Reklama

"Czasami piosenki piszą się same"

Phil Collins, rocznik 1951, to już prawdziwa muzyczna instytucja. Świetny wokalista, znakomity perkusista, ceniony kompozytor, niezły aktor. Swoją muzyczną karierę zaczynał jeszcze pod koniec lat 60., a od 1970 roku grał na perkusji w legendarnej angielskiej grupie Genesis. Pięć lat później, po odejściu Petera Gabriela, został jej wokalistą. Od 1981 roku nagrywa płyty pod własnym nazwiskiem i obecnie kojarzony jest bardziej ze względu na swoją solową działalność, choć z Genesis występował do 1996 roku. Collins mieszka obecnie z Orianne, trzecią żoną, i synkiem Nicolasem, w Szwajcarii. Tam właśnie twórca takich hitów, jak "In The Air Tonight" czy "Another Day In Paradise", przygotował pierwszą po 6-letniej przerwie płytę "Testify". Z okazji jej wydania, w Genewie z wokalistą rozmawiał Marcin Jędrych z (RMF FM).

Czy jesteś szczęśliwym człowiekiem?

O tak, jestem bardzo szczęśliwy już od dłuższego czasu. Mam świetną pracę, jestem bardzo zadowolony z nowej płyty, czeka mnie wiele interesujących rzeczy. Mam cudowną rodzinę, czwórkę wspaniałych dzieci, mój najmłodszy syn Nicolas ma dopiero 17 miesięcy i z każdym dniem staje się coraz bardziej fantastyczny...

Kiedy słucha się twojego ostatniego albumu, można dojść do wniosku, że rodzina jest dla ciebie najważniejszą rzeczą...

Tak, to prawda. Tak naprawdę to zawsze była, na tym albumie jest tylko więcej piosenek na ten temat.

Reklama

Dedykujesz nawet tę płytę swojej rodzinie...

Tak. Zawsze przekazywałem dużo miłości moim dzieciom. Na tej płycie znalazło się więcej piosenek, których teksty w bezpośredni sposób mówią o tym, że znowu zostałem ojcem, o czwórce moich dzieci i o mojej żonie. Te teksty powstały w naturalny sposób, to nie było tak, że koniecznie chciałem o tym napisać. Jestem szczęśliwy w życiu prywatnym ale to nie oznacza, że koniecznie chcę o tym mówić w mojej muzyce. Kiedy piszę piosenkę, najpierw mam w głowie jakiś fragment muzyki, który następnie przekształca się w utwór. Śpiewam to, co akurat przyjdzie mi do głowy, co sugeruje mi muzyka. Wiele tekstów z mojej ostatniej płyty powstało w taki właśnie sposób. Czasami piosenki piszą się same.

To bardzo łatwe...

Może nie aż takie łatwe - ja po prostu lubię w ten sposób pracować. Nie podoba mi się pomysł siadania nad czystą kartką papieru i wymyślania czegoś na siłę. Zawsze robiłem to w taki właśnie sposób i po wielu latach praktyki przychodzi mi to łatwiej. Teraz wystarczy, że zaśpiewam cztery lub pięć razy i melodia jest właściwie gotowa, może się tylko nieznacznie zmienić. Potem przychodzą słowa, następnie słucham tego, co nagrałem i zapisuję to, co zaśpiewałem. Dopiero wtedy zaczynam pracować nad słowami, ale pochodzą one tak naprawdę z bardzo "organicznego" miejsca.

Podobno w sypialni twojego syna stoi szafa grająca - czy są w niej twoje piosenki?

To nie jest szafa grająca, tylko taki nakręcany "music-box", który gra tylko jedną piosenkę. Historia tej piosenki - która na płycie nosi tytuł "Come With Me" - zaczęła się dawno temu, gdy moja 13-letnia córka Lilly była małym dzieckiem. Nuciłem jej tę właśnie melodię, kiedy była daleko od domu, jeżdżąc z dziecięcym zespołem. Czasami próbowała zasnąć lub była zmęczona podróżą - wtedy nuciłem jej tę kołysankę. Śpiewałem jej to dla żartu, również kiedy była już duża. Kilka lat temu moja córka chrzestna, która miała wtedy trzy lub cztery lata, była zmęczona ale nie mogła zasnąć. Zaśpiewałem jej tę piosenkę i teraz ona śpiewa ją mnie. W każdym razie, chciałem zrobić sobie taki właśnie "music-box" lub taśmę, która gra w kółko.

Wielu naszych przyjaciół ma dzieci w tym samym wieku, co nasz Nicolas. Chciałem, abyśmy mieli piosenkę, przy której moglibyśmy je usypiać. Jednak kiedy wszedłem do studia, aby nagrać tę prostą kołysankę, nie mogłem się powstrzymać - podłożyłem do tego parę akordów i dodałem sekcję rytmiczną. Natychmiast zaczęło to brzmieć jak prawdziwa piosenka. To jest właśnie utwór, który na płycie nosi tytuł "Come With Me". Potem zrobiłem te "music-boxy" dla moich francuskich dzieci, dla Nicolasa i Lilly - starsze dzieci nie dostały, ale młodsze tak. (śmiech) W każdym razie znalazła się tam melodia z "Come With Me".

I to działa?

Tak, puszczam mu to co noc. Kiedyś, gdy jechaliśmy samochodem, puściłem wersję pochodzącą z mojej płyty. On popatrzył na mnie, jakby pytał: "Skąd ja to znam?". Teraz sam sobie to nuci. Zabawne, jak życie zatacza koło - ta piosenka jest teraz jego, a kiedyś należała do Lilly...

Czy swoje nowe piosenki najpierw puszczałeś żonie?

Tak, ona zwykle słyszy moje piosenki jako pierwsza, bo piszę je w domu. Czasem wracam ze studia bardzo dumny z siebie, daję jej kasetę i mówię: "Posłuchaj tego. Podoba ci się? Co o tym sądzisz?". Czasami mówi, że nie bardzo, a kiedy indziej, że jest świetne. Czasem coś zmieniam, a czasem nie, zależy od tego, czy mnie się to podoba.

Bo to przecież twoja płyta...

Właśnie, to moja płyta. Niemniej jednak czasami angażujemy się w coś za bardzo, jesteśmy zbyt blisko z czymś związani, aby móc ocenić mocne i słabe strony.

Czy muzyka odgrywa pierwszoplanową rolę w twoim życiu?

Ona odegrała pierwszoplanową rolę, ale w prywatnym życiu, poza pracą, nie czuję się jak...

Niewolnik muzyki?

Czasem bywam niewolnikiem mojej pracy, ale bardzo ją lubię, więc nie jest to takie uciążliwe. Natomiast kiedy Nicolas śpi, raczej nie włączam muzyki, już prędzej puszczam telewizor i oglądam wiadomości albo jakąś komedię. Nie słucham tyle muzyki, ile bym chciał, głównie z braku czasu. Kupuję wszystkie płyty, które chcę mieć - zarówno moich ulubionych artystów, jak i tych, o których słyszałem, że są dobrzy. W pewnym momencie mojego życia słucham tych płyt, ale nie od razu. Puszczam je sobie w samochodzie, albo zabieram ze sobą na wakacje. Muszę być w odpowiednim nastroju do słuchania muzyki, a nie zawsze w nim jestem.

Zewsząd otacza nas twój wizerunek - twoja muzyka jest w radiu, twoje teledyski w telewizji, okładki twoich płyt w sklepach na całym świecie. Czy nie jest to dla ciebie trochę przytłaczające?

O tak. Nauczyłem się jednak myśleć, że ludzie o mnie nie pamiętają. Wiodę bardzo spokojne życie. Cały czas pracuję, czasem są to cztery lata pracy nad filmem Disneya, kiedy indziej projekt z orkiestrą symfoniczną. Ostatni raz byłem w trasie koncertowej w 1996 albo 1997 roku, podczas promocji płyty "Dance Into The Light". Ten album i płyta "Both Sides" nie odniosły spodziewanego sukcesu, więc pomyślałem sobie: "OK, pewnie ludzie słuchają teraz kogoś innego i nie interesuje ich to, co robię". Na szczęście zdarzyło mi się to w wieku, kiedy jestem wystarczająco dojrzały, aby to zrozumieć. Gdybym był 20 lat młodszy, powiedziałbym: "Co jest grane? Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa!".

Szczerze mówiąc jestem zaskoczony, gdy ktoś mówi mi, że słyszał moją muzykę. Ostatnio spotkałem kogoś, kto właśnie wrócił z Niemiec i powiedział mi: "Twoje piosenki grają tam we wszystkich stacjach radiowych". Pomyślałem, że jeśli nie pamiętaliby tak o mnie, to by ich nie grali.

Mam dużo szczęścia, że wciąż o mnie nie zapomniano, że ludzie wciąż interesują się tym, co robię. Siedzę w tym już od dłuższego czasu - po takim czasie ludzie zwykle nudzą się i idą do domu.

Niektóre z twoich piosenek stały się kamieniami milowymi w historii muzyki...

Naprawdę? Miło to słyszeć. Nie myślałem o tym, ale dobrze wiedzieć, że tak jest.

Przez wiele lat mieszkałeś w Wielkiej Brytanii, a potem przeniosłeś się na kontynent europejski - jak udało ci się przystosować do obowiązującego tu ruchu prawostronnego? A może wcale nie jeździsz samochodem?

Jeżdżę samochodem i wiele razy zdarzało mi się jechać po niewłaściwej stronie. Chyba tylko w Anglii i Australii jeździ się lewą stroną. Ale prowadziłem już samochód w wielu krajach, więc nie była to dla mnie przeszkoda nie do przejścia. Znacznie gorzej było z językiem. Kiedy tu przyjechałem po raz pierwszy, w ogóle nie mówiłem po francusku. Kiedy jeździłem z koncertami do różnych krajów, zawsze tłumaczyłem na dany język to, co chciałem powiedzieć, aby móc się porozumieć z publicznością. Tak więc przez te wszystkie lata liznąłem trochę francuskiego, ale posługiwanie się nim na co dzień to zupełnie inna sprawa. Zamawianie jedzenia w restauracji jest stosunkowo łatwe, ale już poproszenie hydraulika po francusku, aby wymienił jakąś część w zlewie - tego nigdy wcześniej nie robiłem. Na początku było sporo nauki, ale mieszkam tu już od paru lat i przyzwyczaiłem się. Teraz mówię po francusku całkiem dobrze.

A w jakim języku rozmawiacie w domu? Po jakiemu zwracasz się np. do twojego syna Nicolasa?

On ma kontakt z oboma językami. Orianne zwraca się do niego w obu językach, moja teściowa mówi głównie po francusku, ale czasem również po angielsku, natomiast ja mówię do niego głównie po angielsku. Tak więc ma kontakt z obydwoma językami i oczywiście będzie umiał się nimi kiedyś posługiwać. W tej chwili większość jego słownictwa pochodzi z języka angielskiego, ale zna też parę słów po francusku. Zresztą słychać wyraźnie, że dziś mówi znacznie więcej niż tydzień temu. Bardzo się rozgadał przez ostatnie dwa tygodnie - to wspaniałe, naprawdę fantastyczne.

Mieszkasz na wsi czy w mieście?

Mieszkam na niewielkiej górskiej wsi, około pół godziny jazdy od Genewy. Mam niezbyt duży, komfortowy dom - kupiłem go od wyścigowego kierowcy Jackiego Stewarta, który mieszkał tam wraz ze swoją rodziną przez 30 lat. W tym domu panowała zawsze wspaniała, rodzinna atmosfera. To cudowne miejsce do mieszkania, za oknem jest przepiękny widok na jezioro.

Przypuszczalnie wszyscy cię tam znają...

Tak, dostaję listy zaadresowane: Phil Collins, Szwajcaria. I dochodzą! W Anglii też dostawałem listy, ale tutaj ludzie piszą po prostu do Phila Collinsa, mieszkającego gdzieś w Szwajcarii, a poczta dopisuje pod spodem adres. Faktycznie, ludzie wiedzą tutaj kim jestem - ale to żaden problem. Od czasu do czasu, gdy jakiś dzieciak organizuje urodziny i zaprasza znajomych, którzy wiedzą, że tutaj mieszkam, przychodzą do mnie do domu i proszą mnie o parę autografów. To miłe. Poza tym nikt mnie tu nie niepokoi. Nie przeszkadza mi to, że czasem ktoś do mnie podejdzie i się przywita - czy to w restauracji czy na ulicy. To oznacza, że ludziom podoba się to, co robię. Nie ma w tym nic złego. Czasami nie rozumiem ludzi zajmujących się tym samym co ja, którzy złoszczą się, że ktoś do nich podchodzi i chce pogadać albo po prostu się przywitać i powiedzieć: "Lubię twoją muzykę". Mamy ogromne szczęście, jeśli tak jest. Jeżeli ktoś chce ci powiedzieć, że to, co robisz, jest dobre - czego więcej możesz chcieć? Każdy by tak chciał.

Jaki jest twój ulubiony ser szwajcarski?

Lubię ser gruyere, jest taki dosyć cierpki. Poza tym wciąż jadam angielski cheddar.

Zgadzasz się z twierdzeniem, że Szwajcaria jest bardzo bezpiecznym miejscem?

Nie da się ukryć, że jest tu bezpieczniej niż w większości krajów. Jest tu mniej przestępstw, generalnie ludzie są dla siebie mili - to jest coś, czego brakuje w wielu miejscach, które odwiedzam. Oczywiście przyjaźni ludzie mieszkają wszędzie, ale tutaj bardzo przyjemna atmosfera panuje też np. w restauracjach. Nie tylko ja to odczuwam, pozostali goście też. To bardzo miłe miejsce do życia - pewnie ma też swoje wady, ale można o nim powiedzieć dużo dobrego.

Kolekcjonujesz coś?

Mam dużo zegarków, więc twój prezent był bardzo na miejscu. [Collins otrzymał w prezencie zegarek z logo RMF FM] - dop. red]. Zaczęło się to wszystko od tego, że ktoś kiedyś dał mi w prezencie starego Rolexa. Wtedy zacząłem kolekcjonować stare Rolexy, a potem wszystkie zegarki z lat 50., które wyglądały trochę w stylu art deco. Do tej pory zgromadziłem ich już całkiem sporo. Nie mają wielkiej wartości, są intersujące wyłącznie dla mnie. Mam też małą kolekcję samochodzików, które kiedyś kupiłem Nicolasowi. W Anglii miałem również kolejkę elektryczną - rozebrałem ją i przywiozłem tutaj. Na razie nie złożyłem jej z powrotem, bo nie mam na to miejsca. Pasjonuje mnie składanie modeli i ich realizm.

Czy coś jeszcze kolekcjonuję? Moja poprzednia żona kolekcjonowała wszystko, czego miała więcej niż jedną sztukę. Mój ówczesny dom wyglądał jak muzeum, więc teraz unikam tego, staram się raczej uporządkować swoje życie. Ale np. razem z Orianne kolekcjonujemy figurki z brązu - jeśli znajdujemy taką, która się nam podoba, kupujemy ją. Mamy już parę.

Rick Allen, perkusista grupy Def Leppard, stracił rękę w wypadku samochodowym. Ty sam jesteś perkusistą, więc wiesz najlepiej, jaki to dramat...

Napisałem do niego list, kiedy się to stało. Wyobrażałem sobie, jak musiał się wtedy czuć. Napisałem, że życzę mu wszystkiego najlepszego. Ma u mnie tysiąc punktów za odwagę, za to, że zdecydował się kontynuować karierę, mimo tej ułomności. Dziś w muzyce ważne jest również to, jak wyglądasz. W cenie jest fizyczna doskonałość, a nie tylko muzyka jako taka. Tak więc uważam, że jest bardzo dzielny, ponieważ się nie wycofał. Rozumiem, dlaczego nie zastanawiał się nad tym zbyt długo - jest perkusistą i tylko to chce w życiu robić.

Myślałeś kiedyś o otworzeniu szkoły dla młodych perkusistów, w której mogliby się oni czegoś od ciebie nauczyć?

Nie jestem zbyt dobry w mówieniu o tym. Co innego chodzić do szkoły...

Nie musiałbyś nic mówić, mógłbyś po prostu pokazywać, jak się gra.

Tak, to jest możliwe. Ale mam już na głowie tyle różnych rzeczy, że zaczynanie nowego przedsięwzięcia w tym momencie graniczyłoby z szaleństwem. Razem z żoną prowadzimy fundację, która ma ośmielać młodych ludzi i pomagać im w realizacji ich marzeń, wszystko jedno, czy dotyczą one muzyki, sportu czy jakiejkolwiek dziedziny sztuki. Jeżeli ktoś ma talent, może nam przysłać taśmę, płytę, zdjęcie - może być pływakiem, lekkoatletą, golfistą, perkusistą, gitarzystą czy wokalistą. Jeżeli nie ma pieniędzy na realizcję własnych marzeń, pomożemy mu. Właśnie niedawno odkryliśmy dwóch obiecujących perkusistów.

Jeżeli zaś chodzi o szkołę, to nie mam na to czasu. Staram się raczej upraszczać swoje życie, a nie czynić je bardziej skomplikowanym. Pomagam ludziom w inny sposób - przez wspomnianą fundację, przez akcje charytatywne. Jeżeli chciałbym założyć szkołę z prawdziwego zdarzenia, czy nawet zorganizować jakiś kurs, żeby miało to sens, musiałbym się w to zaangażować. A takie zaangażowanie wymaga czasu. Nie ma sensu robić tego byle jak. Wtedy nie wyjdzie z tego nic dobrego.

Dobrze się bawiłeś na weselu Petera Gabriela?

Tak. To było w czerwcu tego roku. Wybraliśmy się tam razem z Tonym [Banksem] i Mike?em [Rutherfordem]. Mike, Peter i ja zorganizowaliśmy sobie mały jam - nie brzmiało to rewelacyjnie, ale to świetne uczucie być znowu na scenie razem z nimi. Angelique Kidjo zaśpiewała utwór "In The Air Tonight" - nie było tego w planie wesela Petera Gabriela. Potem on sam zaśpiewał "In Your Eyes". Często się spotykamy. Peter razem z Youssou N?Douru przyjechali na moje 50. urodziny - wtedy też sobie pograliśmy. Potem spotkaliśmy się znów na moim weselu, gdzie byli też Mike i Tony. Tak więc często się widujemy, jesteśmy dobrymi kumplami.

Czy w takim razie możemy się spodziewać powrotu Genesis?

To nie zależy ode mnie. Kiedyś o tym wspomniałem i ludzie zaczęli mi mówić: "Jeśli tego chcesz, zadzwoń do nich wszystkich i umówcie się". Zrobiłbym to z przyjemnością. Jeśli ktoś zadzwoni do mnie i zorganizuje to wszystko, wejdę w to. Mogę grać na perkusji, jeśli Peter będzie chciał śpiewać. Razem ze Stevem [Hackettem], Tonym i Mike?em wystąpiliśmy pewnego wieczoru w angielskim programie "This Is Your Life", w odcinku poświęconym Mike?owi. Peter przysłał tylko pozdrowienia, bo pracował wtedy nad swoją solową płytą. Jeśli więc oni tego chcą, mogą na mnie liczyć, ale nie zajmę się organizacją tego. Mam do roboty ciekawsze rzeczy, niż organizowanie powrotu Genesis. Wszystko jest możliwe, ale nie radzę wstrzymywać oddechu - to bardziej możliwe niż prawdopodobne.

Gdzie spędziłeś ostatnie wakacje?

Przez ostatnie dwa lub trzy lata wynajmowaliśmy łódź i płynęliśmy nią na Sardynię. Pływaliśmy dookoła wyspy, w tym roku zabraliśmy też moją najmłodszą córką Lilly. Dopłynęliśmy także na południe Francji. Wiem, że to trochę dekadenckie, ale to jedyny okres w roku, kiedy mogę sobie pozwolić na wakacje, więc pomyślałem: "Pal licho!". To bardzo przyjemne i prywatne wakacje. W hotelach jest zupełnie inaczej - jeśli zatrzymasz się gdzieś na dwa tygodnie, poznasz się z mieszkającymi tam ludźmi. A łodzią cały czas mogliśmy się przemieszczać - tylko ja, moja żona, Nicolas i Lilly.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: RMF FM | phil | RMF | wakacje | Peter | muzyka | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy