Reklama

"Filmowy zwiastun"

Pod koniec sierpnia 2005 r. ukazała się ósma studyjna płyta szwedzkiej grupy Opeth, zatytułowana "Ghost Reveries". Dwa dni później zespół, obok grup Korn i Lacuna Coil, był zagraniczną gwiazdą Metal Hammer Festival, odbywającego się w katowickim "Spodku". Kilka godzin przed występem Michał Boroń spotkał się z Perem Wibergiem, klawiszowcem grupy, który wcześniej współpracował z Opeth na trasach koncertowych, a na stałe do ekipy Mikaela Akerfeldta dołączył na początku maja 2005 roku. Muzyk opowiedział o nowej płycie, pomysłach na obchody 15-lecia grupy, a także o długości utworów Opeth. Per Wiberg wspomniał również o drugim zespole w którym występuje, Spiritual Beggars, i o różnicach pomiędzy tymi formacjami.

Co się stało z waszym perkusistą Martinem Lopezem? Słyszałem, że jest chory i na Metal Hammer Festival wystąpicie z innym bębniarzem?

Tak, to prawda. Martin musiał wrócić do domu, kiedy byliśmy w trakcie letniej trasy "Sounds Of The Underground" po Stanach Zjednoczonych, z powodu swoich problemów ze zdrowiem, które miał od kilku lat. Prawdopodobnie był chory nawet od urodzenia, ale o tym wcześniej nie wiedział. To choroba krwi.

Jego obowiązki przejął Gene Hogland [m.in. Strapping Young Lad, Dark Angel, Testament, Death i wiele innych - przyp. red.] i pomógł nam dokończyć amerykańską trasę. Teraz jest z nami nasz przyjaciel Martin Axenrot [m.in. Bloodbath, Witchery i Nifelheim - przyp. red.], z któym będzie grać na festiwalach i podczas europejskiego tournee. Dobrze gra się nam razem więc to nie jest problem.

Reklama

A dlaczego Gene Hogland nie towarzyszy wam na Starym Kontynencie?

To głównie ze względów logistycznych. On mieszka w Kanadzie, a my w Szwecji, a to spora odległość. Potrzebujemy czasu na próby przed festiwalami i trasą po Europie, dlatego wygodniej mieć kogoś pod ręką, jak właśnie Martina.

Czy znasz któryś z tych polskich zespołów, które wystąpią na Metal Hammer Festival - Mech, Delight lub Hunter?

Nie, niestety nie miałem okazji usłyszeć ich nagrań. Ale myślę, że będzie dziś okazja, żeby sprawdzić je na żywo.

Czy miałeś coś do powiedzenia przy nowym albumie, czy wszystkim zajmował się Mikael Akerfeldt?

W Opeth tak jest, że Mikael pisze większość materiału, a później przynosi do studia. Wcześniej w Opeth nigdy nie było prób przed nagraniami, a przy tym albumie dużo rzeczy przećwiczyliśmy sobie w studiu. Tym razem Mikael przyniósł dużo materiału, który napisał i nagrał w swoim domowym studiu, i wspólnie zastanawialiśmy się nad aranżacjami, różnymi dodatkami i pomysłami.

W przypadku kilku utworów jammowaliśmy sobie razem, dlatego można powiedzieć, że to w pewnym sensie była praca zespołowa. Wszyscy byli w to zaangażowani. Ja też napisałem parę riffów, ale to Mikael jest głównym twócą materiału w zespole.

To może to wspólne granie sprawiło, że utwory na "Ghost Reveries" są tak długie? Dokładnie połowa z ośmiu numerów trwa ponad 10 minut. Takie było wasze założenie, czy po prostu w studiu dokładaliście kolejne partie?

(Śmiech) Nie wiem. Styl Opeth to zawsze były długie utwory. Ponieważ zespół ma takie umiejętności, że może grać zarówno długie, rozbudowane utwory, jak i krótsze, bardziej melodyjne fragmenty. W Opeth nigdy nie było zwykłych rockowych numerów, typu zwrotka-refren-zwrotka. Ja nie mam nic do tego typu utworów, ale to nie pasuje do tego zespołu.

Kiedy słuchałem płyty po raz pierwszy, to po 20 minutach myślałem, że to już połowa płyty, tymczasem dopiero kończył się drugi utwór.

(śmiech) Dokładnie. W tych pierwszych dwóch utworach cały czas się coś dzieje, jest tam sporo materiału.

Czy praca w Opeth bardzo się różni od działalności w Spiritual Beggars?

Tak. Spiritual Beggars to zupełnie inny zespół i inne metody pracy. Po prostu siadamy sobie razem w studiu i gramy, tak jak nas niesie nastrój. W tym przypadku można mówić o luźnej formule zespołu.

Może dlatego, że pracujecie razem?

Być może. Ale także dlatego, że ze Spiritual Beggars muzycznie nie dokonujemy jakiś wielkich przełomów. Po prostu wszyscy bardzo lubimy hard rocka i łatwo nam się zebrać razem.

Z kolei Opeth to poważniejsza kwestia, która pochłania znacznie więcej czasu - więcej pracujemy nad aranżacjami, trzeba też więcej pogłówkować, by wymyślić partie, które będą interesujące dla nas i dla słuchaczy.

A Spiritual Beggars to bardziej zespół opierający się na wspólnym jammowaniu.

Niedawno na stałe dołączyłeś do Opeth, choć wcześniej byłeś już członkiem koncertowego składu. Czy ta propozycja od grupy była dla ciebie jakimś zaskoczeniem, czy raczej spodziewałeś się, że prędzej czy później zostaniesz przyjęty na stałe?

Nie. Na samym początku mojej współpracy z Opeth zostałem poproszony o grę tylko na jednej trasie, promującej płytę "Damnation", ponieważ było tam wiele partii klawiszowych, a w zespole nie było klawiszowca. A ponieważ dobrze to wypadło, a w dodatku znaliśmy się już wcześniej, więc nie byłem dla nich gościem z zewnątrz.

Później chcieli także dodać partie klawiszy do ciężkich utworów, dlatego dwa lata temu pojechaliśmy razem na europejską trasę. Zdało to egzamin, myślę, że koledzy byli zadowoleni, a ja też się dobrze przy tym bawiłem.

Więc w sumie ta propozycja była czymś naturalnym. Dlatego przypuszczałem, że prędzej czy później ktoś zada to pytanie "Czy nie chciałbyś zostać członkiem zespołu?". A ja wtedy oczywiście odpowiedziałem "Tak".

Po płycie "Damnation", "Ghost Reveries" jest powrotem Opeth do znacznie cięższej muzyki. Wydaje się, że z waszym statusem moglibyście spokojnie zapuścić się w bardziej komercyjne tereny, jednak wybraliście album z nagraniami dla prawdziwych metalowych maniaków. Nie sądzisz, że Opeth jest jednym z nielicznych zespołów, które grają brutalnie, unikając typowych klisz dla deathmetalowej muzyki?

Jeżeli tak jest, to wielki komplement. Robimy to, co robimy. Jak już mówiłem wcześniej, "Ghost Reveries" to kontynuacja stylu Opeth. W sieci i na łamach magazynów były prowadzone liczne dyskusje na temat "sprzedania się", komercjalizacji, czy kompromisach w muzyce grupy. Każdy ma prawo wypowiadania się na temat zespołu.

Ale myślę, że nowa płyta pokazuje progresję, w porównaniu z tym, co było wcześniej. Są tu elementy znane z "Damnation", a także "Deliverance" oraz oczywiście nowe rzeczy.

W sumie to nie wiem o co chodzi z tą komercjalizacją. Takie zespoły jak Mars Volta, czy Tool, to przecież formacje "wagi ciężkiej". A wcale nie grają prostej muzyki, i wciąż robią wspaniałe rzeczy.

Oczywiście, że death też może być komercyjny, bo wiele osób interesuje się taką muzyką.

I kupuje płyty.

Dokładnie. Myślę, że zawsze będzie ta dyskusja na temat "sprzedania się" i komercjalizacji. Jedyne co można robić, to to na co ma się ochotę, co się lubi, najlepiej jak się potrafi. Jeśli się zacznie za dużo myśleć o tym, co ludzie powiedzą, czy sobie pomyślą, to mogą być z tego tylko kłopoty. Nie można wtedy za dobrze przygotować się do koncertów, czy pracy w studiu.

Tym razem przy produkcji albumu nie pomagał wam Steven Wilson, lider grupy Porcupine Tree. Jakie były przyczyny takiego kroku?

Nie wiem dokładnie, ale wydaje mi się, że Steven również miał zajmować się produkcją "Ghost Reveries", lecz akurat był w trakcie nagrywania nowej płyty Porcupine Tree, a później miał ze swoim zespołem pojechać w trasę koncertową.

W tym czasie my mieliśmy wejść do studia, dlatego zdecydowaliśmy się sami zająć produkcją. Pomagał nam Jens Borgen, który ma znakomite pomysły na brzmienie i aranże, i dużo mu zawdzięczamy przy produkcji tego albumu.

Czy w takim razie jest możliwość, że następny album nagracie razem ze Stevenem Wilsonem?

Prawdę mówiąc, to nie mam pojęcia! Ten album na razie jest całkiem nowy, bo wyszedł raptem dzień lub dwa temu, w zależności od kraju. Dlatego myślę, że większość czasu do końca roku spędzimy w trasie.

Wszystko jest możliwe, bo nigdy nie wiadomo co się zdarzy. Np. zespół może się rozpaść w ciągu najbliższych dwóch lat (śmiech).

A tak poważnie, to nikt nie powiedział, że nigdy już nie nagramy żadnego albumu ze Stevenem, ale teraz wszyscy raczej się koncentrują nad ułożeniem set listy na najbliższą europejską trasę, problemach Lopeza...

W każdym razie bardzo się cieszymy, że znów ruszamy w trasę - będzie na pewno dużo śmiechu i zabawy.

W 2005 roku przypada 15. rocznica powstania Opeth. Czy szykujecie coś specjalnego żeby uczcić ten jubileusz?

Nie wiem (śmiech). Na razie nikt nic nie wspominał na ten temat, więc niespecjalnie mogę ci pomóc w tym temacie. Muszę o tym powiedzieć chłopakom i jeśli coś wymyślą, to na pewno taka informacja pojawi się na oficjalnej stronie zespołu.

To może jakiś specjalny koncert?

Czemu nie? Tylko że na razie mamy zaklepane występy do dnia przed Wigilią.

To może później?

Tak, ale wtedy już będzie kolejny rok i wtedy będziemy mieli 16. rocznicę (śmiech).

Ale wasze pierwsze demo ukazało się w 1991 roku...

...dokładnie! (śmiech) Zawsze można znaleźć powód do świętowania.

Opeth nigdy nie miał jakiegoś szczególnego wizerunku - żadnych kolców, skórzanych ubrań czy groźnych min. Raczej nie wyglądacie na zatwardziałych metalowców.

Jesteśmy nudnym zespołem (śmiech). Opeth zawsze skupiał się na muzyce, choć w sumie to chciałbym mieć jakiś cool image (śmiech).

Nie mamy np. trupiego makijażu na twarzach i chyba właśnie o tym musimy pogadać. Może na ten koncert? Powinniśmy zagrać przynajmniej jeden koncert w takim rynsztunku (śmiech).

Tak poważnie to nie sądzę, żeby ktoś w tym zespole myślał o image'u. Po prostu wychodzimy na scenę i gramy. Myślę, że byśmy się głupio czuli, gdyby po 15 latach kariery teraz zaczęli coś takiego robić.

Do singla "The Grand Conjuration" powstał teledysk. Możesz coś więcej o nim opowiedzieć?

Jeszcze go nie widziałem po ukończeniu. To pierwszy teledysk w historii zespołu, został nakręcony w Los Angeles, gdy byliśmy tam podczas trasy "Sounds Of The Underground". Poświęciliśmy na niego jeden dzień. Występowaliśmy w jakimś domu. Klipowi towarzyszy też jakaś historia, ale zbyt dobrze jej nie rozumiem (śmiech). Myślę, że jest jakoś związana z tekstem utworu, ale tak naprawdę to dopiero zobaczymy jak klip będzie w gotowej formie.

Na tą chwilę nie jestem wielkim fanem tego klipu, ale myślę, że jako pierwszy teledysk w historii Opeth może to pomóc zespołowi. Jeśli nie jest to kupa gówna, i wygląda profesjonalnie, to jestem zadowolony.

Tego lata wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie mamy po prostu czasu żeby się przejmować takimi rzeczami jak teledysk.

Z tego co wiem, to teledysk nakręcono do skróconej wersji "The Grand Conjuration".

Tak, trwa ona coś ponad 5 minut, a pełna wersja utworu liczy nieco ponad 10 minut. To prawie połowa, co znaczy, że jest w połowie tak dobra jak całość (śmiech). Niektórzy od razu powiedzą, że zrobiliśmy to z komercyjnych powodów.

My mówimy, że oczywiście tak jest, ale ja traktuję to w kategoriach filmowego zwiastuna. Ładuje się tam najciekawsze rzeczy, żeby przyciągnąć ludzi. Dobrą robotę zrobił przy tym Jens, który przyciął ten utwór.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Metal Hammer Festival | Opeth
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy