubisz najbardziej? A może stawiasz na jego karierę solową, która powala równie mocno.

No myślę, że jednak Death rządzi, oczywiście Testament, Disincarnate też jest OK. Cancer nigdy nie słyszałem. Obitewary to klasyka. Jego płyty solowe też bardzo lubię, szczególnie utwory instrumentalne.

Murphy opowiadał też o projektach, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Grał na przykład z Mikiem Portnoyem, muzykami Cynic, produkował kilka płyt jazzowych. Także, jest to bardzo aktywny muzyk. W tej chwili pracuje z największymi postaciami sceny metalowej przy projekcie Within The Mind, który będzie hołdem dla twórczości Death. W tym projekcie biorą udział goście ze Slipknot, Chimaira, Iced Earth, produkcja Andy Sneap. Myślę, że to będzie spore wydarzenie.

Jak myślisz, skąd bierze się tak charakterystyczny i rozpoznawalny w mgnieniu oka styl grania Jamesa Murphy?ego?

Ciężko powiedzieć, myślę że charakterystyczny styl wypływa z serca. Na pewno za względu na udział w masie projektów, ma megadoświadcznie. A nic nie rozwija bardziej niż granie z różnymi muzykami, w różnych konfiguracjach. To wszystko sprawiło, że Murphy kultowym gitarzystą jest.

Jak znaleźliście się w Empire Records? Ta informacja wyskoczyła swego czasu niczym diabeł z pudełka!

Empire interesowało się tą płytą już od jakiegoś czasu. Kiedy udało się wreszcie tę płytę skończyć, zaczęliśmy standardowo szukać firmy. Empire złożyło dobre warunki i konkretną ofertę. Rozmowy z innymi firmami przeciągały się w czasie, a płytę pokrywał kurz. Dogadaliśmy się z Empire, która jest w tej chwili bardzo prężną i rozwijającą się firmą z dużymi możliwościami.

Jak już wspominaliśmy, "Torture Garden" swoje odczekał. Teraz przyszła chyba najwyższa pora na zaproponowanie czegoś zupełnie nowego? Jak wyglądają pracę nad następcą tego albumu? Jakim nurtem może popłynąć wasza muzyka w przyszłości?

Pracujemy nad nowymi utworami, robimy to spokojnie i bez pośpiechu - to musi być przełom. Na razie chyba za wcześnie, żeby dużo o kolejnej płycie mówić, bo sporo się może wydarzyć. Być może będą zmiany w kwestii wokalu. Na pewno nikt nie będzie zawiedziony. Trzymamy poziom i może być tylko lepiej.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncerty | muzyka | studio | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy