Reklama

"O krok dalej"

Kariera Amon Amarth nabiera rozpędu z roku na rok. Ostatni album, "With Oden On Our Side" (2006), zapewnił im niemal status gwiazdy metalu. Oponenci, którzy na przekór rosnącej popularności Szwedów od lat powtarzali, że "nie ma w tym nic nadzwyczajnego", jakby zamilkli. Czy zatem "Twilight Of The Thunder God", kolejna płyta zespołu Johana Hegga ma w sobie coś wyjątkowego? A skądże. Jest tylko zajebista...

Tytułowy "bóg piorunów" to oczywiście Thor, jeden z głównych bogów nordyckich, syn Odyna podróżujący rydwanem zaprzężonym w kozły. Na przejażdżkę z lider Amon Amarth załapał się Bartosz Donarski.

Powiedz kilka słów o tym, co działo się w Amon Amarth przez ostatnie dwa lata. Poprzedni album był niewątpliwie przełomem w historii waszego zespołu. Można by rzecz, że to najlepszy okres w waszym życiu. Jak czujesz się w tym całym szaleństwie, które wybuchło po ukazaniu się "With Oden On Our Side"?

Och, to jest faktycznie istne wariactwo, ale i większa odpowiedzialność, więcej zobowiązań, więcej zadań do wykonania. Zagraliśmy masę koncertów, spotkaliśmy tylu fanów jak nigdy dotąd. Po prostu obłęd. Prawie półtora roku w trasie - to chyba mówi samo za siebie.

Reklama

Czy sukces jaki odniosła ostatnia płyta nie był też pewnym ciężarem, który towarzyszył wam podczas prac nad nowym albumem? Wiadomo, że w takiej sytuacji oczekiwania rosną, a poza tym, jak podejrzewam, sami chcieliście przebić poprzedni materiał, co przecież takie łatwe wcale nie jest.

Sukces z pewnością wzbudził w nas większą motywację. Chcieliśmy po prostu zamknąć się w sali prób i napisać jeszcze lepszą muzykę. Fajnie było też poczuć, że wreszcie wszyscy jesteśmy zadowoleni z tego, co dzieje się wokół zespołu. To doświadczenie bez wątpienia miało wpływ na pracę nad nowym albumem. Miłe doznanie.

Trudno jednak uwierzyć, że nie czuliście większego napięcia.

Jasne, pojawiła się pewna presja, ale nie do tego stopnia, by nazwać ją ciężarem, który stanowiłby dla nas problem. Takie rzeczy zmuszają nas tylko do jeszcze cięższej pracy nad materiałem, do podniesienia poprzeczki jeszcze wyżej, do bycia lepszym niż dotychczas.

Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Fredrikiem (perkusista Amon Amarth), mówił mi, że zanim weszliście do studia, przez miesiące dopieszczaliście numery na "With Oden On Our Side". Czy tym razem wyglądało to podobnie? Starczyło na to czasu?

Co do sedna sprawy - tak, choć, rzecz jasna, dysponowaliśmy nieco krótszym czasem, szczególnie jeśli chodzi o samo pisanie utworów. Wszystko poszło bardzo sprawnie i szybko na naszych twarzach pojawiło się zadowolenie. Tym razem tymi kompozycjami, których nie zdążyliśmy dopieścić, mogliśmy się zająć już w studiu podczas nagrań. W sumie poszło nawet łatwiej niż poprzednio.

Może dlatego, że na "Twilight Of The Thunder God" kroczycie tą samą, chwalebną ścieżką wyznaczoną na wcześniejszym albumie? Wydaje się, że nie chcieliście tu zbyt wiele zmieniać w sprawdzonej formule. W tym kontekście, nowa płyta jest raczej naturalną kontynuacją tego, co było, a nie wkraczaniem na nieznane tereny. Zgodzisz się?

W pewnym sensie na pewno. Myślę, że to trafna uwaga. Uważam jednak, że ten album jest bardziej różnorodny w porównaniu ze swoim poprzednikiem. Myślę też, że jest nieco odważniejszy.

Pozwoliliśmy sobie na trochę więcej eksperymentów. Wprowadziliśmy do muzyki jeszcze więcej melodii niż to miało miejsce na "With Oden On Our Side". Wydaje mi się, że wszystko poszło o krok dalej i że staraliśmy się być bardziej otwarci na muzykę. Mimo wszystko jest to ta sama, sprawdzona koncepcja, dzięki której odnieśliśmy sukces, choć sądzę również, że udało nam się ją rozwinąć i udoskonalić.

W bardziej melodyjną stronę? No właśnie, nie uważasz, że to najbardziej chwytliwa z dotychczasowych propozycji Amon Amarth?

To zależy, jak na to spojrzeć. Jak już wspomniałem, bez dwu zdań pojawia się tu więcej melodii, są też nieco bardziej uwypuklone. Na tej płycie nie baliśmy się pójść dalej, przekroczyć pewnych granic. Do studia wzięliśmy ze sobą wszystko, co mieliśmy, choć oczywiście zależało nam również na zachowaniu charakteru muzyki Amon Amarth, tych cech, z którymi jesteśmy kojarzeni. Podczas komponowania byliśmy jednak nieco bardziej otwarci na nowe pomysły.

Co do produkcji. Z tego co pamiętam nie przywykliście do nagrywania w tym samym studiu. Niemal każdy materiał powstał w innym miejscu. Za to tym razem uderzyliście do tego samego studia co poprzednio. Zgadza się?

Tak, ale nie do końca. Jakieś cztery albumy zarejestrowaliśmy w "Abyss" z Peterem Tägtgrenem, dwa w studiu "Berno" pod okiem Berno Paulsona, a ostatnie dwie płyty z Jensem Bogrenem w "Fascination Street". Ponowne wybranie się do "Fascination Street" było naturalnym wyborem, jako że dobrze współpracowało nam się z Jensem przy poprzednim albumie. Praca z nim wydawała się nam najlepszym rozwiązaniem. Nagrywanie w jego towarzystwie przebiega bezproblemowo.

Brzmienie "Twilight Of The Thunder God" jest tłuste, a jednocześnie czyste. Myślę, że w tej materii, właśnie to czyni tę płytę tak dobrą.

Jens wydobył z nas wszystko co najlepsze, zarówno jeśli chodzi o samą grę, jak i wokale oraz sprzęt, na którym nagrywaliśmy. Za stołem mikserskim czuje się jak ryba w wodzie, to po prostu bardzo dobry fachowiec.

Wracając do muzyki. Jak sam potwierdziłeś sporo w niej chwytliwości, dziś nawet jeszcze więcej melodii. To zresztą nie powinno dziwić żadnego fana Amon Amarth. Jest jednak druga strona medalu. Myślę tu o tym, że potraficie połączyć tę melodyjność z agresją, deathmetalową brutalnością. To w zasadzie znak rozpoznawczy Amon Amarth.

To coś ku czemu od zawsze zmierzamy, coś, co za każdym razem staramy się robić. I mimo że tym razem nieco bardziej skoncentrowaliśmy się na melodiach, nie chcieliśmy tego utracić. Melodie są wyraźniejsze, ale przy produkcji zależało nam też na tym, by zachować ciężar i brutalność. Uważam, że Jens wykonał kawał roboty, by wynieść obie te rzeczy na wyższy poziom. I to w dobrym stylu.

Część ludzi próbuje was zaszufladkować jako melodyjny death metal, i szczerze powiem, że nie mam z tym większego problemu. Sądzę jednak, że wasza muzyka ma nieco więcej do zaoferowania. Jak choćby pewien klasyczny, heavymetalowy klimat w stylu, dajmy na to, Judas Priest. Jak to widzisz?

To trafne spostrzeżenie. Oczywiście, każdy z nas dorastał słuchając takich zespołów jak Judas Priest, Iron Maiden, Motörhead czy Slayer, i to w pewien sposób ma odbicie w naszej muzyce. Nie uważam jednak, by te inspiracje były aż tak bardzo oczywiste, choć na pewno tam są. Na nowym albumie chyba faktycznie jest więcej heavy metalu, bo i melodii jest więcej.

Kolejną rzeczą, którą można zauważyć jest pewna melancholijność tych gitarowych melodii. Nie są tylko chwytliwe, albo z drugiej strony wyłącznie agresywne. Jest w nich też sporo emocji, a nawet podniosłości. Taki inny wymiar Amon Amarth...

Wiem, o czym mowa. Ten element był zawsze częścią muzyki Amon Amarth. Nutka melancholii obecna jest na wszystkich naszych albumach, od samego początku. To dla nas bardzo ważne, coś, do czego jesteśmy mocno przekonani. Tak było kiedyś, jest teraz i mam nadzieję, że będzie też w przyszłości.

Myślisz zatem, że wasz zespół mocno zmienił się na przestrzeni tych 15-16 lat?

Mocno to może nie, ale z pewnością się rozwinęliśmy, i to nie tylko pod względem muzycznym. Gdybyśmy się nie zmieniali, nie sądzę, bym dziś tutaj siedział i z tobą rozmawiał. Oczywiście istnieją pewne granice zmian.

Nie można zmieniać całego stylu, w którym grasz, bo wtedy nie będziesz mieć żadnych fanów (śmiech). Zresztą, nas takie zmiany w sumie nie interesują. Chcemy być Amon Amarth, zespołem, który ma rozpoznawalny styl. Z którym ludzie mogą się utożsamić.

Staramy się jednak rozwijać i ulepszać nasz styl, by był ciekawy tak dla starych fanów, jak i nowych, ale również dla nas samych. Nie bawi nas robienie w kółko tego samego albumu. Ze wszystkim chcemy iść do przodu.

Wasza muzyka może i jest melodyjna, z pewnością też agresywna, ale mimo wszystko to głównie bezpośrednie, dość proste granie. I w tym właśnie tkwi wasza siła.

Moim zdaniem na tym to polega. Osobiście wolę tę prostotę i bezpośredniość. Można być mistrzem techniki, a nie potrafić napisać dobrego numeru. A jak ktoś nie potrafi skomponować dobrego utworu, to jaki z niego gitarzysta? (śmiech). Cała ta kwestia polega na umiejętności pisania dobrych kompozycji. To podstawa. Plus to, żeby nie starać się grać na siłę supertechnicznie. Zawiłe, skomplikowane utwory to nie nasz styl.

Nad tym wszystkim unoszą się twoje wokale, które zresztą uważam za bardzo dobre. Jest ryk, jest krzyk, śpiewasz niskim wokalem, w innym miejscu bardziej agresywnym. Czego tu więcej chcieć? A tak przy okazji, myśli, że na przestrzeni ostatnich lat rozwinąłeś swoje umiejętności wokalne?

Zdecydowanie! Moim zdaniem największy postęp dokonał się na "With Oden On Our Side", podczas prac w studiu u boku Jensa. On podchodzi do wokali w sposób, którego wcześniej nie znałem.

Poza tym mieliśmy też więcej czasu, by mocniej nad nimi popracować, co w przeszłości się nie zdarzało. Zatem, tak, to prawda - przez kilka ostatnich lat sporo się nauczyłem. Jest to również ważny element nowego oblicza Amon Amarth, że się tak wyrażę.

Na "Twilight Of The Thunder God" wystąpiło też wielu gości. Czy choćby część z nich pojawiła się w studiu osobiście?

Tylko L-G Petrov (wokalista Entombed). Dla niego nie był to większy problem, bo mieszka w Szwecji. Ale reszta nagrywała u siebie i podesłała nam swoje partie. Myślę tu o Roope Latvali z Children Of Bodom i chłopakach z Apocalyptiki. Wszyscy oni wnieśli coś wspaniałego do naszej muzyki.

Jeszcze jedna rzecz kompletnie mnie poskładała - te wszystkie różne edycje "Twilight Of The Thunder God"! Możesz mieć nawet figurki członków zespołu! Obłęd.

(Śmiech) Od zawsze wymyślamy takie rzeczy, by zadowolić fanów. Takie pomysły to fajna sprawa. Nie ograniczamy się do zwykłego CD. Fan powinien dostać coś specjalnego, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwsze wydanie. Mocno główkujemy z Metal Blade, żeby wymyślić coś atrakcyjnego. Niektóre z tych pomysłów mogą się komuś wydać dziwne, ale ja uważam, że to super.

Na Metal Blade pewnie złego słowa nie powiecie. Współpraca układa się chyba doskonale?

Pewnie, z tymi ludźmi świetnie się pracuje. Wspierają nas i wykonują za nas masę doskonałej roboty. Między innymi z tego powodu przedłużyliśmy z nimi kontrakt na tę płytę.

Od dłuższego czasu zastanawiam się, czy nie warto byście pokusili się o stworzenie koncept-albumu. Myślę, że takie coś świetnie pasowałoby do Amon Amarth. Rozważałeś kiedyś taką opcję?

Taki pomysł chodził mi po głowie, ale nic konkretnego się nie urodziło, zapewne dlatego, że nigdy nie mam na to czasu. Takie podejście wymaga przygotowania całej historii i dopasowywania jest do konkretnej muzyki.

Ale w przeszłości niektóre albumy miały jakiś temat przewodni; "Versus The World" mówił dosłownie o końcu świata, podobnie było też z "Fate Of Norns", a "With Oden On Our Side" w taki czy innym sposób opowiadał o Odynie. Co do pełnego koncept-albumu, nie jestem do końca przekonany. Ale kto wie, może w przyszłości coś z tego wyjdzie. Może znajdę potrzebną inspirację.

Jak nastroje przed trasą u boku Slayera?

Bojowe! To coś niesamowitego. Byliśmy zaszczyceni, gdy poprosili nas o dołączenie do tej trasy. Od lat 80. wszyscy jesteśmy wielkimi fanami Slayera. Taka szansa zdarza się tylko raz w życiu. Super, że zdecydowali się nas zaprosić do wzięcia udziału w "Unholy Alliance".

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | studia | metal | Side
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy