Reklama

"Dobry pop i tajemnica"

Tarnowska grupa Siedem stała się popularna w 1999 roku, za sprawą piosenki "O smokach". W tym samym roku do sklepów trafiła debiutancka płyta formacji, zatytułowana po prostu "Siedem". I gdy już wydawało się, że drzwi do kariery stoją otworem, zespół na kilka lat praktycznie zniknął ze sceny muzycznej. Na początku maja 2003 roku ukazał się drugi album grupy, "Pomarańcze". Damian Rękas, klawiszowiec Siedem opowiedział Krzysztofowi Czai m.in. o tym, dlaczego tak długo trzeba było czekać na tę płytę, co zmieniło się w zespole przez ostatnie cztery lata i że chętnie zagrałby w reaktywowanym zespole The Police.

Na początku 1999 roku furorę na listach przebojów robił utwór zespołu Siedem, "O smokach". Wkrótce potem ukazała się wasza debiutancka płyta. Na kolejny album trzeba było czekać aż cztery lata. Czemu tak długo to trwało?

Plan był inny. Chcieliśmy wydać płytę w 2000 roku, ale nasza ówczesna firma Zic-Zac odrzuciła materiał demo. Zrobiliśmy poprawki, ale po jakimś czasie zrozumieliśmy, że zmiany w materiale, jakich oczekuje firma, są dla nas nie do zaakceptowania. Tego rodzaju kompromisy zazwyczaj zabijają zespoły. Wtedy nastąpiła decyzja: uwalniamy się od firmy i produkujemy materiał sami.

Reklama

Znowu musiało upłynąć trochę czasu - kompletowaliśmy sprzęt do studia, zastanawialiśmy się na tym, jak ta płyta ma wyglądać od strony produkcyjnej, wreszcie po prostu ćwiczyliśmy. Gdy już podzieliliśmy role - Quentin został realizatorem, Leszek dostał miks i mastering, a ja wziąłem na siebie produkcję - przystąpiliśmy do nagrań. Główną część płyty zrealizowaliśmy w lecie 2001 roku i w tym też roku powstały pierwsze miksy, z którymi ruszyliśmy do wytwórni. Odzew był umiarkowanie optymistyczny, tzn. było zainteresowanie, ale terminy ewentualnej premiery dość odległe. Poza tym znów zaczynały się rozmowy o repertuarze. To nie bardzo nam pasowało, więc nie podpisaliśmy kontraktu.

W roku 2002 wróciliśmy jeszcze raz do nagrań, bo część ścieżek przestała się nam podobać, dograliśmy chórki, gitary akustyczne, pojechaliśmy do studia w Wiśle, by jeszcze raz nagrać bębny. No i znaleźliśmy firmę, która powiedziała: "O.K wydajemy, nie chcemy nic zmieniać".

Czy od nagrania poprzedniego albumu nastąpiły jakieś zmiany w składzie zespołu?

Jesteśmy zespołem z krwi i kości, a nie chwilowym projektem, więc bardzo istotne jest dla nas granie w tym samym składzie. Od czasu nagrania pierwszej płyty nic się w tym temacie nie zmieniło. Małe trzęsienie ziemi nastąpiło dopiero teraz, w maju odszedł od nas Bartek, gitarzysta. Od czasu pierwszych nagrań do "Pomarańczy" przeczuwaliśmy, że to się stanie, bo Bartek wyraźnie różnił się z nami co do pomysłów realizacyjnych, kompozycyjnych, co do tekstów, a teraz jeszcze przeprowadził się na drugi koniec Polski i założył swój zespół. Koniec naszej współpracy był jednak sympatyczny - zagraliśmy razem trasę koncertową, a przed ostatnim wspólnym występem we wrocławskim klubie "Niebo" wystąpił nowy zespół Bartka.

Czy można powiedzieć, że jesteście dojrzalszym zespołem, niż 4 lata temu? Czego się nauczyliście przez ten czas?

Te cztery lata zmieniły nas zupełnie. Gdy nagrywaliśmy "Siedem", byliśmy młodym zespołem, któremu wszystko się udawało. To, że musi się udawać, było dla nas oczywiste. Dopiero później zrozumieliśmy, że aby tak się działo, nie wystarczy komponować dobre piosenki, dobrze je wykonywać, pisać interesujące teksty, mieć ciekawą wokalistkę. Trzeba mieć za sobą armię ludzi, którzy krok po kroku budują twój sukces. A my właśnie rozstaliśmy się z firmą. Postanowiliśmy, że zrobimy wszystko sami. Zrobiliśmy singla (sam go rozsyłałem), za swoje pieniądze nagraliśmy teledysk i rozpoczęliśmy promocję. Staraliśmy się zrozumieć mechanizmy, które powodują, że jedne zespoły, często bardzo przeciętne, są w mediach cały czas, a inne, bardzo dobre, nie mogą się przebić. I tak, powoli, stawaliśmy się zespołem świadomym tego, co się wokół niego dzieje.

Inna bardzo ważna zmiana zaszła wewnątrz zespołu. Gdy musieliśmy zacząć decydować o wszystkim sami, także o sprawach, o których zwykle decydują szefowie firm, okazało się, że demokracja nie sprawdza się, bo przecież jest nas sześć osób i bardzo często dochodzi do patowej sytuacji, gdy w głosowaniu jest 3:3. Poza tym pełna demokracja rozwleka wszystko w czasie. Nie da się przecież pytać wszystkich z zespołu, czy podoba im się jakieś konkretne rozwiązanie w nagraniu, gdy np. ja z Quentinem jestem w studio, a reszta ludzi gdzieś daleko. Dlatego narodził się pomysł o podziale ról, o którym mówiłem już wcześniej. Sumując - te cztery lata walki o nową płytę przyniosły każdemu z nas odpowiedź na pytanie, po co gra w tym zespole i co potrafi w nim robić najlepiej. Dlatego mogę spokojnie powiedzieć, że dojrzeliśmy.

Jak zareklamowałbyś płytę "Pomarańcze" komuś, kto nigdy nie słyszał o zespole Siedem?

Zapraszam do posłuchania "Pomarańczy" wszystkich tych, którzy nie boją się przyznać do tego, że lubią dobry pop. Zapraszam tych, którzy zadają sobie pytania i nie zawsze otrzymują odpowiedzi, zapraszam tych, których intryguje tajemnica - znajdziecie ją tak w tekstach jak i w samej osobie Magdy - wokalistki. Zapraszam wreszcie tych, dla których muzyka pop jest z natury plastikowa. Dajcie sobie szansę!

Skąd wzięła się taka "pomarańczowa" koncepcja waszej nowej płyty?

Na początku był to pomysł na piosenkę. Nagraliśmy utwór "Pomarańcze", w którym Magda śpiewa o kolorach zalewanego deszczem i neonami nocnego miasta. Potem wpadliśmy na to, żeby podczas sesji zdjęciowej potraktować te pomarańcze dosłownie... i polewać się sokiem z owoców. No i poszło. Sesja się udała (wszystkie zdjęcia można zobaczyć na naszej stronie www.siedem.art.pl ), a większość ludzi zaczęła mówić o naszych pomarańczach właśnie w tym "owocowym" kontekście. Uznaliśmy, że to ciekawe.

Które utwory z płyty "Pomarańcze" lubisz najbardziej i dlaczego?

Osobiście najbardziej lubię "Tatuaże na sercu", bo to piosenka, gdzie wyjątkowo dobrze tekst współpracuje z muzyką. Do tego Magda śpiewa ją w taki sposób, że mimo iż słyszałem to wykonanie dziesiątki razy, ciągle mam dreszcze. To bardzo osobisty utwór, w subtelnie jazzującym klimacie, to naprawdę lubię. Drugim utworem, o którym teraz pomyślałem, jest zamykający płytę "Je obie". Doczekał się on podczas realizacji płyty kilkunastu wersji i cieszę się, że w końcu udało się nam go okiełznać. Ale muszę powiedzieć, że słucham chętnie całej płyty i kocham ją, bo to przecież też moje dziecko.

W jaki sposób powstają piosenki grupy Siedem? Czy jest jakaś ustalona formuła?

Pod tym względem sporo się zmieniło. Na pierwszą płytę muzykę pisałem sam i gdy założyłem Siedem, piosenki w warstwie kompozycyjnej były już właściwie gotowe. Na próbach zajęliśmy się głównie aranżowaniem. Potem studio i charyzmatyczny producent trochę nam namieszał, ale z grubsza wszystko zostało po mojemu. Jeśli chodzi o "Pomarańcze", to było już inaczej. Znalazły się tutaj obok moich, także piosenki napisane przez Quentina, Leszka i Bartka, co pozwoliło nam poszerzyć horyzonty. Cały etap aranżacji przenieśliśmy do studia, by móc wykorzystać w pełni wszystkie jego możliwości. Jeśli chodzi o trzecią płytę, to mamy plan zagrać ją na setkę, ale czy to się nie zmieni... doprawdy nie wiem.

Czy ciężko jest funkcjonować w rodzimym show-biznesie komuś, kto mieszka na co dzień w stosunkowo niewielkim i oddalonym od Warszawy Tarnowie?

To pytanie często zadają mi dziennikarze z lokalnych mediów. Nie czujemy się jakkolwiek poszkodowani z tego powodu, że mieszkamy daleko od Warszawy, no może wtedy, gdy musimy jechać na jakiś wywiad cztery godziny samochodem, zamiast wsiąść do metra i podjechać dwa przystanki, może wtedy trochę narzekamy (śmiech). Tak poważnie, to mając przed sobą telefon i komputer z Internetem, można załatwić prawie wszystko.

Czy udaje się wam przeżyć z grania muzyki, czy też macie jakieś dodatkowe, pozamuzyczne źródła dochodów?

Był taki moment kilka lat temu, że wiodło nam się finansowo całkiem nieźle i mogliśmy z grania utrzymać siebie i rodziny. Te czasy jednak minęły i musieliśmy poszukać sobie zajęć, które dają stały dochód. Zależało nam jednak, aby były to zajęcia, które mogłyby nas rozwijać muzycznie, dlatego np. Leszek jest realizatorem i producentem w studiu radiowym, Quentin nagrywa w prywatnym studiu nagraniowym, Marek, saksofonista, gra w niezliczonej ilości składów. Mam jednak nadzieję, że niedługo wrócą dobre czasy i będziemy mogli poświęcić 100 procent swojego czasu Siedem.

Który koncert zespołu Siedem wspominasz najmilej?

Zagraliśmy już trochę koncertów i przyznam, że trudno jest wybrać ten jeden. Niezwykłym doświadczeniem była dla nas ta ostatnia trasa, promująca "Pomarańcze". Zagraliśmy w największych miastach w Polsce, ale w klubach, jako jedyny artysta danego wieczoru. Pierwszy raz mogliśmy dokładnie przyjrzeć się naszym fanom. Gdy gra się na dużych imprezach, gdzie występuje kilka zespołów, trudno jest o prawdziwy kontakt między zespołem a publicznością. Tu było inaczej, graliśmy na małych scenkach, dla kilkudziesięciu osób, stojąc z nimi praktycznie twarzą w twarz i okazało się, że świetnie się sprawdzamy w takich warunkach. To było zaskoczenie, bo do tej pory byliśmy postrzegani jako zespół z gatunku "stadionowych". Najcieplej wspominam koncerty w klubie "Niebo" we Wrocławiu i w "Atellier" w Sopocie. No ale w Sopocie doszedł jeszcze niesamowity efekt scenograficzny, gdyż bezpośrednio za przeszkloną ścianą sali, gdzie graliśmy, szumiało morze.

Jakich artystów cenisz najbardziej? Kto cię inspiruje?

Najbardziej cenię artystów, którym o coś chodzi. Nie przekonują mnie wykonawcy, którzy nie piszą sobie ani tekstów, ani muzyki, bo to oznacza, że są tylko rzemieślnikami, którzy skupiają się na tym jak a nie co wykonują. Z wyliczeniem tych, którzy inspirują Siedem, jest spory kłopot, bo jest nas sześć osób i słuchamy bardzo różnej muzyki. Ograniczę się więc do tych, co do których jest pełna zgoda w zespole: Living Colour, Peter Gabriel, Sting, Jamiroquai.

Gdyby zaproponowano ci granie w dowolnym zespole ze świata, to jaki byś wybrał?

Zawsze wyznawałem zasadę, że naprawdę poświęcić można się tylko jednemu zespołowi. Gram w Siedem, więc nie ma sensu się rozpraszać. Gdyby jednak zaistniała sytuacja, w której Siedem nie istnieje, to reaktywowałbym The Police, zatrudnił siebie na klawiszach i pojechał w trasę "Synchronicity 2003". Nie wiem tylko, jakbym się dogadał z Gordonem, skoro Stewart miał z nim tyle kłopotów, to i mnie pewnie nie byłoby łatwo (śmiech).

Jakie są plany zespołu Siedem na najbliższą przyszłość?

Całe lato i jesień będziemy promować "Pomarańcze", chcemy odwiedzić radiostacje, w których jeszcze nie byliśmy, głównie na południu i wschodzie kraju. Czeka nas także jeszcze kilka programów telewizyjnych, no i koncerty na Mazurach i nad morzem. Jeśli kogoś interesuje konkretny plan, zapraszam na naszą stronę. W lecie pojawi się też nasz nowy singel. Niezależnie od tego zaczynamy pracę nad nową płytą, by znowu nie uciekły nam cztery lata. Chcielibyśmy wejść do studia w zimie, by w przyszłym roku wydać trzecią płytę, czego sobie i całemu Siedem życzę!

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu | The Police | Police | studia | piosenki | tajemnica
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy