Reklama

"Jesteśmy koneserami kobiecych ciał"

Zaledwie rok po wydaniu w 2000 roku albumu "Play", członkowie zespołu De Mono uraczyli swych wielbicieli kolejną płytą zatytułowaną "DeLuxe". W międzyczasie muzycy nagrali piosenkę "Poznaj siebie", która towarzyszyła popularnemu programowi telewizyjnemu "Big Brother", a przede wszystkim zagrali sporo koncertów. Ponadto Piotr Kubiaczyk i Marek Kościkiewicz występowali w piłkarskiej reprezentacji artystów polskich. Z okazji premiery albumu "DeLuxe", o jego powstawaniu, fascynacji kobietami i kryzysie polskiego przemysłu muzycznego, z Markiem Kościkiewiczem rozmawiał Konrad Sikora.

Po pierwszym przesłuchaniu płyty "DeLuxe" pomyślałem sobie - "brzmi po prostu jak De Mono". Takie stwierdzenie to dla was komplement, czy raczej zarzut?

To jest komplement. Nie staramy się zmieniać stylu i grać inaczej. To po prostu potwierdzenie tego, że dalej gramy z klasą. Z czego to wynika? Od początku wychodziliśmy z założenia, że główny nurt naszej muzyki nie powinien się zmieniać. Możemy ewentualnie lekko eksperymentować z brzmieniami. Nasz styl skrystalizował się przy pierwszych dwóch, trzech albumach i staramy się grać konsekwentnie. Płyta "DeLuxe" na pewno trochę się różni od poprzednich, ale zdecydowanie to nadal jest De Mono. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że jest to najlepszy materiał, jaki nagraliśmy w ciągu kilku ostatnich lat.

Reklama

Produkcją płyty zajęliście się sami. Nie myśleliście o zatrudnieniu kogoś z zewnątrz?

Tym razem nie chcieliśmy eksperymentować. Każda nowa twarz, każdy producent, ma jakiś wpływ na brzmienie płyty, a chcieliśmy, aby brzmiała ona dokładnie tak, jak sobie wymyśliliśmy. Mamy już swój schemat pracy i działania, i nie chcieliśmy go zakłócać. Jako że siedzimy już w tym wszystkim od wielu lat, wiedzieliśmy, jak zabrać się do rzeczy. Cały proces rozpoczął się już wiosną tego roku. Spośród kilkudziesięciu utworów, które już mieliśmy wtedy gotowe, wzięliśmy na warsztat tych jedenaście, które ostatecznie znalazły się na płycie.

Co zadecydowało o tym, że właśnie te a nie inne piosenki trafiły na płytę?

Przeprowadziliśmy po prostu wewnętrzne tajne głosowanie. Poza tym daliśmy ten materiał do przesłuchania kilku osobom, które podzieliły się z nami swoimi sugestiami. Nie chcieliśmy nagrywać jakiegoś strasznie dopracowanego, dużego albumu - nie chcieliśmy się ścigać z czasem. Uważamy, że czas trwania tej płyty, czyli około 45 minut, jest bardzo dobry. To taki powrót do czasów płyt analogowych - dwa razy po 20 minut. Wydaje mi się, że była to trafna decyzja.

Czy w jakiś sposób praca w studio nad "Deluxe" różniła się od pracy przy poprzedniej płycie?

Tak. Zdecydowanie, ponieważ chcąc uniknąć plastikowego brzmienia, zdecydowaliśmy się w jak najmniejszym stopniu korzystać z pomocy komputera. Grają żywe instrumenty, większość utworów jest grana na tak zwaną setkę. To powoduje, że utwory mają w sobie więcej emocji i więcej energii. Nie ulatuje z nich gdzieś cała dynamika, czyli to, co jest najistotniejsze w muzyce. Chcieliśmy, aby ta muzyka była jak najbardziej żywa.

A nie kusiło was, żeby pójść w stronę elektroniki?

Nie. To nie zdaje egzaminu. Wszyscy zaczynają wracać do instrumentów analogowych. Elektronika już się przejadła, czas wrócić do prawdziwego grania, Hammondów, wzmacniaczy lampowych i wszystkiego, co jest z tym związane.

Czy po tylu latach wspólnego grania, nie macie czasem tego wszystkiego dość, nie dochodzicie do wniosku, że powiedzieliście już wszystko, co mieliście do powiedzenia?

Ta płyta pokazuje nową odsłonę De Mono. Cały czas, mimo wszystko, robimy coś nowego, pomimo że utrzymujemy swój styl. Dlatego tego typu zmartwienia nas jak na razie nie dosięgają. Pracowaliśmy na ten styl i pozytywne opinie na temat tego albumu świadczą o tym, że to, co robimy, ma sens. Jest dynamika, jest przebojowość, teksty nie są banalne i właściwie każdy z tych utworów może stanowić samodzielny przebój. Trochę się chwalę, ale po prostu jesteśmy przekonani o tym, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a o to przede wszystkim chodziło.

Na albumie znalazł się utwór "Poznaj siebie", który nagraliście na potrzeby programu "Big Brother". Czy nie wahaliście się, czy aby ta piosenka będzie pasować do tego zestawu?

Zarówno ten utwór - podobie jak i piosenka "Żyj tylko chwilą", którą wykonaliśmy w zeszłym roku w Opolu - znalazł się na płycie "DeLuxe", ponieważ ludziom podobał się ten utwór i domagali się go na koncertach. Jeśli na każdym koncercie gram trzy bisy, a raz zagraliśmy ten utwór nawet sześć razy w ciągu jednego koncertu, to co innego mieliśmy zrobić? Mieliśmy nie dawać go na płytę? Ten utwór sam się wylansował, przy okazji popularnego programu i żyje sam swoim życiem. Na nasze koncerty przychodzą całe rodziny, w tym ci, którzy pamiętają nasze pierwsze piosenki. Co ciekawe, czasami mówią: Ten mały znalazł się na świecie dzięki waszym utworom. Przychodzą także osoby, które poznały nas dzięki "Big Brotherowi". Musimy być elastyczni. To miłe, że nasza muzyka jest tak akceptowana. Co prawda zdarzają się tacy, którzy mówią, że przez naszą muzykę ich związek się rozpadł, no ale cóż... bardzo cierpimy z tego powodu i utulamy swój żal w napojach wyskokowych.(śmiech)

"Poznaj siebie" to nie jedyny wasz kontakt z programami typu "reality show". Jedna z wokalistek, która towarzyszy wam w utworze "Nie może być", była bohaterką "Amazonek"...

To akurat nie ma nic wspólnego. Problem z towarzyszącymi nam dziewczętami polega na tym, że one przede wszystkim niebezpiecznie wyglądają. Ich jedyną wadą jest to, że są ładne. Tego rodzaju prowokacja wydaje mi się całkiem na miejscu i może w jakiś sposób im pomoże, tak jak pomogło Agnieszce Maciąg. Jesteśmy zespołem, który bardzo - dosłownie i całkowicie - docenia piękno płci przeciwnej. Jesteśmy koneserami kobiecych ciał, dlatego ich obecność w naszym zespole jest jak najbardziej pożądana.

Czy fanki wykorzystują tę waszą słabość?

No jasne, że wykorzystują. Nie tylko tę słabość, ale także nas samych. W moim przypadku ta słabość graniczy już prawie ze strachem. Z każdego kierunku grozi nam niebezpieczeństwo, ale my się bronimy i stawiamy opór.

Czy po wydaniu kolejnego albumu De Mono planujecie jakieś projekty solowe?

Wiosną. Na razie chcemy się skupić na promocji tego albumu. Planujemy trasę koncertową, bardzo efektowną, taką, jakiej jeszcze nikt w tym kraju nie miał. Mamy możliwość sprowadzić sobie bardzo dobry sprzęt i chcemy skorzystać z tej okazji.

Czy będzie to trasa sponsorowana przez jakąś firmę i dzięki temu darmowa?

Nie. Za pieniądze nawet ksiądz się modli. Dlatego dla nas darmowe koncerty są nie do zaakceptowania. Za muzykę także powinno się płacić. Jeśli ktoś gra za darmo, to albo jest kiepskim artystą, albo jest dobrze sponsorowany. Koszty zawsze muszą być. Jadąc na Zachód można od razu zauważyć, że tam nikt się nie obraża, jeśli musi zapłacić kilkadziesiąt dolarów za bilet swojego ulubionego wykonawcy. Tylko w Polsce, naszej krainie uśmiechu, tak się utarło, że artyści powinni grać za darmo. Dlatego ten zawód tak się zdeprecjonował. To jeden z powodów, który doprowadził do patologii na naszym rynku muzycznym. My gramy charytatywne koncerty dwa, trzy razy w roku, dla konkretnych odbiorców, nawet nie fundacji, ale domów dziecka czy sierocińców lub konkretnych szpitali. Później jednak bacznie przyglądamy się, czy zarobione w ten sposób pieniądze na pewno zostały w odpowiedni sposób zużytkowane. Już parę razy okazało się, że nasze starania służyły temu, aby ktoś przy okazji na tym zarobił. Jesteśmy na tym punkcie uczuleni.

A co sądzisz o publikowaniu waszej muzyki w Internecie?

Do takiego zamieszania z mp3 doprowadziły główne firmy fonograficzne. Jest to coś, nad czym wszyscy chcieli mieć kontrolę, a nad czym w końcu nikt nie panuje. Jest to nowe wyzwanie i nie wiadomo, jak sobie z tym poradzić. Raz, że taki utwór można ściągnąć z Internetu, a dwa, taki plik można przecież kopiować w milionach egzemplarzy. To bardzo ciężki problem. Myślę, że w naszym kraju mamy jednak większy i bardziej przaśny problem - Stadion X-lecia, gdzie sprzedaje się 99 procent pirackich płyt. U nas nie trzeba ludziom zaglądać do komputerów, wystarczy przejść się po bazarach i targach. Dla mnie to jest taki sam problem, jak z niekontrolowaną sprzedażą narkotyków, przemytem alkoholu i papierosów. Wszyscy o tym mówią, ale nikt nic nie robi.

Czy sami czujecie się dotknięci przez piractwo?

No, oczywiście. Sprzedaż naszych płyt byłaby o kilkadziesiąt procent większa, gdyby nie piraci. Ale tu nie chodzi tylko o nas, tylko o wszystkich polskich artystów. Ale my możemy sobie tutaj rozmawiać, a nikt z polityków, którzy powinni się tym zająć, nie ruszy nawet palcem. Oni mają to po prostu gdzieś. Rząd jest zajęty swoimi prywatnymi sprawami. Ma cztery lata na to, żeby się dorobić i zrobić jeszcze większy deficyt.

Może w takim razie muzycy są w stanie sami coś z tym zrobić?

Nie, nie są w stanie. Potrzebny jest bardzo duży lobbying w Sejmie. Wszyscy jednak wiemy, jak to wygląda i w tej sytuacji potrzebny jest ktoś na miarę Piłsudskiego, kto stworzyłby dwie Berezy Kartuskie i pozamykałby wszystkich cwaniaków do wiezienia. Wtedy szybko zmniejszyłby się deficyt i rozwiązałoby się wiele innych problemów. Jeśli my sami, Polacy, nie zaczniemy inaczej na to wszystko patrzyć i nie opamiętamy się, to żadna Unia Europejska nam nie pomoże. My dla nich jesteśmy kolejną szansą do zrobienia dobrego biznesu, a na przykładzie muzyki to bardzo dobrze widać. Wystarczy włączyć radio i telewizję, żeby zobaczyć, jaka muzyka jest grana. Ja już przestałem się łudzić, że coś można w tej kwestii zrobić i że można ten problem jakoś szybko i bezboleśnie rozwiązać. Cierpią przez to nie tylko muzycy, którzy są okradani na każdym kroku, ale także zwykli ludzie. Nie chcę tu snuć jakichś katastroficznych wizji, ale to, co dzieje się w muzyce, przekłada się na inne sfery naszego życia i na odwrót. To, w jakiej rzeczywistości żyjemy, wpływa na to, jakie piszemy piosenki. Nie da się tego w żaden sposób ukryć. Chciałbym życzyć sobie i wszystkim, abyśmy mogli w końcu normalnie tworzyć i być normalnie i uczciwie wynagradzani za naszą pracę.

Co w takiej sytuacji powiesz o sytuacji panującej w stacjach radiowych i słynnym już bojkocie polskich artystów przez Radio Zet?

Mój Boże! Przecież oni zawsze bojkotowali polskich artystów! Niech teraz nie kombinują, że nie będą grali tych, którzy reklamowali RMF. Prawda jest bardziej prozaiczna. Od grania polskich artystów muszą płacić tantiemy, a nie muszą tego robić, kiedy grają zagraniczne piosenki. Dlatego taki bojkot to dobry pretekst i przykrywka. ZAIKS wypracował takie stawki, że żadnej stacji się to nie podoba. Poza tym przecież w naszym kraju nie ma monitoringu radiostacji. Z tego, że oni napiszą, iż grali 50 procent polskiej muzyki, nic nie wynika. Nikt przecież tego nie będzie sprawdzał. Jest tragicznie, a szans na poprawę sytuacji nie widać.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: koneser | koncerty | procent | muzyka | muzycy | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy