Reklama

"Nowy etap w karierze"

Dobrze, że wrócili. Ciężko mówić o braku popularności heavy metalu, czy też o braku dobrych nowych płyt w tym gatunku, ale raz na jakiś czas ktoś musi pokazać kolejnym pokoleniom i fanów i muzyków, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Grupa Accept stworzyła to co dzisiaj nazywamy "niemieckim heavy metalem", stając się jedną z najistotniejszych formacji w historii metalu ogólnie.

Trudno zliczyć wszystkie zespoły na jakie Accept wywarł wpływ - wystarczy wspomnieć, że o przeróbki ich klasyków pokusili się między innymi Dimmu Borgir, Lordi, Therion, Sodom, czy też Hammerfall. Wydawać by się mogło, że grupa o takim stażu, z korzeniami zapuszczonymi jeszcze w latach 70., kieruje swoją muzykę do starszego pokolenia fanów. Że old school i w ogóle. Jest w tym rzecz jasna sporo racji, ale... nadszedł sądny rok 2010.

Accept powraca. Z nowym wokalistą, jeszcze bardziej drapieżnym niż jego legendarny poprzednik, Udo Dirkschneider. Z rewelacyjnymi kompozycjami. Z masakrującym i aktualnym brzmieniem, za które jest odpowiedzialny najbardziej chyba obecnie ceniony metalowy producent i realizator - Andy Sneap, który kręcił gałkami przy płytach między innymi zespołów Megadeth, Arch Enemy i Exodus. Nowy album Accept "Blood Of The Nations" nie pozwala na najmniejsze wątpliwości - to już po prostu klasyka. Okazuje się, że jednak da się połączyć to co dobre, stare i sprawdzone, z tym co nowoczesne i aktualne. Bart Gabriel z magazynu "Hard Rocker" przepytał Wolfa Hoffmanna.

Reklama

Wolf, zacznijmy od pytania które porusza kwestię dzielącą obecnie fanów Accept. Co chciałbyś przekazać starym fanom Accept, którzy tak naprawdę nie słyszeli jeszcze nowej płyty, ale już mówią, że Accept bez Udo Dirkschneidera to nie Accept?

- Ohh, szkoda, że ktoś tak do tego podchodzi. Koncerty mają świetny oddźwięk, nagrania też, więc niech poczekają, posłuchają i ocenią. Dajcie szansę tym nagraniom, dopiero po posłuchaniu postarajcie się je oceniać.

(śmiech) Miałem nadzieję, na jakąś bardziej agresywną wypowiedź. Po tym jak wysłuchałem albumu, stwierdziłem, że jest to jednak stary Accept, mimo, iż oczywiście z innym wokalistą i aktualnym brzmieniem. A jak ty to odbierasz, to ten sam stary Accept, czy jednak zdecydowanie powinniśmy mówić o nowym etapie w karierze zespołu?

- Wydaje mi się, że jest wszystkiego po trochu. Na pewno mamy te charakterystyczne elementy Accept, czyli ciężkie gitary, chórki i to wszystko, ale jednocześnie album brzmi dość nowocześnie. Więc powiedziałbym, że jest to jednak nowy etap w karierze Accept, ale który nawiązuje bardzo mocno do tego co robiliśmy w latach 80.

Skoro jesteśmy przy brzmieniu, ciężko nie spytać o Andy'ego Sneapa. Jak bardzo odbił swoje odciski palców na nowej płycie Accept? Braliście w ogóle pod uwagę wyprodukowanie płyty samemu, bez producenta z zewnątrz?

- No były jakieś tam luźne rozmowy na ten temat, ale nie było jakichś poważniejszych decyzji. W pewnym momencie wpadliśmy na Andy'ego, i od razu wiedzieliśmy, że to jest właściwy człowiek do tej roboty. Jest perfekcyjny w tym co robi, po pierwsze wiedzieliśmy, że jest starym fanem Accept, do tego ma niesamowite doświadczenie jako producent. Tak więc oficjalnie braliśmy pod uwagę robienie albumu samemu, ale w odpowiednim momencie pojawił się Andy.

Odzew na wasze ostatnie koncerty jest po prostu niesamowity. Spodziewaliście się tego, że tak wielu fanów czeka na Accept?

- Jeśli mam być szczery, to nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Myśleliśmy nad tym wszystkim już od jakiegoś czasu, były jakieś luźne oferty czy coś, ale nie wiedzieliśmy jak to będzie naprawdę. Nie wiedzieliśmy, jak naprawdę zostanie przyjęte to nowe wcielenie Accept. Ale masz rację, przyjęcie jest niesamowite.

Ciężko rozmawiać na temat Accept, i nie wspomnieć o Udo. Ale mam trochę inne pytanie niż myślisz: nie uważasz, że mogłoby być ciekawym pomysłem zrobienie trasy Accept, i zaproszenie zespołu U.D.O. w roli gościa?

- Ciężko mi powiedzieć, takie rzeczy ustalają promotorzy, nie muzycy. Jeśli chodzi o mnie - jasne, czemu nie!

Wróćmy do obecnego składu Accept. Jak właściwie wylądował w waszej ekipie Mark Tornillo? Bo znam już kilka wersji tej historii...

- Serio? Ja znam tylko jedną, tą prawdziwą. Graliśmy luźno z Peterem Baltesem, i postanowiliśmy coś nagrać w lokalnym studio. Mieliśmy lokalnego bębniarza, ale nie mieliśmy wokalisty. Wtedy mój znajomy, właściciel studia, stwierdził, że zna takiego gościa z okolicy, Marka, że zna materiał Accept i tak dalej. Zadzwoniliśmy do niego, spotkaliśmy się na próbie bez jakiegoś konkretnego planu. Kiedy zaczęliśmy jednak wspólnie grać, stwierdziliśmy z Peterem, że to brzmi jak Accept. Zaczęliśmy rozmawiać na ten temat, skonsultowaliśmy to z managementem, i wspólnie podjęliśmy decyzję o tym, że to ma być nowy rozdział w historii Accept. Prawda jest taka, że gdybyśmy nie znaleźli Marka, to nie byłoby powrotu Accept.

Czyli plotka o tym, że Mark śpiewał w cover bandzie Accept to bzdura?

- Taaak, to nieprawda. Ale to się może wzięło z tego, że ze swoim zespołem, wiele, wiele lat temu grali cover czy dwa z repertuaru Accept. Ale to nie ma związku z jakimś cover bandem, przecież dużo zespołów gra i grało covery Accept.

Zgadza się. Zastanawia mnie jedno, o tym, że Udo nie będzie chciał wrócić do Accept było wiadomo od początku, czy wobec tego braliście w ogóle pod uwagę współpracę z Davidem Reece, z którym nagraliście swego czasu płytę "Eat The Heat"?

- O nie. Nigdy. Przenigdy. Za każdym razem kiedy pojawiał się jakiś pomysł na powrót, zawsze pierwszym wyborem był Udo, tak jak przy tej okazyjnej trasie w 2005 roku. Nigdy nie chcieliśmy nikogo oprócz niego, nie szukaliśmy nikogo. To się po prostu stało, wpadliśmy na Marka i tak zostało.

A jak w nowy skład zaplątał się Stefan Schwarzmann?

- Grał z nami tą ostatnią trasę, grał z nami już wcześniej w latach 90., więc dobrze się poznaliśmy. Jest naszym przyjacielem, świetnym bębniarzem, więc to był prosty wybór.

Zrobiliście już teledysk do nowej płyty, wypuściliście winylowy singel... Będzie coś jeszcze? Jakaś specjalna wersja albumu?

- Tak, nagraliśmy w sumie 14 utworów, 12 wejdzie na podstawową wersję albumu, a pozostałe dwa będą użyte na specjalnych edycjach płyty.

Wolf, to nie tylko moje zdanie, i powszechnie wiadomo, że twoja żona Gaby to integralna część Accept. Wiadomo, że ukrywała się pod pseudonimem Deaffy. Czy na nowym albumie także wspomogła was w warstwie tekstowej, jak to miało miejsce przy klasycznych płytach Accept?

- Prawda jest taka, że Accept bez niej nigdy by nie istniał. To również jej decyzja była kluczowa w powrocie Accept z Markiem, bez niej by do tego nie doszło. Pracuje nad Accept dzień i noc, powiedziałbym nawet, że jest więcej niż muzykiem, jest jak mózg tego wszystkiego (śmiech). Masz rację, pisała sporo tekstów na klasyczne płyty Accept, ale teraz było trochę inaczej. Mamy amerykańskiego wokalistę, przedtem było inaczej, bo Udo prawie nie mówił po angielsku, nie rozumiał większości tego co śpiewa. Nie był w stanie sam pisać tekstów, więc ktoś musiał robić to za niego. Daliśmy Markowi wolną rękę, żeby mógł zrobić swoje teksty i chyba sprawdziło się to bardzo dobrze. Jest dobrym tekściarzem.

Nie tak dawno wypuściliście do internetu dwa klasyczne utwory Accept w wersji demo, nagrane z Markiem. Pokusicie się o nagranie czegoś więcej w nowej wersji?

- Hmmm, nie, nie planowaliśmy czegoś takiego. Wspomniałem ci, jak doszło do powrotu Accept i współpracy z Markiem, to są właśnie te nagrania. Teraz trochę tego żałujemy, że to opublikowaliśmy, bo wiele osób nie zrozumiało, że to tylko nagranie demo, bez jakiejś specjalnej jakości dźwięku. Po prostu byliśmy bardzo podekscytowani i chcieliśmy się tym podzielić.

- Ale wracając do twojego pytania, nie wiem, nie planowaliśmy czegoś takiego. Ale kto wie, może kiedyś, w jakiejś wersji koncertowej na singiel albo coś takiego. Na razie wolimy się koncentrować na nowej płycie.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: Andy | etap
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy