Reklama

"Historia wojen"

Należą do pionierów i niekwestionowanych liderów amerykańskiej sceny deathmetalowej. Takie płyty jak "The Ten Commandments" czy "Ratribution" to ścisły kanon gatunku. Dodatkowy szacunek należy im się za to, że w odróżnieniu od większości równie utytułowanych i zasłużonych kolegów, nigdy nie złożyli broni. Kłopoty personalne, złe kontrakty ze słabymi wytwórniami, brak koniunktury na death metal - nic nie było w stanie ich zatrzymać. Wystarczy zresztą posłuchać kilku pierwszych taktów najnowszego albumu grupy - "Warkult" - by raz na zawsze zrozumieć, że rozpędzonego Malevolent Creation zatrzymać nie sposób. O feralnej płycie DVD zarejestrowanej na Metalmanii, problemach z perkusistami i wytwórniami oraz pewnym kultowym australijskim zespole opowiada Phil Fasciana, gitarzysta i założyciel formacji.

Zacznijmy od sprawy, która kilka miesięcy temu zaszokowała twoich fanów, szczególnie polskich. Na pewno wiesz, o czym mówię...

Polska to dla nas wspaniały kraj, wspaniały dla metalu. Szkoda, że wszystko się tak popieprzyło... Oczywiście, byliśmy świadomi faktu, że gramy na festiwalu organizowanym przez Metal Mind Production i że oni nagrywają wszystkie zespoły występujące tego wieczoru. Problemy zaczęły się parę miesięcy później, kiedy podesłano nam fragment zarejestrowanego materiału z pytaniem, czy nie chcemy tego wydać na DVD. Po tym, co zobaczyliśmy, nie mogliśmy się zgodzić.

Reklama

Nie, nie, nie! Brzmienie było gówniane, praca kamer okropna, a przed wejściem na scenę nie pozwolono nam nawet zrobić próby, choć był to nasz pierwszy koncert z Tonym z Nile na perkusji. Odmówiliśmy więc, proponując, że może użyjemy fragmentów tego występu na naszym własnym DVD, nad którym wciąż pracujemy. Na to z kolei oni nie chcieli się zgodzić.

Minęło kolejnych parę miesięcy, a oni wydają DVD z całym naszym koncertem. To bootleg! Nigdy nie podpisywaliśmy z nimi żadnego kontraktu, ale choć nasi prawnicy natychmiast się z nimi skontaktowali, Metal Mind wciąż to sprzedaje. Mieszkamy na pieprzonej Florydzie i nie jesteśmy w stanie kontrolować wszystkiego. Udało nam się wycofać to DVD z oficjalnych sieci dystrybucyjnych w Ameryce, ale na eBay'u bez problemu można je dostać. W Europie jest jeszcze gorzej, tym bardziej, że nie o wszystkim wiemy. Wiesz, nie jesteśmy wyjątkiem. Po tym wszystkim skontaktowało się ze mną mnóstwo kapel, szczególnie z Polski. Wszyscy pisali, że Tommy i Metal Mind to oszuści. Nie zamierzam płakać z tego powodu, ale to nie zmienia faktu, że stało się źle i że bezprawnie wydali to DVD. Bezprawnie - o to właśnie chodzi.

Zostawmy ten temat i przejdźmy do oficjalnego DVD Malevolent Creation, o którym wspomniałeś. Kiedy możemy się go spodziewać?

Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku, ale wiesz, ten zespół już chwilę istnieje i zebrało się sporo materiału. A chcemy go na nim zmieścić jak najwięcej, tyle ile tylko się da. Obecnie jesteśmy na etapie obrabiania tego, co już mamy, ale równocześnie planujemy koncerty, które zamierzamy zarejestrować i z których fragmentów prawdopodobnie skorzystamy.

W ostatnim czasie zmieniałeś perkusistów jak rękawiczki. Dlaczego żaden z nich nie utrzymał się w kapeli? Rozumiem, że Tony Laureano był tylko wypożyczony z Nile, ale czemu miejsca w zespole nie zagrzał dłużej Justin DePinto, który nagrywał "The Will To Kill" czy Ariel Alvarado, który po odejściu Justina zagrał z wami trasę po Stanach?

Oni wszyscy byli po prostu wynajęci do wykonania konkretnej roboty. Justin prowadzi jakiś mały biznes w Nowym Jorku, poza tym założył rodzinę, więc z góry zapowiedział nam, że o wyjazdach na trasy nie ma mowy. Pracowało się nam z nim jednak całkiem fajnie, więc zdecydowaliśmy się nagrać z Justinem płytę.

Potem pojawił się Ariel, zagrał z nami trasę, ale czuliśmy, że nie jest jeszcze gotów na to, by dołączyć do nas na stałe. Poprosiliśmy więc o pomoc Tony'ego Laureano, który pojechał z nami na tournee po Europie i Ameryce Południowej. Potem podpisaliśmy nową umowę z Nuclear Blast i spytaliśmy Dave'a Culrossa, czy nie miałby ochoty do nas wrócić. Zgodził się, więc to jego grę słyszysz na nowej płycie i jego zobaczysz za bębnami na trasie. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi, bo Dave to najlepszy perkusista dla Malevolent Creation. Nie chcę już grać koncertów z nikim innym.

A możesz mu za ufać? Nie boisz się, że za dwa miesiące powie, że ma swoje sprawy do załatwienia i ponownie opuści zespół?

Zacznijmy od tego, że Dave nigdy nas nie opuścił. To był po prostu niefortunny zbieg okoliczności, bardzo burzliwy okres w jego życiu. Minęło parę lat i Dave uregulował swoje sprawy, więc już może z nami grać. Umówiliśmy się tylko, że o każdej trasie będziemy informować go z dużym wyprzedzeniem. Tak właśnie robimy, więc ma czas na to, by wszystko odpowiednio zaaranżować sobie w pracy. Póki ten system działa, nie musimy myśleć o innym bębniarzu.

Wasza pierwsza wytwórnia przygotowała niedawno album z "największymi przebojami" Malevolent Creation, oczywiście z okresu, w którym z nimi współpracowaliście. Maczaliście w tym palce czy obyło się bez waszej wiedzy i zgody?

Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy było już za późno na jakiekolwiek zmiany, więc tak naprawdę nie byliśmy w żaden sposób zaangażowani w powstanie tej płyty. Roadrunner zrobił to, na co miał ochotę, ale spoko, nie mam nic przeciwko temu. W Ameryce nasze pierwsze trzy płyty są właściwie nie do zdobycia, w Europie też trudno je dostać, a dzięki tej kompilacji fani, którzy ich nie znają, mogą poznać nasze wczesne numery. Tym bardziej, że zmieściło się tam ich 15, to naprawdę reprezentatywny wybór. Nie mogliśmy ich powstrzymać przed wydaniem tego, ale też nie mamy na co narzekać.

No tak, ale fani death metalu nie gustują raczej w tego typu składankach. O wiele bardziej ucieszyłyby ich reedycje waszych wczesnych płyt.

Wiem o czym mówisz. Pavement Music z którymi byliśmy związani po opuszczeniu Roadrunnera też wydali podobną składankę, kiedy się z nimi rozstawaliśmy. Dzięki temu jesteśmy chyba pierwszym zespołem deathmetalowym z dwoma kompilacjami "Best Of". Trochę to głupie, ale to wytwórnie płytowe wpadają na takie pomysły, nie my.

Skoro już mówimy o wytwórniach, powiedz jak się miewa twoja własna firma - Arctic Music?

Coraz lepiej. Właśnie podpisaliśmy kontrakt dystrybucyjny na Stany z Caroline i wydaliśmy dwie nowe płyty - Stereochrist z Węgier i Total Devastation z Finlandii. Kilka następnych wydawnictw mamy w zanadrzu. Krok po kroku idziemy naprzód.

"Warkult", wasz najnowszy album, został nagrany w miejscu o nazwie Liquid Ghost. Co to za studio?

Jest bardzo drogie (śmiech). Mieści się niedaleko miejsca, w którym mieszkamy, a poza tym stoi tam dokładne taki sprzęt, jakiego potrzebowaliśmy. Ściągnęliśmy więc tu Jeana Francoisa Dagenais z Kataklysm, który zajął się produkcją płyty, a po nagraniu wszystkiego udaliśmy się do Montrealu, gdzie materiał został zmiksowany i poddany masteringowi. Zdecydowaliśmy się na dwa bardzo drogie studia, więc nie mieliśmy zbyt wiele czasu na nagrania. Zajęło nam to zaledwie 11 dni. Czy raczej 11 nocy...

Jest w tym jakaś ironia, że by osiągnąć oldschoolowe deathmetalowe brzmienie, zespoły potrzebują dziś najbardziej nowoczesnego i najdroższego sprzętu.

To prawda (śmiech). Nie chcieliśmy jednak pakować się do pierwszego lepszego studia. Tym bardziej, że JF pracuje na co dzień na naprawdę wypasionym sprzęcie i nie miał ochoty na zmianę przyzwyczajeń. Uzyskaliśmy brzmienie dokładnie takie, o jakie nam chodziło, więc wszystko wskazuje na to, że podjęliśmy słuszną decyzję.

Nawet przez moment nie dziwiłem się za to, że zdecydowaliście się ponownie pracować z JF Dagenais. Facet wyrasta na jednego z największych specjalistów od ekstremalnego grania po waszej stronie Oceanu.

Fakt, z roku na rok jest coraz lepszy. Ma doskonały słuch, a przy tym współpraca z nim to prawdziwa przyjemność. Kiedy JF jest w studiu, jestem spokojny o rezultat sesji. Ufamy mu w stu procentach.

Przymierzaliście się do zarejestrowania utworu "Crucifixion", pochodzącego z debiutanckiego albumu australijskiej formacji Hobb's Angel Of Death. W końcu jednak zdecydowaliście się na "Jack The Ripper", z tej samej płyty. Skąd ta nagła zmiana decyzji?

Prawda jest taka, że to Peter Hobbs, lider Hobb's Angel Of Death, namawiał nas do nagrania "Crucifixion". Jednak po wielokrotnym przesłuchaniu płyty doszliśmy do wniosku, że najlepszym kawałkiem, w dodatku przypominającym w jakimś stopniu styl Malevolent Creation, jest "Jack The Ripper". Wydaje mi się, że dokonaliśmy słusznego wyboru i znaczna część fanów nie będzie nawet świadoma tego, że to cover. Brzmi tak, jakbyśmy sami napisali ten numer! Jestem pewien, że Peter Hobbs będzie z nas dumny.

Dlaczego właśnie Hobb's Angel Of Death?

Uwielbiam ich od wielu, wielu lat. Już w 1986 roku słuchałem ich demówek, a kiedy w 1988 roku ukazała się płyta, natychmiast ją kupiłem. Podobali mi się, bo grali jak Slayer i Kreator. Jakieś pięć lat temu, podczas trasy po Niemczech, trafiłem na wydanie "Hobb's Angel Of Death" na kompakcie. Tak się tym podnieciłem, że od razu kupiłem dwie sztuki (śmiech).

Od tej pory jedną z nich zawsze wożę ze sobą na trasę. Kiedy chcę odpocząć, rozsiadam się wygodnie w autokarze, palę zioło i słucham Hobb's Angel Of Death (śmiech). W końcu doszedłem do wniosku, że musimy nagrać własną wersję któregoś z tych kawałków. Takie są fajne.

Podczas sesji nagraniowej "Warkult" przymierzaliście się też ponoć do zarejestrowania piosenki z repertuaru Leviathan, grupy w której debiutowali Chris Barnes (potem Cannibal Corpse i Six Feet Under) oraz Jeff Juszkiewicz (Malevolent Creation)?

Bardzo chcieliśmy to zrobić, ale kiedy nagrywaliśmy płytę, Chris Barnes był akurat w trasie, a nikt oprócz niego nie zna tekstów Leviathan. Odłożyliśmy więc ten pomysł na lepsze czasy. Na pewno do niego wrócimy, choćby przy okazji wspólnej trasy po Stanach z Six Feet Under, na którą ruszamy we wrześniu. Może nawet nagramy na nowo całe demo Leviathan z 1986 roku? (śmiech). To prawdziwa klasyka death metalu, choć zapomniana. Poza tym kocham tych ludzi, to moi przyjaciele i chciałbym w jakiś sposób ich uhonorować.

"Warkult" - jestem przekonany, że prezydenta Stanów Zjednoczonych zachwyciłby tytuł waszej płyty.

(śmiech). Pewnie tak. Nie myśl jednak, że nazwaliśmy tak album z powodu wojny w Iraku. Poruszaliśmy tę tematykę jeszcze nagrywając kasety demo, zwykle poświęcając jej pojedyncze utwory. Tym razem jednak poszliśmy nieco dalej i stworzyliśmy płytę, na której przedstawiamy historię wojen na przestrzeni wieków. Tego typu teksty doskonale uzupełniają naszą muzykę.

Niewielu fanów o tym wie, ale masz ogromny wkład w rozwój nie tylko amerykańskiej, ale i szwedzkiej odmiany death metalu. Przypomnisz, jak to było z Hypocrisy?

Wiele lat temu Peter Tagtgren mieszkał na Florydzie. Grał na perkusji w zespole, który miał salę prób zaraz obok naszej. Wpadał do nas raz na jakiś czas, uważnie obserwował to, co robimy, słuchał naszych numerów i był pod ogromnym wrażeniem. Kiedy wracał do Szwecji, obiecał mi, że pierwsze, co zrobi, to założy kapelę deathmetalową i zdobędzie kontrakt płytowy. Nie bardzo mu wtedy wierzyłem (śmiech).

Parę miesięcy później zaczął mi przysyłać demówki, a za jakiś czas zadzwonił i oznajmił, że właśnie podpisał kontrakt z Nuclear Blast. "O cholera!" - myślę sobie (śmiech). Jeżeli Malevolent Creation rzeczywiście w jakiś sposób go zainspirowało, cieszę się bardzo i jestem z tego dumny, tym bardziej, że Peter osiągnął w death metalu baaaardzo dużo. Najważniejsze jednak, że wciąż jesteśmy przyjaciółmi.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: trasy | Peter | metal | DVD | creation | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy