Reklama

"Błazen z drugiego planu"

Tilo Wolff i Anne Nurmi. Wyjątkowy duet tworzący wyjątkową muzykę. Czasem przerażającą ponurym, gotyckim klimatem i metalowym ciężarem, to znów ujmującą pięknymi, lirycznymi melodiami i rozmachem muzyki klasycznej. Lacrimosa wielokrotnie zapowiadała już przyjazd do Polski, ale zawsze coś stawało im na przeszkodzie. Tym razem włączyli nasz kraj w rozpiskę trasy koncertowej promującej "Fassade", najnowszy album grupy. W przeddzień występów Lacrimosy w Warszawie i Krakowie z Tilo Wolffem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Na początek przyjrzyjmy się okładce "Fassade". Na pierwszy rzut oka widać, że to album Lacrimosy, a jednak różnice - w porównaniu z grafikami zdobiącymi kilka poprzednich wydawnictw - są wyraźne. Błazen, który do tej pory był zawsze w centrum, tym razem znalazł się gdzieś daleko w tle, ledwie go widać...

Błazen tym razem schował się na drugi plan, bo nie jest bohaterem tej opowieści, ale jej narratorem. Uważnie obserwuje pierwszy plan okładki "Fassade", na którym znalazło się symboliczne przedstawienie moich poglądów na społeczeństwo, na obowiązujące w nim reguły - niewiarygodnie płytkie i powierzchowne. Błazen woli wtopić się w tło, nie chce mieć z tym nic wspólnego.

Reklama

Pokaz mody jako symbol nastawionego konsumpcyjnie społeczeństwa?

Tak. Zwróć uwagę na publiczność - wszyscy wyglądają tak samo, tak samo myślą i połączeni są ze sobą kablami, które symbolizują wpływ mediów na nasze życie. Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrują się w scenę, nie rozglądają się na boki, więc nie zdają sobie sprawy z tego, że indywidualizm umarł. Modelki, które widzisz na wybiegu to symbol nietrwałości i powierzchowności, która nic nie kryje. Są, podobnie jak lansowane dziś powszechnie boysbandy, pięknym opakowaniem bez zawartości. Kiedy już nie można wycisnąć z nich ani grosza więcej, skazane są na śmierć - wybieg urywa się nagle, modelka spada w przepaść. Nikt jednak tego nie zauważa, bo na jej miejsce pojawiają się setki nowych. W takim właśnie świecie żyjemy - bierzemy coś, na co mamy ochotę, używamy tego, a potem wyrzucamy. Pożeramy nowe towary bez umiaru i bez zastanowienia, trawimy je, by potem wydalić resztki.

Czy "Fassade" to album koncepcyjny?

W pewnym sensie tak. Właściwie wszystkie utwory łączą się ze sobą, razem nabierają innego znaczenia. Z drugiej strony, większość z nich może funkcjonować całkowicie niezależnie, nie tracąc nic ze swojej wartości.

Zauważyłem, że na "Fassade' odkryliście trąbkę dla muzyki Lacrimosa. Jak do tego doszło?

Prawdę mówiąc, trąbka to mój pierwszy instrument, to za jej pośrednictwem zafascynowała mnie muzyka. Do tej pory jednak brzmienie trąbki nie pasowało mi do Lacrimosy, poza jednym wyjątkiem, którym był utwór „Mein zweites Herz" z płyty "Stille". Od jakiegoś czasu jednak przeżywam wielką fascynację trąbką i podczas nagrywania "Fassade" zapragnąłem również za jej pomocą wyrazić swoje uczucia.

Dlaczego zdecydowałeś się podpisać kontrakt z wytwórnią specjalizującą się w metalu? Węszę w tym inicjatywę Yorcka Eisela, wokalisty Love Like Blood, który pracuje w Nuclear Blast...

(śmiech) Na pewno fakt, że znam Yorcka od wielu lat i że wydawałem płyty Love Like Blood, nie był bez znaczenia. Powód podpisania kontraktu z Nuclear Blast jest jednak bardziej poważny. Do tej pory zajmowaliśmy się wszystkim sami, wydając płyty Lacrimosy pod szyldem Hall Of Sermon i sami je rozprowadzając. "Fassade" również ukazała się z nalepką Hall Of Sermon, ale w promocję i dystrybucję tego materiału zaangażowane są inne wytwórnie, w głównej mierze Nuclear Blast. Dzięki temu, zamiast na trudnym muzycznym biznesie, możemy skupić się wyłącznie na pracy twórczej.

Nuclear Blast to dobra wytwórnia dla Therion czy Destruction, zespołów metalowych. Nie uważasz, że lepiej by wam było w firmie, która specjalizuje się w muzyce, którą wykonujecie? Chociaż tak naprawdę, konia z rzędem temu, kto powie, co wy właściwie gracie...

(śmiech) Sam widzisz, że nie jest to wszystko takie proste. Nuclear Blast to forma metalowa, ale w wytwórni specjalizującej się w muzyce czulibyśmy się równie obco. To, co gra Lacrimosa, łączy w sobie elementy muzyki klasycznej, gotyku i metalu, ale jednocześnie jest to całkiem nowa jakość, to nasz własny styl. Podpisaliśmy kontrakt z Nuclear Blast nie dlatego, że mają w katalogu grupy grające podobnie do nas, ale dlatego, że cenimy ich profesjonalizm i doświadczenie, a przy tym wiem, że wielu pracowników firmy to nasi fani. Trudno mi dzisiaj wyobrazić sobie lepszą wytwórnię dla naszego zespołu. Oczywiście, poza Hall Of Sermon...

Które nie radzi sobie ostatnio najlepiej...

Zrezygnowaliśmy całkowicie z wydawania innych zespołów, bo zaczęło nam brakować czasu na Lacrimosę. Założyliśmy Hall Of Sermon po to, by Lacrimosa miała nieograniczoną wolność artystyczną, ale dotarliśmy do momentu, w którym sami sobie zaczęliśmy krępować ruchy. Od teraz skupiamy się na muzyce, interesy niech prowadzą inni.

Raz na jakiś czas Lacrimosa popełnia anglojęzyczny utwór, jak choćby słynny "Copycat", czy "Senses" z najnowszej płyty. W gruncie rzeczy pozostajecie jednak wierni językowi niemieckiemu. Nie myśleliście o odwróceniu tej proporcji?

Niemiecki to mój język ojczysty, więc jest mi znacznie łatwiej wyrazić w nim to, co czuję, sięgnąć naprawdę głęboko w głąb własnej duszy. W angielskim nie czuję się na tyle pewnie, nie potrafię dobierać słów z taką precyzją. Poza tym brzmienie języka niemieckiego bardziej pasuje do tego co i w jaki sposób chcę przekazać. Zdarzają się jednak wyjątki, takie jak "Copycat"... Przyznam ci się zresztą, że na następnej płycie anglojęzycznych utworów będzie znacznie więcej, wyraźnie ewoluujemy w tym kierunku.

Czy promująca "Fassade" kompozycja "Der Morgen danach" to zwiastun tego, czego możemy spodziewać się po was w przyszłości? Utworów raczej prostych, ale bardzo chwytliwych, o niemal kabaretowym rodowodzie?

Sam nie wiem. "Der Morgen danach" to utwór, który nam się po prostu przydarzył... Piszę muzykę prosto z serca i nigdy nie wiem, jakich dźwięków mogę spodziewać się następnego dnia, nie mówiąc już o następnej płycie.

Czy wielomiesięczne sesje nagraniowe w których bierze udział kilkadziesiąt osób nie są męczące? Nie masz czasem ochoty zrezygnować z orkiestry i zmontować pięcioosobowego zespołu, z którym praca przebiegałaby dużo sprawniej?

Wierz mi, współpraca z orkiestrą symfoniczną może przebiegać równie sprawnie. Przede wszystkim jest to kwestia odpowiedniej organizacji i dyscypliny. Kiedy już powstanie ostateczny zapis nutowy utworu, nie przyjmuję żadnych zastrzeżeń, nie ma mowy o jakichkolwiek sugestiach ze strony muzyków. Jestem producentem płyt Lacrimosy i mam zawsze całkowitą kontrolę nad wszystkimi sprawami muzycznymi i technicznymi. Gdybym nie umiał nad tym wszystkim zapanować, dawno zrezygnowałbym z tak wielkich produkcji.

Jednym z twoich ulubionych artystów jest David Bowie. Czy to, że każda jego płyta jest inna, nie przeszkadza ci?

Przeciwnie! Nie zasługują na szacunek artyści, którzy uparcie nagrywają kilka lub kilkanaście razy tę samą płytę. Kiedy nie mają nic do powiedzenia, próbują po raz kolejny wcisnąć ludziom to, co już się sprawdziło... Ale Davida Bowiego uwielbiam właśnie dlatego, że ciągle ma nowe pomysły, które potrafi realizować w zachwycającej formie. Bardzo lubię również jego teksty, jego niepowtarzalny głos i te kilka utworów, które już przeszły do historii muzyki. Moim zdaniem najlepszy okres Bowiego rozpoczął się w 1972 roku, w chwili wydania albumu "The Rise And Fall Of Ziggy Stardust" i trwał aż do 1980 roku, do płyty "Scary Monsters".

Widziałeś film "Niebo nad Berlinem" Wima Wendersa?

Oczywiście.

Nie sądzisz, że wasza muzyka pasowałaby do tego obrazu jeszcze bardziej niż twórczość Nicka Cave'a?

Och, to dopiero pytanie! (śmiech) Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale wydaje mi się, że nasza muzyka rzeczywiście pasowałaby do tego filmu. Nie wiem, czy bardziej niż Cave'a, ale na pewno coś jest na rzeczy...

Otrzymaliście kiedykolwiek propozycję skomponowania ścieżki dźwiękowej do filmu fabularnego?

Owszem, kiedyś zwrócono się do mnie z taką propozycją, ale wtedy akurat nie miałem czasu. Przyznaję jednak, że skomponowanie ścieżki dźwiękowej do dobrego filmu to jedno z moich największych marzeń. Sam piszę scenariusze, więc z tym nie byłoby problemów, ale chciałbym, by reżyserii podjął się któryś z moich ulubionych mistrzów kina. Niestety, ze Stanley'em Kubrickiem i Alfredem Hitchcockiem już na pewno nie uda mi się nawiązać współpracy, ale bardzo chciałbym kiedyś skomponować coś do filmu Davida Lyncha. Uwielbiam dziwaczne i jednocześnie przepiękne obrazy w które obfitują jego dzieła. Mam wrażenie, że Lynch w bardzo podobny sposób traktuje obraz, jak ja dźwięk...

Wybacz, jeśli pytanie jest zbyt osobiste, ale ciekawi mnie, czy fakt, że ty i Anne jesteście parą, ułatwia wam pracę nad muzyką, porozumienie na gruncie artystycznym?

Staram się unikać w wywiadach pytań zbyt osobistych, dotyczących mojego prywatnego życia. Mogę ci tylko powiedzieć, że na gruncie muzycznym rozumiemy się z Anne wręcz doskonale, a to, że tworzymy razem zespół, jeszcze bardziej zbliżyło nas na płaszczyźnie osobistej. Nie mamy zbyt wygórowanych ambicji, nie chcemy zostać najlepszymi kompozytorami czy wokalistami na świecie, ale chcemy jak najpełniej, w możliwie najczystszej formie, wyrażać swoje emocje.

Czego możemy spodziewać się po waszych koncertach w Polsce?

Nie lubię zabierać na trasy orkiestry, dzięki czemu na koncertach zobaczycie odmienne oblicze Lacrimosy. Zawsze staram się nawiązać kontakt z publicznością, być jak najbliżej ludzi i najlepiej jak potrafię przekazywać im uczucia, które wiążą się z wykonywanym w danej chwili utworem. Na koncercie wszystko może się zdarzyć. Czasem zmieniam teksty, czasem śpiewam dalej, choć utwór dobiegł końca... Koncert to całkowita wolność ekspresji i nieograniczone możliwości improwizacji, o której możesz zapomnieć, gdy nagrywasz album z 70 muzykami.

Nie boisz się czasami, że zapędzisz się w trwającą pół godziny improwizację, która zanudzi publiczność?

(śmiech) Oczywiście, że coś takiego może się zdarzyć, ale nie widzę w tym nic złego. Jeśli w danym momencie uznam, że powinienem zrobić coś takiego, to po prostu robię to. Takie koncerty są szczere i czyste, nigdy nie zapędzisz się zbyt daleko...

Niewiele zespołów decyduje się dzisiaj na improwizacje podczas koncertów. Jak myślisz, dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że publiczność sobie tego nie życzy. Większość ludzi przychodzi na koncert po to, by usłyszeć utwory odegrane w dokładnie identyczny sposób, jak na płycie. Nigdy tego nie potrafiłem zrozumieć, moim zdaniem wariacje na temat znanych utworów są znacznie ciekawsze.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: trasy | muzyka | publiczność | śmiech | błazen
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy