Reklama

"Czasem mniej, znaczy lepiej"

Wielu muzyków marzy o tym, aby grać w Morbid Angel. Tymczasem Erik Rutan po dziewięciu latch bycia częścią jednej z największych grup tego gatunku, postanowił rozstać się z Trey’em Azagthothem i Petem Sandovalem, aby w pełni poświęcić się grupie Hate Eternal, którą tworzy wraz z Jaredem Andersonem, nota bene także kiedyś działającym w Morbid Angel, i Derekiem Roddym. Jesienią 2002 roku ukazała się druga płyta tej formacji, zatytułowana "King Of All Kings", na której znalazła się porcja niesamowicie brutalnego i intensywnego death metalu. Erik zapewnia, że to nie wszystko, na co go stać. Na pewno będzie podnosił sobie poprzeczkę coraz wyżej, gdyż zamierza zostawić swój ślad w muzyce deathmetalowej. Krótko przed premierą albumu "King Of All Kings", z Erikiem Rutanem rozmawiał Lesław Dutkowski.

Kiedy doszedłeś do wniosku, że nastał czas na opuszczenie Morbid Angel i skoncentrowanie się wyłącznie na Hate Eternal?

Wydaje mi się, że to stało się podczas pracy nad płytą "King Of All Kings". Ja, Jared i Derek ciężko pracowaliśmy, dawaliśmy z siebie wszystko. Wówczas zdałem sobie sprawę, że to, co chciałem zawsze robić, to grać w swoim zespole. Nie ma czegoś takiego, czego nie mógłbym zrobić w Hate Eternal. Mam wizję, mam kierunek, w którym chcę podążać. To był naprawdę odpowiedni czas dla mnie na podjęcie takiej decyzji.

Reklama

Oczywiście była to trudna decyzja, bo kocham Morbid Angel i zawsze kochałem. To z pewnością największy zespół deathmetalowy. Tam jednak nie mogłem wiele tworzyć, bo Trey jest liderem Morbid Angel, ma swoją wizję tego, co chce robić. Wszystko, co robię w Hate Eternal, nie byłoby do zrobienia w Morbid Angel. Aby jednak Hate Eternal stał się zespołem w prawdziwym tego słowa znaczeniu, musiałem odejść z Morbid Angel.

Wiem, że wielu myślało, że Hate Eternal to będzie tylko mój projekt uboczny, ale ja sam nigdy tak o tym zespole nie myślałem. Dla mnie był on zawsze bardzo ważny. Czas jest właściwy na podjęcie wyzwania. Mogę się temu poświecić w stu procentach. Czego można chcieć więcej? Mam swój zespół, w nim chciałbym zakończyć swoją karierę. Wiem, że jest wiele do osiągnięcia z tym zespołem.

Powiem ci, że dla mnie Hate Eternal jest takim odświeżeniem. Gram death metal od piętnastu lat, ale wciąż mam wiele do zaproponowania. Z tą grupą patrzę z zainteresowaniem w przyszłość.

Jeszcze jedno pytanie o Morbid Angel. Grałeś w tym zespole przez dziewięć lat i miałeś okazję współpracować z legendarnym gitarzystą deathmetalowym, jakim bez wątpienia jest Trey. Co dała ci współpraca z nim?

Z pewnością nauczyłem się bardzo wiele. To nie ulega wątpliwości. Profesjonalizmu, przykładania znaczenia do jakości muzyki. Nauczyłem się także wiele od Pete’a Sandovala i wszystkich tych, którzy pracowali z tym zespołem.

Oczywiście, ja i Trey jesteśmy zupełnie innymi gitarzystami. Jesteśmy także zupełnie innymi ludźmi, ale stworzyliśmy chyba bardzo dobry gitarowy tandem. W każdym znaczeniu. Ja zresztą cieszę się z każdej minuty, którą spędziłem w Morbid Angel. Nie żałuję absolutnie niczego.

Czy nie myślałeś o tym, aby zatrudnić w Hate Eternal jeszcze jednego gitarzystę? Wiem, że bardzo się przyjaźnicie z Jaredem i Derekiem, że chemia w zespole jest świetna, ale czy nie bierzesz na siebie zbyt wielkiej odpowiedzialności, będąc jednocześnie głównym wokalistą i jedynym gitarzystą?

Wydaje mi się, że to czyni właśnie Hate Eternal wyjątkowym. Fakt, że jest ta presja, bo gram na gitarze i śpiewam. Jeśli mam być szczery, to nigdy nie znaleźliśmy gitarzysty, który by potrafił poprawnie zagrać nasze kawałki. W całej historii zespołu. Gdy zaczynaliśmy, był jeszcze jeden gitarzysta, ale nie był wystarczająco zaangażowany. Próbowałem w sumie chyba ze dwudziestu gitarzystów i żaden z nich nie był w stanie zagrać poprawnie materiału. Postanowiłem więc, że pozostaniemy triem. W sumie nie ma zbyt wielu trzyosobowych zespołów deathmetalowych. Na pewnie nie takich, które grają muzykę zbliżoną do naszej.

To, że jestem pod presją, jest wspaniałe, to mnie nakręca. Jestem oddany temu zespołowi całkowicie i wiem doskonale, że muszę grać i śpiewać najlepiej, jak tylko potrafię. Nie mam innego wyboru. (śmiech) Poza tym Hate Eternal jest moim pierwszym zespołem, w którym jestem jedynym gitarzystą i to jest wyjątkowe. Nie ma żadnych kontrowersji i tym podobnych spraw...

Ale nie ma też miejsca na popełnianie błędów.

To prawda, nie ma. (śmiech) Jednak bycie tym jedynym, dźwiganie na plecach tego ciężaru, także jest czymś szczególnym. Przez to znalazłem się jakby w innym wymiarze jako gitarzysta. Każdy koncert, jaki zagraliśmy w trójkę, był bardzo udany, bo każdy z nas wie, że musi dać najlepszą jakość.

Ważne jest również to, iż nigdy nie było w tym zespole tak wspaniałych stosunków. My trzej jesteśmy zespołem i jak widać tak musiało być. Kiedy myślę o Hate Eternal, myślę o sobie, Jaredzie i Dereku, nikim więcej. Ktoś inny zupełnie zmieniłby układy. Nie sadzę, aby nasz skład się powiększył, choć oczywiście niczego nie należy zdecydowanie wykluczać.

Grałem już w zespołach, w których było czterech i pięciu muzyków. Nigdy nie dogadywałem się tak dobrze, jak teraz. Pod względem osobowościowym, nazwijmy to, tak jest najlepiej. Ciężej jest, gdy chodzi o koncerty.

To, że jesteś jedynym gitarzystą, sprawia chyba, iż nad wszystkim musisz pracować więcej i ciężej, nad własnymi partiami, komponowaniem, nagrywaniem?

Z całą pewnością tak. Muszę przykładać do tego wielką wagę, a z drugiej strony nikt nie zagra tego lepiej ode mnie, bo w końcu ja to napisałem i ja wiem najlepiej jak trzeba to zagrać. Dla mnie jest to w pewnym sensie łatwiejsze, zarówno granie, jak i pisanie.

Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, że się chwalę, ale teraz słyszę o wiele częściej pochwały pod adresem moich umiejętności gitarowych niż to było wcześniej. Na płycie "King Of All Kings" pokazałem, jakim jestem gitarzystą i jakiej jakościowo muzyki można ode mnie oczekiwać. Jako gitarzysta zawsze chciałem być oryginalny i przez to szanowany. Wierzę, że każdą kolejną płytą Hate Eternal to będzie się zwiększać. Zależy mi bardzo, aby zostawić swój wyjątkowy ślad w tym gatunku muzyki. To jest mój cel. Marzy mi się, aby zostać zapamiętanym, jako muzyk, który odcisnął swoje piętno na tym stylu, jako wyjątkowy gitarzysta. Grając w Hate Eternal chyba udowodniłem, jakim muzykiem jestem. Z tym zespołem chciałbym nagrać jeszcze przynajmniej dziesięć płyt. Teraz jest dobra okazja, aby zaprezentować się światu.

W jednym z raportów ze studia napisałeś, że "King Of All Kings" będzie płytą pełną zła. Nie napisałeś jednak, że przygotowujesz coś tak intensywnego i tak brutalnego. Co sprawiło, że ta muzyka taka właśnie jest?

Wszystko pochodzi z mojej duszy, z moich życiowych doświadczeń. To sprawiło, że jestem takim wściekłym gościem. Zanim zacząłem grać na gitarze, miałem same kłopoty - w szkole, poza nią, bójki itd. Zaliczałem się do trudnej młodzieży.

Gdy już zacząłem grać, wyładowywałem swoją wściekłość poprzez dźwięki. Im więcej mam w sobie emocji, tym więcej jestem w stanie wyrazić przez moją muzykę. Płyta "King Of All Kings" rzeczywiście jest pełna zła i jest też najbardziej wściekłą z rzeczy, które do tej pory zrobiłem. Z powodu tego gniewu, który we mnie mieszkał. Im dłużej gram na gitarze, tym więcej gromadzi się we mnie energii, którą potem wyrażam poprzez muzykę.

Zgadzam się, że ta płyta taka jest, jak mówisz. W sumie udało mi się osiągnąć na niej znacznie więcej, niż oczekiwałem. Jest najbardziej naturalna spośród wszystkich płyt, w których powstawaniu brałem udział. Także to, co na tę płytę napisał Jared, jest tak niesamowite i złe, jakbym ja sam to napisał. Stało się tak pewnie dlatego, że nasze relacje są wyjątkowe.

Jesteś uznanym gitarzystą, ale na "King Of All Kings" nie ma zbyt wielu solówek. Jest mnóstwo riffów, ale solówek doliczyłem się zaledwie kilku. Dlaczego tak się stało?

Zawsze jestem zdania, że umieszczenie solówki musi być uzasadnione. Nie darzę wielką estymą tych, którzy ładują sola gdzie się da, ale za to nie mają zbyt wielkiego pojęcia o komponowaniu. To jest takie ukrywanie. Jeśli po riffie powinna być solówka, to w porządku.

Osobiście zaliczam się to tego kręgu gitarzystów, którzy stawiają na wysmakowane solówki, odpowiednie do klimatu. Akurat na "King Of All Kings" nie było tak po prawdzie za wielu miejsc, w które można by wsadzić solówki. Osobiście wolałem mieć ich mniej, ale żeby były uzasadnione, niż mieć ich dużo, lecz bezcelowych. Czasem mniej znaczy lepiej. Prawdopodobnie nasza kolejna płyta będzie znacznie bardziej zróżnicowana od tej i będzie na niej trochę więcej moich solówek.

Dla mnie wszystko sprowadza się do tego, czy coś takiego jak solówka jest w kawałku w ogóle potrzebne. Jeśli nie, nie będę robił czegoś takiego na siłę. Sądzę, że fani już dość dobrze wiedzą, na co mnie stać i dlatego też nie muszę cały czas udowadniać moich umiejętności. Pewnie, że potrafię zagrać arpeggia i inne rzeczy, ale istotniejsze jest dla mnie zagranie wysmakowanej solówki, niż nie wiadomo ilu dźwięków. Taka jest moja filozofia.

W Morbid Angel było pewnie ze 30 solówek na każdej płycie, ale w Hate Etrnal nie wydaje mi się to konieczne. Powiem ci nawet, że wyrzuciłem kilka solówek z "King Of All Kigs". Jeżeli coś takiego nie wzbogaca w jakiś sposób kawałka, jest dla mnie niczym więcej, jak wiązanką nut, która dla mnie nie ma zupełnie sensu.

Wiem, że inspiracje do swoich tekstów czerpiesz z różnych źródeł - starożytnych filozofii, przepowiedni. Jak było w przypadku tekstów do "King Of All Kings"?

Właściwie cała warstwa tekstowa na tej płycie dotyczy jednego - wzmacniania samego siebie i tego, jak do tego problemu podchodzono w różnych kulturach i filozofiach. Dużo czytałem o Aztekach, Majach, wielu innych kulturach. Cały czas inspirują mnie też mroczne klimaty. Zawsze to, co piszę jest kombinacją wielu inspiracji.

Staram się zaadoptować dla siebie różne rzeczy. Ważne jest oczywiście, by teksty pasowały do klimatu muzyki. Poza wszystkim, ja zawsze piszę w ten sposób, aby było coś jeszcze między wierszami. Za każdym razem, za każdym przesłuchaniem będziesz odkrywał coś nowego, coś ciekawego. To chyba czyni "King Of All Kings" płytą interesującą. Zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym.

Czyli poza pisaniem, komponowaniem i graniem, musisz czytać mnóstwo ksiażek.

Czytam. Może na trasie nie ma na to za bardzo czasu, ale jak jestem w domu staram się czytać tak dużo, jak mogę. Owszem, zawsze mam masę pracy w studiu, ale naprawdę bardzo lubię czytać. Szczególnie o tych rzeczach, które mnie interesują. Tak wiele w różnych kulturach jest ciekawych wierzeń. W ogóle one same w sobie są ciekawe.

Inspirują mnie także trasy koncertowe. Kiedy gramy na przykład w Europie poznajemy wielu ludzi i z tego też czerpiemy coś dla siebie. To zawsze mi się podobało, to poznawanie, jak inni żyją, jakie są między nimi różnice. Jest to ekscytujące.

I poszerza horyzonty.

Oczywiście. Wiesz, moja muzyka dociera do tak wielu zakątków świata. Otrzymuję emaile z tak wielu miejsc, że jest to nieprawdopodobne. Piszą do mnie ludzie z całego świata. Dla mnie to wiele znaczy. Dzięki temu jestem w kontakcie z ludźmi z Polski, Rosji, Japonii, Tajlandii, Chin. W ten sposób zawieram znajomości o jakich pewnie mógłbym pomarzyć, gdyby nie Internet. To jest ważny argument za tym, iż warto mieć do niego dostęp.

Erik, jesteś również producentem. Ty nadałeś brzmienie "King Of All Kings". Nie myślałeś nigdy o tym, aby poświęcić się wyłącznie temu? Bardziej pasuje ci dzielić czas na produkowanie, komponowanie i granie? Tak robi również na przykład Jean-Francois Dagenais z Kataklysm, bardzo ceniony obecnie producent.

Kocham produkowanie płyt, ale na pierwszym miejscu stawiam jednak granie. Niektórzy, jak na przykład Peter Tätgren, produkują niemal przez cały czas. Nie wydaje mi się, żebym był szczęśliwy zajmując się wyłącznie tym.

Może za kilka lat?

Też nie sądzę. Samo produkowanie nie pozwoli mi wyrazić w pełni tego, kim jestem. Nawet za 20 lat, jak już będę starym dziadem, raczej nie będę zajmował się wyłącznie produkowaniem. Nie wiem, jaką muzykę będę wtedy grał, ale na pewno jakąś będę grał. Produkowanie jest ważne, ale ja traktuję je bardziej jako hobby. Jest to też bardzo stresujące zajęcie. W poprzednim roku pracowałem chyba nad siedmioma płytami i to było zdecydowanie za dużo. Dlatego zdecydowałem, że muszę z tym przystopować. Najbardziej kocham produkowanie oraz granie. Nie którąś z tych rzeczy z osobna.

Nagrałeś też z Martiną Asner płytę pod szyldem Alas. Czy to było tylko jednorazowe przedsięwzięcie, czy może będzie kiedyś drugi album?

Chciałbym jeszcze w przyszłości nagrać z tym składem kolejną płytę. Teraz jednak moim priorytetem jest Hate Eternal. Na tym się przed wszystkim koncentruję. Na pewni jeszcze zrobię coś jako Alas, ale nie należy oczekiwać, że stanie się to szybko.

Kiedyś powiedziałeś, że twoim marzeniem jest zagrać "Born In The USA" razem z Brucem Springsteenem. Miałeś już okazję złożyć mu propozycję?

Tu muszę sprostować. Chodziło mi o to, aby zagrać razem z jego perkusistą, Maxem.Weinbergiem, grającym także w programie Conana O'Briena, który ja z kolei uwielbiam. Marzy mi się zagranie w tym programie razem z perkusistą Springsteena. To byłoby zabijające. Nie jestem fanem Bruce?a Springsteena. (śmiech) Oczywiście, szanuję go. Podobnie jak on pochodzę z New Jersey. Jemu udało się osiągnąć sukces i bardzo dobrze. Ale nie marzę o tym, aby z nim zagrać.

Jak wyglądają europejskie plany koncertowe Hate Eternal?

Gramy w Europie przez trzy tygodnie. Siedem dni jako główna gwiazda, a potem na festiwalach. Jestem podekscytowany tą trasą, bo jest tyle miejsc, które chciałbym odwiedzić. Niestety, na razie nie zagramy w Polsce. Jednak im będziemy więksi, tym więcej pojawi się propozycji. Mam nadzieję, że będziemy ich mieli niebawem więcej. Poczekajmy.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama