Reklama

"Nowe otwarcie"

Od początku swej kariery zawsze podążali własną drogą, tworząc swój charakterystyczny i unikatowy styl. Teraz powracają po sześciu latach przerwy z nowym albumem "Rise Up" i krucjatą "wyprostowania hip-hopu". O tym jak pracuje się bez presji czasu i powrotem do surowego, brudnego hip hopu z B-Realem, członkiem i nowym producentem Cypress Hill rozmawiał Mateusz Ciba.

Wasi fani czekali na nowy album niemal sześć lat. Nie myślisz, że to zbyt długo? Co się zmieniło od momentu wydania "Till Death Do Us Part"?

- Zdecydowanie za długo, zwykle nad płytą pracujemy dwa, trzy lata. Tym razem zajęło nam to aż sześć lat - głównie dlatego, że byliśmy zaangażowani w inne projekty. Przez pierwsze trzy lata po wydaniu "Till Death Do Us Part" byliśmy nimi całkowicie pochłonięci. Szczególnie Muggs, który współpracował przy tak ogromnej liczbie projektów, że nawet po tych trzech latach, gdy ja i Sen byliśmy już wolni, on wciąż miał zobowiązania. Wymusiło to na nas pewne zmiany w podziale obowiązków. Nie mogąc początkowo liczyć na Muggsa, ja i Sen zaczęliśmy przygotowywać nowy materiał we dwójkę. Oczywiście Muggs o wszystkim wiedział i miał do nas dołączyć w możliwie najszybszym czasie. Byliśmy do tego stopnia zmotywowani, że zdecydowałem się sam zająć produkcją, choć zwykle robił to właśnie Muggs. Okazało się, że mamy mnóstwo znakomitego materiału. Poczekaliśmy jednak na Muggsa, aż będzie mógł się w pełni zaangażować w nasz wspólny projekt, a do tego czasu postaraliśmy się przygotować kilka utworów z innymi artystami. Tak na płytę trafił Tom Morello, Daron Malakian z System Of A Down, Jim Jonsin, czy Mike Shinoda.

Reklama

Znakomitych gości mieliście w studiu cały tłum.

- Zwykle nie pracujemy z tak wielką grupą ludzi, uważaliśmy to za dość nudne, ale tym razem chcieliśmy spróbować czegoś nowego. Poszliśmy trochę za ciosem, bo przecież nowy był już fakt, że tym razem to nie Muggs odpowiada za całość, jako główny producent. Udało nam się z Sen Dogiem stworzyć odpowiednią symbiozę i atmosferę przy tworzeniu tej płyty. Tak powstało coś wyjątkowego, choć nieodbiegającego aż tak bardzo od tego, co wcześniej określało Cypress Hill.

- Nie można zapomnieć, że wiele się nauczyłem od Muggsa i w jakimś stopniu przełożyło się to na album. To, że Muggs nie uczestniczył w pracach od samego początku wcale nie oznacza, że nie słychać i nie czuć jego obecności.

Pozostając przy gościach, warto też wspomnieć o Everlast, Pete Rocku czy Pitbullu. Szczególnie zainteresował mnie jednak duet z Tomem Morello z Rage Against The Machine. Do kogo należała inicjatywa?

- To zdecydowanie był nasz pomysł. Odkąd pamiętam, chcieliśmy zrobić coś wspólnie z Tomem, jednak zwykle na przeszkodzie stawały napięte terminy. Najzwyczajniej brakowało czasu. Tym razem okazało się, że Tom ma kilka dni wolnych i może coś dla nas zrobić. Nie ukrywam, że byliśmy tym niezwykle podekscytowani. Czuliśmy naturalną więź z Tomem, który przedstawił nam dwa niezwykłe i pełne energii kawałki. Mamy nadzieje, że uda nam się jeszcze kiedyś w przyszłości wspólnie zasiąść w studiu.

Nie jesteście pierwszym zespołem, który zafundował sobie tak długą przerwę, ale wiele znakomitych grup po tak długim rozbracie ze sceną nie wytrzymywało presji. Tymczasem w waszym przypadku chyba można śmiało stwierdzić, że jesteście w najlepszej formie od lat. Jak tego dokonaliście?

- Oczywiście, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to będzie nasza pierwsza płyta po tak długiej przerwie. Czuliśmy, że musi być wyjątkowa, nie wystarczy jeśli będzie po prostu dobra. Myślę, że się udało. Daliśmy z siebie wszystko, dołożyliśmy wszelkich starań i mam nadzieję, że tak właśnie odbiorą to słuchacze.

- Paradoksalnie w dużej mierze zawdzięczamy to faktowi, że nie musieliśmy się spieszyć. Nie mieliśmy żadnych terminów, mogliśmy spokojnie realizować wszystkie pomysły, dopracować je. Nie czuliśmy presji, ale wręcz przeciwne - poczuliśmy się panami swego losu. Mieliśmy sporo czasu, by przyjrzeć się temu, co wydarzyło się w ostatnich latach w muzyce i odpowiednio na to zareagować. Okazało się, że trzeba być znacznie bardziej kreatywnym, że są rzeczy, których artysta nie musiał robić dziesięć lat temu, a bez których obecnie nie da się zrealizować dobrego materiału.

Album zaczyna się od słów "This is story about Cypress Hill". W jakim stopniu te teksty można odnieść do waszego codziennego życia?

- Jak zwykle, staraliśmy się w jak najlepszy sposób opisać siebie, nasze przeżycia i nasze życie, jako artystów.

Wyczytałem gdzieś, że "Rise Up" miał wyprostować hip-hop, miał być albumem agresywnym, surowym i brudnym. Tymczasem niektórym kompozycjom, szczególnie tej, w której gościnnie zaśpiewał Marc Anthony, bliżej do poprockowej ballady.

- To prawda. Utwór, w którym zaśpiewał Marc jest zdecydowanie najmniej agresywny (śmiech). Jednak większość tego materiału, może nawet 90 procent, jest agresywna. Istniała obawa, że jeśli cały album będzie mocny, brudny i agresywny, to ludzie szybko poczują przesyt. Nie chcieliśmy nagrywać jednostajnej płyty. Zależało nam, by ten album był jak rollercoaster, chcieliśmy zabrać ludzi w podróż, stąd chwilami zmiana tempa. Ale przeważa tempo szybkie, agresywne, zwłaszcza w utworach Toma czy Darona. Z Markiem zdecydowaliśmy się na coś bardziej nastrojowego. Zawsze staraliśmy się przemycić latynoskie rytmy na nasze albumy i tym razem postanowiliśmy to zrobić właśnie w ten sposób. Zawsze też staraliśmy się, by na naszych krążkach znajdował się choć jeden kawałek, skierowany do bardziej masowego słuchacza - tak było na przykład z "Rock Superstar" czy "Insane in the Brain".

Planujecie już trasę koncertową?

- Chcemy promować "Rise Up" jak największą liczbą koncertów. Jeśli się wsłuchasz w te kawałki, poczujesz, że zostały stworzone po to, by je grać na dużych koncertach. Planujemy wybrać się w długą trasę koncertową i pokazać ludziom jeszcze raz to, z czego słynie Cypress Hill. Czym jest Cypress Hill. Liczymy, że nasi fani licznie zjawią się na koncertach, mamy również nadzieję, że pojawią się nowi.

Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć sobie i wszystkim polskim fanom Cypress Hill, abyśmy wkrótce mogli zobaczyć was i tutaj.

- Planujemy odwiedzić Polskę jeszcze w tym roku. Chcemy podziękować naszym fanom za wsparcie i za to, że cierpliwie czekali na ten album.

Dziękuję za rozmowę.

Miasto Muzyki
Dowiedz się więcej na temat: Cypress Hill
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy