Reklama

"Pewne uzależnienie"

O szufladkach, Joy Division, wytwórniach płytowych i braku ambicji podbicia Europy z gitarzystą Organizmu Tomaszem Gogolewskim rozmawiał Artur Wróblewski.

Zazwyczaj muzycy nie lubią szufladkowania własnej twórczości przez krytyków, ale wy sami wykonaliście robotę za dziennikarzy i określacie muzykę Organizmu jako neurotyczny funk...

(śmiech) To jest określenie, które z premedytacją wymyśliliśmy, by wyjść na przeciw wszelkiemu szufladkowaniu. Dlaczego funk? Podstawa naszej muzyki jest rytm, tak jak w muzyce funk. Ale funk nie jest tak nerwowy, smutny, klaustrofobiczny... Dlatego muzyka Organizmu to neurotyczny funk.

Dla mnie ta ucieczka to przede wszystkim chęć odcięcia się od post punku.

Reklama

Czy próbujemy uciec od tego określenia? Myślę, że próbujemy uciec od wszystkich określeń. Bo kiedyś nasza muzyka była określana jako post rock czy noise. Zawsze się coś znajdzie. Na razie jesteśmy w szufladce z napisem neurotyczny funk, ale jak wymyślimy coś lepszego, to będziemy się od tego określenia odcinać (śmiech).

Zaczęliście od pojawienia się na kompilacji "Warszawa. Tribute To Joy Division". Chyba przyjemnie debiutować utworem zespołu który bez wątpienia jest dla was inspiracją?

To było bardzo miłe. Tak jak mówisz - było nam przyjemnie z dwóch powodów: że debiutujemy na płycie i że jest to składanka poświęcona Joy Division. Ale przede wszystkim było dla nas ważne, że znaleźliśmy się w doborowym towarzystwie na tej kompilacji.

Jeżeli jesteśmy już przy Joy Division... Widziałeś "Control"?

Bardzo podoba mi się minimalizm i prostota tego filmu, dzięki czemu poznajemy tą historię praktycznie bez pośrednika, jakim bywa kino z całym swoim arsenałem środków. Postacie i ich problemy są nam od razu bliskie. Wyczuwam też dużo specyficznego humoru u Antona Corbijna w opowiadaniu o młodych ludziach grających w zespole. Ian Curtis - jego wrażliwość i dylematy na pewno są nam bliskie niezależnie od filmu - nie jest jakąś ikoną, został pokazany jako chłopak, któremu marzenia i rzeczywistość przewrotnie się rozeszły. Wszystko to sprawiło, że miałem wrażenie oglądania dokumentu o kimś kogo znam.

Wydaliście płytę. Czy fonograficzny debiut to droga przez mękę dla nowych zespołów? Większość młodych muzyków twierdzi, że wydanie płyty to wręcz syzyfowa praca...

Muszę to potwierdzić. To jest ciężka sprawa. A to ze względu na brak zainteresowani firm fonograficznych młodymi, debiutującymi zespołami. I przede wszystkim też z tego powodu, że za większość rzeczy trzeba samemu zapłacić. Na wszystko trzeba uzbierać, a nie jest to mało. Poza tym chodzenie od firmy do firmy samo w sobie jest męką. My mieliśmy to szczęście, że firma [Kuka Records - przyp. AW], która wydała "Tribute..." to nasi znajomi. I poza tym podobała im się nasza muzyka, dlatego zdecydowali się pójść za ciosem. To znaczy nie zamykać działalności wydawniczej, ale wydać kolejne płyty. Mam nadzieję, że to im się kiedyś zwróci.

A jak wyglądały wasze kontakty z majorsami?

To było raczej telefoniczne albo mailowe nękanie. Tak naprawdę nie liczyliśmy zbytnio na nic, dlatego po kilku próbach przeszliśmy do nękania Kuki. Po jakimś czasie wymiękli. Bardzo się z tego cieszymy.

Nie wydaje ci się, że teraz w dobie internetu do głosu dojdą małe wytwórnie? Majorsy przeżywają obecnie poważny kryzys.

Wydaje mi się, że nastąpi pewna zmiana rynkowa, przesunięcie się siły napędowej na te mniejsze wytwórnie. Na labele, które nie zarabiają na "sprzedaży kompaktów", ale zajmują się "produkcją muzyki". Pod tym pojęciem rozumiem promowanie zespołów, pomaganie im w zaistnieniu w mediach. Tak musi się stać. Nastąpiła zmiana rozkładu sił i teraz można samemu wydać płytę. Internet umożliwia pominięcie wydawcy w pewnych warunkach, dlatego wytwórnie muszą wyciągnąć z tego wnioski i zbliżyć się do artystów, znaleźć na nowo swoją rolę w procesie.

W Polsce powoli nastają lepsze czasy dla gitarowej muzyki alternatywnej. Zgadzasz się z taką opinią? Swoje zrobiły Muchy, później świetny album New York Crasnals i wasz...

Tak, zauważam i cieszy mnie to. Widać, że w mediach nie ma teraz oporu przed nagłaśnianiem zespołów, które debiutują. Wcześniej wyglądało to tak, jakby o nowych zespołach nie wypadało pisać. I tak jest w dużej mierze dzięki medialnej karierze Much. Dużo się ruszyło, dużo zespołów powstało i wielu im kibicujemy. Ale medialna kariera to nie wszystko - nowe zespoły muszą wydawać interesujące rzeczy.

Śpiewacie po polsku. Czytałem w jakimś wywiadzie, że nie macie ambicji przebicia się na Zachód? To jakie macie ambicje?

Nasz ambicje są takie, aby wydawać płyty w Polsce, śpiewać po polsku i docierać do ludzi tutaj. Nie mamy ambicji ani kompleksów pro-zachodnich. Funkcjonujemy w tej kulturze, ją rozumiemy najpełniej i jesteśmy w stanie komunikować się z ludźmi za pomocą muzyki właśnie tu. Nie próbujemy opisywać świata i rzeczy, których nie znamy, paradoksalnie, to co personalne bywa uniwersalne.

Co robicie poza graniem?

Każdy z nas ma jakąś pracę, która przynosi więcej lub mniej satysfakcji. Jest to jakaś odskocznia i zarazem coś, co spełnia nasze aspiracje, dopełnienie. Wydaje mi się, że bez tego nie potrafilibyśmy dobrze egzystować. Jeżeli dłużej nie gramy, to czujemy pewien "głód", a więc także jest to pewne uzależnienie (śmiech).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Division | muzyka | wytwórnie | śmiech | uzależnienie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama