Reklama

"Przemiany"

Premiera drugiego albumu amerykańskiej formacji Destiny’s End, zatytułowanego „Transition” to niemałe wydarzenie dla wielbicieli power metalu. Nie tylko dlatego, że we wspomnianej grupie udziela się wokalnie były frontman formacji Helstar, James Rivera, ale przede wszystkim dlatego, że zespół rozwinął skrzydła i w swojej może być z pewnością zaliczany do ścisłej amerykańskiej czołówki. Z Danem DeLucie, gitarzystą grupy, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Czy „Transition” jest płytą o klonowaniu ludzi?

Niezupełnie. Tytułowe „przejście” dotyczy bardziej ewolucji ludzkiego gatunku, kierunku w którym zmierzamy, naszej wspólnej przyszłości. Zastanawiamy się w tekstach czy działania, których dopuszcza się ostatnio człowiek, nie doprowadzą do tego, że stracimy pozycję liderów na ewolucyjnej drabinie. Czy to co się dzieje naprawdę można nazwać rozwojem? Patrzymy również w przeszłość, zastanawiamy się nad tym, skąd przybyliśmy, jakie tak naprawdę są nasze korzenie.

Reklama

Okładka sugeruje, że obawiacie się nowoczesnych technologii, które już zawładnęły naszym życiem?

To tylko jedno z zagrożeń, o których śpiewamy na „Transition”. Bardzo duży nacisk położył na ten temat James w tekście do utworu „The Watcher”, który opowiada o tym, że ludzie rzeczywiście zbyt uzależnili się od technologii, że bardziej ufają maszynom niż sobie nawzajem. Ale gdzieś nad nami czuwa jakaś istota, może Bóg i obserwuje to, co dzieje się z naszą cywilizacją. Nie podoba mu się to, co widzi, bardzo zawiódł go kierunek w którym podążyła stworzona przez niego ludzkość...

”Kto nie pamięta przeszłości, skazany jest na jej powtórzenie” – takim mottem opatrzyłeś utwór „A Passing Phrase”. Jak zinterpretować te słowa?

Wiesz, chodzi o to, by skupić się na przeszłości, ale jednocześnie uważać, czy nie powtarza się przeszłości. Po co tracić na to wszystko czas. Nawet w naszym mikrokosmosie, w skali małych grup społecznych, codziennie wygrywamy lub przegrywamy bitwy, toczymy wojny, które przecież są dokładnym odbiciem tego, co działo się na świecie od zawsze. Wciąż powtarzamy te same błędy, chociaż od pokoleń wiemy, że ich skutki są opłakane.

Czy tytuł płyty można odnieść również do muzyki zespołu? Czy przeszliście ewolucję od czasu wydania „Breathe Deep The Dark”?

Myślę, że tak się stało. Nowa płyta jest dojrzalsza zarówno od strony kompozycyjnej jak i produkcyjnej. „Transition” jest bardziej zróżnicowana, ma w sobie więcej głębi. Wprowadziliśmy tym razem partie akustyczne, rozbudowaliśmy utwory, sięgnęliśmy po różne nowe dźwięki i aranżacje, a James eksperymentował trochę z głosem. Oczywiście nie zapomnieliśmy o tym, co najważniejsze i u podstawy muzyki Destiny’s End wciąż leży ciężkie brzmienie i dobre melodie. Mam nadzieję, że nasi fani będą potrafili to docenić.

Dlaczego zdecydowaliście się skorzystać tym razem z Joe Floyda w roli producenta. Czy Bill Metoyer, który produkował poprzednią i zajął się miksami nowej, nie mógłby sam podołać temu zadaniu?

Oczywiście, że tak! Od początku chcieliśmy pracować z Billem, niestety okazało się, że nie ma dla nas czasu, a najbliższy wolny termin jakim dysponował nieprawdopodobnie opóźniłby wydanie płyty. Zresztą na początku czekaliśmy na niego i przez to album nie ukazał się jesienią 2000, jak zapowiadaliśmy. W końcu doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie zatrudnić Joe Floyda, który też jest świetnym fachowcem. Wystarczy posłuchać „Transition”, by przekonać się, że mówię prawdę.

Dlaczego opuścił was Perry?

Wydaje mi się, że interesowały go inne rzeczy i powoli gra w Destiny’s End zaczynała przeszkadzać mu w samorealizacji. Chodziło przede wszystkim o karierę pisarską, której nie mógł poświęcić, a zmuszało go do tego granie w Destiny’s End. Perry pisze i publikuje książki fantastyczne oraz wiersze i chyba to bardziej go pociągało. Poza tym zaczął interesować się inną muzyką, miał dość power metalu, chciał grać bardziej progresywne rzeczy, w stylu Cynic, Watchtower czy Dream Theater. Założył chyba zespół grający taką muzykę.

Zastąpił go niejaki Eric Halpern. Skąd go wzięliście?

James go znalazł, bo podobnie jak Eric pochodzi z Houston. Eric to bardzo doświadczony gitarzysta, grający w różnych grupach od ponad dziesięciu lat. Niesamowicie szybko nauczył się naszych kompozycji. Właściwie poprosiliśmy, żeby zagrał z nami kilka koncertów, bo nie chcieliśmy zrywać kontraktów podpisanych jeszcze, kiedy był z nami Perry. Okazało się, że bardzo dobrze dogadujemy się z Erikiem i szybko doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby go zatrzymać.

Eric jest trochę innym gitarzystą niż Perry. Dużo łatwiej przychodzi mu uczenie się utworów ze słuchu, ale jego gra brzmi nieco inaczej, sam nie wiem, czy lepiej. Nie wiemy również jeszcze jakim jest kompozytorem, ale mam nadzieję, że będzie uczestniczył w pisaniu muzyki dla Destiny’s End.

Waszą muzykę zwykło się opisywać terminem power metal. Myślę, że jest to jak najbardziej trafna klasyfikacja, z tym zastrzeżeniem, że gracie power metal „po amerykańsku”, trochę inaczej niż wasi koledzy z Niemiec czy Włoch?

Sam nie wiem, czy można mówić o czymś takim, jak amerykańska szkoła grania power metalu. Na pewno nie w takim wymiarze w jakim mówi się o thrash metalu z San Francisco czy glam metalu z Los Angeles. Zresztą w każdym miejscu znajdziesz wyjątki od reguły, bo nie można na przykład powiedzieć, że Sacred Steel brzmią jak typowy niemiecki zespół powermetalowy. Jeżeli można więc mówić o power metalu ze Stanów Zjednoczonych, przychodzi mi do głowy przede wszystkim nazwa Savatage, a porównanie do nich zawsze bardzo mnie cieszy.

Lubicie grać w Europie?

Bardzo! W Europie jest najlepsza publiczność dla metalu. Niestety, nie wiemy jeszcze, czy „Transition” będzie promowana europejską trasą. Chcielibyśmy chociaż zagrać na letnich festiwalach. Może przyjedziemy do Wacken...

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: przemiana | Przemiany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy